wtorek, 31 lipca 2012

O. Rydzyk, Duda i surmy wojenne

Spostrzeżenie J.F. Libickiego (dzisiaj senatora PO) można uznać za uprawnione, iż o. Rydzyk stawia na kogoś bardziej obiecującego, mianowicie na Piotra Dudę, szefa "Solidarności". Woli tego ostatniego niż Jarosława Kaczyńskiego, czy "złotego kochanego chłopca" Ziobrę.


Teza uprawniona. Redemptorysta stawia na tych, którzy pozwalają osiągnąć jego cele. Dzisiaj najbardziej spektakularnym jest multipleks cyfrowy, który pozwoliłby jego mediom wyjść z niszy, przede wszystkim za pomocą cyfrowej TV Trwam dyktowałby warunki Episkopatowi (już ma duże wpływy), a także nie liczyć się z nuncjuszem i bezpośrednio kontaktować się z Benedyktem XVI.


O. Rydzyk gra o swoją wielkość. Jeszcze niedawno był ledwie narzędziem dla najważniejszych hierarchów, dzisiaj hierarchowie udają się do niego ze sprawami do załatwienia. To o. Rydzyk decyduje o tym, że projekty ustaw o związkach partnerskich lądują w sejmowym koszu, a in vitro jest wprawdzie na tapecie liberalnych mediów, ale nie obrabiane prawnie. Dyrektor Radia Maryja dzierży w swoich rękach aksjologię, która obowiązuje nie tylko na prawej stronie, ale także w centrum sceny politycznej, w PO.


Nie ma zaklepanej cyfry. Zdaje się, że w tych okolicznościach nawet nie chciałby jej jeszcze mieć. Mobilizacja wiernych i polityków odniosła nadspodziewany sukces. Marsze w "obronie TV Trwam" są same w sobie ucieszne, jednak pozwalają o. Rydzykowi śmiało spojrzeć w przyszłość: będzie miał czym zarządzać. Ma kapitał, którego nie chce roztrwonić, dlatego ciągle musi trzymać wiernych i polityków "pod bronią" w stanie nieustającej mobilizacji.


Z Kaczyńskiego z pewnością nie zrezygnuje, to siła 25% czynnych wyborców. O. Rydzyk dywersyfikuje swoje polityczne namaszczenie. W tej chwili bardzo poręczny jest Duda z "S", bo ma silne hasło do protestu przeciw Tuskowi i obozowi mu niechętnemu: precz z reformą emerytalną. Duda jest młodszy od Kaczyńskiego, perspektywiczny, nie wiadomo jednak, czy na scenie politycznej potrafi zająć odpowiednio wysokie miejsce. Prezes PiS w każdej chwili może odejść, nad wyraz szybko się starzeje, jest przede wszystkim nieprzewidywalny. Gdy zyskuje w sondażach - on i jego partia - jednym kontrowersyjnym stwierdzeniem burzy misterną konstrukcję zaufania elektoratu i mediów.


"Obudź się Polsko" to jeszcze jedna fraza patriotyczna, bez znaczenia, czy jest słuszna, parciana, nieestetyczna. Ma dotrzeć tam, gdzie trzeba, ma zewrzeć w szykach odpowiednią (dużą) ilość wiernych i wyborców (w takiej kolejności). Walka o. Rydzyka z Polską zapowiada się na długą zimną wojnę, która nie będzie miała rozstrzygnięcia, a przynajmniej żadna ze stron  nie uzna jej za swoją wygraną. Bo wygrać to spocząć na laurach, a wiernych trzeba mobilizować ciągle i bezustannie. Bez tego można tylko sczeznąć - taka jest logika o. Rydzyka.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Rzeczpospolita: obrona kleru


Dziennikarz "Rzeczpospolitej" zarzuca tygodnikowi "Newsweek" (a nawet Tomaszowi Lisowi, który zawiaduje periodykiem) manipulację w centralnym tekście najnowszego numeru "Nieświęte rodziny".

Jak to "Rzepa", wybija na pierwszy plan zarzut (amunicję), który nijak się ma do powołanych danych (cel). Wychodzi z tego, że dziennik strzela ślepakami i nie może redakcja się dziwić, że Pan Bóg naboi nie nosi.

Jak sekretarz redakcji może dopuścić podobny tekst do druku, a naczelny Tomasz Wróblewski takiego "dziennikarza" trzymać w składzie?

Otóż przekaz tekstu jest jasny: kler utrzymuje celibat, a potomstwo spłodzone z ich nasienia jest wymysłem, kłamstwem.

Chodzi jednak o liczby. 60% księży utrzymuje kontakty seksualne z kobietami, a co dziesiąty (a może ciut więcej) ma swój nieślubny przychówek.

"Dziennikarz", a zarazem "matematyk" "Rzepy" dochodzi swym bystrym umysłem, że jest to 6-9% populacji kleru, a nie 10-15% - jak podaje tygodnik.

Otóż te wszystkie liczby są przybliżone, bo dane statystyczne nie mogą być potwierdzone, gdyż Kościół ukrywa tę "wiedzę" przed wiernymi.

Niemniej kler, który ma pozostawać w czystości seksualnej - celibacie - rozpowszechnia swoje nasienie wśród kobiet polskich, nie wchodząc z nimi w święte związki małżeńskie, ale podobne, które zdarzą się wśród wiernych, napiętnuje, grzmi na związki partnerskie, ekskomunikuje.

Taka jest wymowa tekstu "Newsweeka". Kościół proponuje farbowanego lisa moralności, a tygodnik autentycznego naczelnego Tomasza Lisa.

Praktyczna moralność Kościoła to zaprzeczenie jakichkolwiek wartości, "Rzepa" zaś podrzuca czytelnikom (internautom) "dziennikarza", jako dziennikarza.

Kościół staje się pozorem konfesji, tak jak "Rzeczpospolita" uprawia pozorne dziennikarstwo.

sobota, 28 lipca 2012

Świat równoległy


W jakim filmie występuje Marcin Mastalerek, przewodniczący młodych PiS? Niewiele wspólnego ma jego postać z rzeczywistością, bo słowa, które wypowiada (pisze), mają proweniencję irrealną. Jeszcze jedna postać z równoległości, taki typ. Dlaczego jednak jest obecny w polityce, która powinna stać na twardym gruncie realności? Ten młody z PiS produkuje pajęczynę frustracji, która ma jeden cel, złapać na lep wyborców.

Mastalerek swoim bystrym umysłem doszedł do frustracji związanej z premierem, mianowicie Donald Tusk niby walczy z nepotyzmem, ale skutecznie za pomocą swojej rodziny uprawia go. Syn premiera Michał dostał posadę w Porcie Lotniczym w Gdańsku bez konkursu.

Od tego młodego z PiS dowiaduję się, że na wszystko w kraju są konkursy. Nie można dostać żadnej roboty bez konkursu. A czym jest konkurs ofert? Pracodawcy wszak w nich przebierają, nawet powstała dyscyplina: jak napisać cv, jak się zaprezentować na rozmowie z pracodawcą? Kowalski musi przekonać przyszłego pryncypała, że jest lepszy od Nowaka. Tusk nie musi tego robić w konfrontacji z Kaczyńskim. Nazwisko Tusk otwiera każde drzwi.

Dlaczego Mastalerek nie zgłosi pretensji, że syn Kaczyńskiego nie otrzymał stanowiska bez konkursu? Czyżby bał się postawienia podobnego pytania, bo to jego pryncypał polityczny? A może nie wie, gdzie potomek Kaczyńskiego jest zatrudniony?

Mastalerek to taka rozrywkowa postać polityki. Chętnie z jego „usług” korzystają portale internetowe. Napisze na blogu (a prowadzi go w Onecie) cokolwiek, z przyjemnością cytują jego wpis, bo wiedzą, że zainteresuje internautów z powodu takich kabaretowych treści, jaki powyżej przytoczyłem.

Przy nazwisku Mastalerka zastanawiam się, jaka czeka przyszłość polskiej polityki? Czarno to widzę. Za młodu taka skorupka nasiąknęła frustracją, na dojrzałość i starość trąci kompletną indolencją, impotencją.

Na nazwisko trzeba zapracować, zasłużyć. Jak stanie się znaczne, ważne, otwiera każde drzwi. Podejrzewam, że jak Mastalerek będzie dalej tak się starał, te drzwi będą przed nim zamykane. Ba, będą jak wahadłowe drzwi w saloonie, gdy w nie wejdzie, będzie otrzymywał wzmiankowanymi w twarz.

Dzisiaj Mastalerek ma kłopoty z sensem, upada pod jego intelektualnym ciężarem. Drzwi go tak uderzają, że nakrywa się nogami. W takim  gra filmie i taką ma rolę. Nie zagrozi jego gra ani Bogusławowi Lindzie, ani Bruce’owi Willisowi, którzy też bez konkursu są angażowani do głównych ról. Dlatego, że mają nazwiska, a one na giełdzie profesji są na samej górze. Mastalerek tymczasem leży pod drzwiami w saloonie, bo w takiej występuje równoległości, alternatywie.

piątek, 27 lipca 2012

Pierwsza sukienka Rzeczpospolitej


Pewnie powinienem napisać o rozpoczynających się Igrzyskach w Londynie, podejrzewam jednak, iż wyszedłby pesymistyczny tekst. Ale przynajmniej przez dwa tygodnie emocje sportowe złagodzą stan tubylczej oligofrenii politycznej (na prezesa zawsze można liczyć, który co pewien czas zaserwuje coś ze słownika wyrazów obcych; po czesku owa oligofrenia to „porucha intelektu”).

Polskie „porucha” brzmi nieprzystojnie, ale i nieprzystojnie brzmiało „pobruszę”, jedno z pierwszych słów polskich zanotowanych w piśmie. Podejrzewam, że owa oligofrenia, „porucha”, w języku polskim ma od dawna  odpowiednik, jako poruta.

Szukam zatem w piśmie owej poruty (i w internecie) i mam. Takie „poruchy”, poruty, uprawia niezawodny Tomasz Terlikowski. Na niego zawsze można liczyć. W „Gazecie Polskiej Codziennie” pisze o refleksjach, jakie go naszły w Mińsku Mazowieckim na spotkaniu klubu „GP”. Niewielka dygresja zanim będę kontynuował. Czyżby miał Terlikowski „poruchę” (w tym wypadku nosa), że wybrał Mińsk Maz. na swoje refleksje, ponieważ tam w wojskowym hangarze mają być przechowywane szczątki smoleńskiego tupolewa. W każdym razie ma Terlikowski „poruchę” do relikwii. Swego czasu pisał o relikwiach, które adorowali z żoną w intencji zajścia jej w ciążę. Relikwie pozwoliły jego bezpłodnej żonie przezwyciężyć chorobę – cud z „porucha” - i urodziła mu (im) troje dzieci. No, no.

Wracam do tych refleksji. A są one u Terlikowskiego zwykle ciemne, czarne. Mianowicie w „GPC”  pisze, iż może tak się stać, że my, Polacy „będziemy narodem zbędnym”. Kto chciałby być zbędnym, a szczególnie jako część składowa narodu? Nikt, a zwłaszcza my, Polacy. Czytam zatem receptę Terlikowskiego, aby przezwyciężyć „poruchę”. Znalazł naczelny „Frondy” w testamencie Jana Pawła II: „stąd (z Polski – przyp. K. W.) wyjdzie iskra, która przygotuje świat na powtórne przyjście Pana”.

W dalszej części tekstu Terlikowski odpowiada na pytania, które stawiali mu bywalcy klubów „GP”: „Czy potrafimy jeszcze stać się iskrą”?

Facet, który chce wykrzesać z narodu takie iskry, aby epifania stała się rzeczywistością - „powtórne przyjście Chrystusa” – musi się martwić „o nasze dusze podczas koncertu Madonny”, co trywialnie zarzuca mu Monika Olejnik (ostatni cytat z dziennikarki). Te dusze – „Moniko, dziewczyno ratownika”, jak ty trywialnie, to ja też - muszą wykrzesać iskrę. Wiesz, co to znaczy wykrzesać iskrę z duszy narodu?

Przecież Terlikowski „nie pochyli się nad dziećmi, które są molestowane przez księży, ale pochyla się za to, jak zwykle, nad nienarodzonymi” (jeszcze raz M. Olejnik). W związku z tym dziennikarka mianuje go: Naczelny ksiądz RP bez sutanny, który rozgrzesza kler.

Przecież Terlikowski „nie pochyli się nad dziećmi, które są molestowane przez księży, ale pochyla się za to, jak zwykle, nad nienarodzonymi” (jeszcze raz M. Olejnik). W związku z tym dziennikarka mianuje go: Naczelny ksiądz RP bez sutanny, który rozgrzesza kler.

Moim zdaniem dziennikarka go nie dowartościowuje. Widzę Terlikowskiego większym, bo jest obecny niemal w każdej sferze życia publicznego, to ktoś jak Piotr Skarga z krucyfiksem. Co ja piszę? Więcej, zaimponował mi tą iskrą patriotyczną, polską, tutaj wykrzesaną, po której nastąpi powtórne przyjście Pana.

Terlikowski jawi mi się, jak Torquemada. I od stroju hiszpańskiego dominikanina nazywam go: Pierwszą sukienką Rzeczpospolitej.

Taka to „porucha”, poruta, z Terlikowskim.

wtorek, 24 lipca 2012

Dojutrkowanie


Platforma przeżywa kiepskie dni, gdyby zdarzyły się jej takie w okresie kampanii wyborczej, elektorat odpłynąłby w siną dal. Afera taśmowa PSL, po której premier gromko zagrzmiał, otrzymała sequel z agencją wdrażającą programy unijne, którą obsiadło kumoterstwo z PO w 100%. Dorzućmy do tego nowelę ustawy o zgromadzeniach (acz prezydent dziergał tę robótkę; kto? – nieważne, PO i już). Zaniechanie in vitro, de facto tak ważne rozwiązanie prawne dla bezpłodnych małżeństw i par oddalono do „maniana”, na święte nigdy. A teraz do kosza powędrowały projekty tyczące  związków partnerskich, bo temat jest kontrowersyjny.

W tej chwili różnic między PO a PiS nie ma prawie żadnych. Do tego stopnia, że gdyby nie Smoleńsk i facjaty Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, które firmują te partie, mogłoby dojść do jakiegoś zjazdu zjednoczeniowego. A że zbliża się kryzys i może nas dotknąć, wcale tego bym nie wykluczał. Taka wielka koalicja mogłaby dla dobra elektoratu, aby nie trudził się rozszyfrować , co kryje się pod nazwą POPIS, przyjąć swojską nazwę SKAMIELINA.

Rząd i parlament niechętne jest każdej debacie w tak ważnych społecznych kwestiach. Tłumaczenie, że społeczeństwo jest konserwatywne, nie przygotowane na rozwiązania, które zbliżą nas do cywilizowanego świata, warte jest funta kłaków. Bardziej konserwatywni są politycy. Społeczeństwo jest zajęte swoim codziennym trudem, a politycy konserwatywni bojaźnią. Bojaźń – polska odmiana konserwatyzmu.

Polska polityka stoi przemysłem bojaźni, robienia w portki, pogardy dla Innego i Potrzebującego. W tej manufakturze w gmachu przy Wiejskiej produkowana jest tylko indolencja, lenistwo i strach przed podejmowaniem decyzji. Jak media nie widzą, pokątnie szydełkuje się tam wzory nepotyzmu i kumoterstwa. Do tego kumoterstwa aż prosi się onomatopeja kolokwialna, która to towarzystwo świetnie by zrymowała.

Za obecne tchórzostwo rząd i największa partia opozycyjna zapłacą, nie można wiecznie dojutrkować. Tusk i Kaczyński powinni się cieszyć, że lewica jest tak marna, wypalony Miller i błądzący Palikot. Po wpadkach z początku roku i fatalnym obecnie okresie Tuska, władza powinna wypaść mu z rąk i znaleźć się na ulicy. Nie sięgnie po nią Kaczyński – bez obawy. Tusk długo nie pozostanie bezalternatywny. Polityka polska nie może być wydmuszką, musi zostać wypełniona treścią prawną, a przede wszystkim zaspokojone winny być potrzeby ludzkie. A krajowi brak rozwiązań w tak istotnych dzisiaj dla całej masy ludzi kwestiach, jak in vitro i związki partnerskie (dotyczą nie tylko par jednopłciowych).  Społeczeństwo – w każdym razie spora jego część – nie może być zależna od niewiedzy i mentalnej abnegacji kogoś takiego, jak Krystyna Pawłowicz dla której pożycie seksualne może być niezgodne z prawem ustrojowym (‘Konstytucja nie chroni uczynków niegodnych”). Ta sama osoba zresztą powiedziała, że Cz. Miłosz jest niepolskim poetą, pewnie go czytała w wydaniu z Berkley. Owa Pawłowicz winna być logo Sejmu.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Pryszcze PSL


Wygrywająca partia w wyborach zawsze sobie się podoba. Gdy bierze władzę, jeszcze bardziej przegląda się w lustrze wyborców. Po 1989 roku jakaś partia wygrywała, nie brała jednak wszystkiego (50% mandatów + 1), musiała wchodzić w alians z innym podmiotem politycznym, aby odpowiadać za losy kraju, twoje i moje. Najbliżej samodzielnej odpowiedzialności było SLD, dzisiaj aż wierzyć się w to nie chce, ale wypalili się postkomuniści aferą Rywina i pozostają wydmuszką ideową.

Zwycięzca musiał do rachunków na sali sejmowej dobierać sobie jeszcze jeden podmiot, a tym nieodmiennie było PSL. Ledwie dychająca partia, dla której niemal każde wybory to: być albo nie być. Zawsze byli tuż nad poprzeczką 5%. Wchodzili w polską suwerenność z bagażem PRL-owskim, który został rozgrzeszony przez pierwszy rząd i hasło: „Wasz prezydent, nasz premier”. OKP plus resztówki postkomunistyczne (ZSL i SD) rozpoczęły czas postkomunistyczny.

Wówczas ZSL, zaraz potem PSL, to wieczny Kopciuszek, którego jednak książę nie szukał, ale sam antyszambrował w przedpokojach władzy. Lecz urodziwy zwycięzca musiał się godzić z tym mizernym Kopciuszkiem. Mina rzedła, ale trzeba było przywdziać maskę triumfu do złej gry. PSL (ZSL) w PRL zawsze sobie rzepkę uskrobało. Przyzwyczajenia przeniosło w suwerenność i je ulepszyło, bo już było wolno i nikt na wsi – gdyż tylko tam mają wyborców – ich nie kontrolował, nie mieli konkurencji (oprócz krótkiego epizodu z Samoobroną). Większe partie biły się o wyborców miejskich i wielkomiejskich.

PSL w tym czasie kwitła na – lubię to określenie – obszarach wiejskich, było co zagospodarowywać. PGR-y upadały. Należało coś z tym majątkiem zrobić. Tak samo kółka rolnicze i dziesiątki wiejskich mniejszych/większych organizmów. Nieprzypadkowo Waldemar Pawlak został szefem strażaków, generałem sikawkowym. W centrum obszarów wiejskich jest remiza strażacka, a do OSP należą „elity” każdej wsi.

Powstawały kolejne agencje rolne na obszarach wiejskich, skrzętnie zagospodarowywane przez PSL. Na wsi kumoterstwo i nepotyzm jest nieodzowną cechą charakteru (gospodarstwa wszak są rodzinne). Przenosi się to na urzędy i prawdziwe frukta dla polityków wiejskich, wszelakie agencje związane z rolnictwem.

Wszystko to, co jest poza miastem, to obszary wiejskie. Zdecydowanie większa powierzchnia od miast. To zostało opanowane przez PSL, ludzi sikawkowego Pawlaka. Donald Tusk temu nepotyzmowi wypowiedział wojnę (w mediach), bo już musiał. Szanse na wygranie ma znikome. Gdy będzie chciał arbitralnie PSL wypchnąć z ich obszarów, Pawlak zawsze powie: Wychodzimy.

We wcześniejszych koalicjach, także w obecnej, urodziwy zwycięzca musiał  tego Kopciuszka brać do mariażu, choć on cały jest w pryszczach nepotyzmu i kumoterstwa. Ten trądzik pokazał się w pełni lata, rozkwitł, choć cały czas pod powierzchnią był, dojrzewał. O praktykach PSL wiedzieli wszyscy, politycy i dziennikarze, ale dziwnie tego nie wypominali. Widocznie władzy do twarzy z pryszczami na twarzy. Wyborcy akceptowali/akceptują?

Palikot chce odwołać Tuska



Palikot napiera na partie opozycyjne, aby teraz zgłosiły konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska. Pisze o tym w notce Dlaczego Kaczyński z Millerem kręcą?

Oczywiście, jest to postawa stricte polityczna, tak samo, jak adresatów, do których ten apel jest skierowany.

PSL się sypie i wątpię, czy partia Waldemara Pawlaka się pozbiera. To dla tej partii wersja afery Rywina w wersji hard. Na PO polecą odpryski. Nie ma się co łudzić. Możliwe, że dojdzie do jakiejś repety, tym razem z taśmami PO. Już o tym głośno się mówi.

Do tego gospodarka hamuje. Wskazują na to wszystkie dane. Ma być jeszcze gorzej. Recesja w UE jest faktem, najprawdopodobniej my po raz pierwszy z Unią popłyniemy, może nie tak mocno po dnie, ale zawsze.

To nawet jest spojrzenie optymistycznie. Gospodarka jest zwierciadłem polityki, a w tej ostatniej zawirowania dopiero się zaczęły. Może być gorzej, znacznie gorzej.

Jaki zatem szykuje się nam scenariusz na lato, a najpewniej na jesień? Będzie parcie na dymisję Donalda Tuska, a jak nie, to na przyspieszone wybory. PSL nawet może dostać od partii opozycyjnych polityczną abolicję. Nakradliście się, nie będziemy was karać, poprzyjcie nasz projekt odwołania Tuska.

Taki może wyjść scenariusz od Kaczyńskiego i wcale nie jest oczywiste, aby Leszek Miller go nie podjął.

Jeżeli światło dzienne ujrzą kolejne afery,Tusk politycznie nie będzie w stanie temu się oprzeć. Będzie musiał iść na uśrednione rozwiązania polityczne, aby ratować substancję Polski.

W tej chwili nie mamy do czynienia z polityką dla dobra Polaków, a polityką partyjną. Wszystkie podmioty ją uprawiają.

Dla czasu kryzysu nie jest to dobra wiadomość. Tak, czy siak - kryzys będzie. Nie pomogą żadne zaklęcia. Zawodzą politycy, a elektorat będzie zachowywał się tak samo histerycznie, jak jego przedstawiciele.

Wielkimi krokami zmierza złe.

niedziela, 22 lipca 2012

Plotka o taśmach PO



Afera taśmowa PSL załamała kariery kilku ludzi w PSL, a z zasadzie spowodowała tymczasową zapaść w ich dojnych synekurach. Koalicjanta PO na razie nie wyrzuciła na polityczny aut. Donald Tusk ostro w pierwszej chwili się rozprawił z Markiem Sawickim i Elewarrem, po czym nastąpiła cisza. Przynajmniej medialna.

Sondaże powinny wskazać, co o tym sądzą Polacy. Obawiam się, że dla PSL nie będą słupki zadowalające. Co gorsza, podobnie może być dla Platformy. Tusk surowy i potępiający to za mało, reszta jego partyjnych kolegów siedzi cicho, jak przed burzą. Tak to odbieram.

W najnowszym „Newsweeku” Rafał Kalukin kilka zdań poświęca plotce o nadchodzącej aferze z taśmami PO. Podobno w trawie piszczą dwie takie taśmy. Jedna o dopuszczeniu firmy DSS do budowy autostrady A2, było to jeszcze za ministra Cezarego Grabarczyka. Druga taśma dotyczy młodego działacza PO, który z ramienia ministra skarbu miał sprawować funkcje kontrolujące w zarządach spółek skarbu państwa, rozmowa na taśmie (taśmach)ponoć jest kompromitująca, bo ów młodzieniec doglądał interesów polityków PO i partii.

To tylko plotka, ale dziennikarz zdecydował się o napisaniu tej plotki i używa konkretnych adresów korupcyjnych. O taśmach PSL wiedziano wcześniej, teraz też po sugestiach – publikowanych w poważnych tygodniku - może dojść do ich ujawnienia.

Jeżeli jest to prawdą o taśmach PO, to ktoś te taśmy posiada. Taka plotka medialna może zamienić się w materialność. Kto będzie uwikłany w korupcję w PO, bo ta plotka o taśmach tylko może dotyczyć korupcji. Jak wysoko są usadowieni w partii i rządzie zawiadujący korupcją?

Oczywiście opozycja podejmie wątek rozkradania Polski. Czemu się nie należy dziwić. To konstruowanie emocji dla swego elektoratu. I rzecz najważniejsza: te emocje są adresowane do elektoratu PO. Głosowaliście i popieracie złodziei.

Podkreślam, jeżeli plotka jest prawdziwa i ziści się ujawnieniem, PO zacznie tracić. A kto może pozyskiwać elektorat PO? Słaba lewica – SLD i Ruch Palikota? Wątpię. PiS? Czy wyborcy PO będą chcieli się przyłączyć do twardego elektoratu, popierającego m.in. o. Rydzyka? Też wątpię, zysk kilku punktów procentowych nie zmieni sytuacji, choć już Kaczyński zadeklarował: PiS jest gotowe na przejęcie władzy.

W tej chwili w sferze publicznej mamy okres boomu taśmowego. Politycy nawzajem się podsłuchują. A gdzie są dziennikarze śledczy z największych dzienników i tygodników, tych wiarygodnych? Polityki nie mogą robić wkoło Macieju ci sami ludzie, którzy się pogrążają taśmami, hakami. Polskie życie publiczne nosem wbija się w dno.

Policja



Do policji mam podobny stosunek, jak do milicji. Ci ostatni nie pozwalali mi na ekspresję polityczną i traktowali mnie pałami, a nawet zaliczyłem te długie pały z ołowianą kulką na końcu, a ci pierwsi są spadkobiercami milicji, acz zdecydowanie bardziej wykształceni, nawet pogadać sobie z nimi można.

A jednak policja kojarzy mi się ze złym i chyba tak na zawsze pozostanie, a to dzięki Sławomirowi Mrożkowi. Jeżeli jest porządek, organa porządku muszą zrobić nieporządek, aby zaprowadzić porządek. Taka zresztą jest logika tej profesji. Podobnie, jak wśród strażaków jest najwięcej piromanów, tak wśród policjantów, którzy z prawem wchodzą w kolizję stojąc po stronie prawa.

Dzisiaj dzień policji, ich święto. Donald Tusk, jak na administratora kraju przystało, musiał się do policjantów zwrócić z uroczystym słowem, które brzmi mniej więcej: ple-ple-ple. A w podtekście: i tak pojadę wam po emeryturze mundurowej, bo oszczędzać każdy musi, nie tylko szaraki, których czasami się boicie, a mimo to pałujecie.

Policja musi być, Kościół dla niektórych też musi być, ta policja duszy. Nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie jeden szczegół. W Salon24 publikuje wpis blogowy Jarosław Kaczyński, a jest on utrzymany w formie przemówienia. Wiadomo, że nie przez niego pisany. A jednak przez niego podpisany; szczegół (byle filolog to rozpozna).

Premier Tusk, rozumiem, wygłosił przemówienie, a dlaczego w formie pisanej wygłasza ten,  który urzędu nie sprawuje? Ba, ten, który ten porządek, który w imieniu rządu pilnuje policja, często zakłóca. Policja ochrania marsze po Krakowskim Przedmieściu, gdy w tym czasie mogłaby ścigać przestępców. Dodam jeszcze: nie wiem, czy to Kaczyńscy namawiał polskich kiboli – czy jego jakiś szeregowy polityk – aby stali się na czas Euro patriotami, bo oni mają godność i honor. Taki był ładunek emocjonalny tego wezwania. Po świecie tylko z tego smród się rozszedł.

Może Kaczyńskiemu lata się pokićkały. Ktoś z jego dworu powinien przypomnieć, że mamy rok 2012, a nie 2005, czy 07. Wtedy mógł wystąpić przed szwadronem policji i powiedzieć: ja mogę przemawiać, a Tusk nie. I walnąć na głos swój wpis blogowy. Była okazja.

Dlaczego zatem pisze przemowę na blogu? Na szczęście dzisiaj policja potrafi czytać, to nie to, co za czasów milicji. Jeżeli potrafi czytać (wykształcenie chwaliłem), to potrafi też myśleć. I co może policjant pomyśleć o notce blogowej prezesa PiS? Nie jestem policjantem, ale mogę się w jednego i drugiego jegomościa  wczuć. Otóż czytam, że rząd masowo likwiduje posterunku policji. Poważnie. Policja jest pisana z dużej litery, jak w dramacie u Mrożka. A dlaczego Kaczyński (czyli ten, który za niego pisał) nie napisał normalnie: policja. Co oni są lepsi od zwykłych ludzi. Wszak ja piszę Mrożek, a nie mrożek. Taka jest logika tego wpisu.

Po prostu Kaczyński smali cholewki do policji, aby ją buntować przeciw władzy demokratycznie wybranej, a Kaczyński demokratycznie jest skazany na opozycję. Jest porządek, to dlatego chce Kaczyński nieporządku? Aby zaprowadzić porządek w bałaganie przez siebie wywołanym. Mrożek, czysty Mrożek. Niestety, Kaczyńskiego nie zrodziła wyobraźnia Mrożka, jest wśród nas.

Oto „Policja” Mrożka (link You Tube) dla tych, którzy poruszają umysłem, a nie emocjami. Polecam też przemówienie Tuska, które  ma się tak do blogowania Kaczyńskiego, jak pisanie Mrożka do „Policji”, którą ten świetny  dramaturg opisał, a której sens – mrożkowski – ciągle nam objawia Kaczyński.

Mroki i rycerze



Kultura masowa zbiera mroczne żniwo w takiej skrajnej postaci, jak na przedmieściach Denver, w Aurora. Przebrany w maskę gazową, jak Bane, przeciwnik Batmana z najnowszego sequelu o tym bohaterze, 24-letni James Holmes wysłał na tamten świat 12 ludzi.

Co w tym wypadku jest pierwszorzędne? Mordercze emploi  młodego Amerykanina? Kultura masowa, która sięga po bieg zdarzeń spoza prawdopodobieństwa i zmusza do identyfikacji? Współczesność, której ciśnienia nie wytrzymują ludzie? A może tak podstawowe właściwości kształtowania człowieka, jak wychowanie, środowisko, system wartości?

W tym wypadku mamy do czynienia z młodym człowiekiem, choć od wielu lat dorosłym. Dotyczy to jednak krwawych czynów ludzi w każdym wieku. Dzieje się to daleko od Polski. Czy norweski Breivik to daleko od nas, wszak był u nas w delegacji za środkami do mrocznej przemocy, czy daleka jest jego identyfikacja quasi-polityczna od obecnych także u nas podobnych ruchów? Wystarczy, że ktoś za bardzo uwierzy i wzrośnie w nim wola zaprowadzania porządków.

Prędzej, czy później dojdzie u nas do podobnego zdarzenia, jak w Denver. Tego typu ludzie kopiują czyny w każdej szerokości geograficznej, nie są właściwością dla jakiejś nacji, tym bardziej sytuacji cywilizacyjnej. Jest to zło, które inaczej nie może być nazwane, a ma ono tę cechę, że swobodnie przenika granice państw, granice kulturowe.

Kto ma rozstrzygać o winie takiego człowieka? Instytucje prawa ze swoimi procedurami nie wnikną w psychikę człowieka, otoczenie kulturowe, cywilizacyjne, narrację antropologiczną. Skażą, orzekną karę i powrócą w nurt codziennych mniejszych przestępstw. Z kolei panel innych uczonych głów, psychiatrów, pedagogów, a nawet fenomenologów, opisze trafnie, dogłębnie. Ale co z tego?

Na stronie „Polityki” na Facebooku pojawił się fanpage publicysty tego tygodnika, Bartka Chacińskiego, który pisze, iż szaleniec  w przebraniu zamordował kilkanaście osób w amerykańskim kinie, a „Mroczny Rycerz się nie pojawił”. Homes przebrał się za przeciwnika Batmana, tak samo jak Bane w gazowej masce. Zabił, ale Batmana nie było, pozostał na ekranie. Batmana nie ma w rzeczywistości, nie ma tego, który zbrodni zapobiega, ale zbrodnia jest. Rzeczywista zbrodnia, a nie filmowa. Jest zło, a dobra nie ma.

Nie wiem, czy Chaciński tak chciał dochodzić naszej cywilizacyjnej ślepej uliczki, w której wystarczy, że jeden strzela, a ludzie są bezbronni, ich życie nieodwracalnie zamieniło się we wspomnienie, w truchło. Wywołał ten felieton burzliwą dyskusję na Facebooku. Ba, autor został zmieszany z błotem i porównany do Kuby Wojewódzkiego. Mniejsza o metafory, czy o źle mamy rozmawiać tylko wtedy, gdy do nas przyjdzie? Posłać gromy na zbrodniarza jest najłatwiej. A celem winna być refleksja, aby do takich czynów nie dochodziło, aby minimalizować ich prawdopodobieństwo. A może tak musi być i pozostaje karać z surowością prawa? Mroki są i będą, ale też już rycerzy nie ma. Rycerzy debaty, narracji.

Majtki i Rajmund Kaczyński



Nie zgadzam się z Cezarym Łazarewiczem, iż ważni są przodkowie. Ojciec, dziadek i do entego jaszczura nazad. Napisał ten dziennikarz o ojcu prezesa PiS, Rajmundzie Kaczyńskim, nawet nie zamierzam tego w „Newsweeku” czytać, acz tygodnik czytam. Nie liczy się, kim był ojciec polityka i kogokolwiek przodek z jakiegokolwiek zawodu. Liczy się on, sam, autor, w tym wypadku Jarosław Kaczyński, prezes największej partii opozycyjnej.

On wynosi z domu swoich przodków, jest ich dzisiaj reprezentantem. Mogę podejrzewać, jacy on byli, ale niewiele mi to wnosi do wiedzy, którą autor podaje. Oceniam jego kindersztubę, intelekt i talent. A nie: czy jego przodkowie byli w KPP, albo ONR, czy walczyli w Powstaniu Warszawskim, zginęli w Katyniu, albo wałkonili się w Argentynie w Banco Polacco. Ta wiedza jest istotna w zaciszu domowym. Jest ona dla mnie. Mam czym się pochwalić, mogę to przenieść do literatury i tylko własnym talentem. Ale nie w polityce, w której liczy się dobro wspólne, reprezentowanie słabszego i tego, który jest czym innym zajęty.

Biografie przodków są dobre na wieczory, gdy rodzina w komplecie pilnuje domowego ogniska. O przodkach bliźniaków Kaczyńskich nic nie czytałem i nie zamierzam. Zbyt dobrze znam prezesa z telewizji i nie tylko, abym miał potrzebę jakiegoś innego weryfikowania jego postaci. Acz pamiętam, że to on wsadzał palucha do cudzych majtek, właśnie z przodkami KPP, a nawet świetnie mu szło przekłamanie historii najnowszej, okresu pierwszej „Solidarności”. Nie mieścił się on i jego brat w hierarchii  ważności dziesiątek działaczy 180- 81, stanu wojennego, ani potem do 1989 roku. A jednak stara się rozstrzygać o ważności naszej pamięci, zakłócać swoimi kłamstwami.

To niech nie będzie zdziwiony, że dziennikarz idąc tropem jego metodologii politycznej, pogmerał paluchem w biografii jego przodków. Sprawdził, czy ojciec Kaczyńskiego nie należał do KPP. Nie należał, walczył w Powstaniu Warszawskim. Zadał sobie dziennikarz kolejne pytania i w materiale na nie odpowiedział na tyle, ile starczyło mu materiału. Przynajmniej nie zmyślał.

A Kaczyński ma pretensje do Łazarewicza, które podał ku wierzeniu swoim ludziom w niszowym dzienniku „Gazeta Polska Codziennie”. I jak zwykle prezes PiS pomylił gatunki, autobiografię i biografię, acz w tym wypadku – ojca jego - ta ostatnia jest szczątkowa. Kaczyński o swoim przodku ma takie samo pojęcie, jak o sobie i jego brat o nim. Prezes PiS był najlepszym premierem RP po 1989 roku. Czy słyszycie po tym stwierdzeniu śmiech wokół siebie?

Kaczyński ma prawo tak napisać: byłem najlepszy po 1989 roku, a nawet lepszy od Donalda Tuska. Ale będzie to autobiografia, którą krytyczny czytelnik rzuci do kąta i nazwie kiczm. Zupełnie czym innym jest materiał biograficzny, on powinieni być krytyczny. Każda hagiografia jest kiczem.

Lecz Kaczyński lubi kicz. Zwłaszcza gdy on pisze biografię przodków innych polityków, co nazywam zaglądaniem do majtek, a nie żadną polityką - konstruowaniem idei, rozwiązań politycznych i skuteczną ich realizacją w sferze publicznej i symbolicznej. Nie zgadzam się z Łazarewiczem, lecz wolno mu. Kaczyński zagląda w majtki, on też zaglądnął. Jak zwykle w wypadku przodków poleciał całkiem współczesny smród.

Moralność stosowana



Mamy prawo naturalne, czyli takie, które nie musi być stanowione, mamy też moralność stosowaną. Czy ona jest etyką chrześcijańską?  W Biblii – w Starym i Nowych Testamentach – nie doczytasz nic na temat in vitro, a Kościół temu osiągnięciu powiedział głośne: nie. Po czym się zreflektował. Bóg dał ludziom naukę, a oni za jej pomocą doszli do odkrycia  in vitro. Jeżeli tak, to trzeba coś z tym zrobić, przyswoić boskie przyzwolenie. Cholera, tak podejrzewam, bo oto czytam wypowiedź ks. prof. Franciszka Longchampsa, a jest on ekspertem Episkopatu ds. bioetycznych: „Na obecnym etapie nie uda się całkowicie zakazać in vitro. Gdy zaś to na razie nie jest możliwe, etycznym obowiązkiem posłów jest aktywność w całym procesie legislacyjnym, tak aby maksymalnie ograniczyć szkodliwe aspekty regulacji” (cyt. za: Katarzyna Wiśniewska „GW").

Pominę: „całkowite zakazanie in vitro na razie, bo to nie jest możliwe”. Nie będę ekspertowi ważył słów. Mógłbym dojść do logicznego wniosku, że gdyby było możliwe zakazanie in vitro, to znaczy, iż partia chadecka, jaką chciałoby być PiS, z chwilą dojścia do władzy, zakaz in vitro powróci, niezależnie od tego, co będzie ustanowione, bo nie jest prawem naturalnym.

Odczytać to należy politycznie, bo Kościół zawsze był polityczny, nawet gdy po Rewolucji Francuskiej coraz trudniej mu w polityce uczestniczyć, ma zbrojne polityczne ramiona w postaci partii chadeckich. Kościół dał sygnał polityczny swojemu ramieniu i to wielokierunkowy.

PiS wycofało się z karania więzieniem za in vitro, czym dało sygnał Jarosławowi Gowinowi: jesteśmy z tobą, najchętniej przy okrągłym stole. Tym młotkiem, jakim jest in vitro, partia Jarosława Kaczyńskiego przystąpiła do rozbijania Platformy. Jeżeli PO się nie wykruszy, to przynajmniej będzie się chwiać.

Pierwszy sygnał z ustąpieniem całkowitego zakazu in vitro dał Kaczyński, teraz otrzymał teoretyczne wsparcie Kościoła. Pomijam kwestie zła (stosowanie in vitro) i mniejszego zła (lepszy Gowin w garści, niż zakaz in vitro na dachu). W tej kwestii, jak i w szeregu innych, odczytuję dyspozycje z kruchty wydawane politykom. I nie chodzi w tym o moralność, która jest przykrywką, ale obecność Kościoła w polityce. Kościół za pomocą swoich ramion politycznych gra o swoje zabezpieczenia materialne. Uzależnia polityków od siebie, a następnie dysponuje jego głosami w swoich doczesnych sprawach.

Albo in vitro jest złem, grzechem, albo moralnym jest zakaz tego osiągnięcia naukowego. Nie ma w etyce mniejszego zła, jak w beczce miodu nie może być łyżki dziegciu. Wg jednak tych stanowień dialektycznych z kruchty (jakie wypowiada ekspert kościelny ds. bioetyki) mamy do czynienia z etyką stosowaną, a nie z moralnością chrześcijańską, która nie poddaje się czasowi i walczy z lwami, jak w Colloseum. A może źle odczytuję zamiary Kościoła, może ta instytucja zmienia się.

Guzik, bo ekspert mówi: „ograniczyć szkodliwe aspekty regulacji”. Politycznie użyteczna jest moralność ograniczona. Kościół podaje rękę Gowinowi, wzmacnia go, a tak naprawdę rozbija PO, bo politycznie użyteczna jest moralność stosowana, moralność ograniczona. Przez Kościół stosowana od zawsze.

A do zakazu in vitro powróci się, gdy będzie to możliwe.

wtorek, 17 lipca 2012

Polska w pigułce aferalnej



Poszło gładko, jak po maśle. Wczoraj taśmy PSL ujawnione, dzisiaj minister koleś sam się dymisjonuje. To jest umiejętność rządzenia, nawet premier ust nie otworzył. Afera Marka Sawickiego – bo tak ją należałoby tytułować – pokazuje wszystkie patologie naszego życia publicznego, które żyje od afery do afery. Mają one różny wymiar, większy, mniejszy, zawsze ten sam gorzki posmak dla wyborców, Polaków. Przed telewizorami, mediami, siedzą sobie wyborcy, a politycy celebryci kręcą lody. Jest sitko – lody retoryczne. Nie ma sitka mikrofonu, to znaczy siedzą w gabinecie – kręcą lody rzeczywiste. Chyba, że znajdzie się jakaś świnia i podłoży mikrofon, mamy aferę, a politycy dopiero teraz mogą celebrować. Ho, ho.

Afera Sawickiego jest najszybciej odfajkowaną aferą. Jakby pacjent PSL w oczach umierał. Więc mieliśmy życie polityczne pokazane, jakby przed śmiercią, gdy przewija ci się przed oczami całe życie, w tym wypadku: Polska w pigułce.

Przed ogłoszeniem decyzji Sawickiego. PiS i Janusz Palikot jednym głosem wieszczą: złożymy wniosek o dymisję Sawickiego. PiS wysyła do Elewarru (z taśm  wynikało, że tam te lody są kręcone) dwóch posłów, aby sprawdzili, czy dyrektor uwłaszczył się na 3. procentach spółki. Tropem pisowskim pcha swoich ludzi Palikot. Od posłów PiS dowiadujemy się: tak, Śmietanko ma swoje udziały.

Ciekawą frazę umysłowa, acz powszechnie znaną pod tytułem „wina Tuska”, zaprezentował Joachim Brudziński: „na aferze taśmowej mogło zależeć Tuskowi”.  Wszystkich jednak przebił nieoceniony Antoni Macierewicz: „Afera PSL ma przykryć odpowiedzialność pana Tuska za śmierć prezydenta Kaczyńskiego”. Temu to wszystko, jak głupiemu Jasiowi, kojarzy się z dupą.

No, może przebity został  szef sejmowej komisji śledczej ws. katastrofy smoleńskiej przez tego, który podłożył kamerę, Władysław Serafin: „Leppera zamordowano, teraz kolej na mnie”. Na razie padło tylko na jednego, który przed pójściem na dywanik do Pawlaka, rzekł: „O siebie jestem spokojny” Wyszedł też spokojny od Abrahama Pawlaka, który tylko chrząknął, a kozioł ofiarny Sawicki przed zejściem ze stołka ministerialnego (spokojnie) pochwalił się: „Cztery i pół roku uważam za dobry czas dla polskiego rolnictwa”. I dał głowę.

PiS ma jeszcze jedno narzędzie (broń Boże, nie zbrodnicze): komisję śledczą. O tym wszem i wobec mediów (och, celebryci) zapowiedział Mariusz Błaszczak. Gdy piszę, nie wypowiedział się jeszcze Palikot, który idzie krok w krok, ręką w rękę („lewa, lewa, lewa, kto tam populizm krzyczy”) ostatnio zdąża, gdzie PiS.

Rzewnie mi się zrobiło. Pamiętacie? To były czasy, jak powstawała sejmowa komisja Macierewicza, a Palikot zgłosił się na jej członka. Może te czasy wrócą, zgody celebrytów polityków, bo ja siedzę przed telewizorem, chciałbym chociaż tych lodów polizać.

niedziela, 15 lipca 2012

Upadek



W TVN24 przerwany został program publicystyczny, w którym dziennikarze dzielili się swoimi ideami i wiedzą na temat bardzo ważnych problemów z bieżącej polityki polskiej. „Loża prasowa” została przerwana na rzecz konferencji prasowej szemranego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który podzielił się wiekopomnym spostrzeżeniem: Katarzyna W. uśmiechnięta wracała z cmentarza.

Nie każdy widział twarz matki nieżyjącej Madzi i to w chwili tuż po pogrzebie, więc dowiedział się. Czym innym jest zobaczyć, a czym innym się dowiedzieć. Na to ostatnie rozróżnienie zwracam uwagę. Autopsja i wiedza.

W środowisku dziennikarskim poruszenie, jak w każdej korporacji, której naruszy się prawo do ważności. Bardzo dobrze, że zabiegamy o swoją ważność, bo kto to za nas zrobi. Przecież dziennikarzy nie zastąpi szemrany detektyw, który nawet nie ma papierów na detektywa.

Czy mnie razi ważność, a może szemrany profesjonalizm? Nie! To jest ważne i to jest ważne. Acz wolałbym, aby o ważności korporacji dziennikarzy wypowiedzieli się np. plastycy z korporacji plastyków, albo muzyków.

O szemranym profesjonalizmie raczej nikt pozytywnie się nie wypowie, choć to on dociera do zdecydowanej większości. Więcej internautów siedzi na Pudelku.pl, niż na Tokfm.pl, czy na Salon24.pl i Redakcja.pl (razem wzięte).

Czy to jest upadek mediów – misji tego i owego – czy upadek internautów. I kto ma w tym biznes? A może to jakiś spisek większości przeciw mniejszości. Demokracja klikalności, oglądalności, która spiskowo tłamsi elity.

Upadek mediów, czy upadek tych, którzy przez media uczą odbioru? Ktoś nauczył,  że szemrany detektyw jest przynajmniej równy misji gadającej głowy z korporacji dziennikarzy.

Można potraktować to zupełnie inaczej i z innej beczki. Mianowicie z dystansu, który nabywa się tylko przez swoją głowę (która może być szemrana profesjonalnie, albo może być  tak profesjonalna, że osiąga we wzlotach kwadrat profesjonalności).

Bo gdy idę do księgarni, to nie lecę do półek z kryminałami, literaturą s-f, ale gdzie leży sobie Beckett, Joyce, albo autor ledwie mi znany z recenzji.

Rozglądam się po księgarni. Setki półek zawalonych badziewiem, a tylko jedna z prozą, ćwierć półki z filozofią i socjologią i dwa szczupłe tomy poezji. Ba, wiem gdzie te dwie ostatnie książczyny - prawdopodobnie najwartościowsze – leżą. Mam szmal, kupuję.

Nie lecę do kierownika księgarni  i nie suszę mu głowy:  Upadek literatury, intelektu. Bo tak zawsze było. W polityce, literaturze, dziennikarstwie, najwięcej było badziewia - 98%. Dokładnie o tym pisze już w „Listach” Horacy.

Człowiek jest w wiecznym upadku, jak i jego narzędzia na tym najlepszym ze światów. A o tym jest w Pierwszej Księdze Genesis. Autopsja i wiedza.

sobota, 14 lipca 2012

Grymas historii



Niby nic, a jednak coś – nie tylko w sferze symbolicznej. Lech Wałęsa odwiedził Wojciecha Jaruzelskiego. Jak to, oburzą się pewne kręgi: TW Bolek był u człowieka Moskwy. Albo jeszcze inaczej, acz tej samej emocjonalnej proweniencji.

Jakiś czas temu sam podobnie bym to określił. Przy czym Wałęsę nie nazwałbym Bolkiem. Jeżeli nim kiedykolwiek był, to, co zrobił w ogromie swego dzieła, jest ziarnkiem piasku, które uwiera i nic poza tym. Taki „Kamyk” z wiersza Herberta, który tylko uwzniośla.

Obydwie postaci podręcznikowe. Obydwaj tam zawędrowali. Ale obydwaj jeszcze żyją i z tych kart historii ciągle wyglądają. Już nie podpowiadają, czasami Wałęsa swoim ezopowym językiem chce wtrącić swoje trzy grosze. Polityczne wieko już nad nimi się zatrzasnęło, nic nie mogą zrobić w kraju. Za to są poręczni dla czynnych polityków i do mobilizowania ich elektoratów.

Jeden nie chciał, ale został przez historię zmuszony. Drugi chciał, ale długo nie mógł i historia mu w którymś momencie pomogła.  Czy czynnie na historię możemy wpływać, a może ona ma taką logikę, iż płynie swoimi meandrami, a nam się wydaje, że to my kijem zawracamy bieg i kierunek?

To, co było, jest nie do zawrócenia. Niby logiczne, niby wiemy, niby konieczność dziejowa, a jednak politycy wyzyskują i twierdzą: mogło być inaczej, co nie jest do udowodnienia, ale to świetna fabryka złych emocji, które zamienia się na kapitał polityczny.

Czy u progu transformacji były ważniejsze osoby w Polsce, które wniosły więcej do historii, które zaważyły na naszym dzisiaj? Nie, choć z różnych stron dochodzą bajdurzenia. Można byłoby dorzuć do tych postaci Jana Pawła II, który był kimś w rodzaju moderatora.

Z PRL wyszedłem poturbowany, z licznymi garbami. Ale nie z pretensjami. Oddzieliłem siebie od PRL, dwa różne byty. PRL umarł, opadł jak zeschły liść, zostałem ja: ważny dla siebie. Choć jeszcze kilka lat temu w czasie spotkania autorskiego Jaruzelskiego, który prezentował swoją kolejną książkę z cyklu „dlaczego stan wojenny musiał być wprowadzony”, chciałem zadać mu jakieś pytanie, gdy podpisywał książki. Niestety ochrona mnie zawróciła, miałem jeszcze na twarzy ten grymas historii.

Dzisiaj 4. rocznica śmierci Bronisława Geremka, którego w ten krótki komentarz powinienem jakoś wpleść, musiałbym go jednak przebudować. Geremek dawał nam światło, był tamtego czasu rozumem. Był jednym z tych, którzy objaśniali Ducha Czasu.

Filipika Macierewicza



Recydywiści zdrady Donald Tusk i Radosław Sikorski (plus inni rządowi pomagierzy zdrady) dopuścili się tylu przestępstw, że doniesienie na nich do prokuratury liczy 37 stron, które napisał Antoni Macierewicz. To więcej niż nowela, wielkość formatu mikropowieści. Poseł PiS zalicza kolejne dzieło narracji politycznej, może z tego powodu się czuć dumny. Pierwszymi czytelnikami będą prokuratorzy, ale o recenzje już można się pokusić, gdyż Macierewicz zanim myśli przeniesie na papier, uprawia literaturę oralną.

Macierewicz nie jest może Demostenesem, ale jak wielki grecki mówca też  oskarża - Tuska i Sikorskiego o ograniczenie swobód greckich (czyt. pisowskich) w zakresie wolności jako takiej i wolności dojścia do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Demostenesa mowy przeszły do historii jako filipiki, podobnie może być z mowami i pismami politycznymi Macierewicza (wyskakuje z nimi jak Filip z konopi).

Cóż zatem w tej 37-stronicowej filipice jest? Wzmiankowani recydywiści dopuścili się przestępstwa urzędniczego niedopełniania obowiązków. Mianowicie Kancelaria Premiera plus rząd nie współpracowała z pokojowo nastawioną Kancelarią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ci ostatni byli petentami u urzędników Tuska i odprawiono ich z kwitkiem, aby gdzie indziej załatwiali wizytę w Katyniu. Bo „poległy” prezydent chciał koniecznie uczestniczyć w spotkaniu z Władimirem Putinem, które odbyło się trzy dni przed katastrofą (rozdzielono wizyty).

Jako recenzent stawiam Macierewiczowi minus. Pamiętam, jak było, media wałkowały temat. Prezydent chciał, ale Rosja nie chciała, w rezultacie nie mógł uczestniczyć w spotkaniu, gdyż było to wbrew protokołowi dyplomatycznemu (brak symetrycznego odpowiednika po tamtej stronie - Miedwiediewa). Każdy rozsądny zadawał sobie pytanie: po kiego powielać spotkanie, gdy na spotkanie nikt nie miał się stawić. A przecież chodziło tylko o gest patriotyczny, który miał wykonać prezydent w polskim Panteonie w Rosji. Jakby gestów patriotycznych w kraju było za mało.

Recydywiści dopuścili się zdrady dyplomatycznej (nowa jakość rozumienia zdrady, która została tak strawestowana, że trzeba wybitnie twórczego umysłu, aby stworzyć nowe rozumienie, przy tym nie powielać choćby poetyckiej „zdrady o świcie"). W tym wypadku waham się, jaki temu  rozdziałowi postawić znak. Rozumiem, Macierewicz uważa, że polityk i dyplomata nie powinien rozmawiać z nikim, ani z Rosjaninem, ani z Niemcem, może tylko z Jankesem, bo daleko za Oceanem i niczym to nie grozi (z Jankesem pod warunkiem, że nie jest nim Obama). W takim razie należałoby chyba zmienić nasze usytuowanie geopolityczne i ustrojowe i zamiast: Rzeczpospolita Polska przemianować kraj na Enklawa Polska. Mielibyśmy wkład w globalną myśl ustrojów politycznych: enklawość. Nie mylić z klawością Macierewicza, choć może jest on klawy dla Kaczyńskiego. Za to daję więc Macierewiczowi dwa znaki jakości: plus (oryginalność) i minus (dlaczego wcześniej nie podzielił się tym z nami).

Przede wszystkim główne oskarżenie filipiki Macierewicza to podniesienie statusu Tuska i Sikorskiego: z recydywistów do morderców (ludzi z pokładu tupolewa pozbawiono ochrony i świadomie wysłano na śmierć). Tu dostaje ode mnie poseł PiS dużego plusa za docenienie wroga politycznego, to nie tylko drobni recydywiści, ale cos więcej. Mordercy.

Dzieło Macierewicza, jak każde dzieło pisane (w tym z literatury politycznej) musi być poddane działaniu Chronosa (czasu), ucukruje się i może nawet stać się lekturą obowiązkową. Filipika, jak „Pan Tadeusz” miejmy nadzieję, że trafi także pod strzechy. Wszak  już politycy PiS i sprzyjające im media recytują filipikę Macierewicza o każdej porze dnia i nocy.

czwartek, 5 lipca 2012

To tylko sport?



Agnieszka Radwańska w finale Wimbledonu, Grzegorz Lato też finalizuje pozostanie na stanowisku szefa PZPN. Radwańska mało porywająco pokonała rodaczkę reprezentującą Niemcy, Andżelikę Kerber, ale porywa nasze emocje. Lato zdobył mało porywającą bramkę (no, szmatę; ale jakże cudowną) w małym finale Mundialu 1974 w meczu z Brazylią, ale porwał na nawyższy szczyt osiągnięcia naszej piłki nożnej.


Przed Radwańską spotkanie z Sereną Williams i najwyższa korona w polskim sporcie. Przed Lato kolejna tura nadszarpywania wątroby, może z tego wyjść cało, ale też z żółtaczką.

Radwańska w kraju będzie fetowana, niezależnie od wyniku finału. Będzie nawet rozszarpywana politycznie, bo za tatusiem przypisywana jest opcji narodowej. Ale przecież będzie z nią chciał się spotkać prezydent i premier. Czy któremuś z nich się uda?

A może Radwańska to dokument, że Euro 2012 jest katastrofą (przynajmniej sportową), jej się udało, mimo, że korty w Krakowie są, jakby ich nie było. A Franz Smuda miał wszystko, włącznie z wątrobą Laty i mu się nie udało. Radwańska nam się udała, mimo, że prywatnie (wraz z ojcem i za jego pieniądze) parła na szczyty, a gdy tam doszła, jest publiczna, nasza. Smuda za publiczne pieniądze zmarnował wszystko (stadiony zostały!), a Lato chce kończyć dzieło do końca.

Jak z tego wybrnąć? Z Radwańską będzie kłopot po finale Wimbledonu. Bodaj większy dla niej, niż dotarcie na szczyt Wielkiego Szlema. Na szczęście już z Lato mamy kłopot i trzeba go rozwiązać. Ale jak? Przecież nie w ten sposób, jak jedna z partii zaproponowała: powołanie konkurencyjnego związku, a inny znów prezes miał plan, aby Zbigniew Boniek zamienił się w lobbystę i pogadał z Michelem Platinim.

Z PZPN mamy wszelakie curiosa, a największy hit (kit) zaproponował w postaci własnej kandydatury - konkurencyjnej dla Laty - Ryszard Czarnecki z PiS. Przez cztery miesiące chce mieć za friko promocję własnej osoby. A może - pochwalę Jacka Kurskiego - jest w zmowie z Lato, chce w ten bezbolesny sposób przepchać reelekcję tego ostatniego.

To tylko sport? Sport już dawno ma większą promocyjną siłę przebicia, niż dyplomacja i polityka. Jest o co się bić, więc politycy nasi - zwłaszcza nasi - z tego korzystają i po polsku okładają się maczugami.

O ileż w kraju byłoby spokojniej, gdyby sportowcy chcieli dostsować swoje ambicje do polityków. Może wreszcie zamiast chęci rozwiązywania PZPN, niektóre partie same by się rozwiązały.

środa, 4 lipca 2012

Boski bozon



Zupełnie niedawno przypomniano mi, że istnieje gabinet cieni Kongresu Kobiet. Nieformalne ciało kobiet. Za taką nieformalnością, czy też formalnością, zwykle optuję, ma to związek ze prawami kondycji ludzkiej jako takiej. Społecznej, politycznej i prywatnej, bo kobiety z przynależną im siłą egzekwują równe prawa.


Babskie fanaberie - tak postrzegają ci, którzy chcieliby zachować status dotychczasowych parytetów płci we wszelkich dziedzinach - to bodaj najsilniejszy motor, który prze do standardu nowowczesności. Krztusi się, przerywa, ale nowe tereny zdobywa.


Polityka to teren najbardziej przypominający ugór. Z trudem coś wartościowego rodzi, za to ludzi na nim na metr kwadratowy więcej niż gdzie indziej. Ludzi - mam na myśli mężczyzn. Ale to gabinet cieni kobiet przekonał Donalda Tuska, aby Polska wreszcie przystąpiła do konwencji KE w sprawie przeciwdziałania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

Jarosław Gowin dopatrywał się w konwencji zagrożenia tradycyjnej rodziny. Konwencja inaczej operuje językiem opisu płci, a przetłumaczona na język polski mogła faktycznie zabełtać w uformowanym trwale umyśle polityka. Nie wdając się w szczegóły, tak można po gowinowemu czytać każdy dokument prawa międzynarodowego i dopatrzeć się burzenia tradycji wszystkiego wokół. Niewiele ma to wspólnego z konserwatyzmem, polski konserwatysta to zupełnie nowy wyznawca bytu ideowego.

W każdym razie konwencja zostanie podpisana. Nie wiadomo, co z Rejtanem Gowinem, może pozostać już na stałe w tych drzwiach tradycji, gdy Tusk będzie rekonstruował rząd, a zrobi to - wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują - tuż po wakacjach.

Podejrzewam, że podobny los czeka in vitro. Projektów ustawy o tej formie poczęcia człowieka jest bez liku. Poszczególne z nich zbliżają nas coraz bardziej do średniowiecza, ulubionego okresu polskiej polityki. Osiągnięcia nauki sobie, a polska polityka swoje, bo stoi na straży etyki, acz tę etykę nie formułuje w stosunku do dzisiejszych potrzeb, tylko posługuje się podręcznikiem etyki, jak protezą.

In vitro chyba też zostanie dopchane kolanami kobiet, gdyż nasze białogłowy to właśnie ta odkryta boska cząstka Higgsa. Polski bozon. Boski.

Kukułcze gniazda




Raport NIK o psychiatrykach jest wstrząsający. Pisze to w miarę normalny, który po przeczytaniu omówienia w prasie chciałby, jak Randle McMurphy rozpirzyć to tałatajstwo, no i znalazłbym się tam, gdzie jest wstrząsająco.

Przebadano 17 takich psychiatryków. Wymowa jest jedna, wszystkie te siostry Ratched i lekarze winni być wysłani w powietrze. Nakryć się nogami, a nie pasami, albo w kaftanach bezpieczeństwa, jak zwykli robić to ze swoimi pacjentami. Na eschatologicznych chmurkach są całkiem fajne gumowe ściany, nawet nie ma klamek.

O co z psychiatrykami chodzi? Nawala służba zdrowia, normalni boją się pacjentów? A może jest tak, jak w życiu, lubimy się straszyć. W zależności od regionu występują idiomy regionalne: „Wylądujesz w Kocborowie (pomorskie), w Ciborzu (lubuskie), w Tworkach (Mazowsze), etc”.

Boimy się tych, którzy mają kłopoty psychiatryczne, traktujemy ich jak zwycięzcy przegranych. Musimy ich poniżać, przetrzymywać w najgorszych warunkach, naigrywać się, mieć nad nimi dyscyplinę.

A może jeszcze inaczej. Psychiatryki to nasza kondycja społeczna, nasze państwo? Jakie psychiatryki, takie państwo. W każdym razie tak – alegorycznie - traktowała  literatura. „Sala nr 6” Antoniego Czechowa (Rosja, koniec XIX wieku), „Noc Walpurgii albo Kroki Komandora” Wienii Jerofiejewa (ZSRR), czy Ken Keseya „Lot…” (przed rewolucja obyczajową Dzieci-Kwiatów).

A może pacjenci to swoiści sadomasochiści świadomi swojej anormalności, jak chciała swego czasu antypsychiatria, a w literaturze zaowocowało to „Aleksandrem Maerzem” Heinara Kipphardta, a u nas częściowo w Jerzego Krzysztonia „Obłędzie” (wybitnej powieści, ciut zapomnianej). Ta ostatnia supozycja to żart.

Chcemy być nowocześni, podobno wraz z Euro 2012 weszliśmy w XXI wiek, a nie potrafimy zadbać o bliźniego, który ma kłopoty naturalne, albo cywilizacyjne, który winien być traktowany normalnie, jeżeli my chcemy uważać się za normalnych.

Psychologowie twierdzą, że nie ma normalnych, każdy z nas wypada z normy, więc: jak traktujemy siebie? Czy to jest normalne?