Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tomasz Lis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tomasz Lis. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 sierpnia 2013

Tusk może uniknąć Waterloo

13 października - dzień warszawskiego referendum. To dla Donalda Tuska data w ostatnim czasie najważniejsza. Tak samo, jak ostatnie wybory parlamentarne, a może nawet bardziej.

Dlatego już stosuje grę medialną. Ostrą, a może nawet brutalną. Wysłał dwa komunikaty. Jeden - nie idźcie na referendum. Drugi - HGW i tak zostanie, jeśli przegra, będzie zarządcą komisarycznym.

Co o tym myśleć? Przeciwnicy - powiedzą, że referendum jest dobrem demokracji. Ale demokracja jest grą polityczną. I tę zaproponował Tusk. W polityce ważna jest skuteczność, a w demokracji skuteczne zastosowanie najlepszych rozwiązań prawnych.

Zwycięzców się nie rozlicza. Tomasz Lis twierdzi, że ten polityczny dogmat jest autorstwa najgłośniejszego kanclerza III Rzeszy. Otóż nie. To określenie pada w biblii skuteczności politycznej: "Księciu" Machiavellego.

Tenże Lis twierdzi, że Warszawa tego październikowego dnia będzie dla Tuska Stalingradem. Nie odpowiada mi ta metafora, zbyt zawikłana. Bardziej wybór między dwoma bitwami napoleońskimi: Austerlitz, albo Waterloo.

Jeżeli ten dzień dla premiera miałby być dniem miasta walońskiego, to zapytam: kto byłby Bluecherem, a kto Wellingtonem.

I powiem tak: nie widzę. Tusk jest wyczerpany, jak cesarz francuski po marszu rosyjskim (Smoleńsk i nie tylko), nie może więc dopuścić do bitwy pod Lipskiem, nawet poświęcając księcia Pepi (HGW). Ma czas na skonsolidowanie szeregów i nowy zaciąg (rządowy). Wyrzucić Gowina, dogadać się ze Schetyną.

Bez Lipska nie będzie Waterloo. Albo inaczej: będzie to miasto walońskie, ale będzie miało zamierzony wynik, bo nie widać Bluecherów i Wellingtonów. Taka jest polityka: skuteczność osiągana poprzez eliminację wrogów, szczególnie we własnych szeregach.

Bez Waterloo nie będzie Elby, ani św. Heleny, bo tam zostałby zesłany przez Jarosława Kaczyńskiego po procesie smoleńskim, który przypominałby "toczka w toczkę" to, co wyprawia Janukowycz z Tymoszenko. Wygrana PiS - to kazamaty dla Tuska.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Franciszek jak Gorbaczow. Czy skończy jak on?



Tomasz Lis wierzy, że na czele Kościoła stanął reformator. Nie pisze czy wielki reformator, a jeżeli porównuje go do Michaiła Gorbaczowa, śmiem przypuszczać, iż tak.

Porównanie nie spodoba się prawicy, która zafiksowana jest na "nie" na wszystko, co pochodzi z komuny. Dla prawicy najlepiej byłoby, gdyby komuna trwała, nie istnieliby, ale mieliby przynajmniej czyste sumienia.

Franciszek jak Gorbaczow. Śmiałe. Otwarcie wierzei Kościoła, aby go przewietrzyć z zaduchu moralnego, zakleszczenia cywilizacyjnego, z przekrętów finansowych. Jakby nie patrzył, Franciszek chce darować ludzkości Kościół z ludzka twarzą. Przedsięwzięcie zaiste dziejowe, bo do tej pory w Polsce Kościół ma twarz ojca Rydzyka, w innych krajach raczej Kościołem się nie przejmują, bo w wielu jest już wielkim nieobecnym, jest tradycją, jak we Francji, gdzie zapomniano o Kościele i o Rewolucji Francuskiej.

Na razie Franciszek podoba się mediom. Podobają się jego gesty i uniesienia - dosłownie - jako owo w samolocie, gdy wyraził się o homoseksualistach.

Bardziej mnie interesuje nauczanie Franciszka, niewiele o nim wiem, a to, że ma być jak najbliżej prostego człowieka, też niewiele tłumaczy. Jak sobie poradzi z figuratywnością świata zza cienkiej czerwonej linii, jak z dziewictwem Maryi, z cudami, które np. u nas mają się świetnie, ostatnio udostępniono nawet na tę ewangeliczną okoliczność Stadion Narodowy (za opłatą).

Franciszek z racji przyjętego imienia Kościół widzi ubogim, a w każdym razie jego pasterzy. To nie jest powrót do źródeł, to powrót do otwartości, którą Kościół co pewien czas definiuje (albigensi, katarzy, bogomiłowie), ale zawsze jak przy okazji pierestrojki i głasnosti spotyka się z puczem Janajewa.

Tego się obawiam, że Janajew przyjdzie z jakiegoś silnego Kościoła narodowego, np. z Polski. O. Rydzyk jest zaprawiony w bojach "w obronie" i może zechcieć Gorbaczowa Kościoła usunąć. Ale może być tak, że po Franciszku przyjdzie Jelcyn i podpisze akt niepodległości dogmatów Kościołów, klerowi pozwoli na ożenek, kobiety wpuści do celebry przed ołtarzem. Albo nawet ogłosi zerwanie konkordatów, które wiążą Kościoły w poszczególnych krajach z miejscowymi nacjonalizmami.

Obserwuję tylko Kościół polski. Jedyna nauka, jaką pobrali miejscowi hierarchowie od Gorbaczowa z Watykanu jest, iż ogłosili sierpień miesiącem abstynencji. Gorbaczow też ogłosił, też przegrał, ale przynajmniej zaowocowało w literaturze genialną pozycją "Moskwa - Pietuszki" Wienii Jerofiejewa. Katolicyzm w tej chwili nie ma żadnego porządnego pisarza, ostatni Graham Greene dawno zeszedł. Terlikowski nie pisze, uprawia publicystykę i celebrę medialną - zresztą gdyby zaczął pisać, pożegnałby się ze swoimi wartościami.

A może Franciszek chce zrobić z Kościoła to, co się stało z największym politykiem w dziejach Kościoła Szawłem/Pawłem, zechce olśnić świat za pomocą epifanii. Zrozumiałaby stała się reakcja Ewy Wójciak na Facebooku w dniu, gdy konklawe zakończyła teatrum z dymem z Kaplicy Sykstyńskiej.

Wszystkie metafory związane z Franciszkiem są ryzykowne. Na pewno jest niewygodną postacią publiczną dla każdej ze stron post-ideowego świata, w którym tak naprawdę nie ma lewicy, prawicy, zostały co najwyżej nacjonalizmy, ale Kościół z ludzką twarzą mógłby łagodzić obyczaje.

piątek, 22 marca 2013

Tomasz Lis bierze na klatę Hienę Roku




Tomasz Lis bierze na klatę nominację do Hieny Roku. Jeżeli przyjrzymy się członkom szacownego jury (zarząd główny SDP), które wydało decyzję o nominacji, to nie dziwię stanowisku naczelnego "Newsweeka", iż przyjmuje "to ze spokojem, a nawet niejakim rozczuleniem".

Jednak muszę zadać to pytanie: jak środowisko dziennikarskie dopuściło do tego, że we władzach są Krzysztof Skowroński, Agnieszka Romaszewska-Guzy i Piotr Legutko, którzy wszyscy razem wzięci i pomnożeni przez dwa, nie dorównują talentowi i wkładowi z żurnalistykę Lisa.

Ano, to jest Polska właśnie. Lisa spotkało to wyróżnienia za okładkę "Newsweeka" (z 25 lutego), na której gość w sutannie trzyma w jednej ręce różaniec, a głowa dziecka jest usytuowana na wysokości jego krocza.

Była to ilustracja do tekstu o pedofilii w polskim Kościele. Raczej nikt nie wątpi, że duchowni dopuszczają się tego przestępstwa wobec nieletnich wiernych. A jeżeli się dopuszczają, to niszczą młode osobowości to na zawsze, bo guzik prawda, że kogoś można metodami psychoanalitycznymi wyleczyć z traumy, która jest konsekwencją takiej "zbrodni" na konstytucji psychicznej dziecka.

Mam drugie pytanie: jak zilustrować na okładce pedofilię duchownych? I tak ta okładka była w miarę subtelna, metaforyczna i informująca o kondycji dzisiejszego polskiego Kościoła w sposób alegoryczny.

Ba, Kościół nie jest w stanie załatwić tego problemu sam. Jak w USA i Irlandii będzie musiało pomóc mu państwo. Nie wątpię, że prędzej, czy później tak się stanie. Acz powstają nadzieje (może nie bezpodstawne), że wkład wniesie papież Franciszek, który już wprowadził stan lęku w szeregach kleru.

Póki co, to dziennikarze muszą krzyczeć o tym problemie i innych nadużyciach. Krzyczeć! Bo to jest zbrodnia. Zresztą Kościół w Polsce jest poza kontrolą i wiele "grzechów" dopiero teraz przy Franciszku będzie wychodziło na wierzch. Kościół już dawno nie "produkuje" wartości moralnych, które miałyby zastosowanie w "zmieniającej się postaci świata" (a jest to zalecenie ze Starego Testamentu).

Od obnażenia mechanizmów grzechów, manufaktury anachronicznych wartości, które nijak się mają we współczesności, są dziennikarze. Mają krzyczeć, a okładka "Newsweeka" nawet nie zbliżyła się do alegorii Muncha, jest zbyt subtelna.

Lis jest zbyt dobrym dziennikarzem, aby nie przyjąć na klatę tego kiepsko wymierzonego zagrania, wystarczy, że piłka po przyjęciu spadnie mu na nogę i takiego strzeli gola, że dziennikarz Skowroński będzie mógł tylko rzec: - Nic się nie stało!

niedziela, 10 lutego 2013

Tuskobus rusza w Polskę



Donald Tusk wygłosił niedzielne orędzie (10.02). Co chciał tym zyskać? Przede wszystkim skonsumować sukces na RE, gdyż Polska wyrwała z unijnego budżetu 105,8 mld euro (o 4 mld więcej niż w poprzednim budżecie).

Chce przy okazji ośmieszyć decyzję PiS o wotum nieufności dla jego rządu. Podbić punkty procentowe. Zapowiedział objazd po kraju tuskobusem.

Można zapytać: czy to agitacja, czy konsultacje? Premier powiedział:


Najlepszym lekarstwem na kryzys są inwestycje. Tam, gdzie one są, jest i praca. - Będziemy budować. Dokończymy sieć dróg, unowocześnimy koleje i komunikację miejską, zainwestujemy w opiekę zdrowotną i edukację. Znajdą się pieniądze dla małych i średnich przedsiębiorstw. Szczególne wsparcie zagwarantujemy polskim rolnikom.

Zaś w najnowszym "Newsweeku" Tomasz Lis dramatycznie pisze:

Nadchodzi bowiem nieubłaganie moment, gdy będzie musiał powiedzieć, co dalej. Co zamierza zrobić z bezrobociem, które właśnie przekroczyło 14 procent? Jak zamierza poprawić sytuację młodych ludzi, którzy coraz częściej są przegrani już na starcie dorosłego życia? Jaki pomysł ma rząd na rozwiązanie naszych problemów demograficznych? Czy chcemy wejść do strefy euro i podjąć związane z tym ryzyko, czy też nie jesteśmy w tej sprawie zdeterminowani i zaryzykujemy marginalizację pozycji w Unii? I to od odpowiedzi na te pytania zależy, w jakim punkcie będzie Polska za 10 i za 20 lat. A jakoś nie kroi się, że w najbliższym czasie premier da nam te odpowiedzi.



niedziela, 18 listopada 2012

Marsjańskie jaja z polskich ofiar


Nie rozumiem postawy właściciela i prezesa "Rzeczpospolitej" Grzegorza Hajdarowicza, który chciał sprawdzić wiarygodność źródeł dziennikarza Cezarego Gmyza po publikacji o trotylu na tupolewie. Gmyz mu ich nie podał, został potraktowany, jak każdy kumaty biznesmen winien z nim postąpić, zaznał dobrodziejstwa bezrobocia. Nie rozumiem, iż odpowiadając własną kieszenią za wydawnictwo, Hajdarowicz dopuścił do takiej publikacji, która mogła przewrócić Polskę. To jest dla mnie kluczowe, nie rozumiem Polaka w Hajdarowiczu, który pozwolił, aby porządek państwa jego i mojego (nie wiem, kto tak naprawdę w kraju identyfikuje się z suwerenną Polską) zawisło na domniemaniu prawdomówności źródeł Gmyza.

Dziennikarz może sobie chronić kogo chce, sprawa jest zbyt poważna, aby działała w tym wypadku ochrona źródeł. Każdy poważniejszy od kauzyperdy prawnik wyśmieje prawo, które jakoby w tym wypadku miało działać. Zresztą ciekawe byłoby rozstrzygnięcie sądowe i wykładnie prawne. Ale Gmyz i środowiska go popierające tego nie zrobią. Za wiele w nich rozsądku nie ma, ale aż tak nierozsądne nie są.

Nie rozumiem, dlaczego właściciel godził się na taki, a nie inny skład zespołu redakcji. Czyżby wcześniej nie czytał tej gazety, która traciła od lat autorytet, acz chwaliła się sukcesami. Tworzenie nowego bezkrytycznego czytelnika należy najwyżej do osiągnięć inżynierii społecznej, która miała zaspokajać potrzeby jednej partii.

Nie rozumiem wiary Hajdarowicza w redakcję, która zawiodła go do dzisiejszej sytuacji, iż musi bronić własnego biznesu, samemu bawiąc się w redaktora i publikując "Całą prawdę o trotylu". Jarosław Kaczyński z tego powodu nie zewrze szeregów i wraz z Antonim Macierewiczem z samego rana po publikacji nie ogłoszą, iż nie obowiązuje formuła "zbrodnia niesłychana", a inna mickiewiczowska "miłujmy się".

Na rzecz "zbrodni niesłychanej" pracowano wytrwale od daty 10.04.2010, do tego stopnia, że 36% niezorientowanej populacji Polaków dopuszcza "zamach smoleński". Sukces? Ogromny. Zdrowe to, jeżeli zestawi się z rozsądkiem i jako takim krytycyzmem?

"Nie można nie wykluczyć zamachu". "A najazd Marsjan?" Taki gdzieś dialog wyczytałem związany z powyższymi sprawami. W ten sposób dorobiliśmy się w kraju "zielonych ludzików", którzy nie tylko nie wykluczają, ale żyją w rzeczywistości alternatywnej i chcieliby zastąpić realność tu i teraz. W pozorach może łatwiej żyć, ale i wartości są pozorne. Zresztą ci polscy Marsjanie lubią szperać w realnych (naszych) leksykonach i co ciekawsze (najwartościowsze) rzeczowniki i przymiotniki asymilować. Do takich należy np. patriotyzm.

Czy przez naczelnego "Uważam Rze" Pawła Lisickiego przemówił Marsjanin? Dla mnie tak, tyle w tej wypowiedzi nierzeczywistości, chciejstwa, iż stwierdzam: przed wizytą człowieka na Marsie zawitali na ziemi (na razie tylko w Polsce) Marsjanie. Przypomnę, iż tytuł "Uważam Rze" należy też do właściciela "Rzeczpospolitej", Hajdarowicza. Wracając do Marsjan. Cóż takiego rzecze Lisicki na portalu wPolityce? Ano, "Grzegorz Hajdarowicz stał się uczestnikiem walki politycznej i wciągnął "Rzeczpospolitą" w niekończącą się awanturę". Jedna cecha języka marsjańskiego już może być opisana: "oczywista oczywistość".

A niby czym jest dziennikarstwo w "Uważam Rze", a wcześniej w "Rz"? To nie była awantura smoleńska - bo ciągle to clou polskiej polityki - w której zestawiało się równoprawnie quasi-ekspertów "macierewiczowskich" z rzeczywistymi ekspertami z komisji Jerzego Millera. To jest gorzej niż awantura, bo po 1) nieodwracalne spustoszenie w umysłach niektórych czytelników, 2) pozór wartości stawiano naprzeciw wartości.

To tyle co do awantury, Hajdarowicz stara się ratować swoją substancję biznesową - "Rzeczpospolitą" (moim zdaniem nie do uratowania), a Marsjanin, który tę awanturę prokurował od przeszło dwóch lat, zachowuje się, jak klasyczny złodziej: "Łapaj złodzieja!" Lisicki zrobił z Hajdarowicza awanturnika. A trzeba było nie kupować takiego podejrzanego biznesu, jak "Rzepa" - można dzisiaj radzić Hajdarowiczowi.

No, ale biznesmen medialny ma w portfelu i na utrzymaniu "Uważam Rze" z Marsjanami. Wyrzucić Marsjan, to trzeba na ich miejsce przyjąć innych. A kto będzie chciał przyjść do takiego tygodnika?

Można wybrać najłatwiejszą opcję: sprzedać tygodnik. Ale kto zechce kupić? To jest siła Lisickiego, z tej pozycji negocjuje, zarzucając swemu chlebodawcy "awanturnictwo". Czegoś Lisicki się nauczył. Co w tej sytuacji może podjąć Hajdarowicz? Gdybym miał tyle szmalu, co on, zlikwidowałbym tygodnik z dnia na dzień. Strata oczywista, ale przynajmniej nie byłby wyzywany przez kogoś pozostającego na utrzymaniu, iż jest awanturnikiem.

Odsyłam zresztą do tego wywiadu Lisickiego, w którym jest wszystko. Niekompetencja żurnalistyczna, biznesowa (nie rozumie biznesu, a mówi o nim), prawna i logiczna.

Tomasz Lis pisze o tym, co się dzieje w mediach Hajdarowicza i popełnił - a może nie - językową pętelkę: "chcą postawić pana Hajdarowicza do konta". Naczelny "Newsweeka" "apeluje" o solidarność dziennikarską: "Jeżeli macie jaja, a nie wydmuszki, podajcie się do dymisji" (trawestacja moja). A jak zrobił Gmyz? Złożył zwolnienie, Hajdarowicz przychylił się temu, teraz Gmyz może chodzić po mediach i psioczyć, jaka mu krzywda się wielka stała. Jest duży odsetek populacji, którzy nadstawiają ucha kolejnej polskiej ofierze (co prawda, ofiara losu, ale zawsze ofiara). A być przy tym Marsjaninem, który ma jaja i zrobili z niego ofiarę - to byłoby coś. Oryginalny polski wkład w dziennikarstwo globalne.

Wystarczy namówić Krzysztofa Skowrońskiego, aby przyznawał polskie Pulitzery i tak rok po roku mógłby statuetką Marsjanina być nagradzany kolejny dziennikarz "Uważam Rze".

piątek, 2 listopada 2012

Tomasz Lis o "Rzepie"



Tomek Lis zauważa pusty gest imiennika Wróblewskiego, naczelnego "Rzepy", który oddał się do dyspozycji wydawcy. Naczelny zawsze jest do dyspozycji, bardziej niż członkowie zespołu.

Wróblewski nie poradził sobie w konstrukcją nowego zespołu. Niestety, tak też było wcześniej w "Dzienniku".

Konserwatyzm w kraju dostał twarz Jarosława Kaczyńskiego i nie radzą sobie z tym dziennikarze, których z grubsza można byłoby zakwalifikować do tego nurtu. To bodaj najgorszy okres w konserwatyzmie polskim. Prezes PiS nie wiadomo, kim jest. Na jego miejscu niemal każdy średniej jakości polityk odebrałby władzę Donaldowi Tuskowi, acz premier przy innej opozycji zupełnie inaczej by rządził.

Wracając do "Rz". Już od dawna jest to dziennik bez wyrazu, takim stał się pod koniec rządów Pawła Lisickiego, utrwalił, a nawet pogłębił to Wróblewski. Wpadka Cezarego Gmyza świadczy, jaką wykazali niecierpliwość, aby "ich" Kaczyński uzyskał władzę.

Ta wpadka świadczy, iż na władzę prezes PiS nie zasługuje. Nie dałby sobie rady. A "Rzepa" może zmienić naczelnego i zdaje się tak postąpi Grzegorz Hajdarowicz.
Piszę z powodu jednego pytania, które stawiam na koniec: Czyżby Lis szykował się (bądź chciał sięgnąć) na naczelnego?

niedziela, 30 września 2012

Pusty grób



Tytuł wziąłem z najnowszego “Newsweeka”, który dopiero się ukaże, ale ten fragment z Tomasza Lisa jest dostępny w internecie. Naczelny tygodnika opinii stawia tezę obecną już w dyskursie, iż Jarosławem Kaczyńskim kieruje zemsta. Nie chęć uzyskania władzy, która mu ciągle i wciąż się wymyka, a ten emocjonalny ładunek, który doładowuje mu baterie i pompuje adrenalinę, iż prezes PiS jest zdolny tylu ludzi skierować na ulicę w sumie w bezproduktywnym marszu w obronie czegokolwiek, aby zadośćuczynić tej przyziemnej i wg mnie uwłaczającej godności właściwości charakterologicznej.

Zemsta może jest rozkoszą bogów. Patrząc na Kaczyńskiego raczej trudno go podejrzewać, aby miał wstąpić na Olimp, a olimp władzy jest już niedosiężonym szczytem. Nie zaprowadzi go żaden Hermes, nawet gdy nazywa się o. Rydzyk. Ale władza jest słodka, zemsta ponoć też. Nie tyle jej spełnienie, co dążenie do niej. Ta determinacja Kaczyńskiego przemawia do mnie, wszak z Donaldem Tuskiem przed 2005 rokiem zdążali do IV RP skodyfikowanej intelektualnie przez byłego posła PO Pawła Śpiewaka. Ale Tusk zdradził, a takie zdrady towarzyszy walki są najboleśniejsze.

To jeden z powodów (może najważniejszy), ale najistotniejszym, który mobilizuje twardy elektorat jest Smoleńsk. To na nim buduje mit patriotyczny, który ma w sobie sprzeczność, bowiem w tym micie kłócą się dwa pierwiastki: olimpijski i parnasistowski. Olimp Kaczyńskiemu umyka i bodaj machnął na niego ręką, ale Parnas, robota tworzenia wielkości brata (pośrednio i siebie) z elementów natchnionych, wydumanych, stworzonych na narracji bez pokrycia w faktach, za to wysnutych z wyobraźni (w tym Macierewicza).

Między tymi dwoma pierwiastkami krąży politycznie Kaczyński. Taka hybryda jednak prędzej, czy później upada, a na pewno sięga bruku, gdy jej twórca odejdzie. Tymczasem ma się dobrze, bardzo dobrze. Jest niezrealizowana, tym bardziej silna i mobilizująca.

Pusty grób, o którym pisze Lis, pojawił się przy ekshumacjach, jak tak dalej pójdzie, tych ekshumacji będzie więcej. Ciało wyjęte z grobu, wszak “dom ostatni” czyni go pustym. Lis utrzymuje, że w nim Kaczyński chce złożyć Tuska, aby nie czuł się samotnym, dołoży mu Ewę Kopacz.

Hm. Zawsze pozostaje ten najważniejszy grób, utratą jego prezes PiS nie będzie ryzykował. Z tym grobem (metaforą)  jednak coś jest na rzeczy. Zauważmy, sobotni marsz odniósł sukces o tyle, że jeszcze dalej władzę (czyt. Tuska) odsunął od społeczeństwa. Ten lud smoleński i radiomaryjny postawił kordon sanitarny między Tuskiem a Polakami. I to jest na razie ten grób Tuska, pieczara władzy.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Rzeczpospolita: obrona kleru


Dziennikarz "Rzeczpospolitej" zarzuca tygodnikowi "Newsweek" (a nawet Tomaszowi Lisowi, który zawiaduje periodykiem) manipulację w centralnym tekście najnowszego numeru "Nieświęte rodziny".

Jak to "Rzepa", wybija na pierwszy plan zarzut (amunicję), który nijak się ma do powołanych danych (cel). Wychodzi z tego, że dziennik strzela ślepakami i nie może redakcja się dziwić, że Pan Bóg naboi nie nosi.

Jak sekretarz redakcji może dopuścić podobny tekst do druku, a naczelny Tomasz Wróblewski takiego "dziennikarza" trzymać w składzie?

Otóż przekaz tekstu jest jasny: kler utrzymuje celibat, a potomstwo spłodzone z ich nasienia jest wymysłem, kłamstwem.

Chodzi jednak o liczby. 60% księży utrzymuje kontakty seksualne z kobietami, a co dziesiąty (a może ciut więcej) ma swój nieślubny przychówek.

"Dziennikarz", a zarazem "matematyk" "Rzepy" dochodzi swym bystrym umysłem, że jest to 6-9% populacji kleru, a nie 10-15% - jak podaje tygodnik.

Otóż te wszystkie liczby są przybliżone, bo dane statystyczne nie mogą być potwierdzone, gdyż Kościół ukrywa tę "wiedzę" przed wiernymi.

Niemniej kler, który ma pozostawać w czystości seksualnej - celibacie - rozpowszechnia swoje nasienie wśród kobiet polskich, nie wchodząc z nimi w święte związki małżeńskie, ale podobne, które zdarzą się wśród wiernych, napiętnuje, grzmi na związki partnerskie, ekskomunikuje.

Taka jest wymowa tekstu "Newsweeka". Kościół proponuje farbowanego lisa moralności, a tygodnik autentycznego naczelnego Tomasza Lisa.

Praktyczna moralność Kościoła to zaprzeczenie jakichkolwiek wartości, "Rzepa" zaś podrzuca czytelnikom (internautom) "dziennikarza", jako dziennikarza.

Kościół staje się pozorem konfesji, tak jak "Rzeczpospolita" uprawia pozorne dziennikarstwo.