czwartek, 30 maja 2013

Abp Michalik i Balladyny



Na abp. Józefa Michalika można liczyć. Nie dość, że jest kapłanem wysokiego szczebla (nie przeze mnie mianowanym), to posiada kilka profesji. W tym teologiczną, co może nie dziwić, ale to teologia prakseologiczna - co już dziwi.

Arcybiskup w Boże Ciało (zwracam uwagę na nazwę święta kościelnego) powiedział: - Nie można patrzeć spokojnie, przecież to woła o pomstę do nieba, że rosną dzisiaj dziesiątki, setki, tysiące zamrożonych istnień ludzkich. Ludzi w azocie płynnym i nie wiadomo, co z tym zrobić. To rośnie i to jest eksperyment, który woła o pomstę do nieba.

Zdefiniował Boga, jako mściwego. Abp Michalik apeluje do niego, aby pomścił wiedzę ludzką (jako taką) i by strzelił piorunem w pierwszą Polkę urodzoną z in vitro, Agnieszkę Ziółkowską.

Nie dość, że hierarcha ją stygmatyzował, to poprosił niebo o pomstę. Gdyby realność tej prośby miała wymowę czynu jako takiego, można byłoby abp Michalika oskarżyć z paragrafu Kodeksu Karnego: namawianie do zbrodni.

Nie ma podpunktu paragrafu: namawianie do zbrodni, aby tę popełniła Istota Najwyższa, ale od czego mamy izbę ustawodawczą - Sejm.

Abp Michalik wszedł w kompetencje Boga i oskarżył go, że nie jest Miłością, a Zemstą. Oskarżył Boga, że pozwolił ludziom na lekcje nauki, a ci posiedli wiedzę i mają kompetencje boskie.

A może abp Michalik był leniem w szkole i nie dowiedział się, że człowiek też posiada w swym ciele azot, całą tablicę Mendelejewa. W każdym razie hierarcha oralnie uśmiercił pierwszą Polkę urodzoną in vitro.


Balladyna Ziółkowska ma rację, że odchodzi z takiego Kościoła, w którym hierarcha namawia Boga do zemsty. Słowami wieszcza można odpowiedzieć abp Michalikowi, które padają w epilogu "Balladyny": "Idź precz za kulisy!"

wtorek, 28 maja 2013

Lech Kaczyński nie wstrzymał rosyjskich czołgów w Gruzji


Lud smoleński i takoż politycy tegoż ludu - PiS-owcy - nie będą usatysfakcjonowani, przeciwnie! będą wściekli, że jakiś doradca George'a W. Busha odbiera bohaterszczyznę "poległemu" pod Smoleńskiem Lechowi Kaczyńskiego.

Niejaki Matthew Bryza*, współpracownik prezydenta USA, uważa, ze Kaczyński nie wstrzymał rosyjskich czołgów w trakcie wojny rosyjsko-gruzińskiej.

Amerykanin zasługi zaprzestania działań wojennych zapisuje na konto Busha, który w ostrym przemówieniu spowodował, że Kreml zatrzymał czołgu rosyjskie w drodze na Tbilisi. Zaś politycy PiS uważają - podają tak ku wierzeniu ludowi smoleńskiemu - iż wręcz własną piersią Kaczyński zatrzymał inwazję Rosjan.

Lot do Gruzji Kaczyńskiego niemal zakończył się przedwczesnym Smoleńskiem. Podobny był problem z pilotem dowodzącym tupolewem, jak pod Smoleńskiem, miał lądować w Tbilisi, ale odmówił i wylądował na lotnisku zapasowym. Potem z tego powodu miał kłopoty w kraju. Może ta nauczka gruzińska spowodowała, że kpt Protasiuk - był w locie do Gruzji drugim pilotem - próbował w Smoleńsku za wszelką cenę wylądować.

Gruzja była "przetarciem" przed Smoleńskiem, a doradca Busha stanie się kolejnym wrogiem PiS.

---------------------------------------------------------
Wizyta przywódców Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii w Tbilisi podczas wojny z Rosją była ogromnie ważna, ale rosyjskie czołgi już wtedy stały w miejscu. Gruzini zawdzięczają to ostremu przemówieniu Busha - mówi Matthew Bryza, który w 2008 r. odpowiadał w Białym Domu za sprawy Kaukazu
Koalicja Gruzińskie Marzenie miliardera Bidziny Iwaniszwilego wygrała zeszłoroczne wybory parlamentarne i po dziewięciu latach odsunęła od władzy Zjednoczony Ruch Narodowy prezydenta Micheila Saakaszwilego.
Nowy rząd chwali się reformami systemu ubezpieczeń zdrowotnych czy obniżką cen prądu i gazu, ale najwięcej uwagi zdaje się poświęcać rozliczaniu poprzedniej ekipy. Jeden z pomysłów to wyjaśnienie okoliczności wojny z Rosją w 2008 r., kiedy Gruzja ostatecznie utraciła dwie zbuntowane od lat 90. XX w. prowincje Abchazję i Osetię Południową.

Przed sądem miałby zeznawać sam Saakaszwili, który konsekwentnie podkreśla, że został w 2008 r. sprowokowany przez Rosjan (od dawna wspierali marionetkowe władze w Abchazji i Osetii) i Osetyjczyków, którzy pierwsi oddali strzały. OBWE i UE w swoich raportach stwierdziły jednak, że to Gruzini pierwsi otworzyli ogień, ale wcześniej byli prowokowani przez Rosjan i Osetyjczyków.
Saakaszwilego, który za jeden z najważniejszych punktów swej polityki uczynił uniezależnienie kraju od Rosji oraz zbliżenie z UE i NATO, mocno wspierała administracja prezydenta George'a Busha (pomagała m.in. zmodernizować gruzińską armię).
Agnieszka Filipiak: Czy warto dziś wracać do wojny z sierpnia 2008 r.?
Matthew Bryza*: To jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Gruzji, więc zrozumiałe, że Gruzini chcą mu się ponownie przyjrzeć. Pytanie, na które nie umiem odpowiedzieć, to czy nie chodzi tu też o kwestie polityczne.
Premier Iwaniszwili wielokrotnie zarzucał Saakaszwilemu prowokację. Jak pan jako świadek tamtych wydarzeń ocenia działanie prezydenta? Czy to Saakaszwili zrobił pierwszy krok?
- Nie. Do końca życia będę przekonany, że to Rosja sprowokowała Saakaszwilego. Oddała pierwsze strzały i rozkazała południowym Osetyjczykom strzelać. Gruzja odpowiedziała i poszła za daleko - dokładnie tak jak chciała tego Moskwa. To nasz oficjalny pogląd.
Błędem Saakaszwilego było to, że nie posłuchał przyjaciół mówiących mu: "Jeśli sądzisz, że Rosjanie najeżdżają Gruzję, to wycofaj się na pozycje obronne, bo jeśli naprawdę dojdzie do inwazji, to ich nie powstrzymasz. Jeśli odpowiesz, to Rosjanie będą twierdzić, że to ty zacząłeś, a nie będziesz miał takiej politycznej siły jak oni". I to się właśnie stało.
Dlaczego prezydent Saakaszwili nie posłuchał najważniejszego sojusznika? Sekretarz stanu Condoleezza Rice była w lipcu 2008 r. w Tbilisi, prezydent George Bush rozmawiał z Saakaszwilim dwa razy w kwietniu...
- Uznał, że nie ma wyboru. Założył, że jeśli nie odpowie i nie spróbuje ocalić gruzińskiego terytorium, to zapisze się w historii jako tchórz albo prezydent, który nie wypełnił swojej misji. Uważam też, że źle doradzili mu jego ludzie.
Dziś administracja Baracka Obamy nie poświęca już tyle uwagi krajom południowego Kaukazu jak kiedyś ekipa Busha.
- Jestem rozczarowany naszą obecną polityką na Kaukazie - to taktyka wycofywania się, by nie wywoływać napięć z Rosją. Zdecydowano więc, że winę za problemy najłatwiej zrzucić na Saakaszwilego. Uważam, że to gigantyczny błąd. Nie tylko dlatego, że Kaukaz jest naprawdę ważny, ale także dlatego, że to jasny sygnał dla Rosji: możesz najechać inny kraj, możesz go prowokować i nie poniesiesz konsekwencji.
Nowy rząd dąży do normalizacji stosunków z Rosją, choć rosyjskie wojska stacjonują w Abchazji i Osetii Południowej, a Moskwa uznała nawet niepodległość tych gruzińskich republik.
- Stanowisko Tbilisi jest jasne: zarówno premier, jak i prezydent twierdzą, że nie jest możliwa normalizacja stosunków dyplomatycznych dopóty, dopóki Rosja faktycznie okupuje gruzińskie prowincje. Należy jednak odbudowywać relacje ekonomiczne czy handlowe, bo nie ma żadnego powodu, by blokować tego typu współpracę.
Sytuacja w Gruzji wydaje się jednak niepewna. Gruzińskie Marzenie jest często oskarżane o rewanż polityczny, kolejnym współpracownikom Saakaszwilego stawiane są zarzuty. Te głosy pochodzą zwłaszcza z UE.
- Zwycięstwo Gruzińskiego Marzenia było zaskoczeniem dla wszystkich. Nie jestem pewien, czy sama koalicja była na to gotowa. Myślę jednak, że Gruzja zmierza w o wiele zdrowszym kierunku. Nie widziałem w Waszyngtonie strachu, że np. Gruzja została utracona na rzecz Rosji, a Tbilisi wciąż bardzo chce być w przyszłości w UE i w NATO.
Waszyngton ucieszył się, bo doszło do demokratycznego przekazania władzy. Wiele osób w USA lubi Saakaszwilego, ale jeszcze bardziej lubi demokrację.
Skąd taka różnica między podejściem amerykańskim a unijnym?
- Saakaszwili ma prawdziwych przyjaciół w Brukseli, którzy doceniają to, co zrobił dla kraju. Pamiętam, jak rozmawiałem z prezydentem Eduardem Szewardnadzem [poprzednikiem Saakaszwilego] o tym, jak beznadziejna była sytuacja, kiedy Gruzja była pogrążona - i przez to całkowicie zależna - w długach wobec Gazpromu. Nie było funkcjonującego systemu podatkowego, budżet był mały, kraj upadał...
To Saakaszwili i jego ludzie zmienili Gruzję. Wiele osób, mimo wojny z Rosją i tego, że dał się wciągnąć w pułapkę, pamięta o jego zasługach.
Wracając do wojny z 2008 r., to w Polsce wciąż trwają spory o rangę wspólnej wizyty Lecha Kaczyńskiego, prezydentów Litwy, Ukrainy, Estonii i premiera Łotwy. Czy prezydent Polski, który wygłosił bardzo emocjonalne przemówienie w Tbilisi, rzeczywiście zatrzymał rosyjskie czołgi?
- To była ogromnie ważna wizyta, ale nie ze względu na czołgi. Rosyjskie czołgi już wtedy stały w miejscu i źródła historyczne wskażą, że Gruzini zawdzięczają to ostremu przemówieniu Busha. W ciągu tych paru dni każdy z nas obawiał się jednak, że premier Władimir Putin przekona ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i czołgi znowu ruszą. Przyjeżdżając do Tbilisi, prezydenci wysłali sygnał: "Nie idź dalej".
Przyleciałem do Tbilisi dokładnie wtedy, kiedy Rosjanie przebili linię obrony gruzińskiej. Miałem uspokoić prezydenta Saakaszwilego i przygotować go do zawieszenia broni. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy wynegocjował w Moskwie straszne porozumienie, które w zasadzie uprawomocniło rosyjską okupację Gruzji [Paryż miał wtedy prezydencję w UE]. Saakaszwili nienawidził tego dokumentu. Nigdy nie zapomnę jego reakcji, kiedy wszedłem do jego biura - był po prostu wściekły. Baliśmy się, że może odrzuć porozumienie.
Wizyta prezydentów była kluczowa, bo pomogła uspokoić umysł Saakaszwilego, tak by nie odrzucał zawieszenia broni, ale naciskał na poprawki. To jest to, co naprawdę powstrzymało wojnę.
Matthew Bryza to amerykański dyplomata, w latach 2011-12 ambasador w Azerbejdżanie, wcześniej zastępca asystenta sekretarza stanu USA ds. Europy i Eurazji, współprzewodniczący Grupy Mińskiej OBWE oraz amerykański mediator w konfliktach na Cyprze, Osetii Południowej i Abchazji oraz dyrektor ds. europejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego odpowiedzialny m.in. za Kaukaz Południowy i Azję Środkową, a także zastępca specjalnego doradcy prezydenta i sekretarza stanu ds. kaspijskiej energii. Karierę rozpoczął jako radca ds. politycznych misji USA w Warszawie (1989-91) oraz Rosji (1995-97). Obecnie Bryza jest dyrektorem Międzynarodowego Centrum Studiów Obronnych (ICDS) w Tallinnie.
Źródło: Wyborcza.pl

poniedziałek, 27 maja 2013

O przywództwo w jakiej partii ubiega się Jarosław Gowin?


Po niedzielnym liście (pasterskim) Jarosława Gowina do członków PO autor epistoły wypadłby z takiego PiS, jak swego czasu Zbigniew Ziobro i Marek Migalski. Możliwe, że tak z nim się stanie, ale Platforma nie będzie tą samą Platformą, z którą mamy dzisiaj do czynienia. Słowa Gowina są nieodwracalne, pociągną za sobą czyny dla PO, za które zapłaci partia i Polska.

Na nic zdadzą się zaklinania wszystkich wokół, konwencja dramatu została wypracowana tysiące lat temu i zawsze się sprawdzała.

Donald Tusk słusznie zauważył, iż miał wrażenie, że "Gowin ubiega się o wygraną, ale nie w PO".

Słuszność Tuska nie powoduje, że konwencja zostanie oddalona, ona jest w toku realizacji, mimo zapewnień Gowina: "Nie biorę pod uwagę odejścia z PO. Będę walczyć o duszę Platformy".

Ta zapiekłość duszy spowodowała, że frondysta wewnątrz PO zakomunikował: "Ubiegam się o przywództwo w innej partii niż obecna PO".

Obecna PO stawia go poza nawiasem, po przegranej o przywództwo w PO, Gowin nie może pozostać "w partii jak obecna PO".

W jakiej zobaczymy go za pół roku, za rok? W PiS? W partii Kaczyńskiego będzie jeszcze bardziej ciałem obcym niż dzisiaj jest w PO. W swojej partii? Szanse ma takie, jak PJN i Solidarna Polska.

Gowin przegra, taka jest logika konwencji, niestety zafundował przede wszystkim przegraną obecnej PO, która jutro nie będzie "taka sama, jak obecna PO".

I chyba po raz pierwszy napiszę z przekonaniem: "wina Tuska". Jak jest wina, będzie kara. Dla Tuska. A czy dla nas, dla Polski? Nie bałbym się odpowiedzi na ostatnie pytanie, gdybyśmy mieli mądrzejszych polityków. Mamy takich, jakich mamy. Takich, jak my

niedziela, 26 maja 2013

Smędeusze PO i Zorba Tusk


Platforma przyspiesza. Pierwszy sygnał bolidowi PO, który na zakrętach się wywracał, dał sygnał Donald Tusk. Zachęcił aparat: tylko do następnego zakrętu, do 29 czerwca, a będzie dobrze. Wyjdziemy na prostą rekonstrukcyjną rządu, może prostą programową - jak Janusz Piechociński się zgodzi - i na mecie wyborów 2015 zameldujemy się, aby odebrać wielgachnego szampana.

W ten sam ton przyspieszenia - co ja piszę? turboładowania! - PO wpadli inni. Grzegorz Schetyna chodzi po mediach i smędzi, a wraz z nim smędzi Rafał Grupiński, który "tylko chwilę będzie się zastanawiał, gdy Schetyna wystartuje do fotela przewodniczącego PO".

Prawdziwego koksu wrzucił do bolida PO Jarosław Gowin. Najpierw zajechał do jego boksu Jarosław Kaczyński, gdy na Wawelu odwiedzał grób brata, dostał od prezesa PiS zielone światło, i proszę, wysmarował list pasterski do ludu platformersów : "Władza to odpowiedzialność. Róbmy dobrą politykę!"

Tusk w sondażu "kogo Polacy mają widzieliby jako premiera" ma 17%. Odejmijmy od tego 6% Schetyny, no i gdzieś z 5% Gowina, to wyjdzie premierowi 7%. Liczba powiedziałbym szczęśliwa. Aparat PO ucieszy się z pewnością z takiego szczęścia, gdy ich partia dobije szczęśliwie do premiera z 7%.

Do wakacji tyle punktów procentowych "osiągnie" PO, PSL będzie miał ich więcej i Piechociński już powinien rozglądać się za koalicjantem. Turboładowanie PO wyrzuci ich z toru jeszcze przed zakrętem konwencji 29 czerwca. Dzisiaj Schetyna, Grupiński i Gowin powinni zastanawiać się, jakie części z bolida Platformy wezmą ze sobą i gdzie pójdą. Gowin - wiadomo - do PiS, a Schetyna i Grupiński do PJN, bo Platforma Jest Najważniejsza.

Mam dla tych smędeuszy PO pointę: Jaka piękna katastrofa! A Tuskowi mogą wręczyć kostur i jako Zorba - wartość dodana - pójdzie do Brukseli wyluzować Barroso, bo tam też szykuje się piękna katastrofa.

sobota, 25 maja 2013

Czy zagraża nam faszyzm? Michnik pyta, prawica odpowiada




Adam Michnik postawił ostre pytanie: Czy zagraża nam faszyzm? Równie dobrze mógł postawić: Czy zagraża nam nacjonalizm, ksenofobia, populizm? Pytanie Michnika jest o tyle zasadne, że na prawicy PiS-owskiej z tą triadą mamy do czynienia na co dzień, a to są główne części składowe prawicowego ekstremizmu budowane na podstawowym fundamencie amoralnym: kłamstwie. Kłamstwie o przeszłości, kłamstwie o dzisiaj i sięganie za pomocą populizmu (kłamstwo intencji) po przyszłość; po władzę. Kłamstwo zawsze jest nasycone jadem nienawiści i pogardą do faktów i innych.

Czy to już jest faszyzm, czy jego pierwociny, a może tylko nacjonalizm, który nie chce tak brzydko się nazywać? Na pewno nie jest to konserwatyzm, który stałby na straży przeszłych wartości - polskich wartości. Polska historia, polskie tradycje i kultura na prawicy są równie skłamane, jak odczytywanie dzisiejszej rzeczywistości. Może to tylko polska specyfika, bowiem nie znajdziemy tego w zachodnich nurtach konserwatywnych - przynajmniej w takim nasyceniu - choćby w Wielkiej Brytanii rządzonej przez torysa Davida Camerona.

Michnik dopatruje się nienawiści (dodaję: fundowanej na fundamencie kłamstwa) do demokracji i jej procedur u polityków i publicystów prawicy, w Radiu Maryja, a także rozpowszechnianych przez lidera "Solidarności" Piotra Dudę.

Czym są miesięcznice smoleńskie na Krakowskim Przedmieściu, jeżeli nie kłamstwem (wszak nie żałobą, albo pamięcią po 96 ofiarach), które produkuje pogardę i nienawiść do władzy i Polaków, wszak nie manifestacją patriotyzmu. Czym są obrony katolicyzmu i jego mediów, jeżeli nie wymuszaniem za pomocą szantażu prawa do kłamstwa. Ta amoralność funduje Polakom bojaźń o przyszłość. O tym zagrożeniu pisze Michnik.

Czy to jest pre-faszyzm? Antoni Dudek utrzymuje, że to PiS jest zaporą przed antydemokratyczną prawicą. Gdyby nie było partii Jarosława Kaczyńskiego twardsza prawica rozlałaby się szeroko na scenie politycznej. Czyli PiS ją wchłania, tym samym nią się staje.

Czy jest wielka różnica między Arturem Zawiszą a Antonim Macierewiczem, Stanisławem Piętą, czy Krystyną Pawłowicz, a wreszcie samym prezesem Kaczyńskim, który w przestrzeń publiczną strzyknął jadu wystarczająco dużo i to o odpowiednim nasyceniu.

Polska prawica nie wchodzi w spór, a jedynie w permanentną mobilizację i pomówienie. To do TVN, Polsatu, TOK FM chadzają politycy i publicyści prawicowi. W przeciwnym kierunku nie ma podobnego ruchu. Do TV Trwam nie został zaproszony nigdy Janusz Palikot, Paweł Graś. Nadzieję jakąś wyraża Jarosław Gowin.

Po wstępniaku Michnika prawicowi publicyści zebrali się w fabryce wódek, aby obchodzić 4-lecia Radia Wnet, tematem ich dyskusji w sosie własnym był artykuł Michnika. Nie wyprodukowali żadnej polemicznej refleksji, ani autorefleksji, bo nie zaliczam do tego dziegciu typu: "akt desperacji", "Michnik to dziadunio". W twierdzy własnego dziegciu produkują anachronizm, bezruch intelektualny. Ta skamielina jest odpowiednio utwardzona i może zagrozić wolności, a także suwerenności kraju. Obawy przed stoczeniem się kraju w niebyt powodują Michnikiem, że zadaje pytanie: Czy grozi nam faszyzm? Michnik pyta, a w fabryce wódek mu odpowiadają.

piątek, 24 maja 2013

Kościół z przetrąconym kręgosłupem moralnym



Brytyjski "The Economist" zauważa, jak polskie media zmagają się z Kościołem, jego wypaczonym kręgosłupem moralnym. "Z jednej strony, istnieje strach przed potęgą Kościoła, z drugiej - strach przed utratą widzów i słuchaczy spowodowaną poruszaniem niepopularnych tematów" - tak piszą o inicjatywie TOK FM dotyczącej pedofilii w instytucji Kościoła.

"Economist" komentuje akcję TOK FM wysyłania listów z pytaniami dot. pedofilii do wszystkich diecezji w Polsce oraz reportaż TVN 24 m.in. o sprawie Marcina K. i przypadek więzienia francuskiego dziennikarza w jednej ze szczecińskich parafii. Przypadek Marcina nagłośnili Ekke Overbeek (w swojej książce "Lękajcie się") i Radio TOK FM - emitując z nim wywiad.

Polscy dziennikarze nie potrafiliby pociągnąć tematu pedofilii w Kościele bez Overbeeka. Publikacja holenderskiego publicysty zainspirowała ofiary księży pedofilów do utworzenia fundacji. Nazwali się ironicznie w stosunku do słów Jana Pawła II "Nie lękajcie się!" To ma dodać odwagi innym ofiarom i dziennikarzom. Polski Kościół jest kaleki, nie tylko pedofilia przetrąciła mu kręgosłup moralny.

czwartek, 23 maja 2013

Hofman z retorycznym guzem, robienie z Kaczyński i tygodnik Lisa, od którego różni ludzie wariują



Jako rzecznik PiS, Adam Hofman, powinien wziąć lekcje porządnej retoryki. Wziąć się wreszcie za siebie. Oprócz lekcji wymowy sięgnąć po literaturę piękną, aby nie wywracać się na podawanych sensach, jak na skórce banana. Hofman prezentuje publicznie li tylko guzy, które nabija sobie wywracając się podczas wystąpień.

Co to za zawartość zdania: "To, co Platforma robi z Kaczyńskim czy tygodnik Lisa, powoduje, że różni ludzie wariują"?

Co robi Platforma z Kaczyńskim? Nazywa jego czyny "zbrodnią niesłychaną"? Łazi po Krakowskim Przedmieściu w marszu do "prawdy" w oprawie kiczu patriotycznego i dewocjonaliów katolickich? PO mami naród 1,3 mln miejsc pracy projektem "Narodowego Zatrudnienia", który nawet po pobieżnej analizie spowodowałby dalszy wzrost bezrobocia? Winą Platformy jest nieumiejętność PiS skonstruowania jakiejkolwiek sensownej alternatywy programowej?

To PO traci, a PiS nie zyskuje. Znowu "wina Tuska"? Wina Tuska jest najwyżej w obrębie PO. W ogóle PiS-em się nie zajmuje, to politycy partii Kaczyńskiego zajmują uwagę w przestrzeni publicznej takimi nieprzytomnymi stwierdzeniami, jak ostatnio Krystyna Pawłowicz. To wyżej podana Hofmana skamielina językowa przykuwa uwagę swoją nieumiejętnością formułowania myśli.

Tygodnik Lisa ledwie pogrzebał w finansowaniu publicznej działalności Kaczyńskiego, wylazły na wierzch glisty przekrętów. "Bestseller" Kaczyńskiego sprzedał się ledwie w 35 tys. egzemplarzy, to wstyd dla tzw. patriotów. Tak traktować "Polskę naszych marzeń", za którą prezes pobrał honorarium 160 tys. zł, by jednak wydawca nie był stratny, PiS przelał mu 186 tys. zł.

Od tej wiadomości "różni ludzie wariują"? Kaczyński zwariował? Bo kontekst retoryki Hofmana taki właśnie jest. Może prezes jeszcze raz wziąć prochy? Należy uprzedzić posłów PiS, iż zrzucając się na zapłatę za realizację recept dla swojego pana i władcy, powinni pamiętać o prawie obowiązującym w Polsce.

Nie będę analizował potworków pojęciowych Hofmana w rodzaju: "Szykujemy się na atak Platformy". Hofman codziennie przebywa w przestrzeni publicznej, codziennie daje popis retoryczny. Jeżeli partia Kaczyńskiego upiera się, aby był jej tubę, niech pośle go na lekcje wymowy (robiąc zrzutkę - posłowie PiS! - pamiętajcie o prawie).

Na szczęście o jakości polskiej polityki na zewnątrz nie rozliczają nas z pomysłów Kaczyńskiego i jego ust Hofmana. To nasza wewnętrzna polska piaskownica. Kupując saperki i inne łopatki do obrony przed "atakiem Platformy", aby się okopać, pamiętajcie o tygodniku Lisa. Przyjdzie i opisze.

środa, 22 maja 2013

Krystynie Pawłowicz należą się głębokie podziękowania i kosze kwiatów



Ktoś, kto z Platformy wstawił do PiS Krystynę Pawłowicz, jako V Kolumnę, jest wybitnie przebiegły. Tak tylko można ocenić jej występ w TVN24 porannym "Wstajesz i wiesz", gdy indagowana przez Jarosława Kuźniara wyrzuciła z siebie najgłębsze myśli, z którymi się przespała.

Cyrk PiS przy Wiejskiej z dyrektorem Jarosławem Kaczyńskim został przez Pawłowicz ośmieszony. Bezimiennemu agentowi z PO prowadzącemu Pawłowicz należy podziękować: strzał wybitne celny. To strzał zdecydowanie wyżej niż w kolano, to strzał w łono PiS, a tam poczyna się podobna człowiek i rodzina.

Pawłowicz jest najwybitniejszym osiągnięciem PR-owskim. News jest jeszcze gorący, gdy to piszę, przebija o kilka długości konia Kaczyńskiego "zbrodnia niesłychana" i wyszukiwanie ekspertów przez Antoniego Macierewicza w USA, którzy nie wiedzą, że są ekspertami.

Pawłowicz obnażyła cyrk PiS przy Wiejskiej. Rozebrała ze wszelkiej garderoby. Nie dotyczy to jednak zręczności kuglarzy, tych, którzy wykonują ewolucje na trapezie, ani nawet klownów z czerwonymi nosami. Ale tej części cyrku animalnej, trenowanej na rozpalonych fajerkach, zwierząt pokornie skaczących przez obręcz z ogniem smoleńskim, tych samych lwów, przed którymi trzaska się biczem z kropidła o. Rydzyk, aby wlazły na stołek i wyszły na Krakowskie Przedmieście "w obronie TV Trwam" z hasłem "Obudź się".

Pawłowicz w porannym programie była już przebudzona i obnażyła animalne uprzedzenia do ludzi polityków PiS.

Odnotuję, co "celniejsze" zdania obudzonej (pobudzonej) Pawłowicz o Marszu Szmat: - Przebieranie się, czynienie wyuzdanych gestów, zachowywanie się w sposób obrażający innych. Niektóre z tych pań powinny naprawdę krytycznie spojrzeć do lusterka i rzeczywiście włożyć staniki, a nie epatować młodych ludzi, a właściwie straszyć facetów tymi piersiami.

- Jeśli Anna Grodzka była na tym marszu i postawiła się w rzędzie szmat, to też jest szmatą. Co tam facet robił przebrany za babę? Czy jego też ktoś zgwałcił?Takie coś razi poczucie estetyki. Ulica jest miejscem publicznym i nie należy do dziwek, kurew i alfonsów.

Ten z PO, kto wstawił Pawłowicz do PiS, jest wybitnie zdolnym agentem. Nawet jeżeli ją znalazł na kozetce jakiegoś psychiatry. Pawłowicz wypuszczona samopas, bez kaftana bezpieczeństwa, była genialna. Wypadła jak legendarna Sara Bernhardt. Do jej garderoby powinny zmierzać pielgrzymki z koszami kwiatów. Pawłowicz twórczo obnażyła zło i nicość PiS.

Dziękuję ci agencie z PO za Pawłowicz, nawet jeżeli wypatrzyłeś ją w Tworkach. Dzięki Pawłowicz wiemy zdecydowanie więcej o naturze PiS i Jarosława Kaczyńskiego.


wtorek, 21 maja 2013

Kościół nie wierzy w samooczyszczenie z pedofilii



Polski Kościół nie jest zainteresowany grzechem pedofilii w swoim łonie. TOK FM wziął się za rozwiązywanie tego paskudnego problemu, bo wrzód najprawdopodobniej przerasta duchownych. Jako medium informacyjne, radio zainteresowało się samowiedzą Kościoła, najpierw zapytało o skalę pedofilii zwierzchność polskiego Kościoła, a następnie kurie.

Episkopat w ogóle nie jest zainteresowany pedofilią wśród swoich podwładnych, bo tylko tak można interpretować odpowiedź rzecznika Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józefa Klocha, który poinformował, że Episkopat nie zbiera informacji na temat nadużyć księży. To jak chce zwalczać paskudę pedofilii?

Listy i maile zostały wysłane do wszystkich kurii z pytaniami o pedofilię. Radio otrzymało odpowiedzi jeszcze bardziej kuriozalne niż rzecznika Klocha, widocznie w terenie zapatrzeni są na zwierzchność. Postawa Kościoła da się streścić w odpowiedzi kanclerza kurii warszawsko-praskiej x. Wojciecha Lipki: "Napiszę drukowanymi: TO NIE WASZA SPRAWA". Drukować można panie Lipka na drukarce, pisać w zeszycie, a to są wersaliki.

W jakimś sensie rozumiem polski Kościół. Grzech pedofilii jest grzechem śmiertelnym, Kościół sobie z nim kompletnie nie radzi, ta paskuda toczy organizm tej instytucji od wewnątrz. Grzech śmiertelny doprowadził do takiego rozkładu, iż nie podejmuje się w Kościele żadnych kroków, aby go zwalczyć. Nawet nie zbiera się informacji o skali problemu.

Przyjdą dziennikarze, jak w Szczecinie z France24, to jakimiś osiłkami się postraszy. Grzech śmiertelny toczący łono jest zamiatany pod dywan, bo Kościół ma na głowie o wiele ważniejsze sprawy - jak to powiedział bp Tadeusz Pieronek - negocjacje z rządem, jak wydębić 2 mld zł (brakujące do 8 mld zł) na swoje utrzymanie z śmiertelnym grzechem.

Coś mi się widzi, że Kościół poddał się z tym śmiertelnym grzechem w swym łonie. Nie chce go zwalczyć, bo położył się na śmiertelnym łożu: "Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba". Kościół nie wierzy w samooczyszczenie. Kościół stracił wiarę.

poniedziałek, 20 maja 2013

Nowak, następca Tuska



Sławomir Nowak w rozmowie z Agata Nowakowska i Dominiką Wielowieyską wyjaśnia "aferę" z zegarkami, którą wykreował tygodnik "Wprost".

Ta afera to mieszanie herbaty bez cukru. Szkoda słów. W wywiadzie, który nosi tytuł "Szkalujące teksty niszczą mnie jako polityka i człowieka", własnie ochrona dobrego imienia jest najważniejsza.

Uważam Nowaka za naturalnego następcę Donalda Tuska, jako szefa Platformy. Po wyborach w 2015 roku to on winien zostać premierem. Wybory trzeba wygrać, a Kaczyńskiemu takiego popędzić bobu, aby odechciało się prezesowi PiS gadania raz na zawsze głupot w przestrzeni publicznej.

Nie stać Polski, aby taki mizerny człowiek, jak Kaczyński, o znikomych walorach intelektualnych, politycznie niewyrobiony, oszukujący źle wykształconych Polaków, by ten człeczyna wiecznie szkodził. Polski nie stać na takiego psuja. Pośrednio jest odpowiedzialny za śmierć swego brata Lecha, który też był takim niezdarą, jak on. Katastrofalni ludzie i politycy.

Liczę na Nowaka, że pociągnie ten polski wózek dalej, aby się naród cywilizował. Jest lepiej, nigdy jednak nie dość dobrze, aby wszyscy byli zadowoleni.

niedziela, 19 maja 2013

Wipler (PiS) na Kongresie Kucht



Przemysław Wipler to jeden z nielicznych (bardzo) posłów PiS do strawienia (intelektualnego). Okazuje się, że w swoim partyjnym gronie staje się taką sama wroną i  kracze jak oni. Oto w Poznaniu odbył się Kongres Rodzin i Kobiet Konserwatywnych, w tytule powinien być PiS. Kongres RiKK PiS, gdyż zorganizowali go mężczyźni, posłowie PiS. To jeden z nielicznych podmiotów politycznych na świecie, który wyręcza kobiety.

Mniejsza z tym. Wipler na tym Kongresie PiS wygłosił mowę związaną z rodziną, bo wiadomo kobieta jest żoną i matką. Jego żona urodziła 4. dzieci i z tego tytułu jest konserwatywna. Dlatego zresztą Wipler wraz z innymi z PiS zorganizował ten Kongres.

Dlaczego zatem nie przemawiała pani Wipler? Domyślam się. Bo nie jest posłem PiS i nie jest mężczyzną. W wypowiedzi Wipler domagał się od państwa polskiego wspierania rodziny (w tym swojej). Dochody Wiplera są, jakie są, a dzieci - aż czwórka - kosztują. Nie należy się dziwić, że dbając o dobro (swojej) rodziny Wipler domaga się wsparcia.

Jako, że Wipler to jeden z najinteligentniejszych posłów PiS, jego wypowiedzi mają dobrą konstrukcję oratorską. Po części ku chwale rodziny i kobiety wygłosił część artystyczną, a w niej okazał się jeszcze lepszym retorem. Zacytuję ją, bo moim zdaniem powinna wejść do leksykonu retoryki polskiej. Wipler opowiedział anegdotę z autopsji telewizyjnej, gdy jego rozmówczynią była Anna Grodzka z Ruchu Palikota: "Gdy weszła do garderoby, czteroletnia córka złapała mnie przerażona za nogę: "Tato, a dlaczego ten pan jest w sukience?". Co miałem jej odpowiedzieć? Ja, jak byłem w jej wieku, to nawet w telewizji takich rzeczy nie widywałem".

Wystąpienie prelegenta Wiplera cytuje portal Wyborcza.pl. Autor tak się wkurzył, iż musiał o tym poinformować (o wkurzeniu) na Twitterze.
Obalić Wiplera nie jest tak łatwo, bo jako poseł PiS jest nieobalalny (lingwistyka godna Białoszewskiego).

Kongresowi warto byłoby poświęcić więcej uwagi, gdyż ten Kongres Kobiet Konserwatywnych ma za długą nazwę i powinien być skrócony do: Kongres Kucht.

sobota, 18 maja 2013

Dżentelmeni i kowboje: Artur Zawisza i Jarosław Kaczyński



Artur Zawisza dystansuje się od zabijania. "Zabić ich wszystkich" - napisał po angielsku  "Kill them all". Dystans prawdziwego dżentelmena. Ten dystans w języku angielskim osiągnął na Facebooku (też nazwa angielska) do zjawiska niepolskiego, bowiem byli to wyznawcy Kryszny i homoseksualizmu.

Niejaki Dawid Gospodarek - podobno przedstawiciel skrajnej prawicy blogerskiej - z sympatii do zjawisk, których nie lubi, publikuje zdjęcia tych zjawisk (po Krakowie paradują kolorowo ubrani wyznawcy Kryszny) i opatruje podpisem, jak w tym wypadku. Podpis brzmiał: "Dziś na Rynku krysznaici, jutro gejowie. Kraków żyje kolorowo".

Gospodarka "życie kolorowe w Krakowie" nie zrozumieli jego skrajni prawicowi przyjaciele, bo jeden napisał "Paliłbym!", inny rozjeżdżałby autem, a wspomniany Zawisza "zabijałby ich wszystkich" (po angielsku, rzecz jasna).

Na pytanie dziennikarki Aleksandry Pezdy (Gazeta Wyborcza): dlaczego to zrobił? (napisał?) - pytanie zadane po polsku - Zawisza odpowiedział po polsku: - Gdybym napisał po polsku, można by to było traktować poważnie. Ale jest przecież po angielsku i odwołuję się do westernu, wiadomo, że to żart. Obie te grupy są odmienne od naturalnego porządku rzeczy i społecznej większości.

Prawdziwy dżentelmen, który odwołuje się do westernowych bohaterów, kowbojów, którzy zabijali (po angielsku). Powszechnie wiadomo, że wyznawcy skrajnej prawicy nie znają angielskiego, nie posiadają internetu, a w nim nie mają tłumacza na Googlach, więc nie wiedzą, co napisał Zawisza.

Zawisza to zarówno dżentelmen i kowboj, w skrócie poliglota. Dzisiaj jednak zafrapowała mnie wypowiedź prawdziwego kowboja polskiej polityki Jarosława Kaczyńskiego, lidera partii, która prowadzi w sondażach. Ten kowboj ma na wszystkie polskie problemy rozwiązania. Tym razem rozwiązał problem bezrobocia. Z tego, co mogłem doczytać i przeanalizować, wie, jak wykreować 1,2 mln miejsc pracy. Fakty i dane podane przez naczelnego kowboja PiS poddane pobieżnej weryfikacji ekonomicznej kosztowałyby budżet państwa ok. 25 mld zł (koszty, które uwzględniałem są bardzo zaniżone). Zdecydowanie więcej miałby do powiedzenia w tym temacie Jacek Rostowski. Pewnie tak się stanie, bo projekt walki z bezrobociem prezes PiS ma złożyć w Sejmie. Ciekawe, na ile go obliczy wicepremier i minister finansów.

Gdyby z tym projektem - jak w westernie - Kaczyński stanął w drzwiach wahadłowych do saloonu, to drzwi tak by wyrżnęły autora projektu, iż od razu powstałaby dziura budżetowa i Polska znalazła się z finansami publicznymi na jej dnie.

piątek, 17 maja 2013

Grasiomania: Czy PiS jeszcze nie groźne, czy PiS już groźne



Manie się zmieniają. Wystarczy, że zawodnik zacznie przegrywać, albo skończy karierę, p. Małysz. Polityka ma jednak wieczną manię sondaży. Najpopularniejsza mania wśród nich: czy PiS już groźne, czy PiS jeszcze nie groźne?

Pisząc dokładniej: czy PiS się wysforował przed PO, a ostatnia mania mówi o 3 punktach proc., które PiS uzyskało nad rządzącą partią PO. Ma tych procentów 26. W tej manii partii Kaczyńskiego nie przybywa, to PO ubywa. I to jest rzeczywiste zmartwienie.

Inne zdanie niż ja ma jednak rzecznik rządu Paweł Graś, który uważa, iż PO ma problemy. Podaje to w tonacji a-moll: taka cena jest nieunikniona, bo to już szósty rok rządzenia, robimy co możemy, a KRUS ruszyć w tym układzie koalicyjnym nie możemy. Ale się starają.

Mało mnie podnieca, jak Graś tak śpiewa depresyjnie, maniakalnie, bo rzecznik nie zapowiada podniesienia tonacji, wpada w podmanię, submanię: - Powrót PiS do władzy jest bardzo realny. A wraz z nim wrócą takie upiory, jak wykorzystywanie służb do rozgrywek politycznych, kłótnie i obrażanie się na naszych sąsiadów, podejrzliwość, zaściankowość i narodowe kompleksy.

Oczekuję od maniaka sondaży Grasia czegoś więcej, a nie przedstawienia polityki wampirów. Bez niego wiem, że Jarosław Kaczyński nie jest zdolny do kreacji politycznej, prezes PiS chce przebudować kraj (a rebours), aby miał wystrój z XIX wieku, a nas ubrać w jakieś stroje ludowe, abyśmy szli krzycząc: Polska, Polska; wymachiwali dewocjonaliami narodowymi, od czasu do czasu powiesili jakiegoś Tuska, o co tak zabiega J. M. Rymkiewicz.

Ta mania mnie nie interesuje, bo PiS nie przybywa. Interesuje mnie, dlaczego PO ubywa i co chce zrobić z sondażomanią rząd, aby nie zajmować się, czy PiS już groźne, czy jeszcze nie jest groźne.

Ja też mam manię: grasiomanię. Paweł Graś nic nie robi - och, przepraszam: twittuje - a bierze się do roboty, gdy mania ma wyraz: PiS już jest groźne. Nie będzie Kaczyńskiego, nie będzie PiS, w kraju podobne siły istniały i będą istnieć. Zamiast manii zajmowania się nimi, zajmijmy się cywilizowaniem kraju, do odrobienia mamy wiele, świat nie stoi - ucieka.


czwartek, 16 maja 2013

Jan Hartman jako wata cukrowa


Lubię Jana Hartmana, ale się z nim nie zgadzam, że nie można zreformować szkół i uczelni. Można, lecz nie robi się tego za zamachem jednego artykułu, bo dotychczasowe doświadczenia autora "w reformowaniu" zdołowały.

Nie zamyka się słabych uczelni, jak nie likwiduje słabych państw. Obok Harvardu istnieć musi uniwersytet stanowy, obok dobrej prywatnej szkoły średniej taka sama placówka publiczna.

Absolwent dobrej wyższej szkoły zawsze znajdzie pracę, a magister po marnej uczelni może założyć bloga i narzekać, że należy do straconego pokolenia.

Podkreślę - lubię Hartmana, idąc jego tropem psycho-mentalnym, mógłbym zakwestionować jego prawo do takiego postawienia sprawy: uczelnie są do luftu, wykładowcy i odbiorcy ich wiedzy.

Wcześniej skonstruować metaforę z jego osiągnięć profesorskich i publikacji. Przywalić Derridą. Francuza skonfrontować z Habermasem, w tym szczękach francusko-niemieckich dostrzec zmielonego Hartmana, polskiego nauczyciela akademickiego.

Mógłbym. Opowiem jednak niewielką historyjkę. Mój przyjaciel dziennikarz posłał swoją córkę na medycynę na Uniwersytet w Monachium. A dziewczyna do tego przejawia talenty literackie. Już na pierwszym roku studiów miała wykłady z 6. noblistami.

Koniec historyjki. Oczywiście w Polsce nie mamy noblistów, do Monachium też nie przyjeżdżali tylko Niemcy. Polskie uczelnie mogą zaprosić na wykłady noblistę i wydrenować się do imentu. Mogą, ale nie robią, wybierają Hartmana, który wyłoży o marności polskich uczelni, złapie jeszcze ze dwie fuchy, napisze artykuł o takiej samej wymowie, o której wspominam.

Derrida czytał klasycznych martwych Greków i wydobywał z nich takie treści, że u Jankesów był najlepiej płatnym nauczycielem uniwersyteckim. Habermas nie ogląda się na wady demokracji, chce jej jak najwięcej niezależnie od tego, jaki wynik przyniosą procedury.

Z tych szczęk derrido-habermasowskich wychyla się łeb polskiego nauczyciela akademickiego i mówi, jak Stefan Jaracz w "Nocy Listopadowej": polskie uczelnie są do dupy.

Może dlatego Hartman proponuje ucieczkę w PRL, która kojarzy się mu z młodością. Dla mnie dzieciństwo w PRL to cukrowa wata. Z tym kojarzy mi się teraz Hartman. Lubiłem cukrową watę, lubię Hartmana.

środa, 15 maja 2013

"Spieprzaj, ty chamie - Polaczku"



O księdzu Krzysztofie Sobczyszynie nikt w Polsce by się nie zająknął, w kraju taki Sobczyszyn to norma, wzorzec z Sevres. A jednak eksportowanie normy z kraju Jagiellonów do kraju Habsburgów, skutkuje, iż Sobczyszyn stał się tam ponadnormatywny.

Szkoda, że duchownych katolickich na świecie nie postrzegają jako wysłanników Watykanu. Możemy mieć się z pyszna, gdyż na fasadzie kościoła w austriackim Langenhart miejscowi graficiarze nasmarowali sprayem "Schleich Di Polakenwedl", co w miejscowym dialekcie oznacza "spieprzaj, ty chamie - Polaczku".

U nas do "spieprzaj, chamie/dziadu" się przyzwyczailiśmy. W końcu to mówił swój do swego. Ale u Habsburgów, to rzecz niesłychana. Czy ks. Sobczyszyn zasłużył na to? Sporządził instrukcję do spowiedzi. Co w tym złego? Laicyzowani Austriacy wszak mogą nie wiedzieć, jakie grzechy wyznawać, a Polak wie (przepraszam: wysłannik Watykanu). Oto jedno z pytań, na które chcący uzyskać rozgrzeszenie musi sam przed sobą odpowiedzieć, a następnie przekazać do uszu ks. Sobczyszyna: "Czy zawarłem pakt z szatanem, by coś w moim życiu osiągnąć (bogactwo, karierę, sukces, zdrowie)?"

U nas nawet napój "Demon" jest stygmatyzowany, a co dopiero człowiek, który ten napój spożyje. Egzorcyzmy Kościoła wszak pomogły, że napój znikł z handlu i rodacy mniej zawierają paktów diabelskich, średnia satanizmu gwałtownie spadła.

Zdenerwował austriackich parafian polski ksiądz (wysłannik z Watykanu), iż udziela się w tv.gloria (nie mam pojęcia, czy sygnał tej telewizji jest dostępny na austriackim multipleksie cyfrowym), prawi tam o satanizmie. Idę o zakład, iż żonę prezydenta Austrii nie nazwał czarownicą. O co więc podnoszą rwetes Austriacy? Tacy delikatni?

Szatan u naszych biskupów to norma, wcale nie muszą występować w telewizji, która nie ma multipleksu, wystarczy, że napiszą w liście pasterskim, albo podadzą oralnie z ambony.

Jakiś potomek Freuda (Franz Schmatz)  o nauczeniu wysłannika z Watykanu (tego będę się trzymał, bo nie może zdzierżyć moja polska duma), iż "metodą księdza wobec parafian jest wywoływanie poczucia winy, zastraszanie ich".

U nas wygląda to lepiej, gdyż w marszach w "obronie" dla pozyskania multipleksu cyfrowego, nie było zastraszania, a "budzenie Polaków". Wychodzi na to, że jesteśmy mniej czujni od Austriaków, którzy posuwają się do tego, że każą "spieprzać Polaczkowi".

Austriacy dostali od nas breloczek, kogoś o wymiarze kieszonkowego ks. Piotra Natanka, bo gdyby otrzymali takiegoż pełnowymiarowego, to ten napis na fasadzie kościoła w Langenhart musieliby zlizywać własnymi językami. Że jeszcze nie interweniował Radek Sikorski, budzi moje zdziwienie.

wtorek, 14 maja 2013

Pilecki: z pomnika zszedł człowiek



W najnowszym numerze "Polityki" prof. Andrzej Romanowski (literaturoznawca) burzy pomnik niezłomnego bohatera rotmistrza Witolda Pileckiego. Biografię ma wspaniałą. Witold Pilecki urodził się w 1901 roku. Był bohaterem wojny z bolszewikami, uczestnikiem wojny obronnej w 1939 roku, oficerem Armii Krajowej, dobrowolnym więźniem w Auschwitz, twórcą organizacji ruchu oporu i autorem pierwszych raportów o niemieckich zbrodniach w obozie. Uciekł z Auschwitz w 1943 roku. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Był żołnierzem II Korpusu we Włoszech. Po wojnie założył siatkę wywiadowczą. Został zamordowany przez komunistów po pokazowym procesie w 1948 roku. Zrehabilitowany w 1991 roku. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył Pileckiego pośmiertnie Orderem Orła Białego. Historyk Michael Foot zaliczył go do sześciu najodważniejszych ludzi ruchu oporu na świecie podczas II wojny światowej.

Romanowski przeczytał tylko fotokopie zeznań Pileckiego po zatrzymaniu go przez UB 8 maja 1947 roku. Nie robił żadnej kwerendy w IPN, wystarczyła mu wydana 5 lat temu publikacja IPN.

Pilecki sypał już pierwszego dnia, najbliższych współpracowników, a także miejsce przechowywania tajnych raportów. Nawet jest autorem wierszowanego listu do sławetnego ubeka płk Różańskiego.

Pilecki z pewnością składał te zeznania po potwornych torturach. Ale nie to jest dzisiaj ważne. Mianowicie: co robią dzisiaj historycy pracujący w IPN? Nie czytają materiałów źródłowych, tylko piszą pod z góry założony strychulec.

Najwięksi bohaterowie mają swoje tajemnice i skazy. Zwłaszcza gdy ocenia się ich z perspektywy. Nie umniejsza to ich wielkości. To współcześni okazują się mali, bo potrzebują wielkości historycznych, gdyż sami często są ledwie kurduplami.

Pilecki w jakimś sensie pogodził się z PRL, bo innej Polski nie było. Pewnie nie była z jego bajki. Mimo to komuniści go stracili. W publikacji w "Polityce" Pilecki zeszedł z pomnika i stał się bardziej ludzki, wcale nie została zdegradowana ocena jego, jako jednego z najodważniejszych postaci II wojny światowej.

Został ostatni raz oszukany, bo uwierzył oszustom. Nie był jednak tak niezłomny zasadom, nie był idealistą, acz takowe posiadał. Ludzki bohater, a nie pomnik ze spiżu.

poniedziałek, 13 maja 2013

Prawica wali w Bieleckiego rosyjskim Acronem



"Rusek" to całkiem poręczne narzędzie polityczne, którym się wali w przeciwnika. Czasami przyjmuje imię własne "Putin", ostatnio dwukrotnie uderzono Acronem. Raz dostał Acronem Aleksander Kwaśniewski, zachwiał się po tym walnięciu bardziej niż po chorobie filipińskiej. Teraz zamierzono się na Jana Krzysztofa Bieleckiego.

"Sieci" opublikowało niewielki materiał, jakoby były premier lobbował na rzecz rosyjskiej spółki w sprawie przejęcia spółki chemicznej Azoty. I w zasadzie to wszystko. Bielecki, szara eminencja w Kancelarii Premiera, do takich dużych spraw się nadaje. Bo kto?

Ktoś podrzucił tego "szczura" Piotrowi Zarembie - autorowi materiału - który pisze, że ma informację potwierdzoną w dwóch źródłach. Powiązał to z kilkoma zdarzeniami, nadał temu obowiązujący na prawicy sznyt antyrosyjski i otrzymujemy zagrożenie dla bezpieczeństwa ekonomicznego Polski. Na czym ono miałoby polegać - dalibóg - nie wiem.

Na taki medialny przyczółek od razu wkraczają hufce PiS - Adam Hofman i Mariusz Błaszczak - podkręcają fobie rosyjskie, obwieszczają, że PiS chce powołania komisji śledczej z adnotacją retoryczną: "To poważna sprawa".

O jakości intelektu Zaremby mamy nieodmiennie to samo zdanie. Wpuścić go w maliny, żaden trud. Włącznie z pośrednimi tropami, iż odchodzący szef ABW Krzysztof Bondaryk zostawił raport na temat lobbingu Bieleckiego, wszak za który to mógł wylecieć.

Politycy PiS zachowują standardy pisowskie. Co wpadnie im w nos rosyjskiego, miesza umysł, którym to stanem dzielą się z bezkrytycznym elektoratem, bo ten równie słaby jest w tej części, a może jeszcze bardziej.

Dlaczego biznes rosyjski miałby być zagrożeniem dla Polski? Jak każdy inny, dba o zyski, a że rosyjski jest utytłany w politykę to rzecz wiadoma, oligarchia rosyjska jest mianowana  na Kremlu. W innych krajach biznes też namaszcza się we właściwych centrach władzy, acz w odmienny sposób.

W wypadku Acronu istotne jest zagrożenie rosyjskie, które powoduje wysypkę w elektoracie, bo tak uczulili politycy. Ta polska anemia zwana czasami ksenofobią, endecją,  nie jest tylko właściwością prawicy, acz u niej osiąga najbardziej widoczną skazę.

niedziela, 12 maja 2013

Kaczyński - człowiek z maczugą



Jak ktoś taki, jak Jarosław Kaczyński, uzyskał tak duże wpływy wśród Polaków? Na pewno nie są tego w stanie wytłumaczyć politolodzy, tylko najlepsi wśród nas. Jest kilku, na pewno nie ma takich wśród polityków.

Prezes PiS niewiele potrafi, oprócz produkcji złych emocji. Oto w Nisku wiecuje (niedziela, 12.05.2012): "Polacy, nie dawajcie się oszukiwać". Przestrzega przed sobą: "Nie dawajcie się oszukiwać Kaczyńskiemu". Brak talentów politycznych prezentuje codziennie, bo nie został obdarowany nimi przez naturę, ani Boga, ani talentami charakterologicznymi.

Dlaczego jednak jest tak zapiekły? Z nienawiści do Polski, do Polaków? Nienawiść, którą Kaczyński kieruje w stronę mediów, instytucji demokratycznych w kraju, przekracza normy, masy krytyczne. Odezwie się, a wylewa się z prezesa PiS rynsztok nienawiści, bo inaczej nie można określić takiej frazy:- Dla społeczeństwa jest propaganda, jest telewizja, jest wmawianie w ciągu dnia że jest noc, że białe jest czarne albo czarne jest białe.

Nabijają się w mediach z prezesa? Nie, on nabija się sam z siebie. Publika widzi niezdarę, który przewraca się o własne nogi i jak podczas projekcji komedii slapsticku, ryje ze śmiechu. Zacytowane zdanie jest rodem z komedii nienawiści.

Walorów prezes PiS nie posiada żadnych, patriotyzm dla niego to kicz, a do tego utytłał go. Obrazowo: flagę polską zanurzył w jakimś błocku. Z orła na godle zrobił nielota. Dlatego, że sam jest takim? Pewnie - tak. Co osiągnął jako człowiek? W życiu rodzinnym, ponoć naukowym, bo ma tytuł doktora i w polityce?

Jak długo taki człowiek będzie poniżał kraj, ludzi tutaj mieszkających, niszczył przestrzeń publiczną. Nawet ten elektorat, który jest kiepsko wykształcony, pełen resentymentu, jak długo będzie nabierał? Kaczyński swoimi zdolnościami doprowadziłby na Saharze, że po tygodni zabrakłoby beduinom piachu.

W stosunku do Donalda Tuska jest mizerny i nikczemny - że użyję metafory Sienkiewicza. Kaczyński w każdej debacie zginie, polegnie. Nikt tak zakleszczony, zapiekły, z taką nadprodukcją toksyn nie jest w stanie Polakom cokolwiek ofiarować.

Kaczyński jest zbiegiem z polskości, uciekł w nienawiść, w anachronizm, w plemienne emocje produkowania toksyn. Człowiek z maczugą. Niestety, ona jest wystarczająca ledwie taką publiczność slapstickową, na ogrodowe krasnale, na ludzi jego pokroju. Nienawidzi, bo nie szanuje Polski i Polaków. Tylko takie emocje produkuje jego charakter - toksyny.

sobota, 11 maja 2013

Krystynie Pawłowicz do sztambucha



Gdyby Krystyna Pawłowicz prowadziła pamiętnik - kiedyś pensjonarki prowadziły takie sztambuchy, do których wpisywał się nawet Adam Mickiewicz - posłanka PiS mogłaby to i owo na zawsze zapamiętać. Choćby taką frazę:

Na górze róże,
na dole fiołki,
my się kochamy,
jak dwa jednej płci aniołki.

Dotyczy to preferencji seksualnych, z którymi się rodzimy. Prawo naturalne - tak nazywa się w chrześcijaństwie, w katolicyzmie, coś co jest nam dane niezależnie od naszych poglądów.

To prawo naturalne do ekspresji seksualnej jest od zawsze, a do homoseksualizmu od kiedy homo sapiens nauczył się przekazywać pamięć za pomocą pisma (choćby "Uczta" Platona wcześniejsza od 4. Ewangelii).

Moją uwagę nie kieruję do posłanki PiS Pawłowicz, ale skojarzenia z nią są jakby automatyczne, gdy czytam o Johnie Paulku, który był wynoszony na sztandary, jako ten, któremu udało się wyjść z homoseksualizmu za pomocą  tzw. chrześcijańskiej terapii metodą konwersji. Na czym ona miałaby polegać? Dalibóg, nie wiem, ale u podłoża leży wiara, ta sama, którą wyznaje Pawłowicz. Modlitwa.

Paulk nawrócił się w dwójnasób: na wiarę i na heteroseksualizm. Przez kilkanaście lat łopotał na tychże sztandarach, iż nawrócił się na seks z kobietą. Nie omieszkał w tym czasie popełnić kilka bestsellerów, które przyniosły mu fortunę.

Temat się wyczerpał, Paulk zaś doszedł do jakiejś granicy kłamstwa, że podwójnie oszukuje, bo musiał dawać sobie jakoś ulgę seksualną, a przy tym żyje w środowisku, w którym obowiązuje deklaracja heteroseksualna, a nie naturalny popęd. Paulk wrócił skruszony do swojego naturalnego środowiska.

Nie jestem od tego, aby zajmować się wnętrzem Paulka. Dawał sobie radę, teraz też poradzi. Ta sytuacja uzmysławia, że wypieramy siebie, bo znajdujemy się w środowisku narzuconych arbitralnie dogmatów. Kościół, który ma w szeregach kleru co najmniej taki sam odsetek osób homoseksualnych, jaki występuje wśród normalnych ludzi - jeżeli nie większy - zaprzecza do tego naturze człowieka, iż można narzucając celibat wyrzec się tego, co natura dała. Posunę się do prawa ewolucyjnego: natura wymaga ekspresji seksualnej, aby natura dalej mogła być naturą.

Gdyby Pawłowicz miała taki sztambuch, wszak jej intelekt w kwestii tolerancji preferencji seksualnych znajduje się na poziomie pensjonarki, mógłby się do niego wpisać np. poseł Robert Biedroń z dużo ciekawszą frazą niż podałem wyżej. Może posłanka w przestrzeni publicznej by nie serwowała tyle farmazonów (andronów) o uzdrawianiu homoseksualistów.