Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jacek Rostowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jacek Rostowski. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 lutego 2013

Tusk i narcyzi katastrofy



Kto teraz spodziewał się istotnych zmian w rządzie, nie słuchał Donalda Tuska. Premier takowe zapowiedział na połowę roku, a obecne zostały "wymuszone" oddelegowaniem Tomasza Arabskiego w "ambasadory".

To nie premier podbijał bębenka, a Janusz Piechociński i opozycja. I komentatorzy, którzy mają wizję. Kłopot w tym, że nie oni rządzą. Drobiażdżek.

Piechociński dostał równego sobie, choć Jacek Rostowski nie ma żadnej partii za sobą. Prezesowi PSL mogło to wzburzyć proporcje i orzekł, iż zmiany w rządzie będą duże.

Minister finansów w naszym kraju wypełnia newralgiczną funkcję, bo pozostajemy na dorobku i dobro mierzymy kieszenią. Rostowski jest współtwórcą "sukcesów" tego rządu, nie powinno dziwić, że awansował w hierarchii, a przynajmniej w nomenklaturze. Pytanie: dlaczego tak późno?

Rekonstrukcja rządu dopiero przed nami. Jeżeli ktoś chce się zastanawiać, jakie one powinny być, nie może zapominać o kontekstach funkcjonowania tego rządu.

Tusk - a za nim Polska - tak naprawdę ma tylko (aż) dwa zmartwienia. Brak opozycji, bo ta, która się za takową przedstawia, ma tylko jedno paliwo - smoleńskie. Najważniejszym wyzwaniem jest kryzys w strukturach demokracji zachodniej.

Ze Smoleńskiem premier sobie poradzi. Oni zrobią fikołka, Tusk odwrotność jego - antyfikołka. Ma naprzeciw siebie narcyzów katastrofy, nie są żadnym wyzwaniem, acz tacy żądni władzy zawsze pozostają zagrożeniem dla innych.

Tusk musi rekonstruować komunikację ze społeczeństwem i przestrzeń debaty. I w tej kwestii w połowie roku nadejdą zmiany. Jednym z ogniw "rozmowy" ze społeczeństwem jest sam premier. W tym spodziewam się zmiany, acz nie wymiany.

PO jest nadal jedyną partią z potencją rządzenia. Reszta jest albo po przejściach, albo niedojrzała. Mają pretensje, ale to nie oni stoją przed wyzwaniami. Śmiem twierdzić, że dla Tuska żaden z obecnych podmiotów - przynajmniej w tym kształcie personalnym - nie jest zagrożeniem.

piątek, 5 października 2012

Odeprzeć kryzys i dogonić czas


Leciutko na palcach przeminęła debata ekonomiczno-społeczna SLD. Przeminęła, przepłynęła przez media, jak baletnica. Takie też hasło miała poetycko-baletowe “Odeprzeć kryzys i dogonić czas”.

Baletnica SLD nawet się nie potknęła, ale co z tego. Niewielu o niej wie, widziało, słyszało. Partia Leszka Millera nie może przebić się poprzez rejwach PiS i Jarosława Kaczyńskiego tudzież inne bardziej medialne wydarzenia.

Zaproszony na debatę został Jacek Rostowski, który od pewnego czasu powtarza mantrę: kryzys będziemy mieli za sobą w 2014. Wyłożył swój optymizm już w “Financial Times”, powtórzył na lewicowej debacie. Co z tego? Polacy raczej nie posiadają prywatnych wrót czasu i nie mogą czmychnąć do tego mitycznego roku, muszą przeżyć 2012 do końca i cały 2013 - jak się uda.

SLD jednak w ten sposób zgłosiła akces do wspólnego rozwiązywania problemów kryzysowych, które społecznie będą coraz bardziej bolesne. Najtrudniejsze będzie do złagodzenia społecznie bezrobocie, na którym będą niektórzy chcieli ugrać, ile się da. A może nawet pełną pulę: władzę.

Najważniejszy dla bieżącej polityki był głos Rostowskiego. A jednak nie dotyczył recept, jakie minister finansów i rząd Donalda Tuska planuje zaproponować. Było to spojrzenie makro-europejskie, iż EBC idzie śladami FED: interwencja na rynkach finansowych i udział w bezpośrednich transakcjach monetarnych. Czy to wielce się różni od dotychczasowego wpompowywania w zadłużone budżety dziesiątków miliardów euro, śmiem wątpić.

Rostowski pokłada największe nadzieje w skuteczność najważniejszej w tej chwili instytucji europejskiej, w EBC, mało jednak usłyszeliśmy o naszych tubylczych ruchach złagodzenia kryzysu i przede wszystkim bezrobocia.

Mam nadzieję, ze wywiad w “FT” i to wystąpienie Rostowskiego, nie są prequelem do poprawkowego expose Donalda Tuska, które się spóźnia.

Debata SLD, ale także wcześniejsza “Alternatywa” PiS uświadamiają żal, że wcześniej nie wypracowano koncepcji ponadpartyjnego think tanku, w którym rozstrząsane byłyby przez elitę polityczną i ekspertów najboleśniejsze kwestie do załatwienia tu i teraz Dzisiaj należałoby zatkać wszystkie emocje polityczne i siąść do wspólnej debaty, podczas której mogłyby się ścierać przeciwstawne koncepcje, a wyborcy mieliby większą jasność, kto potrafi zaaplikować najlepsze rozwiązania. Nikt nie ma praw autorskich do Polski, one są wspólną własnością.

Baletnica SLD przemknęła nie zauważona, czekamy na Tuska z nadzieją, że się nie ugnie przed oczekiwaniami, które są coraz większe. Czas działa na niekorzyść premiera.


niedziela, 9 września 2012

Przypowieść o Salomonie Kaczyńskim


Nikt, kto pozostawał przy jako takich zmysłach słuchając kontrexpose Jarosława Kaczyńskiego, nie mógł nie docenić jego realności. Marzenia są piękne, ale nie w polityce, w której stąpa się z rozwagą po twardym gruncie rzeczywistości, aby nie upaść, bo - trzeba postawić jeszcze jeden i jeden, następny krok. Opozycja nie musi kroczyć, nie rządzi. Opozycja wkłada siedmiomilowe buty i „se” skacze.

Poskakał sobie Kaczyński i wpadł do ogródka: „Polakom się należy”. Porozdawał wirtualnie każdemu, co by ten chciał. Z wirtualnością jest tak, że otrzymujący wirtualne dobra nie musi dziękować, bo ich faktycznie nie ma. Otrzymujący (realnie) zwykle pyta: jak mam się odwzajemnić.

Kaczyński dał (wirtualnie), Polak jednak pyta się: czym mam się odwzajemnić? Kaczyński w swoim kontrexpose ubiegł wszak Polaka i odpowiedział, że nic. Co na takie dictum mógł pomyśleć przeciętny Polak? Coś w tym stylu: Kaczyński to Salomon.

Ale nasz Salomon ma w kraju opozycję i jednak usłyszał, że chcą mu wyliczyć (Tusk z Rostowskim), ile będą kosztowały Polaków jego prezenty? Jak to mądry Salomon, szybko przebrał się w strój Mikołaja i powiedział, że nic nie będzie kosztowało, dobrobyt jest za friko.  Po stronie „ma” i po stronie „winien” są podobne wartościowo liczby, więc wychodzi na ekonomiczne zero. Nie ma manka, ani debetu. Budżet bilansuje się.

Ale Rostowski to niewierny Tomasz. Przedstawił liczby, z których mu wyszło, że dobrobyt nie jest za friko, a tym bardziej upadek (piramida finansowa) i kosztuje to „prezesie Salomonie Kaczyński 54,5 mld zł”.

Jak może teraz postąpić Salomon Kaczyński? Czy znajdzie się w kropce? Nie! Salomon postąpi, jak Salomon. Wezwie dwie matki (tę prawdziwą i tę podszywającą się za rodzicielkę).

Nie wiem, kto będzie robił za matkę, a kto za macochę (Tusk, czy Rostowski, a może ktoś, kto jest prezesa alter ego)? Położy przed matkami dziecko (Polskę) połowie: dzielę po sprawiedliwości. Jedna część dla liberałów, druga dla patriotów.

Jak zachowa się matka, której demokratycznie przyznano rodzicielstwo? To jedno pytanie. A drugie: czy Salomon nie zechce wejść w kolejną rolę (już był Mikołajem) i nie przebierze się w szaty Heroda? Hę?

czwartek, 6 września 2012

W tym kraju - budżet na 2013 rok



Czy polityka i gospodarka muszą się rozłazić w przeciwne strony, jak to jest w Polsce? Opozycja traktuje to rozdzielnie, na coś podobnego nie może sobie pozwolić rząd. Ale czy na pewno?

Donald Tusk i Jacek Rostowski przedstawili założenia budżetowe na przyszły rok. Usłyszeliśmy dużo słów, a niewiele konkretów - na nie przyjdzie czas, gdy projekt budżetu spłynie do Sejmu. W przeddzień ministrowie usłyszeli, że tyle nie dostaną, ile by chcieli. To stara śpiewka posiedzeń rządu przy takich okazjach. Niemniej ministrowie wiedzą więcej od nas, jak pieniądze zostaną rozdzielone. Nam na razie pozostają domysły.

Założenia budżetowe na rok 2013 dotyczą wzrostu gospodarczego na poziomie 2,2%. Na tej podstawie Rostowski obliczył, że do kasy państwowej spłynie niemal 300 mld zł bez drobnych groszy po przecinku, za to państwo wyda 334,84 mld. Czyli deficyt w przyszłym roku wzrośnie o 35,6 mld zł.

Tyle liczby, które niewiele mówią, ale już wkurzają. Deficyt rośnie w takim samym tempie jak dotychczas. Będzie musiał być finansowany, więc mamy go podany bez odsetek, które trzeba będzie wypłacić rynkom finansowym. Dalej się zadłużamy w takim samym tempie.

Takie ma pojęcie o budżecie rząd, czyli bardzo optymistyczne. Realistyczne bądź pesymistyczne oceny mają ekonomiści, już w drugiej połowie roku zakładają spadek wzrostu gospodarczego do 2%, a następny rok tylko 1,5%. Według tych prognoz przychody do budżetu należałoby zmniejszyć o kilka miliardów.

Z budżetem też wiąże się - a społecznie to jest najważniejsze - wzrost bezrobocia. I w tej kwestii także rząd swoje, ekonomiści swoje. Rząd przewiduje wzrost bezrobocia do 13% w przyszłym roku, ekonomiści, którzy rynek czują bez presji podobania się społeczeństwu - 15%.

Tusk nie wdawał się w ocenę “expose” Kaczyńskiego, zdawkowe je nazwał “groźnymi pomysłami”. Wyliczenie tych pomysłów ma przedstawić Rostowski: “grożne” to znaczy kosztowne.

W Sejmie można więc spodziewać się budżetowej debaty na poziomie jaskiniowym. Media wychwycą co smaczniejsze kąski. Dla polityki nie będą niczego wnosiły, dla gospodarki jeszcze mniej. Opozycja może się pysznić, że oni chcą dobrze i wiedzą, jak owo “dobrze“ osiągnąć. Niestety, my tego się nie dowiemy.

Czy nie mogłoby być w tym kraju (celowo tak piszę, bo Polska nie jest troską u polityków, a tylko hasłem, zawołaniem bitewnym), jak w każdym innym, że rządzący i opozycja konfrontują swoje pomysły. Jeżeli opozycji są lepsze i rokują ciekawsze nadzieje, to dlaczego rząd miałby z nich nie skorzystać? Opozycji nie ubędzie, a nawet przeciwnie - przybędzie, bo ludzie zapamiętają i na tych przewidujących głosy oddadzą.

No, ale my jesteśmy w Polsce (w tym kraju), rząd wie lepiej niż opozycja, a opozycja wie, że rząd (bądź państwo) jest słabe. Tak nigdzie nie robi się polityki, tylko w tym kraju. Opozycja - jak rząd - została wybrana w wyborach powszechnych i nie po to, aby przeszkadzać, ale pracować dla dobra tego kraju (Polski). Można być w przeciwnych obozach ideowych, ale fechtować winno się na argumenty. Na pewno tego się nie osiąga za pomocą kontrexpose.

Kończąc. Jeżeli ekonomiści mają rację, w następnym roku wydatki budżetowe trzeba będzie nowelizować, a następnie je ciąć. Polakom niewiele da, że ktoś miał rację i powie: - A nie mówiłem!