Jarosław Marek Rymkiewicz jest pisarzem i w zależności jak mu w duszy rezonuje - narracją, fabułą, bądź liryką - podaje ku wierzeniu czytelników i polityków. Te dwa ostatnie zbiory są nietożsame, a w Polsce najczęściej rozłączne.
Jest pisarzem wybitnym, w suwerenność po 1989 roku wszedł z bagażem narracji romantycznej i tak postrzegał (postrzega) cezurę we współczesnej historii Polski. Nie opisuje dzisiaj, lecz poprzez okular dziejów patrzy na nas, jak sobie radzimy z wolnością.
Cezura była w czasie, ale nie była w ludziach i między nimi. Nie rozdzielone zostały elity przed 1989 rokiem od tych, które po tej dacie mają decydować o Polsce. Dla Rymkiewicza elity się wymieszały i tym, które dzisiaj pozostają w opozycji, szepcze: a wy, a wy?
Tak wymieszała się Rymkiewiczowi wolność z krwią (z wieszaniem), otrzymując upostaciowienie w konkretnych personach historycznych. Pisze z talentem, acz nie przesadzałbym, iż jest wielce czytany. Naprawdę ciekawy esej-traktat "Samuel Zborowski" nie spotkał się z takim przyjęciem, na jaki zasługuje. A jest o totalnej wolności szlacheckiej, która przeniesiona na współczesność nijak się ma do rzeczywistości.
Rymkiewicz rzuca od czasu do czasu w przestrzeń polityczną takie ziarna, jak z zabiciem Jarosława Kaczyńskiego. Trafiają w twarde bruzdy szarych komórek prawicy i ta rezonuje. Publiczne okazywane jest drżenie łydek, że wygrywając Kaczyński winien się bać o swoje życie (Kaczyński wszak zawsze wygrywa, albo moralnie, albo w sondażach).
Wyznawcy takiego zagrożenia prezesa dostają do rąk własnych argument, iż partia na ochronę swojego wodza wydaje rocznie ok. miliona złotych. Jest czego się bać? Jest. Ale bać o budżet państwa. Dobrze, że Kaczyński jest tylko jeden. Gdyby takich było więcej, nawet Tusk z Rostowskim nie daliby rady finansom publicznym.
To mógł mieć poeta na myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz