Kto teraz spodziewał się istotnych zmian w rządzie, nie słuchał Donalda Tuska. Premier takowe zapowiedział na połowę roku, a obecne zostały "wymuszone" oddelegowaniem Tomasza Arabskiego w "ambasadory".
To nie premier podbijał bębenka, a Janusz Piechociński i opozycja. I komentatorzy, którzy mają wizję. Kłopot w tym, że nie oni rządzą. Drobiażdżek.
Piechociński dostał równego sobie, choć Jacek Rostowski nie ma żadnej partii za sobą. Prezesowi PSL mogło to wzburzyć proporcje i orzekł, iż zmiany w rządzie będą duże.
Minister finansów w naszym kraju wypełnia newralgiczną funkcję, bo pozostajemy na dorobku i dobro mierzymy kieszenią. Rostowski jest współtwórcą "sukcesów" tego rządu, nie powinno dziwić, że awansował w hierarchii, a przynajmniej w nomenklaturze. Pytanie: dlaczego tak późno?
Rekonstrukcja rządu dopiero przed nami. Jeżeli ktoś chce się zastanawiać, jakie one powinny być, nie może zapominać o kontekstach funkcjonowania tego rządu.
Tusk - a za nim Polska - tak naprawdę ma tylko (aż) dwa zmartwienia. Brak opozycji, bo ta, która się za takową przedstawia, ma tylko jedno paliwo - smoleńskie. Najważniejszym wyzwaniem jest kryzys w strukturach demokracji zachodniej.
Ze Smoleńskiem premier sobie poradzi. Oni zrobią fikołka, Tusk odwrotność jego - antyfikołka. Ma naprzeciw siebie narcyzów katastrofy, nie są żadnym wyzwaniem, acz tacy żądni władzy zawsze pozostają zagrożeniem dla innych.
Tusk musi rekonstruować komunikację ze społeczeństwem i przestrzeń debaty. I w tej kwestii w połowie roku nadejdą zmiany. Jednym z ogniw "rozmowy" ze społeczeństwem jest sam premier. W tym spodziewam się zmiany, acz nie wymiany.
PO jest nadal jedyną partią z potencją rządzenia. Reszta jest albo po przejściach, albo niedojrzała. Mają pretensje, ale to nie oni stoją przed wyzwaniami. Śmiem twierdzić, że dla Tuska żaden z obecnych podmiotów - przynajmniej w tym kształcie personalnym - nie jest zagrożeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz