Prof. Zygmunt Bauman zrezygnował z doktoratu honoris causa, jaki miał otrzymać w Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Napisał do rektora, iż nie chce, aby doszło do takich zdarzeń, jak w czerwcu na Uniwersytecie Wrocławskim, gdy w stronę wybitnego socjologa neofaszyści z NOP wraz z kibolami krzyczeli "Wypier..." i "Norymberga dla komuny".
Bauman nazwał te protesty "niepotrzebną wrzawą", zwłaszcza po wpisach w internecie na prawicowych portalach. Skrzykiwali się w nich, aby zakłócić przyznanie doktoratu honoris causa: "Musimy tam iść dużą gromadą. Niech ten stary komuch znowu narobi w gacie".
Dwójka wykładowców z DSW - dr Mirosław Tryczyk i dr Monika Spławska-Murmyło - zwróciło się do prof. Baumana z dramatycznym apelem, aby zmienił decyzję. Aby nie rezygnował z nadania doktoratu honoris causa. Wykładowcy piszą: "Panie Profesorze, drodzy studenci, wrocławianie, Polacy, jest źle. Tak naprawdę jest tak fatalnie, że gorzej już być nie może".
List dwójki wykładowców wyczerpuje wszystkie znamiona opisu publicznego zła, z jakim mamy do czynienia w dzisiejszej przestrzeni. Ten list powinien być czytany, jako homilia, jako odezwa do wszystkich, którym zależy na wolnej przestrzeni kultury, nauki, życia publicznego i politycznego.
"W wolnej Polsce wielka postać międzynarodowej humanistyki, osobowość świata nauki i kultury, człowiek, który za swój wkład w rozwój nauk społecznych powinien być hołubiony w Polsce jak mało kto, odmawia przyjęcia tytułu naukowego największej prywatnej uczelni na Dolnym Śląsku, bo stał się obiektem ataku za to, że jest Żydem, oraz za to, że w młodości popełnił błąd, służąc w oddziałach KBW na stanowisku kancelisty.
Nie wahamy się tego nazwać końcem demokracji i upadkiem wolności. Co mogą zrobić jeszcze bardziej spektakularnego środowiska neofaszystowskie niż to, co właśnie udało im się osiągnąć, czyli uniemożliwić wyższej uczelni wręczenie tytułu naukowego nie w nagrodę za czyjeś "życie", ale za dokonania naukowe?
Przecież to zamach na jedną z podstawowych wolności, wolność nauki. Udawało się tego dokonać Kościołowi przez całe stulecia epoki średniowiecznej i późniejszych, kiedy to za swoje poglądy uczeni trafiali na indeks ksiąg zakazanych czy nawet stosy, ale nawet wtedy nie zakazywano nadawania tytułów naukowych za pochodzenie narodowe i za czyny polityczne czy niepolityczne, zwyczajnie głupie, bo młodociane.
Co środowiska neofaszystowskie i kibolskie mogą w sensie politycznym zrobić jeszcze gorszego? Pomaszerować na Warszawę w marszu czarnych koszul, by obalić rząd? W pełni skutecznie już i bezkarnie blokują nominacje naukowe w Trzeciej Rzeczpospolitej, zastraszają intelektualistów, przerywają wykłady, biją na ulicach, nieustannie łamią Konstytucję, nawołując do nienawiści na tle rasowym i religijnym. To się już dzieje, co będzie dalej?"
Te środowiska dostają wsparcie polityczne i publicystyczne wydawałoby się poważnych polityków i publicystów, którzy neofaszystów i kiboli usprawiedliwiają, a nawet nazywają to niepokornością lub opatrując podobnym eufemizmem. Piotr Semka w najnowszym numerze "Do Rzeczy" takie wprowadza wartościowanie: "Przy okazji walki z ekstremizmem prawicowym chce się w Polsce zdezawuować antykomunizm. Jeśli prokurator uznaje, że hasło - Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę- jest wzywaniem do czynnej przemocy, to żadnego frontu porozumienia w walce z prawdziwym ekstremizmem nie będzie".
Semka uważa, że kibole wyrażają swoje patriotyczne poglądy, Ruch Narodowy jest pośrodku, groźni są tylko bandyci atakujący mieszkania imigrantów. Pewnie dlatego groźni, bo jeszcze nie zorganizowani, a więc nie można ich politycznie wykorzystać, jak do akcji na Uniwersytecie Wrocławskim, po której to "niepotrzebnej wrzawie", wybitny socjolog zrezygnował z doktoratu honoris causa na DSW.
Jest fatalnie, bo wiele umysłów w Polsce jest zaćmionych, przesiąkniętych polityczną nienawiścią, a więc usprawiedliwiających brutalne i brunatne czyny skierowane w stronę przeciwnika (czyt. wroga).