wtorek, 29 października 2013

Mętna wojna na Platformie - dogrywka

W strukturach dolnośląskich oficjalna wojna w dwóch odsłonach odbyła się w sobotę, wygrał ją harcownik Donalda Tuska, Jacek Protasiewicz. A że jest to teren (był) Grzegorza Schetyny, uchodzącego za nr 2 (acz odsuniętego) w partii rządzącej, można było się spodziewać, że pokonany nie zadowoli się zapewnieniem zwycięzcy, że Tusk dla niego coś ma.

Dwa dni później nagranie korupcji politycznej w PO publikuje "Newsweek", medium wszak liberalne, a zatem zbliżone to Tuska, bądź szerzej: Platformy. Poseł PO Norbert Wojnarowski za głos na Protasiewicza chce przekupić delegata Edwarda Klimka, proponuje synekurę w KGHM.

Klimka nie dał się przekupić, pisze oficjalne oświadczenie. Ale Rafał Grupiński - szef Klubu parlamentarnego PO - na Twitterze jest za powtórzeniem zjazdu dolnośląskiej PO, stronnik Schetyny.

Portal naTemat.pl (własność Tomaszów Lisa i Machały), który wie co w "Newsweeku" piszczy, o dotarciu nagrania korupcyjnego w PO tak pisze: "Można się spodziewać, że za jego powstanie (nagrania - przyp. mój) i upublicznienie odpowiadają ludzie Grzegorza Schetyny". A korupcja polityczna była przewidziana przez schetynowców, aby w razie przegranej mieć argumenty za powtórzeniem wyborów na Dolnym Śląsku, bo w ten sposób skompromitowany Protasiewicz nie wystartuje.

Zatem schetynowcy podrzucili nagranie, a "Newsweek" chyba miał świadomość, że to ich robota, a nie jakiegoś dziennikarza śledczego.

Tyle da się odczytać z drugiej części wojny - dogrywki - w PO. Bardzo mętnej wojny i to prowadzonej w mediach. Walczące strony podrzucają nagrania, piszą na Twitterze, a my tylko możemy się domyślać, jak pozycjonowane są wojska.

Najświeższa wiadomość jest taka, że poseł PO Jakub Szulc z Dolnego Śląska złożył do Biura Krajowego PO wniosek o unieważnienie sobotnich  wyborów. O tym jak będzie, zadecydują władze PO na jutrzejszym posiedzeniu.

Jakakolwiek decyzja zapadnie, mętna wojna domowa w PO rykoszetami jej odłamków trafi w premiera. To samobój, może coś więcej, strony zaś poczynają sobie nieczysto.

poniedziałek, 28 października 2013

PiS zapięty na ostatni żołnierski guzik na Święto Niepodległości

W PiS wszystko zapięte na ostatni żołnierski guzik na Święto Niepodległości. Plan obchodów, media w gotowości, nawet gazetka wydrukowana. Na dwa tygodnie przed patriotyczną imprezą.
Okolicznościowy biuletyn nosi tytuł "Dziennik Niepodległości", bo PiS liczy dni, kiedy im władza słusznie przypadnie. Dobrze, że nie nosi tytułu "Bibuła Niepodległości", miałaby pełne znamiona konspiracji. Prawdopodobnie byśmy się o takiej bibule nie dowiedzieli. A może coś takiego mają? Trzeba cierpliwie poczekać do 10 listopada, bo tego dnia zaczyna się święto. Niezgodnie z kalendarzem polskich świąt, ale to nie PiS ten kalendarz układał.
Jak święto, zatem musi być wigilia tego święta, a 10. każdego miesiąca obchodzone jest comiesięczne święto tego, który tę niepodległość odzyskiwał i w imieniu jej poległ.
Nie wierzycie? W gazetce PiS, przepraszam: dzienniku pokładowym niepodległości, obok twórców II Rzeczpospolitej występuje nazwisko twórcy IV RP. Fragmenty przemówienia marszałka Józefa Piłsudskiego i fragmenty przemówienia Lecha Kaczyńskiego. Dzisiaj sąsiadów na Wawelu.
Niezadekretowane święto niepodległości jest tak obchodzone przez PiS, aby nie wejść w kolizję z innymi świętami niepodległości. W tym kraju - celowo nie piszę: Polska - obchodzone są trzy zorganizowane święta niepodległości. Te, które analizuję, narodowców, którzy wystąpią ze swoją infrastrukturą: straż, służby medyczne i ideologiczne oraz marsz prezydenta RP Bronisława Komorowskiego "Razem dla Niepodległej".
Kraj nam się nie tylko dwoi, ale troi. Wydawałoby się, że mamy wielkość wymarzoną od morza do morza. Kraj ten nazywa  się ponoć Polska. Wracając do gazetki/biuletynu/bibuły. Jarosław Kaczyński to najbardziej mobilny polityk w tym kraju - nie tylko dzisiaj, ale w ogóle - najbardziej rozchodzony. Warszawa 10. listopada, 11. królewskie miasto Kraków, a tam kolejny marsz i kolejne przemówienie. A że będą to podniosłe dni, można spodziewać się niejednego smacznego kąska retorycznego. Już zacieram ręce: twórczy jest Kaczyński, oj, twórczy.
Inna godna uwagi okoliczność. Możliwe, iż powinienem to zrobić na początku. Obchody dni niepodległości są społeczne. Broń boże, nie chodzi o czyn społeczny, bo nie w czynie społecznym prezes PiS tak maszeruje i nogami wymachuje: prawa, prawa, co za swołocz rusza lewą. Społeczne obchody to znaczy, że obchodzone w imieniu społeczeństwa, nas wszystkich: mnie, ciebie, ciebie też i tamtego, który się skrył, albo wstydzi. I co z tego, że obchody organizują Kluby "Gazety Polskiej", ktoś wszak musi organizować - no, nie?
W "Dzienniku..." są opublikowane sylwetki twórców niepodległości II RP: Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Paderewskiego, Romana Daszyńskiego, Wincentego Witosa, Wojciecha Korfantego i gen. Józefa Hallera. Czyli wszystkich.
PiS uczestniczy w społecznych obchodach, nas wszystkich, więc antenatami tej partii i poprzednikami Kaczyńskiego byli wszyscy twórcy: od lewicy do prawicy. To kolejna Godzina W. Siedemnasta? Nie wiem, czy dobrze chodzi mi zegarek. Może nie przestawiłem, gdy zmieniano czas.
Nie wiem nic o gazetce Komorowskiego, też powinien nam fundnąć jakiś biuletyn/bibułę. A narodowców nie chcę czytać, bo i tak Artur Zawisza wykrzyczy przez megafon to, czego nie chciałbym czytać.
Wielki mamy naród. Nie każdą nację stać na trzy święta tego samego dnia. Wielki kraj marzycieli: od morza do morza.

Blogerzy o odejściu Tadeusza Mazowieckiego

Odszedł Pan Tadeusz


Odszedł Pan Tadeusz. Odszedł, lecz nie zginął.

Tak układają mi się słowa, a pamięć posługuje się teraźniejszością.

Tadeusz Mazowiecki jest, choć odszedł. Trzasnął drzwiami, ale jego obecność jest.

Życie publiczne jest wredne. Aby było mniej wredne, trzeba po wyjściu Pana Tadeusza zostawić puste miejsce po nim. To powinno być miejsce nie tylko jego, ale przede wszystkim miejsce dla nas. Od czasu do czasu cicho, bez szurania - jak Pan Tadeusz - siadać na nim, bo on miał odwagę być mądry. Wówczas wróci do nas.

Ten trzask drzwi to nie rezygnacja, ten trzask mówi. Zostawił puste miejsce, wypełnijmy je sobą, wówczas on będzie. Tyle go będzie, ile w nas odwagi.

Panie Tadeuszu, nie żegnam, bo została twoja obecność. Trzask mądrości.

niedziela, 27 października 2013

Okładka "wSieci": oczywista oczywistość


Sporo trzeba mieć złej woli, aby w zdjęciu zamieszczonym na okładce nowego numeru "wSieci" dopatrzeć się tylko zadowolenia w postawie Donalda Tuska i takiegoż u Władimira Putina.

Spójrzmy na to zdjęcie szerzej. Choćby tak, że w uchwyconym w głębokim profilu Tusk przejawia poprzez gest zaciśniętych pięści determinację, a Putin jest sceptyczny, a może nawet wyrażający postawę: co mam z tym fantem zrobić, hekatombą lotniczą.

Bez uprzedzeń, złych emocji, dystansując się od poglądów. Trudne? Jeżeli tak, to indoktrynacja emocjonalna zdemolowała niejednego Polaka.

Groźne naprawdę są dopiero słowa Jacka Karnowskiego, które zamieszcza już w tytule króciutkiej zapowiedzi: "Dogadani?"

Po cholerę ten znak zapytania. Oczywista oczywistość przesłania. To jest groźne w pisaniu Karnowskiego. Nie będę znęcał się nad jego warsztatem dziennikarskim i operowaniem znaczeniami w języku polskim, najwyżej średnia krajowa: "im dłużej patrzymy na połączone wyraźną nicią porozumienia twarze Donalda Tuska i Władimira Putina, tym przerażenie jest większe". Redaktorze, pióro nigdy nie będzie twoją silną stroną.

Dominika Wielowieyska czuje się okładką "wSieci" uderzona obuchem i dopatruje się podprogowego przesłania: "Tusk z Putinem zamordowali 96 osób z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele".

Przepraszam, a inne przesłanie w prawicowych tygodnikach było (w 3. tygodnikach - dla porządku)?. Nieumiejętność polemizowania - nawet przy założeniu, że mają integralne poglądy - wykuwana była przez 3 lata z okładem po Smoleńsku.

To jedyne przesłanie: "Dogadani?" Karnowskich, Ziemkiewiczów, Sakiewiczów. Nie przeszkadza im kompromitacja poszczególnych osób i elementów kuchni smoleńskiej. Zanim Macierewicz zracjonalizuje swoją wpadkę, oni już to wcześniej zrobili.

Czy w Polsce może się oczyścić ta zafajdana atmosfera posmoleńska? Obawiam się, że nie. Potrzeba jakiejś silniejszej hekatomby niż w Rosji, aby zostały rozwiane smoleńskie mgły, w których błądzą (och, cynicznie, cynicznie) redaktorzy takich wstępniaków, jak ów komentujący fotografię Tuska i Putina.

Kłopotliwym zaskoczeniem jest najnowszy sondaż TNS Polska, aż o 9 punktów procentowych przewagi Platformy (41) nad PiS. To nie tylko dar z Konferencji Smoleńskiej od Jacka Rońdy i Chrisa Cieszewskiego. Aż tacy rozrzutni nie są, to coś głębszego, zarazem niepokojącego. PO nic nie zrobiła, aby jej tak podskoczyło. Czy polityka to wybór między gorszym, najgorszym i jeszcze gorszym od najgorszego.

sobota, 26 października 2013

Deepak Mishra w polskiej promocji smoleńskiego steku


Prof. Chris Cieszewski zastosował krętactwo stare jak świat. Zapowiadał co innego, niż zaserwował. Tak postępują kelnerzy. Zachwalają danie, a potem u spożywających podniebienie nie doznaje innych wrażeń, niż zwykle.

Cieszewski w materiałach przygotowawczych (a tak naprawdę: promocyjnych) wsparł się nazwiskiem Deepaka Mishry. Niemal wszystkim nic ono nie mówi, tylko branżowcom. Nie branżowcy zaglądając do jego cv, odkrywają NASA. Więc w ustach i rozumie pojawia się: ach, ach.

To, co dozwolone w promocji nauki, nie ma zastosowania w praktyce. Oczywiście w USA, bo w Polsce jest zupełnie inaczej. Nieprzypadkowo prof. Janusz Czapiński nie chce być tytułowany profesorem.

Na Konferencji Smoleńskiej Cieszewski wycofał nazwisko Mishry z promocji, bo zaserwował danie takie, jakie zaserwował: worek śmieci. Głodni spisków i wybuchów więc zakrzyknęli: ach, ach (podobnie było z parówkami).

Cieszewski ma świadomość, iż pozostawiając nazwisko Mishry złamałby standardy nauki amerykańskiej, acz nie polskiej. Zresztą niewielu to zauważyło, bo żyli zachwytem, a ten nie pozwala na szczegóły. Fastfood worka śmieci wówczas smakuje jak dobry amerykański stek.

Ten stek otrzymali uczestnicy zamkniętej przed mediami Konferencji Smoleńskiej, a następnie publiczność via media. Prawicowe portale zachwycone jednym chórem zabrzmiały: ach stek, ach stek. Reszta, którym rozum nie odebrało, podeszło krytycznie: jaki stek, gdy worek śmieci.

Zachowanie Cieszewskiego w konsumowaniu medialnym tego steku było takie, iż był tylko tam, gdzie worek śmieci brano za stek.

Roman Imielski, dziennikarz "Wyborczej", któremu takie żurnalistyczne steki jako worki śmieci nie odpowiadają, bo wyznaje trochę inne standardy profesjonalne, zechciał sprawdzić u źródeł, czyli u Deepaka Mishry, jaki był jego udział w tym "steku" worka śmieci, bo dziennikarze wyznający inne standardy niż Imielski, np. Grzegorz Wierzchowski z "Gazety Polskiej" podpierali się autorytetem Mishry. Wszak Imielski nazwiska nie wziął z sufitu, gdy leżał w pakamerze i odpoczywał od trudów pisania w "GW".

I dostał odpowiedź od Mishry, która w tym metaforycznym ciągu, który opisuję brzmiała: Jam nie śmieciarz, ale kucharz z najlepszej amerykańskiej jadłodajni. NASA to nie polskie standardy.

No, ale ci od innych standardów, niż Imielskiego, wyszukali zdjęcia z wiekopomnej Konferencji Smoleńskiej i na zrzucie z laptopa faktycznie nie było nazwiska Mishry, gdy Cieszewski referował. Nie było, bo nie mogło. Cieszewski wycofał Mishrę z promocji, a powrócił do standardów amerykańskich.

Ale nasz pieniacz narodowy Antoni Macierewicz doznał triumfalistycznego wniebowzięcia: ach, ach, stek, ach, ach wybuch tudzież inne parówki. Poseł PiS chce wyzwać Adama Michnika na pojedynek na ubitym polu prawa, czyli do sądu. Zapowiedział wytoczenie procesu.

No, cóż - polskie życie publiczne raczej wymyka się standardom światowym, jest workiem śmieci. Cóż: ach, ach, to nie stek. Och!

piątek, 25 października 2013

Abp Wesołowski w zapytaniach warszawskiej prokuratury


Polskie organa prawne są bezradne w prowadzeniu śledztw, gdy domniemanym podejrzanym jest duchowny. Nie tylko z powodu obowiązującego konkordatu, który nie precyzuje wielu kwestii.

W pełnym świetle tę niemożność widać w wypadku postępowania prokuratury w sprawie domniemanej (a wobec doniesień mediów - pewnej) pedofilii abp. Józefa Wesołowskiego.

Warszawska prokuratura zwróci się do Watykanu o pomoc prawną. Prokuratorzy chcą ustalić, czy watykańskie służby prowadzą postępowanie dotyczące Wesołowskiego i - pewne curiosum - czy możliwa jest jego ewentualna ekstradycja do Polski.

Piszę celowo tak grubymi określeniami nie tylko z powodu, że media tak opisują, ale w tych określeniach jest bezradność semantyczna. Czyżby Wesołowski nie był obywatelem Polski?

Niezależnie od tego, jak precyzuje konkordat, obywatel Polski podlega prawu polskiemu. A może w konkordacie są klauzule opisujące, które przestępstwa podlegają ściganiu przez państwo polskie, albo które artykuły kodeksu pozwalają na prowadzenie śledztwa.

Immunitet dyplomatyczny Watykanu nie jest tożsamy z immunitetem polskim. Polska prokuratura zapytuje, czy czyny polegające na czynnościach seksualnych z wykorzystaniem osób poniżej lat 15 i utrwalaniu treści pornograficznych z małoletnimi poniżej lat 15 objęte były immunitetem dyplomatycznym przyznanym abp. Józefowi Wesołowskiemu na Dominikanie.

Wcale to pytanie nie jest bezzasadne. Bo w Watykanie do lipca br. prawo dopuszczało czynności seksualne z innymi osobami już powyżej 13. roku życia. Wesołowski jakby się załapał na staro prawo przed Franciszkiem. Niemniej prawo watykańskie nie obowiązuje w Polsce, ani w Dominikanie.

Wniosek warszawskiej prokuratury na razie jest na biurku prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta. I ten ma nie lada orzech do rozgryzienia. Konkordat nie tyle wiąże ręce organom prawnym, co dopuszcza tyle rozlicznych interpretacji prawnych, iż nie wierzę, aby nasi prawnicy na wokandzie poradzili sobie z odpowiednią kongregacją watykańską, która ma doświadczenie tysiącleci.

Międzynarodowa umowa bilateralna między Polską a Watykanem jest nie z tego świata, nie z tego czasu. A te schody dopiero się zaczęły, stąd mobilizacja biskupów, że "w Polsce się rozpoczęła fala nienawiści wobec Kościoła" (akurat bp Kazimierz Ryczan).

czwartek, 24 października 2013

Pikietowanie jako forma dialogu


Trzy centrale związkowe pikietowały własne posiedzenie w ramach Komisji Trójstronnej w Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog". Więc posiedzenie było Dwustronne, bo ta trzecia strona ma swój własny pomysł na formułę posiedzeń i procedury.

Za niski szczebel strony rządowej był w "Dialogu", bo tylko minister, a Piotr Duda, szef "Solidarności", który jest liderem nie tylko własnego związku zawodowego, ale i głosem dwóch pozostałych, chce sięgnąć wyżej, bo do premiera: "Rozmowy na temat postulatów są dla nas bardzo ważne i o każdej porze dnia i nocy jesteśmy gotowi siąść i rozmawiać, ale nie w formule Komisji Trójstronnej".

Duda chce rozmawiać z Donaldem Tuskiem nawet w nocy. Premier ma rzucić rządzenie, ciepłe miejsce w łóżku u boku żony i zająć się bezkompromisowymi postulatami Dudy.

A jakie są bezkompromisowe postulaty Dudy, który chce dojść do kompromisu z premierem nawet w nocy? Cofnąć wszystkie reformy pracowniczo-emerytalne, abyśmy znaleźli się lata wstecz, kiedy to wszyscy byliśmy szczęśliwi.

Po cholerę lata temu wymyślono tę formułę Komisji Trójstronnej, gdy budowaliśmy zręby kapitalizmu w kraju i tak naprawdę nie wiedziano, jak ugryźć tę nową rzeczywistość, gdy z takim trudem, z takimi niewiadomymi i - przyznajmy - niesprawiedliwością społeczną - budowaliśmy tę naszą niedoskonałą Polskę.

Duda jednak ma pomysł by cofnąć i chce tak naprawdę utworzenia Komisji Dwuosobowej On-Tusk. Przesadzam? Nie za bardzo. Bezkompromisowe postulaty, z których nie chce ustąpić i ściema, że chce debaty nawet w nocy z premierem, jest czystą polityką, a nie żmudnym wypracowywaniem jakiejś - podkreślam: jakiejś - sprawiedliwości społecznej.

Podobne zachowania odczytuję na blogu Andrzeja Celińskiego, który swego czasu był prominentnym politykiem, ale teraz mu się odechciewa. Wszyscy są "be", brzydcy, nie jest to Polska jego marzeń z 1989 roku. Cholera, nie jest. Ale jest o wiele lepsza niż w tym legendarnym roku. Czy Celiński codziennie wstaje lewą nogą - choć nie wiem, która w tej sytuacji jest dla niego felerna.

A dlaczego Celiński nie uderzy się w pierś i rzeknie: też moja culpa. Nawet gdyby to zrobił, to rzeczywistości nie zaklnie i to "se ne wrati". A może by razem tak mozolnie wziąć się do pracy i nie wyzywać "nawet w nocy" premiera na pojedynek słowny, bo nie na debatę.

Wszyscy budzą się z rękami w nocnikach i wszystkim się odechciewa. Nocnik raczej naczynie mało atrakcyjne dla ręki. A Dudzie nawet nie chciało się wejść na Komisję Dwustronną, aby stała się Trójstronną, bo on tylko z premierem. Odechciewa mu się "Dialogu", za to chce pikietować. Celiński też na blogu pikietuje własne osiągnięcia po 1989 roku.

wtorek, 22 października 2013

Brzoza jako worek śmieci - kolejne odkrycie konferencji smoleńskiej


Prof. Michał Kleiber zbyt szybko zrezygnował z pomysłu debaty smoleńskiej. No, ale nie zasypia gruszek w popiele Antoni Macierewicz. Poseł PiS zorganizował konferencję smoleńską, która dała owoc w postaci brzozy, która była, a jakoby jej nie było.

Może brzoza była przed 5 kwietnia 2010 roku, ale pięć dni później w dniu katastrofy jej nie było. Takie wiekopomne odkrycie jest dziełem prof. Chrisa Cieszewskiego (University of Georgia), który po tym odkryciu powinien został obwołany Naczelnym,  może też Wielkim Dendrologiem.

To spowodowało, że rzecznik PiS Adam Hofman nazwał zwolenników brzozy, która 10 kwietnia 2010 roku miała ciachnąć skrzydło prezydenckiego tupolewa, za sekciarzy brzozy.

Kleiber powinien się ucieszyć, iż konferencja smoleńska odbywa się w zamian za debatę smoleńską, bo jakaś komunikacja między dwiema stronami eksperckimi istnieje.

Nazwijmy ją debatą łącznościowców, telegrafistów. W nawiązaniu do Hofmana metafory sekta brzozy, można tę debatę przedstawić, jako dialog:

- Tu brzoza, tu brzoza. Sekta, czy mnie słyszysz?

Po stronie sekty właśnie odezwał się Michał Setlak, wicenaczelny Przeglądu Lotniczego i odpowiedział. To, co ze zdjęć satelitarnych odczytał Wielki Dendrolog jest workiem śmieci, który na działce Bodina się znajdował. Wcześniej już to samo zrobił bloger Ford Prefect, który zdemaskował profesora w internecie.

No, właśnie. Zdemaskował, jak wcześniej zdemaskował się prof. Jacek Rońda. Zdemaskowani uczestnicy konferencji Macierewicza zostają z owocami naukowymi: workiem śmieci, rozprutymi parówkami, tudzież puszkami po red bullu i zdjęciami ofiar tej katastrofy.

Prezes PAN nie powinien ustawać w wysiłkach do debaty smoleńskiej, gdyż po niej zdemaskowanych ekspertów Macierewicza będzie więcej. Do Rońdy, Cieszewskiego, dołączą następni. Warto oglądać, jak dla polityki kolejni profesorowie kompromitują etos naukowca.

poniedziałek, 21 października 2013

Nieumiejętność dialogu, kompromisu, tolerancji rodzą brutalność


Kuba Wojewódzki padł ofiarą brutalizacji sfery publicznej. Jest postacią rozpoznawalną, reprezentuje określone poglądy i ekspresję wypowiedzi. Z tych powodów zasadził się na niego przeciwnik. Ktoś komu on nie odpowiada. Uprzednio przygotowując się do ataku: narzędzie (płyn brunatny) i zamaskowanie.

Agresor nie chciał rozmawiać, ani zyskać materialnie, jego zyskiem jest zadowolenie, że odpłacił się za swoją gorszość, nieumiejętność dialogu, rozmowy.

Ten czyn jest jego wypowiedzią. Porządek dialogu został przeniesiony z poziomu rozmowy na poziom fizycznego ataku. Ten jeden raz agresor "wygrał", bo tylko tak potrafi wygrywać.

Tyle da się wyciągnąć sensu z porannego zdarzenia pod redakcją Radia Eska Rock. Nie zadowala mnie twierdzenie, że Wojewódzki to celebrytą. Wszak pracuje w mediach, które przygotowują strawę rozrywko-informacyjną. Każdy po stronie odbioru tego agresora jest wobec tego celebrytą. A najbardziej politycy.

To Wojewódzki przemawia z pozycji mediów, a agresor jest odbiorcą, któremu ta jednostronność nie odpowiada do tego stopnia, że swoją "wypowiedź" opakował w brutalny czyn.

Brutalność rodzi się, gdy brak dialogu. Trudno jednak Wojewódzkiemu ten dialog prowadzić z kimś, kto jest jego odbiorcą, ale nie wyznawcą. Ten odbiorca jest zapośredniczony poprzez wartości, ale jego agresja jest bezpośrednia.

Gdy nie potrafimy rozmawiać, różnić się, tolerować, uzgadniać wspólnego stanowiska poprzez kompromis, wówczas rodzi się agresja, niekiedy w postaci takiego brutalnego czynu. Czy to był szaleniec, ktoś niezrównoważony? Na pewno to był ktoś, kto nie akceptuje Wojewódzkiego. I zdolny do wyrównania strat emocjonalnych poprzez agresję.

Tego agresora urodziła nieumiejętność dialogu, która w sferze publicznej obowiązuje wszystkich rodaków. Wartość dialogu sięgnęła bruku, brunatnego kwasu żrącego (jeżeli to on był w użyciu). Nie trawimy się, więc będziemy wytrawiać swoje racje poprzez brutalność.

Gratuluję politykom, bo to z ich poziomu nieumiejętności dialogu, wypracowania kompromisu, tolerancji, zeszły na tego napastnika pod Radiem Eska Rock.

niedziela, 20 października 2013

Prośba do bandytów: nie napadajcie na księży!

Na plebanii parafii Chrystusa Zbawiciela w Przasnyszu doszło do napadu na wikarego. Rzecz wyglądała z grubsza: bandyta przed domofon powiedział: "złaź".

Ksiądz zszedł, po otwarciu drzwi usłyszał od bandyty pytanie o proboszcza, który był na pielgrzymce. Następnie bandyta grożąc, że wikaremu przestrzeli kolano, kazał mu iść do kancelarii. Wikary jednak zachował przytomność, zatrzasnął drzwi i uciekł. Powiadomiona została policja, lecz przybywszy na miejsce, nie zastała bandyty, który uciekł oknem.

Tyle było w relacji KAI (Katolickiej Agencji Informacyjnej). News był autorstwa Elżbiety Grzybowskiej. Od razu został poddany obróbce przez prawicowe portale: Fronda.pl i wPolityce.pl.

Portal Karnowskich wszczął larum: "Przed tygodniem przestrzegaliśmy, że nagonka na Kościół może mieć takie skutki. W obliczu kolejnych zajść, które to potwierdzają, apelujemy raz jeszcze o zaprzestanie używania języka nienawiści wobec Kościoła".

A Fronda podała informację, że policja nie wszczęła poszukiwań. Co nie jest prawdą, bo tego samego dnia (sobota, 19.10.2013) bandyta został ujęty, gdyż wikary podał rysopis, a policja wytypowała ewentualnych bandziorów.

Kolesia znaleziono w mieszkaniu konkubiny z 2 promilami alkoholu we krwi. Tę informację podaje portal eprzasnysz.pl za komunikatem policji.

Policja pisze: "Z niepokojem odczytaliśmy informację autorstwa pani Elżbiety Grzybowskiej dla Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Przasnysz: napad na księdza z bronią w ręku”. Z artykułu wyłania się obraz przasnyskiej Policji, która miała zbagatelizować zgłoszenie o agresywnym w stosunku do duchownego mężczyźnie. Już pierwsze ustalenia jednoznacznie wskazują na to, że tak nie było, a autorka informacji w żaden sposób nie próbowała kontaktować się przed publikacją z jakimkolwiek przedstawicielem Policji".

Okazuje się, że "mężczyzna miał ze sobą przedmiot przypominający broń koloru zielonego" (z komunikatu policji). Stanowisko policji zostało przesłane do autorki artykułu, czyli Grzybowskiej.

Z komunikatu policji nie dowiadujemy się, czy bandyta miał ostrą broń, bo raczej broń koloru zielonego nie występuje w naturze. Może był to rodzaj straszaka, np. pistolecik na wodę. Niemniej zachowanie wikarego ks. Jarosława Borka jest bohaterskie.

Z komunikatu policji także nie dowiadujemy się, aby bandyta czytał, bądź oglądał liberalne media, które pisząc o pedofilii wśród kleru, miały powodować, że bandyta udał się na plebanię, a nie w inne miejsce, gdzie nie ma księży.

Dlatego mam prośbę do bandytów. Przyjdzie wam ochota na napad z "czymś zielonym w rękach" - na Boga - nie leźcie na żadne plebanie, bo portal Karnowskich i Fronda.pl napiszą "o języku nienawiści wobec Kościoła".

Bandyci! Zróbcie to dla wspólnego dobra. Proszę!

czwartek, 17 października 2013

Czarne chmury Kaczyńskiego

Nad Jarosławem Kaczyńskim zebrały się czarne chmury. I to takie ciężkie, gradowe. Nadpłynęły z nieoczekiwanych stron, jakby się umówiły. Boję się, że z tego urodzi się jakaś trąba powietrzna.

Przegrane referendum warszawskie, które miało być "budzeniem" warszawiaków do Godziny W, okazało się łabędzim śpiewem i z tego PiS - a dokładnie prezes - są rozliczani przez swoich zwolenników, acz nie podwładnych partyjnych, bo ci nie śmią dziobów otworzyć.

No i ten Macierewicz, który dał plamę z multimedialną konferencją zespołu smoleńskiego, jego eksperci nie potrafili obsłużyć skype'a, a jeden z nich nawet się przyznał do "gry" w zaprzyjaźnionej TV Trwam.

Ta zaprzyjaźniona telewizja o. Rydzyka wcale nie jest przypadkowa, bo większy numer wywinęła zaprzyjaźniona gazeta "Nasz Dziennik", która wysmarowała, iż warszawiacy nie chcieli słuchać narracji patriotyczno-historycznej o Godzinie W, prezydencie Starzyńskim i warszawskich powstańcach. Nie chcieli oglądać twarzy prof. Piotra Glińskiego, który jest przecież zgraną kartą rok temu.

Dowalił "ND" bezpośrednio prezesowi, który pretensjonalnym głosem potwierdzał narrację PO, że gdy prezydent Warszawy zostanie odwołana, wyborcy zobaczą w telewizji radosną twarz prezesa.

No i ten rzecznik Adam Hofman, którego penis okazał się gwoździem do trumny, zamiast odsunąć się od kamer i mikrofonów, przykleił się do nich. Siłą go nie można było oderwać.

Czarna chmura Rydzyka może okazać się najgroźniejsza w skutkach gradobicia, a może nawet trąby. Nadpłynęła następna chmura "zgranej karty" Glińskiego, który napisał list do prezesa Kaczyńskiego, jako parakandydat na prezydenta Warszawy, gdyby udało się odwołać HGW. Gliński zostanie w polityce wiecznym parakandydatem. Lecz ma tytuł profesora socjologii i trochę jest oblatany w sprawach społecznym i politycznych.

Gliński chce Kaczyńskiemu przekazać uwagi, bodaj tak samo krytyczne - a może bardziej - jak zrobił to organ Rydzyka. Czy parakandydat powie prezesowi, że prowadził pretensjonalną kampanię referendalną? Raczej nie. Będzie wspólne szukanie kozła ofiarnego, a ten w tej wybitnie bojowej męskiej partii w podobnych okolicznościach jest jeden.

Kaczyński jest nietykalny, we własnych szeregach uwielbiany. I te chmury, ta trąba powietrzna może zdekapitować tylko jedną głowę - Hofmana.

środa, 16 października 2013

Dobosz Macierewicz jako hiena cmentarna


Po przegranym warszawskim referendum prezes PiS powraca z pełnym impetem do katastrofy smoleńskiej. PiS do najbliższych wyborów nie liczy na demokratyczne zdobycie władzy, trzeba jednak tzw. patriotom podbić bębenka przed zbliżającymi się wszelakimi rocznicami, a werbel Smoleńsk to najwartościowszy instrument, więc jego dobosz Antoni Macierewicz wali, co sił medialnych.

Maciej Lasek przedstawił niepublikowane zdjęcia zrobione tuż po katastrofie. Co to jednak obchodzi dobosza, trzeba walić póki "patriotów" głowy gorące (patrioci w cudzysłowie znaczą to, co znaczą, na pewno nie wartość semantyczną tego rzeczownika).

Dosadnie została podana przyczyna katastrofy, a jest to łańcuch wydarzeń „zapoczątkowany przejęciem naprowadzania samolotu przez ośrodek decyzyjny w Moskwie”.

Ne dajmy się zwieść temu "łańcuchowi wydarzeń", acz to broń używana przez kiboli, którzy w walkach między sobą używają łańcuchów, Macierewicz posługuje się metaforą "łańcuch wydarzeń", lecz to dobosz, acz kibol polityczny. Rozpirza przestrzeń publiczną w drobiazgi za pozwoleniem prezesa PiS.

Dobosz, aby udowodnić swoja metaforę - łańcuch wydarzeń - potrzebuje do tego trupów. Potrzebne mu ciała ofiar katastrofy smoleńskiej, apeluje - do kogo? - "o ponowne sekcje zwłok katastrofy".

Macierewiczowi zatem pozostaje dotychczasowa metoda "Zosi samosi", którą uprawia jego zespół parlamentarny wraz z ekspertami. Własnym sumptem, własnym przemysłem - powinien wykopać ciała ofiar i metodą chemika domowego udowodnić, iż na ciałach są ślady trotylu, eksplozji.

Odłożyć werbel na bok i na kilka nocy własnym przemysłem udać się z ekspertami na cmentarze (a może na Wawel). Jak to się nazywa kolokwialnie? Tak jest! Zostać hieną cmentarną.

niedziela, 13 października 2013

TOK FM po referendum warszawskim


TOK FM po referendum z tym oto moim wpisem blogowym.

Referendum to dylemat, a nie pełna demokracja

27,2% - tak brzmią pierwsze wyniki referendum warszawskiego ws. odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. Opozycjonista nr 1 będzie mógł ogłosić "moralne zwycięstwo". Wystarczy wszak trochę podskoczyć i robi się  "moralne" 29%.

Referendum to jednak nie wybory, a przynajmniej takie było warszawskie. To był dylemat: iść, czy nie iść? Poprzeć PiS, czy być za HGW? To nie jest wybór.

Platforma dostała prawie czerwoną kartkę i coś z nią musi zrobić. Oby nie wywabiała tego koloru unikaniem politycznych decyzji, przewartościowań w sferze społecznej. Polska potrzebuje cywilizowania, a nie tradycyjnego trwania w tym samym miejscu.

Sukcesem kampanii przedreferendalnej jest aktywność HGW. Jeżeli ją utrzyma, następną kadencję ma w kieszeni. Prezydent Warszawy wygrała i dobrze byłoby, aby przy tym stołku się zatrzymała.

"Opozycja" będzie kręciła kuprem dialektyki, że to sukces, że gdyby nie prezydent RP i premier, że gdyby zachowane zostały standardy, itd. Ten kuper zbyt dobrze znamy i co rozsądniejsi bali się o przyszłość kraju. Choć ten kuper jeszcze nie raz nas poczęstuje znajomym smrodkiem.

Czekam na decyzje Donalda Tuska. On jest w posiadaniu wszystkich kluczy do przyszłości kraju. Teraz okaże się, czy jest mężem stanu - bo takim do tej pory wydawał się być - czy przeciętnym politykiem, acz pamiętajmy to połowa drugiej kadencji, a w kraju nikomu nie udało się tyle przetrwać zwycięsko.

W Warszawie zwyciężył jeden koniec dylematu, jeden koniec kija. Groźba, że PiS może już teraz dojść do władzy. To nie był wybór, to był dylemat. Oczekuję pełnej demokracji, a nie bijatyki dylematem.

Jedynka na TOK FM o Franciszku i niepokornych


Poprzedni wpis na jedynce TOK FM

sobota, 12 października 2013

Franciszek podpadł niepokornym i wcale mu w Polsce nie będzie lekko


Bracia Karnowscy spostrzegli lukę, gdy zacukał się Tomasz Terlikowski przy pedofilii w łonie polskiego Kościoła i postanowili go zastąpić w formule "bardziej papiescy od papieża". A przy tym "bracia mniejsi" (jak ich nazwał prof. Sadurski) wykazali daltonizmem, nie spostrzegli, że papież papieżowi nierówny. Na stolicy Piotrowej zasiadł Franciszek, który wziął się za pedofilię w Kościele z większym zaangażowaniem, niż liberalne polskie media razem wzięte.

W tej sytuacji niemal wszyscy hierarchowie Kościoła padli na kolana i z różnym zaangażowaniem biją się w piersi: "mea culpa, mea culpa". Na ile to jest szczere, wie tylko ich spowiednik. Niemniej dopadła ich wieść, że w Kościele grzech pedofilii ma się całkiem dobrze, a przy tym jest zamiatany pod dywan, nawet gdy otrzyma sankcję prawną.

A tu proszę, wyjeżdżają niepokorni i stają w obronie grzechu - przede wszystkim przestępstwa, bo tak należy traktować pedofilię. Terlikowski powinien spojrzeć złym okiem na niepokornych, który to paradygmat nieszczęśliwie jest w posiadaniu Karnowskich. Odbiorą mu chleb na formułę "bardziej papiescy niż papież".

Niepokorni Karnowscy plus im podobni niepokorni na portalu niepokornych wPolityce.pl opublikowali list otwarty dziennikarzy polskich do dziennikarzy polskich. Poważnie! Tak się ta epistoła zwie. Karnowscy i im podobni piszą do samych siebie (jeżeli jesteśmy w stanie zaakceptować, iż karnowskopodopni są dziennikarzami). Jeżeli ktoś pisze, wcale nie jest dziennikarzem, ale ledwie nie jest analfabetą (kogo to formuła? Napiszę jak Kisiel: a zgadnij, kotku).

I piszą do siebie Karnowscy i im podobni, żeby zaprzestać "chęci zaszkodzenia Kościołowi". Język Karnowskich - poważnie (gdzie oni uczyli się języka polskiego, posługiwania się narracją żurnalistyczną? Nie będę badał, bo to uwłaczałoby mi).

Karnowscy i im podobni przede wszystkim powinni napisać do papieża Franciszka i do polskich hierarchów Kościoła, którzy z różnych zaangażowaniem padli na kolana i odczyniają swoją przeszłość, wyrażając skruchę: mea culpa.

Wychodzi na to, że największym wrogiem Kościoła - większym niż wszystkie polskie liberalne media jest Franciszek, który "zaszkadza Kościołowi".

Podejrzewam zupełnie coś innego. Mianowicie: Franciszek szkodzi polskiemu Kościołowi, bo ten Kościół katolicki globalny zamierza dopiero leczyć. Ba, jeszcze nie postawił diagnozy. A dziennikarze (rzeczownik powinien być w cudzysłowie) podobni Karnowskim zajmują się martwym Kościołem, a na pewno nieludzkim, który toleruje pedofilię. No, ale ktoś w tym kraju musi być nieludzki, martwy, truchłem, wampirem.

Takie są wartości humanitarne i "chrześcijańskie" dziennikarzy karnowskopodobnych. Zupełnie inne niż Franciszka.

piątek, 11 października 2013

TV Republika straciła z urobku smoleńskiego

Memorandum finansowe TV Republiki wyraża następujące kwoty: strata 1,5 mln zło, zarobek 1,17 mln zł. Powyższe liczby należy dodać, bo one są rzeczywistą stratą przy tym projekcie. Nie będę dodawał kapitału założycielskiego, bo on też został "przejedzony/stracony" przez tę telewizję.

A dlaczego straty i zarobek należy dodać? Ano, gdyż pochodzą z tego samego źródła: przemysłu smoleńskiego. To jedyna manufaktura - medialna i polityczna - jaką rozporządza TV Trwam i sponsorzy reklam w tym medium "Gazeta Polska" i spółki związane z PiS.

One wkładają w ten projekt finansowy wsad, który chce wejść na giełdę, dlatego jest zmuszony publikować dane finansowe. Te straty to rozkurz finansowy na pozyskanie pieniędzy drobnych ciułaczy giełdowych, którymi mogą być tylko "patrioci" i niewielkie podmioty inwestycyjne.

Czy ten projekt może się udać? Raczej - nie. "Raczej" rozumiem jako 99%, przy uwzględnieniu, że zachowana zostanie etyka handlowa.

Oglądałem TV Republika i nazywając ja parcianą deprecjonuję przymiotnik "parciana". Naczelny Bronisław Wildstein jest takim samym profesjonalistą dziennikarskim, jak jego proza. Podobno przebił go syn Dawid, o czym pisał naprawdę świetny pisarz Janusz Anderman (nawiasem: że jednemu z lepszych piór w tym kraju chce się czytać pisanie Wildsteinów).

Chodzi mi jednak o zupełnie inną kwestię. Mianowicie TV Republika pokazuje, do czego służy Smoleńsk. "Gazeta Polska", która przed katastrofą smoleńską ledwie przebierała finansowymi nóżkami, po niej odzyskała oddech i trucht, ale się zagalopowała. Finansowo, bo dziennikarze, ani właściciele nie podnieśli poziomu intelektualnego i profesjonalnego. Ta sama amatorszczyzna, a dla wyznawców jej mistrzem jest Marcin Wolski. Taki poziom.

Urobek na Smoleńsku pozwolił podnieść się z parcianych kolan, pozwolił także założyć TV Republikę, która jest z teorii zamachu smoleńskiego i wybuchów na pokładzie tupolewa finansowana.
TV Republika pokazuje jak konfabulacja smoleńska jest opłacalna. Nie zmogą ich żadne raporty komisji Millera, kompromitacje ekspertów Macierewicza w prokuraturze wojskowej, ani podretuszowane zdjęcia rosyjskiego blogera.
Te parciane, niepokorne media będą snuć swoją konfabulację. Straty TV Republiki to ledwie uszczerbek w urobku przemysłu smoleńskiego.

czwartek, 10 października 2013

Macierewicza nie obali nic


Antoni Macierewicz to ktoś więcej niż Rejtan Smoleńska. Za nim stoi siła mediów, które zostały stworzone w toku narracji "zamachu smoleńskiego", a także siła PiS.

Taki szczegół, jak retuszowana fotografia przez amatora rosyjskiego blogera, która posłużyła za podwalinę teorii wybuchów dla Macierewicza i jego eksperta Wiesława Biniendy, to pryszcz.

Gra toczy się o znacznie więcej. O egzystencję mediów, którym gdyby odjęto przekaz "zamachu smoleńskiego", to następnego dnia "Gazeta Polska", "wSieci" musiałyby redakcje wysłać na bezrobocie. Dotyczy to także mediów elektronicznych, portali, etc.

A co stałoby się z przekazem partii Jarosława Kaczyńskiego o prezydencie "poległym" pod Smoleńskiem, o micie jego bohaterszczyzny i spoczynku na Wawelu. Nazywane to krótko: mitem, bądź religią i kultem smoleńskimi.

W tych kontekstach pozycja Macierewicza to Rejtan o posturze Atlasa. I tego jest świadomy poseł PiS, a zdjęcie retuszowane to mały pikuś. Macierewicz po prostu zaprze się w "drzwiach smoleńskich" i ogłosi nie przejdziecie. A przy okazji wypichci zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa ze wskazaniem na artykuł KK oskarżając zespół Macieja Laska i premiera Donalda Tuska.

Jak Macierewiczowi udało się stworzyć tak żelazną narrację smoleńską opartą o fantastyczne wątki godne Stanisława Lema, albo Philipa Dicka? O, to jest zadanie dla krytyków literackich, psychologów i psychiatrów, oraz dla socjologów, politologów. Zajęcie dla kilku katedr uznanego uniwersytetu.

Macierewicz to Atlas w geście Rejtana. On sam w sobie jest mitem. Reszta (media i PiS) to jego marionetki, pociąga za sznurki i manipuluje, jak chce. Macierewicz to żywy pomnik smoleńszczyzny: Kolos z Rodos, który co prawda runął, ale potrzebne do tego było trzęsienie ziemi. Póki co, Polska to sielski kraj.

niedziela, 6 października 2013

Tfuj Ruch - partia w pieluchach

Mniemam, że po niedzielnym kongresie partii Janusza Palikota, którą dla niepoznaki nazywał ruchem, lider zmieni swoje nazwisko. Nie wiem, jakie będzie nosił, bo po kongresie pojawiły się przynajmniej dwie opcje.

Partia Palikota Ruch Palikota już tak się nie nazywa, tylko Twój Ruch. Zatem Janusz już nie jest Palikotem tylko Twój. Janusz Twój. SLD nawet posunęło się dalej i nazwało Tfuj Ruch.

Przekaz z kongresu, który Palikot chciał potraktować, jako najważniejszy, to "Będziemy prawdziwą Platformą Obywatelską". Mniemam, że Janusz Twój jeszcze nie wyzwolił się z matecznika - z PO - i marzy mu się rola Tuska, tyle chrzanił o lewicy, a tu raptem chce, aby jego podmiot był centrową partią konserwatywną. Co zbliża go do dawnego antagonisty Jarosława Gowina. Też marzył o powrocie do źródeł, acz z innej strony.

Janusz Tusk? A może Janusz Gowin? Tfuj Ruch, Janusz. Wystarczy zmienić dowód osobisty. O nowej partii trudno cokolwiek stwierdzić. Zaprezentowany program polityczny - to tyle co kot napłakał. Poza, iż był to najlepiej przygotowany kongres w kraju. Platforma i PiS winny się od Tfuj Ruchu uczyć. Socjotechnika wzorowa, Palikot to z wykształcenia filozof, więc potraktował poważnie Marshalla McLuhana, iż  "nazwa jest przekazem".

Witamy nowy byt Tfuj Ruch. Może dojrzeje do Twój Ruch, na razie to partia w pieluchach, tfuj.

wtorek, 1 października 2013

Uszy abp. Hosera - co za nimi ma metropolita?


Abp Henryk Hoser nasłuchuje swojego sumienia i wieści z Watykanu. Ze stolicy Piotrowej napływają niepokojące znaki dla naszych hierarchów Kościoła (rower, trąd i tym podobne).

Abp. Hoserowi jedno ucho więdnie. A z drugim uchem, jakim był ks. Wojciech Lipka (kanclerz kurii) postanowił radykalnie, wręcz chirurgicznie, postąpić. Wyciąć. A że Lipka jest/był uchem Hosera mogliśmy się przekonać przy konflikcie z ks. Wojciechem Lemańskim.

Lipka słyszał, że arcybiskup nie powiedział o obrzezaniu ks. Lemańskiego, a następnie Lipka - uszy, które słyszały niepowiedzenie - egzekwował wysiudanie z feudalnych włości w Jasienicy niepokornego proboszcza.

Sumienie Hosera, tzn. Lipka, padło jednak przy innej sprawie, mianowicie proboszcza z Tarchomina, ks. Grzegorza K. z wyrokiem za pedofilię. Sumienie Hosera w rozmowie z dziennikarzami wyrok sądu i drugiego procesu ks. Grzegorza K. nazwał: to "kwestia podlegająca interpretacji".

Za tę interpretację abp Hoser postanowił wyciąć chirurgicznie swoje sumienie/uszy i pozbyć się Lipki: "Ja nie mogę mówić, czy on zawiódł zaufanie, na pewno wypowiedź jego na tej konferencji prasowej nie oddała moich intencji".
Do tej pory Lipka spełniał intencje, jak w przypadku ks. Lemańskiego, ale w rozmowie z dziennikarzami nie spełnił i otrzymał wyrok od metropolity: "Ksiądz Lipka od jutra nie będzie kanclerzem kurii".

Jednego ucha abp Hoser się pozbył, a co z tym watykańskim? Niepokojące wieści nadchodzą dla hierarchów. Hoser, uprzedzając bieg wypadków, podał dane statystyczne bolesnej kwestii na swoich włościach: "Mam 506 księży diecezjalnych, 170 zakonnych i w sumie dwa przypadki pedofilii. Ale z moralnego punktu widzenia to bardzo dużo".

Dla mnie to brzmi cokolwiek, jak tombak. Bo te uszy metropolity sugerują, że ma coś za nimi. Ponadto.