sobota, 29 grudnia 2012

Katastrofa na Wnukowie i smoleńska



Czy dzisiejsza katastrofa na moskiewskim Wnukowie może otrzeźwić polskich domorosłych "ekspertów" i zwolenników "zamachu smoleńskiego"? Nie.

Podejrzewam, że ich utwardzi. W liczbach ofiar, w okolicznościach. Na Wnukowie Tu-204 (a więc zmodyfikowana wersja Tu-154M) lądował w warunkach, które wydawały się, że może udać szczęśliwe zakończenie lotu. Zamieć śnieżna, jaka panowała na Wnukowie, jest zupełnie czym innym niż mgła smoleńska, podczas której nie było widać ziemi. Czy na Wnukowie zachowane zostały procedury i jak były one przestrzegane? Dopiero się dowiemy. Każdy pilot, który wyraża empatię do życia innych osób (niekoniecznie swojego) winien w warunkach, jakie panowały nad lotniskiem we Wnukowie, odejść swoim wehikułem na inne lotnisko. Dlaczego tego nie zrobił?

We Wnukowie pilot utracił sterowność samolotu, który wypadł z pasa startowego i rozbił na trzy części, a następnie się zapalił (ogień nie powstał w wyniku wybuchu jakiegoś trotylu). Ta okoliczność to zupełnie inna - bardziej bezpieczna - niż kołowanie do podejścia. Zgliszcza tupolewa na Wnukowie nie są tak dojmująco rozpieprzone, jak smoleńskie, bo lądował. Ale te zgliszcza samolotu "podpowiadają:, jak wyglądałyby, gdy samolot spadł. Nasz samolot nie podchodził nawet do lądowania, tylko kontynuował lot, w którym piloci utracili kontakt wzrokowy ze światem zewnętrznym.

Każda katastrofa boli - ta na Wnukowie - a smoleńska nas szczególnie. To jednak nie powód, aby ból odbierał rozum, albo powodował, by z bólu kroić tragedie polityczne, tym bardziej, że dotykają one naród, a nie tylko "zainteresowanych".

Nie łudzę się. Polak nie uczy się po szkodzie. Ba! Polak nie uczy się w szkołach, ani z doświadczeń innych. Polak ma czuprynę zamiast rozumu i lubi targać nią innego Polaka. Taka szlachecka przypadłość - podporządkowania sobie innych. Moje (czyli: ja) na wierzchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz