13 października - dzień warszawskiego referendum. To dla Donalda Tuska data w ostatnim czasie najważniejsza. Tak samo, jak ostatnie wybory parlamentarne, a może nawet bardziej.
Dlatego już stosuje grę medialną. Ostrą, a może nawet brutalną. Wysłał dwa komunikaty. Jeden - nie idźcie na referendum. Drugi - HGW i tak zostanie, jeśli przegra, będzie zarządcą komisarycznym.
Co o tym myśleć? Przeciwnicy - powiedzą, że referendum jest dobrem demokracji. Ale demokracja jest grą polityczną. I tę zaproponował Tusk. W polityce ważna jest skuteczność, a w demokracji skuteczne zastosowanie najlepszych rozwiązań prawnych.
Zwycięzców się nie rozlicza. Tomasz Lis twierdzi, że ten polityczny dogmat jest autorstwa najgłośniejszego kanclerza III Rzeszy. Otóż nie. To określenie pada w biblii skuteczności politycznej: "Księciu" Machiavellego.
Tenże Lis twierdzi, że Warszawa tego październikowego dnia będzie dla Tuska Stalingradem. Nie odpowiada mi ta metafora, zbyt zawikłana. Bardziej wybór między dwoma bitwami napoleońskimi: Austerlitz, albo Waterloo.
Jeżeli ten dzień dla premiera miałby być dniem miasta walońskiego, to zapytam: kto byłby Bluecherem, a kto Wellingtonem.
I powiem tak: nie widzę. Tusk jest wyczerpany, jak cesarz francuski po marszu rosyjskim (Smoleńsk i nie tylko), nie może więc dopuścić do bitwy pod Lipskiem, nawet poświęcając księcia Pepi (HGW). Ma czas na skonsolidowanie szeregów i nowy zaciąg (rządowy). Wyrzucić Gowina, dogadać się ze Schetyną.
Bez Lipska nie będzie Waterloo. Albo inaczej: będzie to miasto walońskie, ale będzie miało zamierzony wynik, bo nie widać Bluecherów i Wellingtonów. Taka jest polityka: skuteczność osiągana poprzez eliminację wrogów, szczególnie we własnych szeregach.
Bez Waterloo nie będzie Elby, ani św. Heleny, bo tam zostałby zesłany przez Jarosława Kaczyńskiego po procesie smoleńskim, który przypominałby "toczka w toczkę" to, co wyprawia Janukowycz z Tymoszenko. Wygrana PiS - to kazamaty dla Tuska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz