czwartek, 31 stycznia 2013

Trzeźwo o Smoleńsku




Nareszcie ktoś się wziął za uporządkowanie faktycznego stanu wiedzy o katastrofie smoleńskiej, a nie snucie cząstkowych przypuszczeń, produkowania sensacyjnych doniesień.

W redakcji "Gazety Wyborczej" spotkało się siedmiu członków państwowej komisji Jerzego Millera z czytelnikami. Gwoli kronikarskim potrzebom podaję skład ekspertów (rzeczywistych, a nie mniemanych): dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, kpt Wiesław Jedynak, członek PKBWL, mgr inż. Piotr Lipiec, członek PKBWL, płk. Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict, ppłk mgr inż. Leszek Filipczyk, ppłk rez. mgr inż. Mirosław Milanowski.

W dużym skrócie. Komisja Millera - jedyna, bo rosyjski MAK tylko częściowo - wskazała przyczyny katastrofy smoleńskiej. Kolejne raz przebieg tragedii przypomniał kpt Wiesław Jedynak.

Tupolew się rozbił, bo leciał we mgle, i to leciał za szybko, za nisko i za późno padła komenda odejścia na drugi krąg. Suma wszystkich błędów musiała doprowadzić do zderzenia z ziemią.
Członkowie komisji byli w Smoleński, przebadali wrak, widzieli brzozę z wbitymi w nią kawałkami skrzydła tupolewa.
I z pełną odpowiedzialnością twierdzą, że wybuchu nie było. Wykluczyli tę wersję, bo nie znaleźli żadnego dowodu, że do wybuchu doszło. Nie ma śladów ani po przejściu fali ciśnieniowej ani wzroście temperatury. Wykazali miałkość hipotez forsowanych przez zespół Antoniego Macierewicza i jego ekspertów. Obalili ich „dowody”.
Dr Maciej Lasek powiedział, że wiadomo, jak do katastrofy doszło, ale nie wiadomo dlaczego. Tę wiedzę ma załoga samolotu (za: Agnieszka Kublik).


Linki do materiałów źródłowych:


Jeszcze jeden szczegół dotyczący oglądalności dwóch filmów o katastrofie smoleńskiej. Film "Śmierć prezydenta" w National Geographic oglądnęło 1 mln 930 tys. widzów (12% osób, które miały włączony telewizor), a "Anatomia upadku" Anity Gargas w TV Puls 1 mln 127 tys. - 7%. Świadczy to, jak dużo Polaków uwierzyło w paranoję Macierewicza i Kaczyńskiego.

środa, 30 stycznia 2013

Deputowani lękają się Kościoła, jak naród polski



Holenderski dziennikarz zdobył się na odwagę, aby opisać pedofilię w polskim Kościele. Miejscowe pióra żurnalistyczne najwyżej stać na artykuł w prasie i to od wielkiego dzwonu, ale nie na zwartą publikacją. Artykuł taki zwykle bywa sensacją w mediach i to dotyczącą autora, bo dla jednych jest odważnym, dla drugich upragnionym obiektem do lustrowania.

Rację trzeba przyznać Holendrowi Overbeek'owi Ekke, w tytule swojej książki zawarł przestrogę, pod której ciosami padają ofiary, jak i dziennikarze - "Lękajcie się!" Wszak to ironia z nadziei, którą chciał wlać w PRL-u w Polaków Jan Paweł II, a wyszło dzisiaj, jak wyszło: ofiary i dziennikarze lękają się kleru i ich hierarchów.

Obcy dziennikarz z tytułu, jakie wypełniał obowiązki w naszym kraju, tylko śliznął się po temacie (półtora roku pochylił się nad pedofilią w Kościele w czasie wolnym od obowiązków korespondenta), a mimo to znalazł ogrom przewin Kościoła tylko w tej jednej działce bodaj największego grzechu i najbrudniejszego przestępstwa: w pedofilii. A to tylko wycinek z dzisiejszej amoralności polskiego Kościoła. 

Na temat tej książki należy i trzeba pisać. Nie poddawać się jednak histerii. Holender we wstępie analizując, jak poradziły sobie Kościoły w innych krajach, podaje Polakom możliwe drogi do rozliczenia Kościoła z pedofilii. Podkreślę: podaje Polakom, a nie katolikom, ani prawicy, lewicy i cyklistom, gdyż tenże Kościół uważa, że polskiego narodu do wyznawanego przez niego kultu należy 94% (coś koło tego). Jakiż musi być ogrom pedofilii w polskim Kościele, gdy w ateistycznej Holandii ofiarami księży pedofilów padło przynajmniej 10 tys. osób w przeciągu kilkudziesięciu (30, 50) ostatnich lat. Nie można rzecz jasna stosować żadnego prostego przelicznika, czy algorytmu, jednak znając zalęknione polskie społeczeństwo, bo konserwatywne, ta liczba ofiar musi (jest) odpowiednio większa niż w małej Holandii.

Overbeek Ekke  udzielił obszernego wywiadu TOK FM, padają w nim wyważone słowa, konkretne i nie owijane w bawełnę: "Kościoły w wielu krajach Europy Zachodniej doszły do wniosku, że można tę sprawę zbadać. Episkopat w Polsce utrzymuje, że nie można. Tak mi powiedziano w Episkopacie. A gdzie indziej ten sam Kościół może. Pod przymusem wprawdzie, ale jednak zaczyna traktować swoje ofiary poważnie".

Kto miałby rozliczyć polski Kościół z pedofilii? Podkreślam: tylko z pedofilii. Od razu napotykamy na problem, bo rozwiązanie musi mieć umocowanie prawne, a ta droga jest tylko polityczna, by nie powiedzieć poselska, bo pod paragrafem ma stanąć kler, a nie konkordat, bo kwerendujący po archiwach kościelnych muszą mieć otwarte podwoje.

Najlepszym rozwiązaniem byłoby ciało stałe powołane przez Sejm, na którego usługach byliby fachowcy od zbierania informacji, prowadzenia przesłuchań, przeglądnięcia stosów dokumentów, etc. To niemal stały aparat śledczy.

Czy nie można byłoby zamienić służby tajne CBA w jawną komisję badającą stan grzechu (przestępstwa) pedofilii w Kościele. Oczyszczenie Kościoła przyniosłoby o wiele większe korzyści moralne dla społeczeństwa (94% katolików), niż walka z domniemaną korupcją.

Czy polski lęk jest do przezwyciężenia? Czy napotka taką przeszkodę, jak projekty ustaw o związkach partnerskich (ponoć niekonstytucyjne), w tym wypadku komisja mogłaby być niekonkordatowa.

Boję się, że reprezentanci narodu polskiego będą się bać, jak naród polski w 94% katolicki. O, Boże!

wtorek, 29 stycznia 2013

Kaczyński nie podskoczy mentalnie i intelektualnie, ale nie może być straszakiem na Polaków



Obudził się "premier" Jarosław Kaczyński. Po kilku dniach żałoby związanej ze śmiercią matki i prasowych spekulacjach, że jest "po drugiej stronie tęczy" (władzy), dał znać o sobie. Nie słyszał o żadnej "tęczy", za to nie zetknął się z podobną sytuacją, aby podskakiwał mu minister sprawiedliwości, jak Jarosław Gowin robi to Donaldowi Tuskowi, bo (przyznaje skromnie): "widocznie byłem trochę sprawniejszym premierem".

Faktycznie, ministrem w jego rządzie był Zbigniew Ziobro i z całym oddaniem zakładał IV RP, która upadła w 2007 roku i jest nadzieja, że nigdy nie wróci. Ziobro podskoczył dopiero potem i został odpowiednio potraktowany przez prezesa: nie ma go już w PiS.

Czy podobny los w PO spotka Gowina? Można wątpić, gdyż w przeciwnym wypadku Platforma by się rozpadła, a Tusk zmuszony byłby oddać rządy. Obecny premier zafundował sobie kłopot. Od jego rozwiązania - krótko pisząc: pozbycia się Gowina - zależy przyszłość tej ekipy rządowej.

Sprawy obyczajowe i normy prawne, które je regulują, są w państwie ważne. Ale nie najważniejsze. Mogą być bezprzedmiotowe, gdy kraj pogrąży się w kryzysie. Aby tak się nie stało, trzeba zdecydowanych uregulowań w gospodarce oraz wizji przetrwania i rozwoju.

Kryzys zawitał do Polski, a w Sejmie toczona jest dyskusja, czy związki partnerskie są konstytucyjne, czy nie. W polemikę ze swoim ministrem wdaje się premier. Przecież za taki temat zastępczy będzie musiał zapłacić brakiem zaufania rodaków do siebie i obniżką sondażową dla PO.

Kaczyński to punktuje, po clintonowsku mówi "Gospodarka, głupcze": - Trzeba dyskutować o kwestiach naprawdę ważnych. Bez naprawy polskiej gospodarki przyszłość Polski jest pod wielkim znakiem zapytania.

Tusk do tej pory miał się politycznie dobrze, dzięki Kaczyńskiemu, bo ten napędzał mu elektorat. Coraz więcej Polaków zniechęca się do polityki. Tusk traci zaufanie, ale nie zyskuje Kaczyński, ani niemrawa lewica. Nie musi tak trwać stale. Potrzebne są zdecydowane posunięcia wewnątrz PO i koalicji.

Kaczyński nie podskoczy mentalnie i intelektualnie, ale nie może być straszakiem na Polaków. Do tej pory Tusk na tym zyskiwał, swoją pozycję miał dzięki indolencji Kaczyńskiego. W czasie kryzysu premier ma szansę okazać się mężem stanu, ale nie może wchodzić w tego rodzaju zapasy polityczne, jak z Gowinem w sprawie związków partnerskich, które zresztą przegrał.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Hicior: Pawłowicz-papieżyca



Krystyna Pawłowicz (prof.) jest sezonową gwiazdą polityczną. Długo się nie utrzyma na firmamencie absurdalnej polityki, ale "twórczo" zastąpiła Nelli Rokitę - i z tego się cieszmy. Taki "ktoś" wykłada na w Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Ostrołęce. I git.

Jedno jej zdanie ma szansę nie tylko sięgnięcia "Złotych Ust", ale na trwałe osiągnąć poczesną pozycji w leksykonach politycznych absurdów, dlatego warto je odnotować: "Społeczeństwo nie może fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku, tylko ze względu na łączącą ich więź seksualną".

Na Facebooku jej osoba służy do trenowania przepony, Pawłowicz została "zlustrowana" w kwestii posiadania mężów i dzieci (zero, null, nic), w czym przypomina Jarosława Kaczyńskiego (ktoś powinien się zastanowić, czy to nie była ta osoba do pary miłosnej dla Jarka, gdy swego czasu wynurzenia o melodramacie serca Jarka opowiadała mamusia Jadwiga Kaczyńska). Dorobiła się profesor troski internautów i powstała akcja "Poszukiwania męża dla poseł Pawłowicz".

Profesor Pawłowicz jest doktorem habilitowanym prawa, czyżby logika nie była podstawą nauk sądzenia i mądrości, bo z jej komentarza na temat facebookowego profilu można wysnuć wniosek, iż czuje się papieżem. Zatem byłaby drugą kobietą w historii, jako papież. A oto jej wypowiedzieć, która pozwoliła mi skonstruować figurę Pawłowicz-papieżyca: – Tak, ja wiem, lewica zarzuca mi, że jestem starą panną, że nie mam dzieci. A właśnie mogę się wypowiadać! W taki sposób jak Ojciec Święty, który też nie ma dzieci. I co, on ma prawo mówić o małżeństwie?

Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota zwrócił się do rektora uczelni, gdzie obecnie wykłada, aby została z niej usunięta. Uzasadnia, iż ktoś kto z mównicy sejmowej krzyczy "sp...j", a posłankę porównuje do konia, nie może być dla młodzieży autorytetem.

Na You Tube jest dostępny filmik z jej udziałem, pokazuje jak posłance PiS sprawia przyjemność szydzenie z Anny Grodzkiej. Podczas spotkania z wyborcami bez pardonu stwierdza, że Grodzka ma "twarz boksera". Cóż pani poseł Pawłowicz - uroda rzecz gustu.

Nie wiadomo, czy Pawłowicz spodobają się słowa Stefana Niesiołowskiego, który stwierdził, że jest to krzyżówką Nelli Rokity z Kononowiczem.

W każdym razie mamy hiciora z Pawłowicz, jako papiezycą. I tak trzymać. Sejm to kabaret, a klowni pochodzą z PiS, ostatnio wybija się w skeczach papieżyca.


sobota, 26 stycznia 2013

Polacy! Witajcie na Wschodzie




"Financial Times" odkrywa to, co dla Polaków może być bardzo nieprzyjemne. Komunikuje: Polacy, wasze państwo leżycie na Wschodzie (mentalnym), jesteście tacy sami, jak Rosjanie. Warszawa równa się Moskwa.

Czy Polacy ruszą z motyką na redakcję "FT"? Tego samego dnia polski Sejm i rosyjska Duma podjęły bardzo podobną decyzję. "FT" pisze: "Decyzja polskiego parlamentu przy jednoczesnym zatwierdzeniu przez Dumę zakazu tzw. propagandy homoseksualnej, pokazuje różnice między Wschodnią i Zachodnią Europą".

To jest komentarz do odrzucenia 3. projektów ustaw o związkach partnerskich, które pozwoliłyby parom homoseksualnym korzystać z dobrodziejstwa prawa. "FT" ten dzień sejmowy polskiej hańby opisuje szczegółowo.

Deputowani są jednak emanacją wyborców, a w kraju tylko co trzeci badany popiera związki partnerskie osób tej samej płci.

Rodacy, witajcie na Wschodzie!

piątek, 25 stycznia 2013

Niepokorni z "Do Rzeczy" zajmują się swoją niepokornością




Gdy nie ma się bata właściciela "Hajdabombera" nad sobą, można ubrać się w szaty niepokornych, jak to zrobili i zakomunikowali na okładce dziennikarze pierwszego numeru nowego tygodnika "Do rzeczy". Niepokorni od zawsze zajmują się sobą, bo najfajniejsza jest niepokorność. Gdyby jej nie było, nie wiem, czym zajmowaliby się dziennikarze tygodnika Pawła Lisickiego, włącznie z naczelnym, który zajmuje się kolegami, szczególnie jednym z nich, Cezarym Gmyzem.

Być głównym bohaterem wstępniaka i to pierwszego numeru, nie każdemu jest dane, ale nie każdy jest autorem artykułu, po którym lider największej partii opozycji mówi o zbrodni niesłychanej i zamordowaniu 96 osób, a redakcja rozpirza się w drobiazgi.

Mieć taką siłę słów, taki trotyl, jest czego zazdrościć. Jak na niepokornych przystało sami sobie zazdroszczą niepokorności i z rozrzewnieniem wspominają, gdy nie byli w pełni tymi, którymi są obecnie: "Jak nazywa się facet, który krąży po Polsce i wysadza w powietrze rozmaite redakcje?" - pytają. Zła odpowiedź: Gmyz. Dobra: "Hajdabomber", czyli Grzegorz "Bat" Hajdarowicz.

W ten sposób oddają cześć temu, który ich zrobił niepokornymi. Ale jak to z nimi bywa, patrzą niechętnie, wręcz krytycznie, na tych, którzy na niepokorność nie zasługują, tylko się pod nią podszywają, a faktycznie są zdrajcami. Tymi zdradzieckimi niepokornymi wg Waldemara Łysiaka są bracia Karnowscy, którzy zdradziecko uruchomili konkurencję we współpracy ze SKOK-ami. Pokątnie knuli, bo za plecami Lisickiego zrobili  pismo "W sieci", Łysiak definiuje to frazą niemal herbertowską "nikt nie zdradza równie pięknie jak przyjaciel". Nie dodał: o świcie, gdyż byłaby to jawna podróbka z poety.

Zdrajców niepokornych trzeba zniszczyć, jak na to zasługują, więc niepokorni zawierają sojusz (tymczasowy) z innym redaktorem naczelnym niepokornym (i prawdy) Tomaszem Sakiewiczem. Niepokorny z pisma "Gazeta Polska" wspiera niepokornych z "Do Rzeczy" swoim słowem, obszernym wywiadem, który też jest o niepokorności. Sakiewicz mówi w nim, że nie wejdzie do polityki, bo "bym musiał wejść w świat wiecznych kompromisów". Niepokorni wszak nie zawierają żadnych kompromisów, zaprzeczyliby sami sobie.

Choć Sakiewicz przyznał, że ze świata wiecznych kompromisów najbliższy jest mu prezes PiS, z którym "ma poczucie, że jadą na jednym wózku". Na razie ten wózek ma pod górkę. Pytanie: kto zatem ten wózek ciągnie? Nie znajdujemy w pierwszym numerze odpowiedzi. Dziennikarze niepokorni muszą wracać do rzeczy najfajniejszej własnej niepokorności, do rzeczy dla nich najważniejszej. Wrócą więc i do wózka, bo ktoś go ciągnie. Przecież nie oni, Narcyzi niepokorności. Oni jadą, wloką się.

czwartek, 24 stycznia 2013

I ty możesz zostać dziennikarzem - prawicowym



Nikt nie wie, co mu sądzone. Co my sądzimy o sobie, nijak się ma do tego, co inni sądzą i do czego się nadajemy.

Może z takiego założenia wyszli łowcy głów dla Telewizji Republika, którzy szukają chętnych: kto podłoży głowę pod topór, aby go zdekapitował Kaczyński.

Wymagania rekrutujący są niewielkie: "zapał, zaangażowanie, odpowiednie wykształcenie". 

Każdy więc może zostać dziennikarzem prawicowym. Niemniej ta oferta świadczy o jednym, a dotyczy środowiska, które nie powinno uciekać się do rekrutacji, o której zawiadamia publicznie.

Czytelniku tego bloga: szable w dłoń! Hajda do przodu! I ty możesz zostać dziennikarzem - prawicowym. Urządzają łapankę! Daj się złapać.

środa, 23 stycznia 2013

Rydzyka połączenie z Jezusem



O. Tadeusz Rydzyk chyba nigdy nie udzielił wywiadu mediom poza własnymi. Po co rydzykować, byle dziennikarz tak by go przyszpilił, zrobiłby z niego miazgę.

Ledwo toto włada po polsku, a logikę ma na poziomie kiepsko-podstawowym (Ferdynanda Kiepskiego), a mimo to biznes robi z portfeli polskich owieczek, że aż się kurzy.

W świeżym wywiadzie w "Naszym Dzienniku" redemptorysta nawija na klimaty ostatnio go najbardziej interesujące - multipleksu dla TV Trwam.

Nie o tym chce pisać, bo smarowałem, że palce bolą od uderzania w klawiaturę, ale o szantażu retoryczno-antropologicznym: "A Jezus powiedział..."

Taki jest ostatni retoryczny chwyt Rydzyka, bo ma z pewnością specjalną linię telefoniczną (T-Mobile albo Orange, albo innego operatora) z głównym bohaterem Nowego Testamentu, Jezusem z Nazaretu.

W tymże wywiadzie (samego z sobą) zapytany  o komentarz do słów ks. Bonieckiego, którego zdaniem - przytoczonym przez dziennikarza "ND" - w przypadku napięcia między TV Trwam a Krajową Radą Radiofonii i Telewizji "prawda powinna się obronić siłą samej prawdy", Rydzyk odpowiada: "Pan Jezus powiedział: 'Wy będziecie mi świadkami aż po krańce ziemi'. Nie powiedział, że prawda ma zostać sama, tylko że my mamy być jej świadkami. A więc my musimy się zaangażować"*.

---------
*cyt. za TOK FM

wtorek, 22 stycznia 2013

Co jest na rzeczy w "Do Rzeczy"?




Nie będę pytał czytelników mojego bloga, czy w piątek nabędą pierwszy numer tygodnika Pawła Lisickiego "Do Rzeczy", bo mógłbym dostać w limo, a nie lubię łazić z podbitymi oczami.

Ale w limo będą musieli sobie dawać prawicowe tygodniki, bo wszystkie trzy (pozostałe dwa: "Gazeta Polska" i "W sieci") nie są w stanie utrzymać się na rynku prasowym. Czytelnika mają takiego, a nie innego, więc nietrudno przewidzieć, że treści będą musiały się radykalizować. A jak prawica polska (podkreślenie na "polska") się radykalizuje, to trzeszczy w życiu publicznym. Drzazgi lecą, na szczęście z bierwion prawicowych i jest sporo uciechy.

Nie chcę wyrokować, jaki los może spotkać ten świeży tygodnik. Na pewno w nim będzie gorąco i wcale nie z powodu niepokorności, bo będą swoje pismo promować w mediach mainstreamowych, których nie lubią, ale z ochotą do nich łażą, aby wyżalić się, jak są sekowani - co akuratnie zauważył Jarosław Makowski na blogu w Polityce.

Prędzej czy później w praniu na wierzch wypłyną słowa Rafała Ziemkiewicza o Żydach w Szczecinie, które były esencjonalnie antysemickie, jakoś zareaguje (na razie podskórnie) Bronisław Wildstein, bo weźmie stronę swojego syna.

Cezary Gmyz dalej będzie brnął w trotyl, możliwe, że zmuszony do wykrycia go w dokonaniach dziennikarzy z własnej redakcji. Będzie wybuchowo w nowym tygodniku, a jeszcze bardziej między prawicowymi tytułami.

Wiem, że na łamach "Do Rzeczy" nie będzie sporu, gdyż wszyscy są ciosani z jednego kloca. A wówczas obowiązująca jest jedna zasada, robespierre'owska: rewolucyjna (prawicowa) czystość. I to jest na rzeczy w tym tygodniku "Do Rzeczy".

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Czysty antysemityzm Ziemkiewicza



Rafał Ziemkiewicz jest żałosny jako pisarz. Chciał wejść do salonu, ale mu nie pozwolono. Bo: 1) słoma z butów mu wystaje, 2) jest trzeciorzędnym gryzipiórkiem. Takimż okazał się publicystą po 1989 roku, najpierw związany z UPR Janusza Korwin-Mikkego, a potem tułający się po niszowych pismach, jako publicysta. Drukował jakąś marną political-fiction, aż mu się zdarzył "cud" w postaci "Michnikowszczyzny", którą to pozycją awansował w hierarchii prawicy. Posada w "Rzepie, itd.

Obecnie złapał wiatr w żagle, J. Kaczyński go zawiódł, postawił na twardą endecję - ONR. W trakcie marszu w 31. rocznicę stanu wojennego w Kielcach stanął na czele tego tałatajstwa. Przemawiał w stolicy "scyzoryków" i na portalu Karnowskich wPolityce.pl chwalił, że oto jest świadkiem narodzin nowej zdrowej siły politycznej (czuj-duch). Taki gniot retoryczny w wydaniu człowieka cierpiącego na logoreę (w pisaniu też).

Tydzień temu wykładając w Szczecinie "przywalił" o blokowaniu przed wojną przez Żydów awansu społecznego, zawodowego i intelektualnego aspiracjom zdrowych Polaków. Zaprotestował młody Wildstein (Dawid), który opublikował list otwarty, chciał, aby Ziemkiewicz wycofał się z tej retoryki.

List przedrukowała "Wyborcza", co Ziemkiewicz potraktował, jako pocałunek śmierci od fałszywych przyjaciół. W najnowszym "Newsweeku" wybitna filozofka Agata Bielik-Robson mówi, iż Ziemkiewicz może nawet aspirować do lidera skrajnej prawicy.

Ten odmachnął się na łamach Frondy.pl: „Ona kieruje się pewnymi fobiami, fobiami feministki, która boi się „brutalnej, męskiej siły” i fobiami intelektualistki, zdaje się o korzeniach żydowskich – nic o tym na pewno nie wiem, ale takie sprawia wrażenie - która wypowiada Polakom coś w rodzaju wojny prewencyjnej”.

Powyższe stwierdzenie to czysty antysemityzm.

O swojej roli w ruchu narodowym tak rzecze ten trzeciorzędny pisarz, a także nie lepszego sortu publicysta: - Jeśli „lider” ma oznaczać „ideologa” (choć bardzo nie lubię tego słowa) Ruchu Narodowego, kogoś, kto byłby autorytetem dla tego środowiska i wyznaczał w nim pewne sposoby myślenia, to ja oczywiście do takiej roli intelektualnej aspiruję. Natomiast, do roli czynnego polityka, jak powiedziałem, zdecydowanie nie.

Między PiS a obozem narodowym takie postrzega różnice: - Jest zasadnicza różnica pomiędzy tradycją, z której pochodzi PiS, a tradycją, nad której zwycięstwem, nie tylko wskrzeszeniem, ale daj Boże, zwycięstwem, ja usilnie pracuję, czyli tradycją narodowej demokracji. Tradycja piłsudczykowska, z której wywodzi się PiS, jest wprost dziedzictwem powstań narodowych. To sposób myślenia o Polsce wywiedziony z walki zbrojnej. Nawet jeśli w danej chwili nie ma powstania zbrojnego, to piłsudczycy nie wyobrażają sobie innych działań na rzecz odzyskiwania Polski, niż działania wojskowe, co zasadniczo oznacza organizację o charakterze wojskowym. Musi być komendant, który ma swoich oficerów, a ci – podoficerów. Komendant wie najlepiej, on wydaje rozkazy. Najwyższą cnotą jest zdyscyplinowanie, nie wolno dyskutować nad otrzymanymi rozkazami, nie wolno naruszać jedności, bo byłby to defetyzm. To jest pewien sposób myślenia, w który PiS wchodzi jak w masło, bo takie są nasze odwieczne przyzwyczajenia. Stąd retoryka, której używają – jeśli pojawia się cokolwiek nowego, na przykład Ruch Narodowy, od razu podnoszą krzyk, że to zagraża jedności prawicy. W takim myśleniu wojskowym nie ma miejsca na drugiego komendanta, może być tylko ten jeden, który jest najmądrzejszy.

Zwracam jednak uwagę, iż rodzi nam się czysty antysemityzm, który do tej pory był raczej folklorem w wydaniu podrzędnych politykierów. Ten będzie zdecydowanie groźniejszy, bo na prawicy rozgorzeje walka o rząd dusz. Na Kaczyńskiego już nie chcą stawiać prawicowcy, bo tylko potrafi przegrywać. Do tego powstaje wachlarz mediów prawicowych, w tym aż trzy tygodniki, dla wszystkich nie starczy czytelników i klakierów, więc będą walczyć między sobą i radykalizować się.

niedziela, 20 stycznia 2013

Czekanie PiS na kryzys



Dwa materiały z portalu Karnowskich wPolityce.pl. Pierwszy to wywiad z prof. Zdzisławem Krasnodębskim. Dotyczy ostatnich zdarzeń wokół śmierci Jadwigi Kaczyńskiej. Krasnodębski zauważa świństwo "Super Expressu", który opublikował wynoszenie zwłok matki Jarosława Kaczyńskiego ze szpitala. Obarcza ten stan moralny przyzwoleniem strony rządzącej. Zaiste, trzeba być pokręconym wewnętrznie, aby tak interpretować scenę polityczną.

Trzeba być ślepym i zindoktrynowanym ideowo, aby nie widzieć, co wyprawia w życiu publicznym Jarosław Kaczyński wespół z o. Rydzykiem. Te marsze w obronie gównianej telewizji, pomówienia o morderstwo władze polskie, język prezesa PiS, który jest knajacki (który do karczmy nie chodzi, bo szybko miałby podbite limo). Tego profesor nie widzi, bo obstawił kiepskie rozwiązania polityczne.

A przy tym Krasnodębski od dawna się myli, nie jest tak lotny, jak mu się wydaje. Przeciętniak, który chciałby w elitach naukowych rej wodzić. 

Zdziczenie i chamstwo, które Krasnodębski widzi w przeciwnikach PiS i Kaczyńskiego, zostało wyprodukowane w przemyśle pogardy w siedzibie przy Nowogrodzkiej. Nie pomogą żadne zaklęcia, ani odwracanie kota ogonem.

Drugi materiał jest symptomatyczny. Tez profesorski - wydaniu Krzysztofa Rybińskiego, który życzy Polsce źle, bo tylko w kryzysie prawica - a konkretnie PiS - ma szanse sięgnąć po władzę.

W tytule są zawarte intencje Rybińskiego: "W Polsce widać wszystkie symptomy spirali recesyjnej. Musimy przygotować się na strajki. Możliwe są zmiany na scenie politycznej".

Rybiński wróży wg scenariusza, na który gra Kaczyński, aby sięgnąć po władzę na ulicy: - Nie wykluczam. W tym roku może dojść do zmian na scenie politycznej. Bo gdy rządząca koalicja zrozumie, w jak ciężkiej sytuacji jest nasza gospodarka i że spodziewanego ożywienia w drugiej połowie roku może w ogóle nie być, a zamiast tego nastąpi kontynuacja recesji, to w takich warunkach, przy częstych strajkach i dramatycznie spadającej popularności partii – obecni włodarze mogą nie chcieć rządzić. Może pojawić się strategia – oddajmy władzę na dwa lata. Niech inni się męczą, niech ktoś inny sobie porządzi w takich warunkach, wtedy na niego będzie można zwalić odpowiedzialność za kryzys, a my wrócimy za dwa lata i znów będziemy sobie rozdawali unijne pieniądze - już w nowej perspektywie finansowej. Myślę, że niektórzy stratedzy koalicyjni mogą takie scenariusz rozważać. Tak czy owak sytuacja gospodarcza, będzie wspierała te scenariusze, które mają wpisaną niestabilność polityczną.

Tak przebierają nogami na prawicy, aby obdarzyć nas jakąś Republiką Smoleńską, albo inną IV RP Kurdupli.

sobota, 19 stycznia 2013

Podwójna obrzydliwość prawicy



Jak zareagowali politycy na materiał Cezarego Gmyza, w którym pogrzebał sobie w przodkach sędziego Igora Tulei (rodzicach)?

Jak było to przewidzenia. A esencją są politycy, goście radiowej audycji "Śniadanie w trójce". Dla Mariusza Błaszczaka i Zbigniewa Ziobry to nie była lustracja, bo wg tego ostatniego sędzia skłamał i trzeba było zbadać, co wyssał "Igorek" z mlekiem matki.

Dla Henryka Wujca i Wojciecha Olejniczaka jest rzeczą haniebną podważanie dorobku sędziego, za którego wyrokami mają kryć się jego rodzice. Artur Dębski z Ruchu Palikota uważa, że sędzia zrobił to, co politycy PO powinni uczynić 5 lat temu: "pokazać czarno na białym metody działania IV RP".

Najwartościowsze jest podsumowanie Andrzeja Halickiego (PO): politycy prawicy powinni skrytykować zachowanie dziennikarza,  mieli ku temu okazję, nie skorzystali z niej, więc to podwójnie obrzydliwe.

piątek, 18 stycznia 2013

Księży front wschodni





Prof. Monika Płatek zastanawia się w sprawie proboszcza ks G., który nie udzielił pomocy rodzącej kobiecie jego dziecko na plebanii w Poznaniu. Z tego powodu został wysłany na misję na Ukrainę. Pani profesor mówi o tym: - Wydaje się, że teraz Ukraina jest utkana z księży, którzy zostali tam zesłani za dzieci, które płodzą, lub którym pomagają nie przeżyć po urodzeniu. 

Dla księży podpadziochów Ukraina jest takim niemieckim frontem wschodnim. Dałeś ciała, jedziesz zasilić armię feldmarszałka Paulusa. Tym dowódcą na froncie wschodnim Kościoła jest Paulus abp Józef Michalik.

On tam dowodzi frontem, choć podpisał rozejm z patriarchą moskiewskim Cyrylem I. Na razie ksiądz G. rwie  panienki ukraińskie, o czym dowiedzieliśmy się z programu Tomasza Sekielskiego "Po prostu".

Co będzie dalej? To, co wszystkich spotyka na froncie wschodnim. Tamten świat, w najlepszym wypadku kazamaty - tam, albo w Polsce.

A prokuratura dopiero dobiera się księdzu G. do tyłka, czyli po "froncie wschodnim" będzie gniło jego przyrodzenie w kraju w jakichś Wronkach.

czwartek, 17 stycznia 2013

Kempa o Tulei: aby zrezygnował z zawodu







Sędzia Igor Tuleya ciągle na tapecie. Dostają mu się cięgi od prawicy za porównanie metod CBA do stalinowskich. Nawet odezwała się "znawczyni" prawa Beata Kempa, która była w IV RP wiceministrem i prawą ręką Zbigniewa Ziobry. Zestawienia tych nazwisk wskazuje, jak chora była Polska. Owa Kempa mająca problem z formułowaniem zdań w języku polskim chciałaby, aby Tuleya zrezygnował z wykonywania zawodu.

Świetnie to ilustruje słowa prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który komentuje polityczną awanturę wokół Tulei: - To była chyba pierwsza w ostatnim ćwierćwieczu próba zastraszenia sędziego przez polityków.

Ważna wiadomość nie tylko dla Jarosława Kaczyńskiego. Zmarła jego matka Jadwiga Kaczyńska. Jak zniesie to prezes?

Niech Jej lekko będzie w nieobecności!

środa, 16 stycznia 2013

Gmyza podatność na wypaczenia



Może rodzice Cezarego Gmyza wspominali, jak to za czasów PRL w szkołach w personaliach ucznia jedną z najważniejszych pozycji - zaraz po nazwisku - było pochodzenie rodziców. Robotnicze, chłopskie, inteligenckie. Nie wiem, czy inne jeszcze sfery pochodzenia uwzględniano. Nie wiem też, co mieli wpisane rodzice tego teatrologa z wykształcenia. Nie wiem, czy w ogóle studiowali, bo wówczas dostawało się punkty za słuszne pochodzenia, łatwiej było zostać studentem. Wiem natomiast jak nazwać dzisiaj podobne grzebanie w pochodzeniu nie swoich rodziców, jakie magister teatrologii poczynił w stosunku do rodziców sędziego Igora Tulei.


Teatrolog wcześniej wywąchał trotyl na smoleńskim tupolewie, który podrzucił podobny mu znawca od środków wybuchowych. Wywąchał też, iż w polskich teatrach nie są grane sztuki autorów polskich, co by świadczyło, iż broniąc pracy magisterskiej musiał dostać punkty za jakieś pochodzenie, choć PRL już dawno nie było.


Może dlatego wziął się za dziennikarstwo, plasując się w odpowiedniej opcji politycznej, bo tam punkty za pochodzenie decydują o możliwości uprawiania zawodu. Nie jest istotny warsztat, ani talent, ale punkty za pochodzenie. Taka dowartościowująca proteza.


Aby zaglądać do cudzych życiorysów i to przodków, trzeba mieć sporo cech osobowych wypaczonych. Kto je tak Gmyzowi zwichrował? Dom, szkoła, czy środowisko? Nie potrafi teatrolog z wykształcenia skupić się na temacie, a tym są słowa Igora Tulei, iż CBA stosowała stalinowskie metody. Wszak od tego jest sędzia, aby nazwać materiał, z jakim ma do czynienia w swojej pracy sądzenia.


Ale zwichrowany Gmyz (nie wiem, czy przez dom, szkołę, czy środowisko) nie potrafi się skupić na debacie o metodach stalinowskich. Koniecznie musi pogrzebać w życiorysie przeciwnika i to właśnie metodą stalinowską. Wiedzę teoretyczną zamienił na praktyczną. Wychodzi na to, że na Gmyza dewastujący wpływ ma środowisko. Teatrologiem jest kiepskim, o czym świadczą jego wypowiedzi o teatrze, za to sprawdza się, jako dziennikarz w środowisku, gdzie wypaczenie jest nadrabianiem braków w warsztacie i talencie.


Usłyszał o stalinizmie, więc od razu zastosował metody stalinowskie w stosunku do sędziego Tulei. Gmyz ma przed sobą ma przyszłość, jest podatny na wypaczenia, dostosowanie się do środowiska, w którym zwichrowanie cech osobowych otwiera drogę do kariery.


Oczywiście żadne to dziennikarstwo, ale dewastowanie sfery życia publicznego, bo środowisko, z którego pochodzi ma zdewastowano wartości, nie posiadając warsztatu i talentów.

wtorek, 15 stycznia 2013

Farciarz Terlikowski


Tomasz Terlikowski ma farta. Pojedzie do Kostrzyna, a nie do Woodstock, choć kolega Rafał Ziemkiewicz - uprawiający literaturę s-f - mógłby go bolidem wyobraźni przenieść do roku 1969 w okolice New Yorku. Wówczas młodzież amerykańska zrzucała z siebie zeskorupiałe obyczaje rodziców, walczyła przeciw wojnie w Wietnamie, a to wszystko pod hasłem: Peace, Love and Happiness.

Terlikowski pojedzie do Kostrzyna i zobaczy, jaką skorupę zrzuca młodzież polska. Ba, o tych skorupach będzie mógł z młodymi ludźmi porozmawiać.

Będzie mógł Terlikowski przekonywać młodzież, iż modlitwa do relikwii świętych katolickich, pozwala przezwyciężyć naturalną niepłodność, a nie jakieś in vitro. Może pojechać wszak z jakimś swoim przychówkiem, bo z modlitwy jego i żony ogląda jego pociecha ten Boży świat. Powiedzieć: oto dowód.

Będzie mógł porozmawiać o katolicyzmie i porozmawiać o wyższość o. Tadeusza Rydzyka nad ks. Adamem Bonieckim. Lepiej deptać z redemptorystą w sprawie TV Trwam, niż przebaczać Nergalowi.

O eutanazji raczej sobie nie pogada z młodzieżą, bo w tym wieku nie myśl się o śmierci, modne jest samobójstwo.

Fart Terlikowskiego może nie dotyczyć drugiego rzeczownika: Love. Tak jak Amerykanie uprawiają miłość, tak samo robią Polacy. Ten rodzaj ekspresji jest uniwersalny, dlatego, ja, Terlikowski i młodzież jesteśmy na świecie. Acz powstaliśmy z różnych póz.

Nie wiem, czy młodzi ludzie rozmawiają o wojnie, jak wówczas Amerykanie o Wietnamie, ale nasz udział w Afganistanie jest mizerny i tak naprawdę nie ma o czym perorować.

O farcie laryngologicznym też może mówić Terlikowski, bo go żaden Jimi Hendrix nie uderzy po uszach riffami "Sztandaru Gwiaździstego". Choć nie wiem, czy w Kostrzynie grają hip-hopowego albo metalowego "Mazurka Dąbrowskiego". A może przygmocą go w trąbkę Eustachiusza wersją metalową "Boże, coś Polskę...", albo przynajmniej "Bogurodzicą".

Fart Terlikowskiego i tak nie opuszcza. A to dlatego, że jedzie na zaproszenie, a nie sam z siebie, gdy jeszcze mógł, a Woodstock odbywał się w Żarach, albo gdy Woodstockiem był Jarocin.

No, ale dzisiaj Terlikowski nie byłby Terlikowskim i dzieci by mu się nie poczęły z adoracji relikwii.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zrzucenie habitu dla korony stworzenia



Podobno rocznie habit/sutannę zrzuca kilkadziesiąt osób. Co piąta osoba porzucająca kapłaństwo w Europie to duchowny z Polski. U nas występuje nadprodukcja pasterzy, polscy kapłani wszak są wypożyczani do innych krajów i wysyłani na misje. Jeden w tę, czy w tamtą stronę, nie jest stratą dla Kościoła polskiego, który ciągle stawia na ilość, a nie jakość.

Ale ci "od jakości" odchodzą, albo pozostają i są krytykowani przez media związane z zakrystią. Stanisław Obirek, Tadeusz Bartoś, ks. Adam Boniecki, a wcześniej bp Józef Życiński, ks. Józef Tischner i wielu innych. Włączane są IPN kościelne i świeckie, które prześwietlają rentgenem podejrzenia, posądzenia, a nie łaską ducha. Zdaje się, że w tym wypadku działa syndrom "zdradzonych". Oczywiście - jak wszędzie - najlepiej mają się średniaki. Nie dopytuje się o nich nawet pies z kulawą nogą.

Teraz zrzuca habit dominikanin o. Jacek Krzysztofowicz. Na razie na niego za dużo nie ma żaden z naszych "zdradzonych o świcie" IPN-ów (katolicki i świecki), ale bez obawy, oprócz gotówki dla klasztoru od właściciela Amber Gold na światło wyciągnięte zostaną inne jego "brudy".

Przede wszystkim moralność. Już zdążył powiedzieć, że zdradzająca żona nie powinna się do tego czynu przyznać mężowi. Coś wszak były - już niedługo - ojciec Krzysztofowicz wie, zdradził Kościół. A zrobił to wcześniej, gdyż przygruchał sobie lubą. Odchodzi, bo "przestał się bać zwyczajnej miłości do kobiety i ryzyka, które z nią jest związane".

No, ale jakie gromy na niego spadną, bo o Ewie powiedział, że "jest koroną stworzenia", najlepszym i najdoskonalszym dziełem Boga. A nie Adam, choć Kościół składa się z samych Adamów kapłanów. Były przeor klasztoru w Gdańsku poradzi sobie w życiu świeckim, ma dobry fach, też specjalisty od ducha, psychoterapeuty. Podejrzewam, że to mu pomogło wyjść z Kościoła (asertywność) i podążyć za swoją Ariadną, bo ta korona jest z mitologii greckiej. Kościołowi znowu ubyło jakości.

sobota, 12 stycznia 2013

Kraj dziwolągów


Na czym miałyby polegać "goebbelsowskie metody" Romana Giertycha, o które posądził go poseł PiS Andrzej Jaworski. To brzmi o wiele gorzej niż klasyczne polskie zaprzaństwo. Jaworskiemu mogą się skończyć porównania, gdy trzeba będzie opisać rzeczywistość. Czy jednak kiedykolwiek to potrafił?

Do posła Jaworskiego dotarła wieść po trzech latach od podarcia Biblii przez Nergala podczas koncertu w Gdynii. Tak nim spóźnione echo niszczenia produktu z celulozy wstrząsnęło, że udał się do prokuratury aby powiadomić, że obrażono jego uczucia religijne, choć nie był na koncercie.

Jeszcze kłopotliwsze jest nazwanie zagrożenia bezpieczeństwa Jaworskiego, gdy ujrzał na szybie swojego biura niewielki wybity otwór. A że był w oknie umieszczony portret Lecha Kaczyńskiego, poseł PiS nie wiedział, czy strzelano do niego, czy portret potraktowano, jako rekwizyt voodoo i strzelano do nieżyjącego prezydenta.

Takich mamy posłów, którzy choć nie występują w kabarecie, to izbę przy Wiejskiej i rolę deputowanego zdeklasowali do poziomu kiepskiego skeczu. Ktoś jednak decyduje, że może Jaworski startować w wyborach i ktoś na niego głosuje. Czy miałoby to świadczyć, że Polacy są podobni Jaworskiemu?

Jakich jednak można dopatrzeć się "metod goebbelsowskich" w liście Romana Giertycha do prowincjała redemptorystów, gdy opisuje swoje doświadczenia polityczne z o. Tadeuszem Rydzykiem i jego mediami. Można się tylko dziwić, że polityka wchodzi w taki alians z religią, formą ekspresji konfesji. Można się dziwić, że duchowny wykorzystuje polityków, a ci jego. Mają z tego wymierne korzyści. Można się dziwić, że Polska to opóźniony kraj, w którym kler czuje się, jak w dawno minionych czasach.

Czy Polska koniecznie musi być krajem dziwolągów, jak wszyscy wyżej wymieni z nazwiska obywatele?