niedziela, 30 września 2012

Pusty grób



Tytuł wziąłem z najnowszego “Newsweeka”, który dopiero się ukaże, ale ten fragment z Tomasza Lisa jest dostępny w internecie. Naczelny tygodnika opinii stawia tezę obecną już w dyskursie, iż Jarosławem Kaczyńskim kieruje zemsta. Nie chęć uzyskania władzy, która mu ciągle i wciąż się wymyka, a ten emocjonalny ładunek, który doładowuje mu baterie i pompuje adrenalinę, iż prezes PiS jest zdolny tylu ludzi skierować na ulicę w sumie w bezproduktywnym marszu w obronie czegokolwiek, aby zadośćuczynić tej przyziemnej i wg mnie uwłaczającej godności właściwości charakterologicznej.

Zemsta może jest rozkoszą bogów. Patrząc na Kaczyńskiego raczej trudno go podejrzewać, aby miał wstąpić na Olimp, a olimp władzy jest już niedosiężonym szczytem. Nie zaprowadzi go żaden Hermes, nawet gdy nazywa się o. Rydzyk. Ale władza jest słodka, zemsta ponoć też. Nie tyle jej spełnienie, co dążenie do niej. Ta determinacja Kaczyńskiego przemawia do mnie, wszak z Donaldem Tuskiem przed 2005 rokiem zdążali do IV RP skodyfikowanej intelektualnie przez byłego posła PO Pawła Śpiewaka. Ale Tusk zdradził, a takie zdrady towarzyszy walki są najboleśniejsze.

To jeden z powodów (może najważniejszy), ale najistotniejszym, który mobilizuje twardy elektorat jest Smoleńsk. To na nim buduje mit patriotyczny, który ma w sobie sprzeczność, bowiem w tym micie kłócą się dwa pierwiastki: olimpijski i parnasistowski. Olimp Kaczyńskiemu umyka i bodaj machnął na niego ręką, ale Parnas, robota tworzenia wielkości brata (pośrednio i siebie) z elementów natchnionych, wydumanych, stworzonych na narracji bez pokrycia w faktach, za to wysnutych z wyobraźni (w tym Macierewicza).

Między tymi dwoma pierwiastkami krąży politycznie Kaczyński. Taka hybryda jednak prędzej, czy później upada, a na pewno sięga bruku, gdy jej twórca odejdzie. Tymczasem ma się dobrze, bardzo dobrze. Jest niezrealizowana, tym bardziej silna i mobilizująca.

Pusty grób, o którym pisze Lis, pojawił się przy ekshumacjach, jak tak dalej pójdzie, tych ekshumacji będzie więcej. Ciało wyjęte z grobu, wszak “dom ostatni” czyni go pustym. Lis utrzymuje, że w nim Kaczyński chce złożyć Tuska, aby nie czuł się samotnym, dołoży mu Ewę Kopacz.

Hm. Zawsze pozostaje ten najważniejszy grób, utratą jego prezes PiS nie będzie ryzykował. Z tym grobem (metaforą)  jednak coś jest na rzeczy. Zauważmy, sobotni marsz odniósł sukces o tyle, że jeszcze dalej władzę (czyt. Tuska) odsunął od społeczeństwa. Ten lud smoleński i radiomaryjny postawił kordon sanitarny między Tuskiem a Polakami. I to jest na razie ten grób Tuska, pieczara władzy.

Zamiary Kaczyńskiego



"Wartością dodaną" dzisiejszej konwencji PiS i marszu quasi-nazistowskiego jest wyjawienie zamiarów Jarosława Kaczyńskiego.

Przewrót pozaparlamentarny - bo tak należy rozumieć "rząd pozaparlamentarny", który przez prezesa został zapowiedziany.

W poniedziałek zaś mamy poznać "kandydata PiS na premiera".

Nie należy wiązać tych dwóch rzeczy, to dwa różne porządki. Jutro więcej na ten temat napiszę.

Kaczyński zderzy się ze ścianą, jaką jest dla niego demokracja. Nie uzyska akceptacji większości, tym bardziej szkody mniejszości mogą być większe.

Tacy kibole - jak dzisiejsi maszerujący - nie są patriotami, działają wbrew interesom Polski.

Marta Kaczyńska, celebrytka funeralna i jej stryj



Celebrytka funeralna (funeralia - obrządki pogrzebowe) Marta Kaczyńska po mszy pogrzebowej Anny Walentynowicz otworzyła usta dla mediów.

Tyle z tych ust płynie, co rozum dostarczy.

A w mózgu Kaczyńska ma płyny ustrojowe (nie będę robił wykładu medycznego), w tym szczególny formułuje się: plwocina.

Otworzyła usta i "se" sierota plunęła na Polaków i Polskę. Ojciec nie żyje, a stryjek Jarosław nauki daje.

I co stwierdziła ta, która nauczyła się pluć od stryja? Ano, władze polskie mijają się z prawdą. Wymieniła z władz polskich Andrzeja Seremeta, prokuratora generalnego.

Dlaczego to zrobiła? Nie wiem. Ja jej plucia nie uczyłem, tylko stryj, którego Polacy poznali z najgorszej strony, a nazywa się Jarosław Kaczyński. Nawet ten nieprzytomny polityk był przez rok premierem, najgorszy rok w historii Polski suwerennej po 1989 roku.

Po co Kaczyński z bratanicą sierotą był na powtórnym pogrzebie Anny Walentynowicz? Nie wiem, ani żadnego wkładu do historii Polski nie posiada. Ani krewny, ani swat.

Gdyby Polacy byli jak Kaczyński, musielibyśmy przenieść ojczyznę do Afryki, bo tam są Pigmeje. Taka to niezdara mentalna, intelektualna.

Nie czuję się Pigmejem, nie mam tak małej wiedzy jak Kaczyński o historii Polski, tradycji, literaturze.

Wysłać go do Burkina Faso, do Pigmejów, na Madagaskar, aby nie zaśmiecał życia publicznego. Celebrytka funeralna Marta Kaczyńska może tam liczyć na wielkie powiedzenie. Umieralność w Afryce jest większa niż tutaj u nas w Polsce.

Nie możemy pozwolić, aby na Polskę pluli, tacy ludzie jak Kaczyński, któremu wszystkiego nie dostaje.


* * * 
Co napisawszy dałem sobie ulgę. Nie mogę pojąć, jak ktoś tak marny, jak prezes PiS, mógł w moim kraju zostać politykiem.

Sejm nie jest od fałszu empatii



Czy debata w Sejmie z powodu zamiany zwłok kilku ofiar smoleńskiej katastrofy ma jakikolwiek sens? Pytanie, gdy od niego się oddalimy, choćby emocjami - a z czasem kronikarze będą wielce się dziwować - stawia polską politykę w zakłopotaniu. Przynajmniej powinno stawiać.

Uzmysławia, iż polityków mamy o trzeciorzędnych walorach intelektualnych, ale o pierwszorzędnych ambicjach. Cecha spotykana na każdym kroku, co spotkany człowiek to chciałby być lepszym niż jest, być wyżej niż grzęda do której się nadaje.

Ileż trzeba mieć złej woli i kiepskiej pamięci, aby formułować myśl, że w tamtym tragicznym czasie (kwiecień 2010) zawiodło państwo polskie i jego przedstawiciele.

W Polsce emocje mają swój cel, a ci którzy je konstruują poświadczają li tylko o fatalnych właściwościach własnych. W środę przebił wszystkich Jarosław Kaczyński sformułowaniem o odejściu w hańbie, na które miała się udać Ewa Kopacz, w domyśle Donald Tusk.

Wątpiłem już w poniedziałek po jednostronnej propozycji prezesa PiS o zawieszeniu broni w wojnie polsko-polskiej. Współczułem mu, że musi wytrzymać do sobotniego marszu. Cały tydzień. Nie musiał wytrzymać, bo w grobie Anny Walentynowicz nie znaleziono Walentynowicz.

Ale to zdarzenia i tysiące podobnych wcześniej dokumentują, że nigdy nie sięgnie już po władzę. Może się łudzić, a jeszcze bardziej jego partyjni koledzy, że jak w loterii wyciągnie szczęśliwy los. Polityka jest względnie przewidywalna, raczej komuś przypadkowemu, jak Kaczyński, nie wręcza wygranej. Nawet gdyby Tusk miał pośliznąć się na kryzysie, władza nie wpadnie w ręce prezesa PiS.

Nawet gdyby leżała na ulicy. Naród ma coś takiego, jak zbiorową podświadomość. W psychologii i psychologii społecznej nabieramy zaufania, bądź sympatii do kogokolwiek po krótkim z nim obcowaniu. Kaczyński tak naprawdę w polityce jest od 2005 roku, wcześniej - kolokwialnie - nosił za kimś teczki, a najbardziej znaną postacią za plecami której udało mu się wejść na proscenium polityki, była ikona polskiej polityki na zewnątrz kraju, Lech Wałęsa. To on dał mu ten szczęśliwy los.

Piszę o Kaczyńskim, bo ten kontekst z zamianą zwłok opisuje dość dokładnie, jakich uczepi się nieistotnych z punktu działania państwa, pretekstów.

W zestawieniu z nim Donald Tusk to ktoś poza jego politycznym zasięgiem. Gdyby prezes PiS wykazał chęć nauki taką, jakie są jego ambicje polityczne, po wystąpieniu premiera w Sejmie, winien wynająć dobrego profesora retoryki - a jest kilku w kraju - aby objaśnił mu, jak łączyć cechy charakterologiczne, osobowości z talentami politycznymi i przekuwać to w mowę. Są zresztą klasyczne pozycje. Niedługie wszak wystąpienie Tuska może kilku politykom w kraju się przyda do nauki. Choć napisawszy to, wątpię.

Debata o zamianie zwłok nie jest żadną debatą, ani tym bardziej empatią, bo empatii się nie debatuje, jest grzebaniem w ranach osób, których nie ma na sali posiedzeń. A Sejm nie powinien służyć do takiego fałszu bólu.

środa, 26 września 2012

Znak hańby prezesa


Po poniedziałkowej debacie nad “Alternatywą” PiS, która nie była debatą, ale wyizolowanymi opiniami na temat rozwoju ekonomicznego Polski, prezes Jarosław Kaczyński na zakończenie pijarowskiego sukcesu tak się zapędził, że zaproponował zakopanie toporów wojennych do lepszych czasów. Sądzić mogliby dziarscy, waleczni, ale naiwni Polacy, że teraz topory będą rdzewieć.

Pisałem, że musi przetrzymać do soboty, a u Kaczyńskiego początek tygodnia i jego koniec to często dwie epoki, skądinąd znane z jego dotychczasowej działalności polityka. Pisałem i wątpiłem - i się nie zawiodłem. Kaczyński wytrzymał tylko wtorek, a w środę dał o sobie znać jego temperament. Może dlatego, że to środek tygodnia, ni pies, ni wydra.

Zaczął zwalniać, ba! nawet przeganiać z polityki Platformę Obywatelską z piętnem hańby. Rozżarzone słowa prezesa wypalają piętno. No, ale kto nie został oznakowany przez Kaczyńskiego? Nawet o. Rydzyk przed czasami rydzykowymi (czyli, gdy nie był potrzebny do zaganiania elektoratu) wypalony został słowami Kaczyńskiego.

Aż mi się buduje metafora z rogacizną i z piętnem, a byłaby ona nieprzyjemna. I dla zwolenników PiS i dla przeciwników. Hańbą dla Kaczyńskiego jest ten, kto nie z nim. Akurat nadarzyła się okazja, że w grobie Anny Walentynowicz nie znaleziono Walentynowicz. Taka odezwała się w Kaczyńskim empatia do rodziny ofiary smoleńskiej, że zwalnia z posad polityków PO. Swoista to empatia, bardzo polska.

Zresztą to niechlujstwo intelektualne, mentalne, da się zauważyć na każdym kroku, a świat polityki jest na widelcu mediów, to w nim widać aż za bardzo.


Czy Kaczyński kiedykolwiek poczuwał się do paprania kraju, nawet wówczas (zwłaszcza), gdy na chwilę rządził? Tylko rok przyzwolenia dał mu naród, a reperkusje psychologiczne ciągną się do dzisiaj. Nawet gdy pozostaje w opozycji, nie potrafi zagospodarować elektoratu często oczywistymi wpadkami rządzących. Dlaczego? Bo jego felery i fobie są oczywiste, widoczne jak na dłoni. Nie obawiajmy się, jeszcze wiele w przestrzeni publicznej sknoci, chociaż nie będzie rządził.

Mogę napisać scenariusz, jak będzie wyglądała sobota, gdy w południe zabrzmi hejnał “Obudź się Polsko”. Potem odbędzie się rytualne zwalanie na media mainstreamowe, że np. hejnalistom odebrano trąbki. Tylko dlaczego te media transmitują każdą nieważna konferencję prasową prezesa? A ostatnio z pieczołowitością ową niealternatywną “Alternatywę”? Hę?

Polacy mają uszy, to pierwszy receptor odbierający dykcję polityczną, mają dużo ważniejszy jeszcze: umysł. Potrafią dodać dwa do dwóch, a nie jak prezes - w owym programie gospodarczym - wychodzi mu trzy, albo pięć. W zależności, czy to ma być mało, czy dużo, nigdy tyle, ile jest w kieszeni.

Na długo Kaczyński wypalił swoją obecnością ranę w życiu publicznym. Ona ropieje. To jest znak prezesa.


Bobok (na marginesie ekshumacji)



Kolejna polska specjalność: Umarli nie przewracają się w grobach, to umarli są przewracani. A jeszcze dokładniej: żyjący dla swoich celów (politycznych) przewracają umarłych, aby wyszło na nich. Racja ma być po naszej stronie (w polityce nie ma liczby pojedynczej), bo polska polityka jest plemienna.

Żadnego szacunku dla tych, których nie ma. Umarły ma służyć plemiennym celom. Barwy wojenne na twarz i chodu na kiepsko ubite pole w imię przewracanego w grobie. Anna Walentynowicz nie znalazła się we właściwej trumnie, wobec tego leżała nie we właściwym grobie. Złe, zło? Nie odpowie nam umarły, do tej pory zdarzyło się tylko takich dwóch. Nie wiem, co powiedział Łazarz po wskrzeszeniu, bo nie ma tego w żadnych z 4. kanonicznych Testamentów. Nie wiem, co powiedział Jezus z Nazaretu po z martwych powstaniu. Tego też nie ma. Dał dyla w Emaus i wstąpił tam, gdzie go słowa i czyny żyjących nie sięgną. Warto zaznaczyć, że nie uciekał od plemienia Polaków.

A plemię znad Wisły od razu dostaje kićka. Ten ostatni przymiotnik jest od: kićkania. Proces ten odbywa się w głowach plemienia polskiego: zbiorowo się kićka, a polega to na braku pamięci, Polega na nieumiejętności prostego rozbioru newsa, który wszystkim jest dostępny. Polega to na kajdanach, w które plemię samo się zakuło. Ugryzł plemię polskie giez Hegla, bo w dalszym ciągu nie jest to wolne plemię, o wolności potrafi tylko bajdurzyć.

Zamiana ciała Walentynowicz prawdopodobnie odbyła się w Rosji. Tam pokrewne plemię jest równie niechlujne, jak to nad Wisłą. Oczywiście premier Donald Tusk sam mógł otworzyć trumnę ze zwłokami Walentynowicz, a po uchyleniu wieka pogrozić Putinowi: ty sraki, owaki.

Niestety, nie otworzył trumny, a uczynił to typowy przedstawiciel plemienia znad Wisły. Ty, ty i ty. Gdyby to było w Niemczech na pewno stałoby się inaczej. Niemiecka perfekcja jest przysłowiowa. Czy na pewno? To dlaczego u braci Grimm cała masa tego rodzaju przykładów, jak z zamianą ciała Walentynowicz? Literatura? Jest lustrem naszego życia, przechodzi po gościńcu, jak napisał jeden Francuz. A polski pisarz mógłby napisać: jak przechodzi lustro po Krakowskim Przedmieściu (czytajcie Bolesława Prusa, na Boga)

Oglądnijcie się w tym lustrze. Kim jesteście, jakie macie wykrzywione twarze z emocji, bo giez Hegla was ukąsił.

Szacunku dla tamtych po drugiej stronie. Oni są bez ciała. Szacunku dla żyjących i dla siebie. Jest takie genialne opowiadanie Fiodora Dostojewskiego (Polak z pochodzenia, rosyjski patriota, nienawidził Polaków, bo widział ich jak zachowują się w niewoli, gzem Hegla ukąszeni, a do tego geniusz - kto zaprzeczy?) - “Bobok”. Geniusz - duch czasu, natchniony - Dostojewski czasami udawał się na cmentarz, aby podsłuchać nieżyjących. Co słyszał? Żyjących.

Gdyby ten Polak z pochodzenia usłyszał lub przeczytał dzisiejszych Polaków, zwątpiłby w swój geniusz, talent. Dzisiejsi Polacy mimo, że żyją, to są Łazarzami przed zmartwychwstaniem. Plemię jeszcze nie z martwych powstałych łazarzów. To miał na myśli Mickiewicz. A który cytat, kotku (że powtórzę za Kisielem)?

Żuraw w majtki kleru


Czy nas wierzących i niewierzących powinno interesować, jaki odsetek księży jest orientacji homoseksualnej? Czy powinniśmy zapuszczać żurawia w majtki kleru?

Jedni odpowiedzą (bardzo nieliczni): “Nie wtrącam się w prywatne sprawy osób spoza mojej rodziny, bo seksualizm należy do sfery bardziej niż prywatnej, intymnej”. Drudzy, których wszystko interesuje (z różnych zresztą powodów): “Wtrącam się, bo księża wtrącają się w moje grzechy (wierzący uczęszczający do spowiedzi)”, albo: “Wtrącam się, bo kler wtrąca się do życia publicznego, podrzucając gotowce politykom, co jest naturalne, a co cywilizacją śmierci”.

Kościołem w Polsce głównie interesujemy się, bo wydaje się nam potężny. Nie wiem, jakie przesłanki kierują dwoma tygodnikami opinii, które podjęły temat homoseksualizmu w Kościele. Jeden podaje, że w Kościele czynnych homoseksualnie jest 15% księży. Drugi podwaja liczbę, powołuje się na badanie naukowe (30% gejów wśród kapłanów). Jeszcze lepszy jest portal poświęcony (nie wydaje tygodnika opinii), Fronda twierdzi, że w Kościele działa mafia homoseksualna.

Nie wiem, jak definiują w Frondzie mafię, wiem, że Kościół przegina pałę z aksjologią. Cokolwiek pała znaczy (nawet choćby jako figura kolokwialna), to aksjologia dotyczy nas wszystkich. Dekalog składa się z wartości etycznych, jest aksjologią wierzących. Ostatnio ateiści zaprotestowali w Lublinie, na billboardach cytując część Dekalogu i podkreślając, że choć są ateistami, wyznają ten sam system wartości. Co ich różni w sferze wartości - wierzących i ateistów?

Idźmy dalej. Homoseksualista Robert Biedroń nie popełnia grzechu, bo otwarcie przyznaje się do swojej orientacji, której stał się nawet beneficjentem, został posłem. Przy tym nie dotyczy go teoria grzechu, wszak jest ateistą. A 15 - 30% kleru nie przyznaje się do homoseksualizmu, gdyż musiałoby być wykluczonych z Kościoła, łamiących celibat, a przy okazji występuje czynnie przeciw tzw. prawu naturalnemu. Kim ci ostatni są wg aksjologii?

Czy widząc kapłanów podczas jakiegoś zlotu, bądź pielgrzymki, gdy odprawiają grupowo mszę, jak np. na Placu Trzech Krzyży przed kwietniowym marszem “w obronie TV Trwam”, było ich w stadzie kilkudziesięciu - mogę stwierdzić, że 5 spośród dowolnych 20 księży jest gejami, którzy czynnie oddają się orientacji seksualnej?

W jakim świetle przedstawia się Kościół, który łamie własne zasady, a zarazem chce je narzucić innym? Żuraw w majtki kleru poczyniony przez tygodniki opinii nie odpowie bezpośrednio na te pytania, ale przybliża nam wartość ludzi, którzy w 15-30% na niektóre wartości są impregnowani.


poniedziałek, 24 września 2012

Debata nad "Alternatywą" z IV RP w tle


Tydzień dla Jarosława Kaczyńskiego zaczął się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Na jego życzenie odbyła się debata czołówki polskich ekonomistów (nie licząc kilku nieobecnych, szczególnie Leszka Balcerowicza). Prezes siedział centralnie, a po bokach dyskutanci profesorowie, którzy pochylili się z troską nad losem Polski. Nie padały gremialnie określenia, że jest fatalnie, ale nie było też radosnego zabijania pod pachy. Był dysonans, jak to w debacie.


Partia zorganizowała debatę nad “Alternatywą”, przybyli przyjaciele i przeciwnicy, oddali cześć programowi PiS, z którym jedni się zgadzali, a inni nie. Debata nie była zanadto szczegółowa, profesorowie umiejętnie uciekli od żargonu eksperckiego. Przekaz do narodu aż nadto czytelny: jest bardzo wiele do zrobienia.

Jeden z przyjaciół nawet sformułował to dosadnie: “Przyszły rząd czeka...”. Nie obecny rząd, a przyszły, ten sam ekonomista nazywał prezesa PiS “premierem”. Pijarowsko debata jest strzałem w dziesiątkę.

Publiczność raczej nie interesowała się, temat dla jajogłowych. Komentatorzy ekonomiczni za dużo z tej cytryny soku nie wycisną, bo nie o to chodziło. Wielu ekonomistów nie powinno być obecnych, ktoś jednak tezy programu “Alternatywy” oprócz prezesa powinien wygłosić i wygłosił. O pieniądzu, który powinien być w polskich kasach (ekonomista SKOK), o unijnych dotacjach (Glapiński), o barwach bankowych, czyli repolonizacja ich (Kropiwnicki), itd.

Nie padło nic oryginalnego na temat rozwoju Polski i obaw przed nadchodzącym kryzysem. Kaczyński pozostał przy nadziei i zatroskaniu, Donald Tusk przy brudnej robocie: co ciąć w wydatkach i jak uzyskać przychody, żeby było z czego dzielić.

Niegłupi ludzie, wszak sporo wybitnych ekonomistów, na sucho całkiem rozsądnie rozważało, że mogło być lepiej (dotychczasowy średni wzrost gospodarczy 4 procent z ułamkiem), a teraz idzie kryzys. Eksperci przyjaciele PiS i przeciwnicy legitymizowali “Alternatywę”, bo o to w tej debacie szło.

Trudno będzie np. Stanisławowi Gomułce powiedzieć, że jest źle, ale dla PO nie ma alternatywy. A gdzie on był? Wszak  na debacie “Alternatywy”. W ten scenariusz nie dał się wpisać Balcerowicz i Ryszard Petru. Widocznie oglądali “Alternatywy 4”, jak grający polityka Janusz Gajos przekonywał mieszkańców o swojej troskliwości losem innych.

I prezes PiS, gdy legitymizujący eksperci nie mieli już głosu, tym razem nie zwrócił się patriotycznie do Polaków, ale mniej koturnowo: “Zwracam się do telewidzów. Można rozmawiać o życiu publicznym i społecznym w ten sposób”.

Kluczowe słowa padły kilka minut wcześniej: “Nasz aktualny aparat państwowy to zmutowana wersja państwa, które istniało przed 1989 rokiem. Pierwsze próby podjęte przez nas w czasie rządu PiS spotkały się z głębokim oporem”.

Znacie tę “Alternatywę’? IV RP? Tydzień zaczął się dla Kaczyńskiego pijarowsko kapitalnie. Strzałem w dziesiątkę. Jakoś musi przetrzymać do soboty. Wówczas będzie budził telewidzów (przepraszam: “Obudź się Polsko”).



sobota, 22 września 2012

O. Rydzyk na premiera!



Skądinąd postulat słuszny, jaki w Superstacji zdefiniował Artur Dębski (Ruch Palikota). Poseł zwrócił się do Marka Suskiego z PiS: - Zgłoście o. Rydzyka na premiera.

To najbliższy człowiek tej partii, jest kimś w rodzaju lokalnego papieża, który formułuje dogmaty dla wiary PiS i Solidarnej Polski. Najbardziej znany dogmat: "Multipleks cyfrowy dla TV Trwam się należy".

Polowanie na kandydata na premiera partii Kaczyńskiego niespecjalnie idzie. Nikt się nie chce kompromitować, a miał to być "jesienny hit".

PiS winno zdobyć się na odwagę, zwłaszcza że będą 29. września maszerować w sprawie najważniejszego dogmatu dla biznesu redemptorysty.

Rydzyk na premiera! Wreszcie PiS pokazałoby swoją prawdziwą twarz.



Miażdżenie Ziobry w żarnach sprawiedliwości



Będzie miażdżenie. Kto go? I za co? Na razie Ziobro się odgraża, że zmiażdży. Nie wiadomo kogo. Na razie miażdżą jego partię sondaże.

Rzecz jest jednak poważna. Gotowy jest wniosek o postawienie ministra sprawiedliwości IV RP przed Trybunałem Stanu. Stanąć ma z byłym swoim prezesem Jarosławem Kaczyńskim.

Wniosek PO jest przemyślnie skonstruowany. 20 stron oskarżenia dotyczy Ziobry, a tylko dwie skromne stroniczki Kaczyńskiego.

Czyżby Grzegorz Schetyna, bo on głównie holuje tę inicjatywę, liczył, że prezes PiS dorwie się do gardła Ziobry i go odpowiednio poddusi?

A może Ziobro będzie się mścił za niesprawiedliwość, że on aż 20, a prezes tylko 2 strony?

W każdym razie przydałoby się, żeby puścili farbę. Napuszczanie jednego na drugiego może wyjść, acz niekoniecznie.

Gdyby się poddusiliby, można byłoby ich poddać próbie podtapiania, jak czarownice, bo to zmory naszego życia publicznego.

A poważnie. Wreszcie ten wniosek powinien być przegłosowany. Obydwu miejsce na wokandzie, najpierw Trybunału Stanu, a następnie zwykłego sądu

Niech Polacy usłyszą miażdżenie Ziobry i Kaczyńskiego w żarnach sprawiedliwości, bo po IV RP powinien zostać tylko proch.

czwartek, 20 września 2012

Walentynowicz - problem z truchłem



Jeżeli prawdą jest to, co powiedział syn Anny Walentynowicz po ekshumacji zwłok matki, iż nie są to jej, to mamy problem.

Ekshumację zlecała Prokuratura Wojskowa, nie chce podać wyników badań DNA, choć najprawdopodobniej są już jej znane. Ma na to czas - do siedmiu dni.

Zwłoki mają dwa i pół roku. Ulegają degradacji, syn jednak twierdzi, że to, co widział w Moskwie i obecnie, to dwa różne ciała.

Czy ma powody do takiego stwierdzenia? Nie chciałbym dopatrywać się motywów politycznych, choć aktywnie udziela swojego głosu m.in. "Naszemu Dziennikowi".

Jeżeli miałyby się potwierdzić słowa Janusza Walentynowicza, cóż to miałoby znaczyć?

Zwłoki zostały pomylone w Moskwie.

Dlaczego zatem w Polsce po przylocie nie zostały jeszcze raz potwierdzone, że należą do Walentynowicz?

Nie wiem, jakie są w tym wypadku procedury? Nie przypuszczam, aby miał obowiązywać zakaz otwierania trumien.

Dla syna Walentynowicz jest istotne nad kogo trumną czuwał. Może to być - i będzie - wyzyskiwane politycznie.

Dla badania przyczyn katastrofy nie ma to żadnego znaczenia, ale w tak delikatnej materii, jaką jest Smoleńsk, wszystkie tego rodzaju wpadki będą cedowane na rządzących.

Spokojnie należy poczekać. No, ale kto to powie Macierewiczowi?

Otrzęsiny lubińskie - czy tego chcieliśmy?


W sprawie wyjazdowych otrzęsin uczniów Salezjańskiego Gimnazjum w Lubinie długo nie zajął głosu żaden hierarcha Kościoła, dopiero bp Tadeusz Pieronek, który nie jest mainstreamowym przedstawicielem, a liberałem wśród ortodoksów.


No, ale hierarchowie są zajęci kwestią “iść, albo nie iść” 29. września, aby Polakom robić pobudkę (nawiasem: czy odmawiając kardynał Kazimierz Nycz spotka się z obstrukcją, gdy dajmy na to na mszy przez niego celebrowanej zjawi się Antoni Macierewicz. Bookmacherzy mogliby przyjmować zakłady i zarobić: buczenie, czy “hańba, hańba!” Ja stawiam na remis).

Wracając. Bp Pieronek indagowany przez dziennikarkę “Wprost”o salezjańskie otrzęsiny, co prawda nie powiedział: “Bez komentarza”, ale “Takimi bzdurami się nie zajmuję” odesłał opinię publiczną do kąta, aby trochę poklęczała na grochu.

Nie pierwszy raz rzucanie grochem o ściany świątyń spotyka się ze wzruszeniem ramion kleru. A może tym razem mają rację? Otrzęsiny wszak należą do rzędu inicjacji. Rytuału obecnego w naszej kulturze homo sapiens od zawsze. Zatem rytuału pogańskiego. Kościół wszak lokalnie przejmował rytuały i przystosowywał do własnych.

W tym wypadku mamy do czynienia z inicjacją, która zwykle narusza tabu. Powinna być wstrząsem dla przechodzącego to wtajemniczenie przekraczania progów. Zdaje się, że taka to była inicjacja: kolana kapłana i dylemat (dla nas): pianka, czy śmietanka.

Inicjacje zawsze mają też silny podtekst seksualny. W kulturach (naszej także) kontekst był homoseksualny. W tym wypadku takim nie był, bo przeważały zdecydowanie dziewczynki.

Czy mógł być inny podtekst takich otrzęsin? Chyba nie, jeżeli inicjacja jest przekraczaniem granic - transgresją. Zatem albo dyrektor powinien zadysponować rezygnację z takich rytuałów, albo - nie wiem, co.

Kultura nasza znalazła się w rozkroku. Zwalczając tabu (tworząc kulturę modernistyczną), wytwarza nowe tabu. Wykradamy tabu, jak zbiorowy Prometeusz, przy tym wykrzykujemy: “Łapać złodzieja”.

To nowe tabu to wstrzemięźliwość w kontaktach z innymi, które są obwarowane normami zachowań. Najbardziej drażni mnie, że znajdując się w rodzinie, gdzie są małe dzieci, nie mogę wziąć malucha na kolana, bo napotykam krzywe spojrzenie. Albo spacerując po parku, a robię to często, nie mogę zagadać do dziecka, bo opiekun powie jakieś nieprzyjemne posądzenie. Jeszcze lat niewiele temu byłem brany na kolana i nie było w tym żadnego kontekstu erotycznego, czy seksualnego.

W kontaktach z innymi, w kontaktach zbiorowych, oddalamy się od siebie. Ta entropia jest coraz bardziej namacalna, to znaczy nie ma namacalności - jest pustka. Nasz prometeizm staje się często zaprzeczeniem tego, co chcieliśmy osiągnąć. W gimnazjum lubińskim nie powinno być żadnych otrzęsin, bo każda ich forma narusza nowe tabu. Czy tego chcieliśmy?



wtorek, 18 września 2012

Republika Smoleńska


Agata Nowakowska była zdumiona własnym pytaniem, które niechcący powstało w ferworze wymiany zdań z Pawłem Lisickim: “Mamy zdublować struktury państwa?*”


Tak. Państwo jest dublowane. Najpierw robiono nieświadomie, dzisiaj tę premedytację widać aż nadto. Zaczęło się dwa lata temu, gdy Jarosław Kaczyński przegrał wybory prezydenckie. A skończy się, gdy tenże JK odejdzie. Z polityki odejdzie z chwilą śmierci, dzisiaj już w to nie wątpię.

Obok Polski będzie budowane quasi-państwo podziemne z ciągle powtarzającą się frazą “Smoleńsk”, dlatego szukając jakiegoś odpowiednika wpadamy w sidła nomenklatury, bo nasuwa się nazwa Republika Smoleńska, która nic nie ma wspólnego z republiką, ale z braku laku poprzestańmy na razie przy niej.

Ta republika już ma quasi odpowiedniki w państwie jako takim. Quasi premiera znanego z billboardów - Kaczyńskiego, ma swoje organa zaprzeczania: “wyrok sądu nie był sprawiedliwy”. Po nich lada moment powinny powstać jakieś areopagi wydające wyroki, zdaje się, że im prawników brak, lecz wiemy, iż to nie jest problem. Za prawnika robiła przecież swego czasu Beata Kempa.

Media już mają. Przynajmniej gazety i portale internetowe. “Gazeta Polska Codziennie” wszak jest kontrolowana przez spółki PiS. Gorzej z TV, bo TV Trwam jest w gestii o. Tadeusza Rydzyka, a ten użycza tylko za odpowiednią prolongatą polityczną.

Republika Smoleńska ma też swój lud, który nie jest tak wartościowy, jak chcieliby zwolennicy JK i przeciwnicy. 30% to lud smoleński, radiomaryjny, twardo-katolicki. Te zbiory nie są tożsame, choć mają wiele wspólnego.

Nie mają swojej kultury, literatury, ani tradycji, w tym sensie, w jakim pojmuje się spójność tych pojęć. Dlatego bardzo wybiórczo wyjmowane są z naszego narodowego dorobku postaci historyczne i tylko platerowane co najmniej brązem.

Mają mit: Lecha na Wawelu. Jest to zarazem najbardziej spójne tworzywo Republiki Smoleńskiej, ale też jej kruchość. Lech jest zależny od Jarosława. Dopóki będzie walczył o jego wielkość na pomnikach, będzie żywy. Niezrealizowanie to siła smoleńskiego premiera. Dopóki Kaczyński będzie przegrywał, jego republika będzie się wewnętrznie konsolidowała.

To zdublowane quasi państwo, a dokładnie państwo w państwie jest wybrakowane intelektualnie, bo inne nie może być. Nie ma żadnych mocy przerobowych. Jest wieczne do końca życia Kaczyńskiego. PiS nigdy nie wygra wyborów, co wcale nie jest pocieszające, gdyż gdyby stało się to “nieszczęście”, upadłaby Republika Smoleńska.

Nie znam zamiarów Kaczyńskiego z delfinem, a jest nim Marta Kaczyńska. To jest jakiś atut, który może być różnie rozegrany. Wiem, że Republika Smoleńska będzie kulą u nogi Polski. Polska jest chroma, oby ta republika nie doprowadziła do gangreny naszego kraju.



--------------

   
                     Zdjęcie, które z tym wpisem blogowym było na "jedynce" TOK FM

poniedziałek, 17 września 2012

Bojówki funeralne



Gdy Kazimierz Kutz nazwał polityków PiS hienami cmentarnymi, obruszyłem się, mam fatalne zdanie o naborze ochotników do tej partii, ale uciekam od tak ostrych metafor. Także podobnie oceniałem nazwanie przez Normana Daviesa PiS sektą. Zdaje się, że zbyt łagodnie postrzegam prawicę w Polsce, która osiągnęła ryt niespotykany gdzie indziej. Zdarzenie z ekshumacją ciała Anny Walentynowicz może przyprawić o dreszcze frankensteinowskie, które fundowane są życiu publicznemu.


Pod bramą cmentarną wystawali politycy PiS, Anna Fotyga i Dorota Arciszewska-Mielewczyk. Po co? Po jakiego grzyba? Ta ostatnia powiedziała mediom: “Nawet prokurator nie wziął pod uwagę tego, że parlamentarzyści mogą zechcieć obserwować przebieg ekshumacji”. Polityka funeralna PiS to powiedzieć mediom. Zdaje się, że nic sobie z tego nie robią, iż ośmieszają do cna politykę, jako taką, bo tłumaczenie jakąkolwiek empatią nadaje się tylko do baśni braci Grimm. Gdyby ci zbieracze opowieści ludowych żyli, mieliby okazję włączyć i tę anegdotę. Lubowali się w podobnych horrorach.

Do tego jakieś bezimienne bojówki nie wpuściły na ekshumację - utrzymuje posłanka. Tak, Janusz Palikot przebrał się za zmorę i odczyniał dance macabre. To zdaje się byłaby zdecydowanie lepsza forma empatii, niż 2 lata po śmierci używać nieboszczki Walentynowicz, jako broni politycznej. Posłanka PiS winna dowiedzieć się, co znaczą słowa, jakie pod spodem niosą treści. Znaczenie ich nie udostępnią dziennikarze, może poeci. Ta pikieta spod bramy cmentarnej to właśnie bojówki funeralne wdzierające się do pamięci po zmarłych. Taka jest postać polityki funeralnej PiS. Empatia wywrócona na nice.

A czy to jest ciało Walentynowicz, czy kogoś innego, to zupełnie inny porządek.

niedziela, 16 września 2012

Expose Millera z bólem głowy



Leszek Miller, jako były premier, przedstawił expose i wirtualne zamiary, co by zrobił, gdyby nie przeszkody natury proceduralnej. Ale niewielu chce głosować na SLD, na partię z jego twarzą.

Staje się tradycją, że ci, którzy nie mogą, prezentują swoją moc. W słowach ich mięśnie tryskają energią. Ostatecznie można ich słuchać, czytać, oglądać odradzam.

Miller, a wcześniej Jarosław Kaczyński, to blade echa Donalda Tuska. Premier zapowiedział poprawkowe expose (kryzysowe), byli premierzy (Miller, Kaczyński) ubiegli go. Tuska więc expose ma być kryzysowe, byłych premierów zamiary są, jakbyśmy znajdowali się w szczytowym momencie prosperity i jutro miało się lepiej i jeszcze lepiej.

Słowa nie kosztują, a gospodarcze sny o potędze są za friko. Oto dlaczego warto być w opozycji, wystarczy tylko znać plany Tuska. Premier ogłasza wygłoszenie expose, to my nie śpimy, szybko własne klecimy i następnego dnia wygłaszamy.

Gdyby Tusk ogłosił, że za dwa tygodnie wyjeżdża na Grenlandię, jutro Kaczyński i Miller już by wśród lodowców hasali na nartach. Przecierali szlaki dla premiera, który dopiero przybędzie.

Miller w swoim expose skromnością nie grzeszył. Ogłosił, że gdyby mógł, od razu wziąłby się do roboty i Polakom zafundował 3 okręgi przemysłowe. Takie 3 przedwojennego COP-y Eugeniusza Kwiatkowskiego.

Miller także wziąłby się za urzędników z ministerstw, przepędził ich na 3 wiatry i zrobił z 3 ministerstw jedno - Ministerstwo Przedsiębiorczości.

O takiej drobnostce, jak rejestracja firmy w jednym okienku, w ciągu jednego dnia i za 1 zł, nawet nie warto wspominać. To dla Millera drobnostka, tak ma być i już.

Zwiększenie eksportu o 10%. Nauka (od żłobka do uniwersytetu) finansowana z budżetu państwa. Bogaci oddają swoje pieniądze w formie odpowiednio wysokich podatków, biedni nie oddają, bo ich nie mają. 

I cymes nad cymesami. Kobiety mają rodzić. A jak się postarają, to za czwarte dziecko Miller da każdej białogłowej po 10 tys. zł.

Expose Millera musiało być pisane w czasie bezsennej nocy, gdy szefa SLD dorwał ból głowy. Inaczej tego zestawu pobożnych życzeń, nierealnych w obecnych warunkach kryzysu gospodarczego, nie można wytłumaczyć.



sobota, 15 września 2012

Metoda suwakowa



Donald Tusk na chwilę (na 10 minut, bo tyle trwało jego przemówienie) opuścił swoje zajęcie Kryzys i wstąpił na Kongres Kobiet.

Polacy tym stanem powinni być zaniepokojeni. 10 minut plus dojazd - to jest pół godziny. Tyle czasu Kryzys mógł sobie folgować i się powiększać.

Jedna rzecz mnie zaniepokoiła w przemówieniu premiera. Metoda suwakowa. Czytałem i nie rozumiałem.

Znam metodę suwnicową. A dokładniej - metodę na suwnicową. Byle suwnicowa była ładna.

Wygląda ona następująco. Ładna suwnicowa znajduje się na swoim posterunku pracy. Stajesz pod suwnicą, gwiżdżesz. Suwnicowa z wrażenia spada. Wtedy ty stajesz się męskim odpowiednikiem suwnicowej, po prostu posuwasz.

Ale premier na Kongresie Kobiet wyskoczył z metodą suwakową. Nie wiem tylko, o który suwak chodzi. Ten od swetra, czy od spodni?

Bo sama metoda ta sama, jak z suwnicową. Suwak odsuwasz i posuwasz.

Na Kongresie Mężczyzn, który się odbędzie, gdy kobiety zagarną pełnię władzy, będzie odwrotnie.

Kobieta pod suwnicą, itd. Ale metoda ta sama: Posuwanie.

piątek, 14 września 2012

Frycz - nie ten kaliber


Wymiar sprawiedliwości traci resztki wiarygodności. W ostatnich dniach o naszych sędziach trudno powiedzieć coś dobrego, a mimo to zachowują się, jak święte krowy. Myślałem, że może w wypadku Roberta Frycza zachowają resztki godności. Seria błędów sędziowskich ma wymiary pokażnego wielbłąda. Jak zestawić niezależność Temidy w opozycji: mafia pruszkowska i Frycz. Pierwsi hasają sobie na wolności i pokazują gest Pięty (czas zrezygnować z gestu Kozakiewicza), a młodzieniec o ekspresji wrogiej władzy ma kiblować rok i trzy miesiące oraz pracować na państwo społecznie po 40 godzin miesięcznie.


To ma być dobre państwo? Forma procesu woła o pomstę do nieba. ABW zbiera dowody na winę, a sąd zatrzaskuje drzwi, bo mogą z wokandy wyciec jakieś tajemnice państwowe. Gorliwość sędziów wobec władzy (każdej) jest porażająca, tak stało się z gdańskim sędzią Ryszardem Milewskim, który dał się prymitywnie sprowokować, tak dzieje się osądzającymi twórcę strony internetowej Antykomor.pl. Postrzelał sobie do wizerunków Komorowskiego i Tuska, rozlał wirtualną krew, ale tej rzeczywistej nie ma na rękach. Sąd jednak uznał, że za słowo w Polsce można siedzieć. Po chamsku zachował się Frycz, jednak nie powód do odsiadki. Nie wiem, jaką klikalność miała ta strona. Podobne rzeczy działy się na Krakowskim Przedmieściu, gdy wieszano i palono kukłę Tuska. Nikt za to nie został nawet pociągnięty za ucho, bo to była polityka?

Postrzelał sobie wirtualnie Frycz, jak w wirtualnych grach, które są bardziej pustoszące mentalnie. Zwykle młodzi ludzie nie lubią władzy, Frycz szczególnie. Może uzależnił się od internetu, a to jak alkoholizm i narkomanię należy leczyć, a nie sadzać za kraty. Nie przemawia także uzasadnienie, że istniało zagrożenie podobne do zdarzenia w łódzkim biurze poselskim PiS. Wystarczył jakiś subtelny monitoring.

Fryczowi ta sytuacja może odpowiadać, zresztą w tym tonie się wypowiadał. Czas dla niego polubić politykę, bo opozycja może sięgnąć po niego, jako uciśnionego z odpowiednią biografią martyrologii reżimu tusko-komorowskiego. A może ABW będzie uzasadniało, że polskiemu Breivikowi w kolebce łeb urwano jak hydrze. Pachnie to paskudnie, zgnilizną prawa i służb. Frycz to nie ten kaliber, on strzelał tylko wirtualnie, a do niego ślepa Temida ostrym nabojem uwięzienia.


czwartek, 13 września 2012

Prowokacja politycznie kontrolowana


Prowokacja “Gazety Polskiej Codziennie” jest dopuszczalna. Praktyki, jak podszywanie się pod adres mailowy, raczej nie. Cel - dopuszczalny, środki - nie.

Udziały w “GPC” posiada spółka kontrolowana przez PiS. Prowokacja zatem jest politycznie kontrolowana, tak jak rozmowy podszywającego się pod asystenta Tomasza Arabskiego są rozmowami kontrolowanymi.

W “GPC” założyli, że kancelaria premiera wpływa na postępowanie sądu w sprawie afery Amber Gold, na poszczególne elementy decyzji sądowych. Założenie starali się wyreżyserować wg własnego scenariusza.

Rozmowa udostępniona w publikacjach audio i drukowanej pozwala sądzić, że prowokator wcześniej się kontaktował z gdańskim prezesem Sądu Okręgowego sędzią Ryszardem Milewskim. Zdobył jego zaufanie, a tym samym stymulował zdarzenia, które miały nastąpić: decyzja w sprawie zwolnienia, bądź nie, aresztowanego Marcina P., właściciela Amber Gold. A po oczekiwanej decyzji sądu “skonsumowanie” tego u premiera Tuska.

To można odczytać z prowokacji. Nie można odczytać, aby ktokolwiek z kancelarii premiera wpływał na prezesa gdańskiego sądu. Niemal pewność jest taka, że gdyby faktycznie w tym czasie ktoś kontaktował się z kancelarii premiera, prowokator wpadłby, a “GPC” nie mogłaby triumfować, że prowokacja się udała.

Czyli w tym wypadku mamy do czynienia z dłuższym budowaniem narracji prowokacji, a nam udostępniono rozdział finalny: “Sędziowie są ulegli, a nie niezależni”.

Prowokatorowi ułatwiało sprawę to, że minister sprawiedliwości Jarosław Gowin korzystając ze swoich uprawnień, zażądał od sądu wszelkich papierów związanych z Marcinem P. (Amber Gold), który stawał na wokandach, wydawanych wyrokach, uzasadnieniach decyzji sądowych.

Prowokator poszedł tym tropem i wyrażał - wg scenariusza “GPC” - niezadowolenie Gowina z dostarczonych materiałów, które jakoby nie były kompletne. Zawsze czegoś w takich aktach brakuje i prezes sądu gdańskiego dał się wkręcić.

Podany przez “GPC” materiał świadczy o plastyczności sędziów (tego konkretnego: gdańskiego) w sytuacji szczególnej, mianowicie bytności i zainteresowania ministra sprawiedliwości Gowina wcześniejszymi sprawami w sądzie Marcina P.. Prowokator wciął się w ten mechanizm. A że strony - ministerialna (Gowin) i rządowa (Arabski) - nie były zainteresowane, aby wpływać na decyzję sądu, sędzia Milewski dał się uplastycznić, skrzywić potrzebą, w konsekwencji dał się wkręcić.

W tym materiale nic nie ma na kancelarię premiera, ani na ministra Gowina. Prowokacja udała się wg wcześniej napisanego scenariusza w “GPC”, organie prasowym PiS. Były to rozmowy kontrolowane, w których nie wystąpił Stanisław Tym, tylko prowokator politycznie kontrolowany.


środa, 12 września 2012

Ziobro i gangsterzy



Takie mamy państwo, jakich polityków. Napiszę więcej: takich mamy polityków, jacy jesteśmy, bo oni są z naszej kartki wyborczej.

Ktoś Zbigniewa Ziobrę wybrał, który komentuje wyrok na gangsterów "Pruszkowa": "Bomb nie podkładały krasnoludki. Gangsterzy mają lepiej niż uczciwi ludzie".

Ha! Bomb nie podkładała nawet sierotka Marysia. O ile wiem, gangsterzy byli sądzeni na sali rozpraw. Akt oskarżenia formułuje prokuratura, a rozsądza sędzia.

Sędzia nie jest stroną, ale arbitrem. To, co dostaje z prokuratury, weryfikuje w kontakcie z gangsterem (w tym przypadku) i jego obrońcą.

Kto dał ciała? Prokuratura, konkretni prawnicy. Kto ciągle w polityce daje ciała? Ziobro, który ma wykształcenie prawnicze - nie wiem, czy się aplikował - ale mówi takie dyrdymały o prawie, jak ów akt oskarżenia prokuratorów, który byle kauzyperda potrafił podważyć.

Ktoś knoci to państwo. Jednym z nich jest Ziobro, a innymi jego wyborcy.

Ojcowie chrzestni - jak "Słowik" i "Bolo" - na wolności, bo mamy w prokuraturze takich prawników, jak Ziobro.

"Słowik" jest gangsterem, a Ziobro knociarzem. Kto gorszy? Nad tym warto się zastanowić.



wtorek, 11 września 2012

Dyszkantem i w letargu



Począwszy od Mariana Krzaklewskiego paprana była idea związku zawodowego, jako szerokiej bazy ludzi pracujących. Krzaklewski uwikłał "Solidarność" w rządzenie - w czynną politykę - odebrał jej twarz negocjującej strony.


Krzaklewski przegrał jako polityk. Po nim było już tylko gorzej. Janusz Śniadek konsekwentnie (siłą bezwładu, bo  nie rozumu) kierował się ślepo na prawo, nie odbudowując siły "S", tracił dalej członków, aż zostali niemal sami zawodowi działacze.

"S" medialnie już tylko odżywa w rocznicę Sierpnia'80, gdy Jarosław Kaczyński dmie w jej zwiędły balon  zamiast powietrza, gdyż byłby to faktyczny bezduch, jarmarczną treść dla swojej gawiedzi: pompuje helem. Wychodzi mu dyszkant prawdy: dziecięcy pisk o historii wielkości - lecz nie "S" - a rodzonego brata. Dyszkant ten w narodzie wyzwala najwyżej chichot z historii.

Podobnym dyszkantem chce Piotr Duda usuwać Donalda Tuska z posady premiera. Nie wiem, jaką ma przewodniczący "S" legitymację demokratyczną, wiem, jaką ma PO. Wiem mniej więcej czego chcą Polacy, np. za in vitro opowiada się 79% (ostatnie badania CBOS). Na szczęście rząd zdecydował się, że podpisze europejską konwencję ws. przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie. Jakiś niewielki krok naprzód, aby zasypywać przepaści cywilizacyjne. Tusk w narodzie trochę się podbudował.

Duda pomocy szuka wszędzie w legitymizowaniu swojej niechęci wobec Tuska, nawet w Zmielonych Kukiza. Pozostanie mu o. Rydzyk, który depcze za biznesem TV Trwam i idee fixe PiS, które zaprezentował niedawno Jarosław Kaczyński w kontrexpose.

A Duda ma naprawdę kilka ważnych spraw, ale nie ma już legitymacji, tylko kostki brukowe, palone opony i blokady Sejmu. Zamiast eliminowania umów śmieciowych zatrudnionych (mimo szerzącego się bezrobocia) może przewodniczący "S" pozostać z umowami śmieciowymi dla zawodowych działaczy związkowych.

Duda nie reprezentuje narodu, ani nawet wielkości historii "S", PiS też nie reprezentuje narodu, tylko lud smoleński, o. Rydzyk nie reprezentuje ani narodu, ani katolików, tylko biznes medialny.

Naród daje legitymację, ta legitymacja może nie podobać się Dudzie, Kaczyńskiemu i o. Rydzykowi. Tak jak większości Polaków nie podobają się te wymienione postaci. Najwyższy czas, aby ci trzej obudzili się z letargu, w tym stanie wypowiadana każda treść uzyskuje formę dyszkantu (łykniętych helem).

Większość narodu z nich chichocze, gorzej, gdy zacznie rechotać.

poniedziałek, 10 września 2012

Skała Tarpejska Korwina-Mikke


Czy Janusz Korwin-Mikke jest faszystą? Oczywiście, że nie. Zbieżność wielu poglądów i sympatyzowanie z nimi nie jest wpisaniem się na listę tego ruchu. Może być orbitowaniem wokół tego zjawiska mentalnego, dysfunkcją poglądów w zderzeniu z normalnością, czerpaniem inspiracji z potworności historii, nieumiejętnością poruszania się w trudnych meandrach życia społecznego. JKM prezentuje typową ucieczkę od wolności w skrajne rozwiązania, bo nie trzeba w nich podejmować trudu innowacji, korzysta z gotowców i uparcie konsumuje tę samą sieczkę intelektualną, wydalając ograniczony zestaw myśli - ten sam brunatny placek.

Dobrze mu z tym. Znajduje ograniczony odbiór wśród podobnych. Jest to przecinek podobnie odczuwających, bo nie myślących, takiej percepcji już dawno nie posiada. “Myśli”, że coś publicznie wygra, a zawsze wychodzi mu przecinek i musi się nim delektować: zero i coś tam po przecinku.

Usycha jednak z tęsknoty do szerszego życia politycznego, do którego chciałby się włączyć. Ciągle się stara, ale mu nie wychodzi. Z tej paplaniny, tej konsumpcji sieczki, czasami coś większego wydali i źle to zapachnie. Nazwanie paraolimpijczyków “zboczeńcami i inwalidami” wyszło mu, wrażliwi komentatorzy nie wytrzymali, zatkali nosy i nazwali go faszystą. Błąd.

Może byłoby to właściwe, gdybyśmy mu przyznali cechy człowieka w pełni sprawnego intelektualnie i świadomego, że kogoś tak nazywając czyni krzywdę. JKM nawet nie poczuł odrazy do siebie, nie szuka żadnego usprawiedliwienia. Ale na tyle jest kumaty, że docenia, iż na konsumpcji sieczki coś można ugrać. Od razu leci do sądu. Jak to - bezkarnie będzie nazywać się go faszystą. Gdyby Monika Olejnik, albo Agnieszka Kozłowska-Rajewicz nazwały go sympatykiem faszyzmu, to zupełnie inna para kaloszy. JKM mógłby im wytłumaczyć, co mu się w faszystach podoba, a co nie. A gdyby nazwały go nazistą, to możliwe, że zachwalałby budowę dróg przez Hitlera, a tu panie dzieju, Tusk jakąś autostradę zamknął, która musi iść do budowlanej poprawki.

A może JKM czuje się Spartanem, oni nie mieli takich problemów ze “zboczeńcami i inwalidami”, niepełnosprawne dzieci spychali ze skały, a jak wojownik był ranny i nie rokował nadziei pozostawał mu honor zejścia. Ale nie “do gazu”, jak sugerował rysownik portalu naTemat Tomasz Sysło. Skała Tarpejska, owszem, której używali do egzekucji Rzymianie, przodkowie Mussoliniego.

A co byłoby, gdyby JKM został po prostu nazwany kreaturą? Hm? Zresztą te swoje pójście do sądu od razu unieważnił, gdyż w wywiadzie dla “Wprost” Olejnik i Kozłowską-Rajewicz nazwał faszystkami, tę ostatnia na dokładkę idiotką. Chyba, że chce się sądzić, kto kogo pierwszy nazwał faszystą.

No, ale gdy konsumuje się sieczkę, nie można być logicznym i politycznie przewidującym. Takie wydala brunatne placki JKM na agorze.


niedziela, 9 września 2012

Kluzica jako archanioł



Były aniołek Jarosława Kaczyńskiego ma zostać aniołem stróżem Jacka Rostowskiego w ministerstwie finansów, piszę o Joannie Kluzik-Rostkowskiej. Informacja jest krótka, autorem jest portal Wprost. Indagowana nie potwierdza, nie zaprzecza. W języku logiki politycznej jest to potwierdzenie, ale polska polityka jest alogiczna, więc - nie wiem, nie wiem.

Po kiego taki pies, ni wydra w finansach? Wszak to specjalistka od rynku pracy. Zdaje się, że o kompetencjach przeciwnych pracującym tam urzędników. Rostowski to dusigrosz, a rynek pracy raczej domaga się wkładu pieniędzy przez państwo. Chyba, że anioł “Kluzica” - tak ją kiedyś zwano - ma być stróżem innego porządku politycznego. Nie finansowego - bo Rostowskiemu tylko Balcerowicz może podskoczyć - ale medialnego i antypisowskiego. Kilka dni temu Rostowski musiał prostować Beatę Szydło z PiS, której pokićkał się rating z rentownością obligacji. Po co Rostowski ma zajmować się przedszkolem wiedzy o ekonomii.

A może też chodzić o Solidarną Polską, o której mówił Jarosław Kaczyński w sali BHP Stoczni Gdańskiej, stawiając niesolidarnie Polaka przeciw Polakowi (takie: nikt nie wmówi, ze białe...itd.). Donald Tusk chce mieć kogoś wiarygodnego, kto powie, że w kryzysie musimy solidarnie zaciskać pasa, a nie rozdawać - jak prezes PiS - który przez to chce szybciej uzyskać syndrom grecki i węgierski.

Możemy sobie spekulować. Na razie Kluzica wystawiła nos medialnie, a już wszyscy sobie przypomnieli, że Tusk odstawił ją na boczny tor. To znaczy przypomnieli sobie ci, którzy z polityki rozumieją tyle, co z historii Kaczyński w sali BHP SG. Tylko dureń polityczny konsumowałby taką zdobycz. Tusk był syty, teraz potrzebuje kalorii. Wystawia więc słoninkę i czeka na następne myszki. Myszka ma zgłodniałym głosem wołać o pomoc inne głodne myszki, a gdy wreszcie dobro zostało w pułapce wystawione, pozostałe (Kowale, Poncyliusze, Migalscy) może przybiegną.

Czy tak jest? Pewnie, że nie. Nasi politycy i komentatorzy o takiej, a nie innej inteligencji, podobnie będą kombinować, bo taki, a nie inny mają elektorat. Nie za dużo mamy wiarygodnych polityków. Tusk musi kilku ministrów wymienić, wzmocnić swój głos medialnie i być przekonywający, a Kluzica może się przydać, jako archanioł z mieczem na PiS, bo i tacy występują w ikonografii chrześcijańskiej.

Debata z nagonką


Krótka konferencja prasowa Jarosława Kaczyńskiego po recenzji ministra Jacka Rostowskiego, w której spointował, że dzieło jakim było kotrexpose prezesa, będzie kosztowało - bagatela! - 54,5 mld zł, jest typową ucieczką do przodu.

Prezes tym samym przyznał, że jego propozycje ekonomiczne nie są poważne, tylko partyjne.

Po kiego zatem kontrexpose, gdy zaprasza się ekonomistów na debatę gospodarczą?

Och, jest w tym przemyślny cel, gdy dało się ciała w dętym wystąpieniu własnym. Kajać się Kaczyński nie potrafi, bo ma taki elektorat, który wznosi do niego błagalne (patriotyczne) ręce. Musiał z tego jakoś wybrnąć, więc zrobił polowanie ekonomistów z nagonką. Mają gonić Tuska, bo nikt poważny nie zajmie się “programem gospodarczym” Kaczyńskiego.

Przemyślna zatem jest debata ekonomiczna i przemyślny czas, a przede wszystkim cel. No i przemyślna lista ekspertów, którzy zostali zaproszeni. Przepraszam: którzy mają być zaproszeni, bo odczytane nazwiska ekonomistów zostały bez ich wiedzy na liście umieszczone. Praktyki Kaczyński kolejny raz zaskakują, jak ból spróchniałego zęba.

Wbrew pozorom nie jest to defensywne zachowanie Kaczyńskiego, a przejście do ofensywy, oto atuty, które zyskuje, a tylko jeden traci.

Traci - bo jego kotrexpose okaże się śmieszne i w debacie ekonomistów nie będzie zbytnio poruszane.

Zyskuje - ekonomiści zajmą się polityką gospodarczą Rostowskiego i Tuska. A będzie ona oceniona wielce krytycznie.

Zyskuje - ekonomiści wypracują ze dwa modele ekonomiczne w tej chwili istotnie ważne dla Polski: monetarystyczną (Balcerowicza) i keynesistowską (nazwijmy umownie: Gilowskiej).

Zyskuje - wiarygodną amunicję na debatę sejmową o projekcie budżetu, który spłynie do Sejmu. Kaczyński darmo ma argumentację, którą rozpisze na głosy posłów PiS, sobie zostawiając clou: “Tusku, musisz odejść”.

Problem będzie z ekonomistami, bo nie wiadomo, czy w tym składzie zechcą się spotkać, na liście zaproszonych ekonomistów jest zdecydowana większość miłośników PiS.

A gdzie Rostowski? Nie ma go, bo rządzi. Debata jest pomyślana jako debata z nagonką na Tuska.

Podsumowując: po fatalnym expose prezesa jednak jest onże w ofensywie, bo bilansuje mu się stan polityczny na 3:1 do przerwy.

Mecz jest jednak dla Kaczyńskiego przegrany - tak czuje mój nos - ale na debacie ekonomistów może wygrać Polska.

Przypowieść o Salomonie Kaczyńskim


Nikt, kto pozostawał przy jako takich zmysłach słuchając kontrexpose Jarosława Kaczyńskiego, nie mógł nie docenić jego realności. Marzenia są piękne, ale nie w polityce, w której stąpa się z rozwagą po twardym gruncie rzeczywistości, aby nie upaść, bo - trzeba postawić jeszcze jeden i jeden, następny krok. Opozycja nie musi kroczyć, nie rządzi. Opozycja wkłada siedmiomilowe buty i „se” skacze.

Poskakał sobie Kaczyński i wpadł do ogródka: „Polakom się należy”. Porozdawał wirtualnie każdemu, co by ten chciał. Z wirtualnością jest tak, że otrzymujący wirtualne dobra nie musi dziękować, bo ich faktycznie nie ma. Otrzymujący (realnie) zwykle pyta: jak mam się odwzajemnić.

Kaczyński dał (wirtualnie), Polak jednak pyta się: czym mam się odwzajemnić? Kaczyński w swoim kontrexpose ubiegł wszak Polaka i odpowiedział, że nic. Co na takie dictum mógł pomyśleć przeciętny Polak? Coś w tym stylu: Kaczyński to Salomon.

Ale nasz Salomon ma w kraju opozycję i jednak usłyszał, że chcą mu wyliczyć (Tusk z Rostowskim), ile będą kosztowały Polaków jego prezenty? Jak to mądry Salomon, szybko przebrał się w strój Mikołaja i powiedział, że nic nie będzie kosztowało, dobrobyt jest za friko.  Po stronie „ma” i po stronie „winien” są podobne wartościowo liczby, więc wychodzi na ekonomiczne zero. Nie ma manka, ani debetu. Budżet bilansuje się.

Ale Rostowski to niewierny Tomasz. Przedstawił liczby, z których mu wyszło, że dobrobyt nie jest za friko, a tym bardziej upadek (piramida finansowa) i kosztuje to „prezesie Salomonie Kaczyński 54,5 mld zł”.

Jak może teraz postąpić Salomon Kaczyński? Czy znajdzie się w kropce? Nie! Salomon postąpi, jak Salomon. Wezwie dwie matki (tę prawdziwą i tę podszywającą się za rodzicielkę).

Nie wiem, kto będzie robił za matkę, a kto za macochę (Tusk, czy Rostowski, a może ktoś, kto jest prezesa alter ego)? Położy przed matkami dziecko (Polskę) połowie: dzielę po sprawiedliwości. Jedna część dla liberałów, druga dla patriotów.

Jak zachowa się matka, której demokratycznie przyznano rodzicielstwo? To jedno pytanie. A drugie: czy Salomon nie zechce wejść w kolejną rolę (już był Mikołajem) i nie przebierze się w szaty Heroda? Hę?

czwartek, 6 września 2012

W tym kraju - budżet na 2013 rok



Czy polityka i gospodarka muszą się rozłazić w przeciwne strony, jak to jest w Polsce? Opozycja traktuje to rozdzielnie, na coś podobnego nie może sobie pozwolić rząd. Ale czy na pewno?

Donald Tusk i Jacek Rostowski przedstawili założenia budżetowe na przyszły rok. Usłyszeliśmy dużo słów, a niewiele konkretów - na nie przyjdzie czas, gdy projekt budżetu spłynie do Sejmu. W przeddzień ministrowie usłyszeli, że tyle nie dostaną, ile by chcieli. To stara śpiewka posiedzeń rządu przy takich okazjach. Niemniej ministrowie wiedzą więcej od nas, jak pieniądze zostaną rozdzielone. Nam na razie pozostają domysły.

Założenia budżetowe na rok 2013 dotyczą wzrostu gospodarczego na poziomie 2,2%. Na tej podstawie Rostowski obliczył, że do kasy państwowej spłynie niemal 300 mld zł bez drobnych groszy po przecinku, za to państwo wyda 334,84 mld. Czyli deficyt w przyszłym roku wzrośnie o 35,6 mld zł.

Tyle liczby, które niewiele mówią, ale już wkurzają. Deficyt rośnie w takim samym tempie jak dotychczas. Będzie musiał być finansowany, więc mamy go podany bez odsetek, które trzeba będzie wypłacić rynkom finansowym. Dalej się zadłużamy w takim samym tempie.

Takie ma pojęcie o budżecie rząd, czyli bardzo optymistyczne. Realistyczne bądź pesymistyczne oceny mają ekonomiści, już w drugiej połowie roku zakładają spadek wzrostu gospodarczego do 2%, a następny rok tylko 1,5%. Według tych prognoz przychody do budżetu należałoby zmniejszyć o kilka miliardów.

Z budżetem też wiąże się - a społecznie to jest najważniejsze - wzrost bezrobocia. I w tej kwestii także rząd swoje, ekonomiści swoje. Rząd przewiduje wzrost bezrobocia do 13% w przyszłym roku, ekonomiści, którzy rynek czują bez presji podobania się społeczeństwu - 15%.

Tusk nie wdawał się w ocenę “expose” Kaczyńskiego, zdawkowe je nazwał “groźnymi pomysłami”. Wyliczenie tych pomysłów ma przedstawić Rostowski: “grożne” to znaczy kosztowne.

W Sejmie można więc spodziewać się budżetowej debaty na poziomie jaskiniowym. Media wychwycą co smaczniejsze kąski. Dla polityki nie będą niczego wnosiły, dla gospodarki jeszcze mniej. Opozycja może się pysznić, że oni chcą dobrze i wiedzą, jak owo “dobrze“ osiągnąć. Niestety, my tego się nie dowiemy.

Czy nie mogłoby być w tym kraju (celowo tak piszę, bo Polska nie jest troską u polityków, a tylko hasłem, zawołaniem bitewnym), jak w każdym innym, że rządzący i opozycja konfrontują swoje pomysły. Jeżeli opozycji są lepsze i rokują ciekawsze nadzieje, to dlaczego rząd miałby z nich nie skorzystać? Opozycji nie ubędzie, a nawet przeciwnie - przybędzie, bo ludzie zapamiętają i na tych przewidujących głosy oddadzą.

No, ale my jesteśmy w Polsce (w tym kraju), rząd wie lepiej niż opozycja, a opozycja wie, że rząd (bądź państwo) jest słabe. Tak nigdzie nie robi się polityki, tylko w tym kraju. Opozycja - jak rząd - została wybrana w wyborach powszechnych i nie po to, aby przeszkadzać, ale pracować dla dobra tego kraju (Polski). Można być w przeciwnych obozach ideowych, ale fechtować winno się na argumenty. Na pewno tego się nie osiąga za pomocą kontrexpose.

Kończąc. Jeżeli ekonomiści mają rację, w następnym roku wydatki budżetowe trzeba będzie nowelizować, a następnie je ciąć. Polakom niewiele da, że ktoś miał rację i powie: - A nie mówiłem!