Donald Tusk wygłosił niedzielne orędzie (10.02). Co chciał tym zyskać? Przede wszystkim skonsumować sukces na RE, gdyż Polska wyrwała z unijnego budżetu 105,8 mld euro (o 4 mld więcej niż w poprzednim budżecie).
Chce przy okazji ośmieszyć decyzję PiS o wotum nieufności dla jego rządu. Podbić punkty procentowe. Zapowiedział objazd po kraju tuskobusem.
Można zapytać: czy to agitacja, czy konsultacje? Premier powiedział:
Najlepszym lekarstwem na kryzys są inwestycje. Tam, gdzie one są, jest i praca. - Będziemy budować. Dokończymy sieć dróg, unowocześnimy koleje i komunikację miejską, zainwestujemy w opiekę zdrowotną i edukację. Znajdą się pieniądze dla małych i średnich przedsiębiorstw. Szczególne wsparcie zagwarantujemy polskim rolnikom.
Zaś w najnowszym "Newsweeku" Tomasz Lis dramatycznie pisze:
Nadchodzi bowiem nieubłaganie moment, gdy będzie musiał powiedzieć, co dalej. Co zamierza zrobić z bezrobociem, które właśnie przekroczyło 14 procent? Jak zamierza poprawić sytuację młodych ludzi, którzy coraz częściej są przegrani już na starcie dorosłego życia? Jaki pomysł ma rząd na rozwiązanie naszych problemów demograficznych? Czy chcemy wejść do strefy euro i podjąć związane z tym ryzyko, czy też nie jesteśmy w tej sprawie zdeterminowani i zaryzykujemy marginalizację pozycji w Unii? I to od odpowiedzi na te pytania zależy, w jakim punkcie będzie Polska za 10 i za 20 lat. A jakoś nie kroi się, że w najbliższym czasie premier da nam te odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz