czwartek, 6 września 2012

W tym kraju - budżet na 2013 rok



Czy polityka i gospodarka muszą się rozłazić w przeciwne strony, jak to jest w Polsce? Opozycja traktuje to rozdzielnie, na coś podobnego nie może sobie pozwolić rząd. Ale czy na pewno?

Donald Tusk i Jacek Rostowski przedstawili założenia budżetowe na przyszły rok. Usłyszeliśmy dużo słów, a niewiele konkretów - na nie przyjdzie czas, gdy projekt budżetu spłynie do Sejmu. W przeddzień ministrowie usłyszeli, że tyle nie dostaną, ile by chcieli. To stara śpiewka posiedzeń rządu przy takich okazjach. Niemniej ministrowie wiedzą więcej od nas, jak pieniądze zostaną rozdzielone. Nam na razie pozostają domysły.

Założenia budżetowe na rok 2013 dotyczą wzrostu gospodarczego na poziomie 2,2%. Na tej podstawie Rostowski obliczył, że do kasy państwowej spłynie niemal 300 mld zł bez drobnych groszy po przecinku, za to państwo wyda 334,84 mld. Czyli deficyt w przyszłym roku wzrośnie o 35,6 mld zł.

Tyle liczby, które niewiele mówią, ale już wkurzają. Deficyt rośnie w takim samym tempie jak dotychczas. Będzie musiał być finansowany, więc mamy go podany bez odsetek, które trzeba będzie wypłacić rynkom finansowym. Dalej się zadłużamy w takim samym tempie.

Takie ma pojęcie o budżecie rząd, czyli bardzo optymistyczne. Realistyczne bądź pesymistyczne oceny mają ekonomiści, już w drugiej połowie roku zakładają spadek wzrostu gospodarczego do 2%, a następny rok tylko 1,5%. Według tych prognoz przychody do budżetu należałoby zmniejszyć o kilka miliardów.

Z budżetem też wiąże się - a społecznie to jest najważniejsze - wzrost bezrobocia. I w tej kwestii także rząd swoje, ekonomiści swoje. Rząd przewiduje wzrost bezrobocia do 13% w przyszłym roku, ekonomiści, którzy rynek czują bez presji podobania się społeczeństwu - 15%.

Tusk nie wdawał się w ocenę “expose” Kaczyńskiego, zdawkowe je nazwał “groźnymi pomysłami”. Wyliczenie tych pomysłów ma przedstawić Rostowski: “grożne” to znaczy kosztowne.

W Sejmie można więc spodziewać się budżetowej debaty na poziomie jaskiniowym. Media wychwycą co smaczniejsze kąski. Dla polityki nie będą niczego wnosiły, dla gospodarki jeszcze mniej. Opozycja może się pysznić, że oni chcą dobrze i wiedzą, jak owo “dobrze“ osiągnąć. Niestety, my tego się nie dowiemy.

Czy nie mogłoby być w tym kraju (celowo tak piszę, bo Polska nie jest troską u polityków, a tylko hasłem, zawołaniem bitewnym), jak w każdym innym, że rządzący i opozycja konfrontują swoje pomysły. Jeżeli opozycji są lepsze i rokują ciekawsze nadzieje, to dlaczego rząd miałby z nich nie skorzystać? Opozycji nie ubędzie, a nawet przeciwnie - przybędzie, bo ludzie zapamiętają i na tych przewidujących głosy oddadzą.

No, ale my jesteśmy w Polsce (w tym kraju), rząd wie lepiej niż opozycja, a opozycja wie, że rząd (bądź państwo) jest słabe. Tak nigdzie nie robi się polityki, tylko w tym kraju. Opozycja - jak rząd - została wybrana w wyborach powszechnych i nie po to, aby przeszkadzać, ale pracować dla dobra tego kraju (Polski). Można być w przeciwnych obozach ideowych, ale fechtować winno się na argumenty. Na pewno tego się nie osiąga za pomocą kontrexpose.

Kończąc. Jeżeli ekonomiści mają rację, w następnym roku wydatki budżetowe trzeba będzie nowelizować, a następnie je ciąć. Polakom niewiele da, że ktoś miał rację i powie: - A nie mówiłem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz