niedziela, 18 listopada 2012

Marsjańskie jaja z polskich ofiar


Nie rozumiem postawy właściciela i prezesa "Rzeczpospolitej" Grzegorza Hajdarowicza, który chciał sprawdzić wiarygodność źródeł dziennikarza Cezarego Gmyza po publikacji o trotylu na tupolewie. Gmyz mu ich nie podał, został potraktowany, jak każdy kumaty biznesmen winien z nim postąpić, zaznał dobrodziejstwa bezrobocia. Nie rozumiem, iż odpowiadając własną kieszenią za wydawnictwo, Hajdarowicz dopuścił do takiej publikacji, która mogła przewrócić Polskę. To jest dla mnie kluczowe, nie rozumiem Polaka w Hajdarowiczu, który pozwolił, aby porządek państwa jego i mojego (nie wiem, kto tak naprawdę w kraju identyfikuje się z suwerenną Polską) zawisło na domniemaniu prawdomówności źródeł Gmyza.

Dziennikarz może sobie chronić kogo chce, sprawa jest zbyt poważna, aby działała w tym wypadku ochrona źródeł. Każdy poważniejszy od kauzyperdy prawnik wyśmieje prawo, które jakoby w tym wypadku miało działać. Zresztą ciekawe byłoby rozstrzygnięcie sądowe i wykładnie prawne. Ale Gmyz i środowiska go popierające tego nie zrobią. Za wiele w nich rozsądku nie ma, ale aż tak nierozsądne nie są.

Nie rozumiem, dlaczego właściciel godził się na taki, a nie inny skład zespołu redakcji. Czyżby wcześniej nie czytał tej gazety, która traciła od lat autorytet, acz chwaliła się sukcesami. Tworzenie nowego bezkrytycznego czytelnika należy najwyżej do osiągnięć inżynierii społecznej, która miała zaspokajać potrzeby jednej partii.

Nie rozumiem wiary Hajdarowicza w redakcję, która zawiodła go do dzisiejszej sytuacji, iż musi bronić własnego biznesu, samemu bawiąc się w redaktora i publikując "Całą prawdę o trotylu". Jarosław Kaczyński z tego powodu nie zewrze szeregów i wraz z Antonim Macierewiczem z samego rana po publikacji nie ogłoszą, iż nie obowiązuje formuła "zbrodnia niesłychana", a inna mickiewiczowska "miłujmy się".

Na rzecz "zbrodni niesłychanej" pracowano wytrwale od daty 10.04.2010, do tego stopnia, że 36% niezorientowanej populacji Polaków dopuszcza "zamach smoleński". Sukces? Ogromny. Zdrowe to, jeżeli zestawi się z rozsądkiem i jako takim krytycyzmem?

"Nie można nie wykluczyć zamachu". "A najazd Marsjan?" Taki gdzieś dialog wyczytałem związany z powyższymi sprawami. W ten sposób dorobiliśmy się w kraju "zielonych ludzików", którzy nie tylko nie wykluczają, ale żyją w rzeczywistości alternatywnej i chcieliby zastąpić realność tu i teraz. W pozorach może łatwiej żyć, ale i wartości są pozorne. Zresztą ci polscy Marsjanie lubią szperać w realnych (naszych) leksykonach i co ciekawsze (najwartościowsze) rzeczowniki i przymiotniki asymilować. Do takich należy np. patriotyzm.

Czy przez naczelnego "Uważam Rze" Pawła Lisickiego przemówił Marsjanin? Dla mnie tak, tyle w tej wypowiedzi nierzeczywistości, chciejstwa, iż stwierdzam: przed wizytą człowieka na Marsie zawitali na ziemi (na razie tylko w Polsce) Marsjanie. Przypomnę, iż tytuł "Uważam Rze" należy też do właściciela "Rzeczpospolitej", Hajdarowicza. Wracając do Marsjan. Cóż takiego rzecze Lisicki na portalu wPolityce? Ano, "Grzegorz Hajdarowicz stał się uczestnikiem walki politycznej i wciągnął "Rzeczpospolitą" w niekończącą się awanturę". Jedna cecha języka marsjańskiego już może być opisana: "oczywista oczywistość".

A niby czym jest dziennikarstwo w "Uważam Rze", a wcześniej w "Rz"? To nie była awantura smoleńska - bo ciągle to clou polskiej polityki - w której zestawiało się równoprawnie quasi-ekspertów "macierewiczowskich" z rzeczywistymi ekspertami z komisji Jerzego Millera. To jest gorzej niż awantura, bo po 1) nieodwracalne spustoszenie w umysłach niektórych czytelników, 2) pozór wartości stawiano naprzeciw wartości.

To tyle co do awantury, Hajdarowicz stara się ratować swoją substancję biznesową - "Rzeczpospolitą" (moim zdaniem nie do uratowania), a Marsjanin, który tę awanturę prokurował od przeszło dwóch lat, zachowuje się, jak klasyczny złodziej: "Łapaj złodzieja!" Lisicki zrobił z Hajdarowicza awanturnika. A trzeba było nie kupować takiego podejrzanego biznesu, jak "Rzepa" - można dzisiaj radzić Hajdarowiczowi.

No, ale biznesmen medialny ma w portfelu i na utrzymaniu "Uważam Rze" z Marsjanami. Wyrzucić Marsjan, to trzeba na ich miejsce przyjąć innych. A kto będzie chciał przyjść do takiego tygodnika?

Można wybrać najłatwiejszą opcję: sprzedać tygodnik. Ale kto zechce kupić? To jest siła Lisickiego, z tej pozycji negocjuje, zarzucając swemu chlebodawcy "awanturnictwo". Czegoś Lisicki się nauczył. Co w tej sytuacji może podjąć Hajdarowicz? Gdybym miał tyle szmalu, co on, zlikwidowałbym tygodnik z dnia na dzień. Strata oczywista, ale przynajmniej nie byłby wyzywany przez kogoś pozostającego na utrzymaniu, iż jest awanturnikiem.

Odsyłam zresztą do tego wywiadu Lisickiego, w którym jest wszystko. Niekompetencja żurnalistyczna, biznesowa (nie rozumie biznesu, a mówi o nim), prawna i logiczna.

Tomasz Lis pisze o tym, co się dzieje w mediach Hajdarowicza i popełnił - a może nie - językową pętelkę: "chcą postawić pana Hajdarowicza do konta". Naczelny "Newsweeka" "apeluje" o solidarność dziennikarską: "Jeżeli macie jaja, a nie wydmuszki, podajcie się do dymisji" (trawestacja moja). A jak zrobił Gmyz? Złożył zwolnienie, Hajdarowicz przychylił się temu, teraz Gmyz może chodzić po mediach i psioczyć, jaka mu krzywda się wielka stała. Jest duży odsetek populacji, którzy nadstawiają ucha kolejnej polskiej ofierze (co prawda, ofiara losu, ale zawsze ofiara). A być przy tym Marsjaninem, który ma jaja i zrobili z niego ofiarę - to byłoby coś. Oryginalny polski wkład w dziennikarstwo globalne.

Wystarczy namówić Krzysztofa Skowrońskiego, aby przyznawał polskie Pulitzery i tak rok po roku mógłby statuetką Marsjanina być nagradzany kolejny dziennikarz "Uważam Rze".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz