sobota, 31 sierpnia 2013

Wałęsa jest skarbem


Sierpień '80 to nie tylko jedna z najważniejszych dat w nowoczesnej historii Polski. Trudno było wówczas, a także dzisiaj przecenić jej znaczenie. Polacy zdobyli się na pokojowy zryw. Choć dokonała tego garstka. Ale tak zawsze jest. To jest ta elita reprezentująca geniusz czasu, który długo dojrzewa, na który czasami pracują pokolenia.

A na czele tej elity stanął elektryk Lech Wałęsa, który książki nie przeczytał. Tak wyglądają paradoksy. Kto jednak pamięta tamten czas, ma świadomość, że tylko Wałęsa był stanie udźwignąć taką odpowiedzialność. Tak czasami zawęźla się w jednej osobie heideggerowskie Sein und Zeit.

Jeżeli wgłębimy się bez uprzedzeń (ale ze znajomością) w historię - nie tylko w nią, bo w jej produkty: tradycję, literaturę, sztukę, kulturę - podobnego jak Sierpień '80 wspólnego osiągnięcia Polaków nie znajdziemy.

Świetnie dzisiaj uchwyciła sylwetkę Wałęsy Ewa Milewicz w "Wyborczej":
Wałęsa jest skarbem. Dlatego tak mnie irytują głosy w różnych portalach, że sami by chętnie posiedzieli w Arłamowie i napili się wódeczki. No to posadź się, kolego! Ja bym chciała, żeby państwo polskie otworzyło takie więzienie i posadziło tam jednego i drugiego z tych forowiczów, taki eksperyment jak u Zimbardo. Wałęsa, dopóki nie został prezydentem, był w porządku. A to gadanie, że podpisał jakiś dokument?! Tysiąc razy już to powiedział, że podpisał. A co miał zrobić? Ciekawe, czy ten, kto go o to oskarża, by nie podpisał? W 1970 roku, sam, w łapach SB?

Wałęsa o 33. rocznicy powiedział w swoim stylu, acz nie przesadził:
To święto zasłużyło sobie naprawdę na powagę. To było największe zwycięstwo w dziejach Polski.

Szkoda mi marnować słowa na abp Leszka Sławoja Głódzia (kler nie zdał egzaminu po 1989 roku), ani na dzisiejszego szefa "Solidarności" Piotra Dudę, bo stał w tamtym czasie, gdzie ZOMO (że posłużę się passusem polityka, który zgłupiał do reszty), którzy też obchodzili Sierpień '80 i są cytowani w internecie.

piątek, 30 sierpnia 2013

Tusk może uniknąć Waterloo

13 października - dzień warszawskiego referendum. To dla Donalda Tuska data w ostatnim czasie najważniejsza. Tak samo, jak ostatnie wybory parlamentarne, a może nawet bardziej.

Dlatego już stosuje grę medialną. Ostrą, a może nawet brutalną. Wysłał dwa komunikaty. Jeden - nie idźcie na referendum. Drugi - HGW i tak zostanie, jeśli przegra, będzie zarządcą komisarycznym.

Co o tym myśleć? Przeciwnicy - powiedzą, że referendum jest dobrem demokracji. Ale demokracja jest grą polityczną. I tę zaproponował Tusk. W polityce ważna jest skuteczność, a w demokracji skuteczne zastosowanie najlepszych rozwiązań prawnych.

Zwycięzców się nie rozlicza. Tomasz Lis twierdzi, że ten polityczny dogmat jest autorstwa najgłośniejszego kanclerza III Rzeszy. Otóż nie. To określenie pada w biblii skuteczności politycznej: "Księciu" Machiavellego.

Tenże Lis twierdzi, że Warszawa tego październikowego dnia będzie dla Tuska Stalingradem. Nie odpowiada mi ta metafora, zbyt zawikłana. Bardziej wybór między dwoma bitwami napoleońskimi: Austerlitz, albo Waterloo.

Jeżeli ten dzień dla premiera miałby być dniem miasta walońskiego, to zapytam: kto byłby Bluecherem, a kto Wellingtonem.

I powiem tak: nie widzę. Tusk jest wyczerpany, jak cesarz francuski po marszu rosyjskim (Smoleńsk i nie tylko), nie może więc dopuścić do bitwy pod Lipskiem, nawet poświęcając księcia Pepi (HGW). Ma czas na skonsolidowanie szeregów i nowy zaciąg (rządowy). Wyrzucić Gowina, dogadać się ze Schetyną.

Bez Lipska nie będzie Waterloo. Albo inaczej: będzie to miasto walońskie, ale będzie miało zamierzony wynik, bo nie widać Bluecherów i Wellingtonów. Taka jest polityka: skuteczność osiągana poprzez eliminację wrogów, szczególnie we własnych szeregach.

Bez Waterloo nie będzie Elby, ani św. Heleny, bo tam zostałby zesłany przez Jarosława Kaczyńskiego po procesie smoleńskim, który przypominałby "toczka w toczkę" to, co wyprawia Janukowycz z Tymoszenko. Wygrana PiS - to kazamaty dla Tuska.

sobota, 24 sierpnia 2013

Kaczyński w wyborach prezydenckich może liczyć na bankową porażkę



Jarosław Kaczyński ma kłopot. Nie ma kogo wystawić w wyborach prezydenckich. Pozostaje mu jedno - samemu w nich wystartować.

Jakiś czas temu prezes PiS zasugerował, iż kandydatem jego będzie Piotr Gliński (prof.), ale podobno w badaniach pracowni Millward Brown ten może liczyć tylko na 4%. Rozpoznawalność żadna. Gliński nie wypromował się przez Alternatywy, ani nawet przez tablet, gdy prezes na trybunie sejmowej dał głos swemu kandydatowi na parapremiera rządu technicznego.

Ta sytuacja nie powinna zanadto dziwić, Kaczyński nikomu już nie pozwoli, aby był twarzą PiS, a kimś takim mógł być Gliński. Parapremier był spychany na drugi plan przez Kaczyńskiego, a nawet gdyby nieopatrznie był bardziej rozpoznawalny, prezes wszystko by zrobił, aby go skompromitować.

Zresztą prędzej, czy później, Gliński urwałby się z łańcucha Kaczyńskiego, gdyż ani nie wierzy w Smoleńsk, ani nie wyznaje populistycznych wartości pisowskich.

Kaczyński zatem musi się szykować na kolejną porażkę, bo z Bronisławem Komorowskim tylko to go czeka.

Do takich informacji dotarł dziennikarz  "Newsweeka" Michał Krzymowski:
Plan ze startem Glińskiego stoi jednak pod dużym znakiem zapytania. – Jeśli Solidarna Polska dostanie się do europarlamentu, to Gliński nie będzie mógł kandydować – stwierdził niedawno prezes PiS w jednej z prywatnych rozmów. - To logiczne. Jeśli Solidarna Polska prześlizgnie się przez wybory europejskie, to Ziobro pozostanie w grze i będzie kandydować na prezydenta. A Gliński jako były członek Unii Wolności i aktywista ruchów ekologicznych miałby z nim poważny problem. Szczególnie wśród słuchaczy Radia Maryja i wyborców skrajnie prawicowych - mówi polityk, który uczestniczył w tej rozmowie.

Ta sama pracownia Millward Brown przeprowadziła badania, jak dzisiaj wyglądałyby wybory prezydenckie. Dla PiS wyglądają jak katastrofa: Bronisław Komorowski – 50 proc., Zbigniew Ziobro – 11 proc., Janusz Palikot – 6 proc.., Leszek Miller – 5 proc., Janusz Korwin Mikke – 5 proc., Piotr Gliński – 4 proc. i Janusz Piechociński – 3 procent.

Jeden z polityków PiS miał powiedzieć:
 Prezes nie powiedział tego wprost, ale zrozumiałem, że, jeśli zawczasu nie zabijemy Solidarnej Polski, to nie będzie miał wyjścia i sam będzie musiał stanąć do tych wyborów.

Z niecierpliwością czekam na kolejne porażki Kaczyńskiego. Cieszą one, jak mało co w polskiej polityce.

piątek, 23 sierpnia 2013

Drybler Tusk i Gowin w atakującej obronie

Donald Tusk fundnął sobie porażkę na własne życzenie. Ta porażka nie dotyczy tylko jego, ale partii rządzącej. Premier jest jednym z lepszych w kraju socjotechników, więc można spojrzeć na tę porażkę przez inny okular. Mianowicie, aby zapobiec głębokiemu kryzysowi, kryzys się wywołuje. Tusk świadomie go mógł wywołać.

Platforma w kryzysie jest od dawna. Do kryzysu programowego doszedł kryzys sondażowy - zarówno kiepskie notowania PO, jak i Tuska. Aby nie pójść na dno, wierchuszka PO wymyśliła wcześniejsze wewnętrzne wybory. Ktoś naprzeciw Tuska musiał (a w każdym razie powinien) stanąć. Wyzwanie podjął Jarosław Gowin. A mógł to zrobić jeszcze Grzegorz Schetyna. Można sobie wyobrazić, jak wyglądałaby dzisiaj Platforma, gdy ta trójka ścigała się o fotel przewodniczącego.

Kryzys programowy PO (niemożność przyjęcia ustaw in vitro, związków partnerskich, ustaw okołokościelnych, itd.) skutkował w sondażach i postrzeganiem Tuska, jako kiepskiego menadżera rządu i włości Platformy.

Tuska czeka jeszcze gorąca jesień. Tradycyjnie Kaczyński będzie deptał w miesięcznice smoleńskie ze swoim "zamachem" i mojżeszową "drogą do prawdy" przez pustynię "Wina Tuska", na domiar złego uderzą w rząd związki zawodowe i to centralnie, w Warszawie.

Tusk chciał legitymacji walczącego przed roszczeniami, a może nawet pozbycia się prawego skrzydła w Platformie, aby ono skonstruowało jakąś przeciwwagę dla PiS. W czasie kampanii wyborczej wszak Gowin skonstruował jakiś program republikański. Nieprzypadkowo "republika" w ustach Gowina tak silnie była artykułowana.

Gowin wraz z Przemysławem Wiplerem i Pawłem Kowalem mogą stworzyć cywilizowaną prawicę, która nie wyprze PiS ze sceny politycznej, ale partię Kaczyńskiego mogą osłabić.

Wszystko powyższe to tylko dywagacje i "pobożne życzenia". Znaczyłoby to, iż PO będzie przesuwała się w lewą stronę sceny, a przynajmniej liberalizmu, o którym w kraju już zapomniano. Bo tak naprawdę nie mamy lewicy, wszak SLD jest partią sentymentu PRL-owskiego.

Wybory w PO to był drybling Tuska - nadal w kraju na politycznym boisku jest Lionelem Messi - Gowin atakował, ale tylko na własnej połowie. Co to więc za atak, acz z takim przeciwnikiem może czegoś się nauczył i gdy stanie w walce z Kaczyńskim o ten sam elektorat (plus Wipler i Kowal), coś uszczknie z elektoratu "katolicko-patriotycznego". Coś. Wówczas mógłby ogłosić się zwycięzcą.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Prof. Bauman rezygnuje z doktoratu honoris causa, wykładowcy apelują o zmianę decyzji

Prof. Zygmunt Bauman zrezygnował z doktoratu honoris causa, jaki miał otrzymać w Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Napisał do rektora, iż nie chce, aby doszło do takich zdarzeń, jak w czerwcu na Uniwersytecie Wrocławskim, gdy w stronę wybitnego socjologa neofaszyści z NOP wraz z kibolami krzyczeli "Wypier..." i "Norymberga dla komuny".

Bauman nazwał te protesty "niepotrzebną wrzawą", zwłaszcza po wpisach w internecie na prawicowych portalach. Skrzykiwali się w nich, aby zakłócić przyznanie doktoratu honoris causa: "Musimy tam iść dużą gromadą. Niech ten stary komuch znowu narobi w gacie".

Dwójka wykładowców z DSW - dr Mirosław Tryczyk i dr Monika Spławska-Murmyło - zwróciło się do prof. Baumana z dramatycznym apelem, aby zmienił decyzję. Aby nie rezygnował z nadania doktoratu honoris causa. Wykładowcy piszą: "Panie Profesorze, drodzy studenci, wrocławianie, Polacy, jest źle. Tak naprawdę jest tak fatalnie, że gorzej już być nie może".

List dwójki wykładowców wyczerpuje wszystkie znamiona opisu publicznego zła, z jakim mamy do czynienia w dzisiejszej przestrzeni. Ten list powinien być czytany, jako homilia, jako odezwa do wszystkich, którym zależy na wolnej przestrzeni kultury, nauki, życia publicznego i politycznego.

Zacytuję kilka akapitów, całość listu jest dostępna tutaj.

"W wolnej Polsce wielka postać międzynarodowej humanistyki, osobowość świata nauki i kultury, człowiek, który za swój wkład w rozwój nauk społecznych powinien być hołubiony w Polsce jak mało kto, odmawia przyjęcia tytułu naukowego największej prywatnej uczelni na Dolnym Śląsku, bo stał się obiektem ataku za to, że jest Żydem, oraz za to, że w młodości popełnił błąd, służąc w oddziałach KBW na stanowisku kancelisty.
Nie wahamy się tego nazwać końcem demokracji i upadkiem wolności. Co mogą zrobić jeszcze bardziej spektakularnego środowiska neofaszystowskie niż to, co właśnie udało im się osiągnąć, czyli uniemożliwić wyższej uczelni wręczenie tytułu naukowego nie w nagrodę za czyjeś "życie", ale za dokonania naukowe?
Przecież to zamach na jedną z podstawowych wolności, wolność nauki. Udawało się tego dokonać Kościołowi przez całe stulecia epoki średniowiecznej i późniejszych, kiedy to za swoje poglądy uczeni trafiali na indeks ksiąg zakazanych czy nawet stosy, ale nawet wtedy nie zakazywano nadawania tytułów naukowych za pochodzenie narodowe i za czyny polityczne czy niepolityczne, zwyczajnie głupie, bo młodociane.
Co środowiska neofaszystowskie i kibolskie mogą w sensie politycznym zrobić jeszcze gorszego? Pomaszerować na Warszawę w marszu czarnych koszul, by obalić rząd? W pełni skutecznie już i bezkarnie blokują nominacje naukowe w Trzeciej Rzeczpospolitej, zastraszają intelektualistów, przerywają wykłady, biją na ulicach, nieustannie łamią Konstytucję, nawołując do nienawiści na tle rasowym i religijnym. To się już dzieje, co będzie dalej?"

Te środowiska dostają wsparcie polityczne i publicystyczne wydawałoby się poważnych polityków i publicystów, którzy neofaszystów i kiboli usprawiedliwiają, a nawet nazywają to niepokornością lub opatrując podobnym eufemizmem. Piotr Semka w najnowszym numerze "Do Rzeczy" takie wprowadza wartościowanie: "Przy okazji walki z ekstremizmem prawicowym chce się w Polsce zdezawuować antykomunizm. Jeśli prokurator uznaje, że hasło - Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę- jest wzywaniem do czynnej przemocy, to żadnego frontu porozumienia w walce z prawdziwym ekstremizmem nie będzie".

Semka uważa, że kibole wyrażają swoje patriotyczne poglądy, Ruch Narodowy jest pośrodku, groźni są tylko bandyci atakujący mieszkania imigrantów. Pewnie dlatego groźni, bo jeszcze nie zorganizowani, a więc nie można ich politycznie wykorzystać, jak do akcji na Uniwersytecie Wrocławskim, po której to "niepotrzebnej wrzawie", wybitny socjolog zrezygnował z doktoratu honoris causa na DSW.

Jest fatalnie, bo wiele umysłów w Polsce jest zaćmionych, przesiąkniętych polityczną nienawiścią, a więc usprawiedliwiających brutalne i brunatne czyny skierowane w stronę przeciwnika (czyt. wroga).

wtorek, 13 sierpnia 2013

Krzyż Karola Szwalbe w rękach bp. Henryka Tomasika


Karol Szwalbe z bezimiennego komendanta policji w Radomiu stał się niemalże konsekrowanym na terenie swojej diecezji. Oto bp Henryk Tomasik krzyżem Karola Szwalbe pobłogosławił uczestników 35. Pieszej Pielgrzymki.

Wartościowym w nomenklaturze pielgrzymki jest przymiotnik "piesza". Czym dojechał bp Tomasik na swoje błogosławieństwo krzyżem im. Karola Szwalbe? Czy rowerem - jak zaleca, a zatem wymaga papież Franciszek - a może, jak pielgrzymi: per pedes. A może jeszcze inaczej.

Franciszek ma też do rozstrzygnięcia, czy bp Tomasik zaprowadza nowe porządki liturgiczne, posługując się krzyżem, którego hierarcha nie jest właścicielem, a jest nim Szwalbe, wszak zdjął go ze ścian swojego gabinetu.

Do rozstrzygnięcia jest problem wiarygodności krzyża im. Karola Szwalbe. Czy bp Tomasik miał certyfikat potwierdzający, że to ten właśnie krzyż. A takowy dokument może wystawić tylko komendant policji miejskiej w Radomiu Szwalbe.

Jeżeli nie byłby to ten krzyż - krzyż Szwalbe - bp Tomasik dopuściłby się kłamstwa, szalbierstwa i mistyfikacji. Zdaje się, że hierarcha wie, co powiedział o podobnych postawach moralnych Chrystus i do kogo powiedział.

Nie wiem, do jakiego okresu swoich dziejów dotarł polski Kościół. W literaturze - a dzieje cywilizacji zachodniej posługują się nazewnictwem zaczerpniętym z literatury - po grotesce zwykle następuje burleska, w sztuce filmowej odpowiednikiem tej ostatniej jest komedia slapstickowa.

I nie jestem pewien, czy w tym slapsticku bp Tomasik jest Chaplinem kopiącym w tylną część ciała żandarma? A żandarmem jest komendant Szwalbe, aby trzymać się logiki. Zaś nie podejrzewam, aby bp Tomasik miał świadomość geniusza komedii Chaplina, wychodzi mi na to, iż jest li tylko żandarmem nie swojego krzyża.

W narracji slapstickowej żandarm był i jest pośmiewiskiem. Bp Tomasik sprowadził Kościół i jego symbol na takie ścieżki. Zwykle po kopnięciu, żandarm wpadał w głęboką kałużę, w przepaść, w niebyt. Ten gest liturgiczny - błogosławieństwo nie swoim krzyżem - to zapowiedź kresu, końca "takiej postaci świata". Jeżeli bp Tomasik jest głęboko wierzący - a powinien - może zapytać wiszącego na krzyżu Chrystusa, czy on, który umarł za grzechy ludzi, odczuwa cios profanacji wymierzony przez hierarchę, czy ten cios go nie boli?

No, ale... Hierarchów mamy takich, jakich mamy, jak bp Tomasik, który pielgrzymujących pieszo błogosławił krzyżem im. Karola Szwalbe. No i czym bp Tomasik odjechał z miejsca błogosławieństwa pielgrzymów pieszych, ze Mstowa k. Częstochowy? Rowerem, czy per pedes?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Tusk i Kaczyński jako taksówkarze


Premier Norwegii Jens Stoltenberg usiadł za kierownicę samochodu i przez jeden dzień robił za taksówkarza. Woził Norwegów i turystów po Oslo, kasując za kurs, ile taryfa wybiła. Choć miał na nosie ciemne okulary, bywał rozpoznany, bo obcując nos w nos z telewizorem, nawet kamuflując się, jak antyterrorysta, szefowi rządu trudno ukryć swoją tożsamość przed elektoratem.

Powód: bliżej ludzi? Nie! Wybory już 9 września. Czego się nie robi i mówi w czasie kampanii wyborczej. Resory sondażowe Partii Pracy lekko siadły, słupek poparcia spadł, Stoltenberg rządzi już 8 lat, więc wyborcom się opatrzył.

Przypomina to coś? Jasne. Ale u nas do wyborów jeszcze szmat czasu, Donald Tusk rządzi już 6 lat. Ale kto wie, jak zachowa się w kampanii wyborczej. Poprzednio jeździł tuskobusem, może przesiądzie się na taksówkę. Lecz opozycja nie będzie próżnować.

Gdyby Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zrobić do tego czasu prawo jazdy i nauczył się parkować przy Nowogrodzkiej, to taki wjazd taksi na Wiejską mógłby mu przysporzyć tych potrzebnych procent, aby samodzielnie rządzić, bo nikt z PiS nie wejdzie w koalicję.

No, a co stałoby się z ochroną, która prezesa rocznie kosztuje przeszło milion zł. Wszak czterech drabów nie posadzi na tylnym siedzeniu. Jest to wbrew prawu, a gdzie miejsca dla pasażerów.

Jako że Kaczyński boi się zamachu na swoje życie, mógłby po Warszawie jeździć czołgiem, ochroniarze robiliby za załogę. Żart? Ależ nie. Gdy myśli się o silnej Polsce, kraj potrzebuje silnej armii, Kaczyński jako czołgista "Rudego", a za Szarika mógłby robić jego kot, albo Adam Hofman.

Radzę polskim politykom przyglądać się kampanii i wynikom wyborów w Norwegii. Jeżeli Stoltenberg zostanie premierem na kolejne cztery lata, nie zawracać sobie głowy PR-owcami, bo wymyślą to, co inni wymyślili. Szkoda szmalu, budżet ledwo zipie. Jest nadzieja, że niektórym politykom tak spodoba się szoferowanie, że nie zechcą wrócić na Wiejską.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Gargamel Terlikowski


Tomasz Terlikowski dojrzał. Wyrósł z krótkich spodenek i nadrabia zaległości w edukacji kulturalnej. Widział co prawda telewizyjne "Smerfy", ale bywszy brzdącem niespecjalnie wiedział, co jest w nich dobre, a co złe. Wtulał się w opowieść, jak w pluszowego misia i chłonął magiczną narrację.

Dojrzały Terlikowski inaczej odbiera sequel "Smerfów", czemu daje wyraz w recenzji na portalu Fronda.pl. Odrzuca magię, patrzy realistycznie.

Nie podoba mu się Gargamel, w którym dojrzał samo zło. Tyle samo widzi w nim zła, ile w nowoczesnej przestrzeni publicznej. Dojrzały Terlikowski jednak nie dojrzał, że jest podobnym do Gargamela w przestrzeni publicystycznej. Także gania z kołkiem osikowym, jak bajkowy bohater i chciałby przyszpilić do ziemi, zesłać do piekła, a to związki partnerskie, a to in vitro i wszelakie odstępstwa od wartości chrześcijańskich. Jest bardziej zdecydowany w uśmiercaniu wampirów nowoczesności, niż sami biskupi, którym powinno szczególnie zależeć, bo nowoczesność uśmierca ich sens zawodu, a więc egzystencji.

Terlikowski nie ma litości dla nowoczesnego społeczeństwa, jak Gargamel. Dojrzał w Gargamelu samego siebie, acz się do tego nie przyznaje. Gdy był dzieckiem przystawał na magię zła, którego gdyby nie było, nie bylibyśmy w stanie rozpoznać dobra.

Dzisiaj dojrzały Terlikowski nie może dojrzeć tego w sobie, co inni w nim widzą, a on rozpoznaje pod omacku za pomocą różdżki "wartości chrześcijańskich", która wskazuje w zależności, w kogo rękach się znajduje.

Jedyną pociechą dla Terlikowskiego jest jego osobista pociecha, córka, która ojcu przytaknęła z rozpoznaniem, że Gargamel jest złem. Obcuje z podobnym Gargamelem na co dzień. Pociecha Terlikowskiego jest także pociechą dla innych, że wyrwie się z magii wartości chrześcijańskich, dojrzeje.

Terlikowski dojrzał w Gargamelu samo zło, czym potwierdził psychoanalityczną regułę starą, jak świat. Najbardziej jesteśmy niebezpieczni dla siebie, tkwiąc w nierealistycznej ocenie samych siebie. Mając o sobie magiczne, a nie realistyczne pojęcie.

Terlikowski dojrzał metrykalnie, ale nie dojrzał, że czasy się zmieniły. To, co kiedyś było magią, dzisiaj jest realistycznym złem, a kimś takim jest frondysta w przestrzeni publicystycznej, Gargamelem. Przynajmniej jego córka potrafi się przed nim bronić, jak to smerfetki mają. To jest pociecha.

sobota, 10 sierpnia 2013

Agent Tomek donosi w stylu Woody Allena


Nie wiedziałem, że w komendach i komisariatach wiszą krzyże. Nie bywam. Ale gdybym wiedział, zadałbym pytanie, czy wiszą po to, aby je profanować. Pewnie tak, by następnie uskutecznić jakąś chryję polityczną, że Kościół jest atakowany.

Bo w Polsce Kościół mieści się w krzyżu, dlatego państwo i jego instytucje mają z przedstawicielami Kościoła krzyż pański. Bowiem ci czują się atakowani i wychodzą w proteście, aby "bronić". Sensu w tym niewiele, jak sensu nie można dopatrzyć się w postawie agenta Tomka, który dostał się psim swędem do najważniejszej instytucji przedstawicielskiej w kraju, Sejmu.

Co przedstawia sobą agent Tomek? Może męskość z remizy, na pewno nie ma za wiele rozumu, co dokumentuje każdą swoją obecnością w sferze publicznej.

Oto doniósł ten "przedstawiciel" na komendanta policji w Radomiu Karola Szwalbe do pięciu instytucji, a mianowicie do: szefa MSW, Prokuratora Generalnego, Państwowej Inspekcji Pracy, Rzecznika Praw Obywatelskich i do Pełnomocnika Rządu do Spraw Równego Traktowania.

Nie jest to mój żart, ani tego tekstu nie piszę dla żadnego kabaretu, to fakt z życia intelektualnego "przedstawiciela" w Sejmie, agenta Tomka. Jakiś początkujący scenarzysta i reżyser filmowy mógłby z tej postaci wykreować całkiem smaczną fabułę komedii. Byłby pożytek dla narodu z charakterystyki tego "przedstawiciela", bo śmiech to zdrowie. A może Bartosz Arłukowicz wynająłby agenta Tomka dla schorowanych ludzi, niejeden mógłby wyjść z jakiejś ciężkiej depresji na spotkaniu autorskim z tym "przedstawicielem".

Nie podlega dla mnie dyskusji, iż sam agent Tomek mógłby robić za epizodycznego bohatera Woody Allena, bo jego donos (do pięciu instytucji w kraju) jest prima sort. Wenę agent Tomek ma taką, jak nad słynną walizką pieniędzy przed akcją CBA, którą jak zwykle nawalił (czysty Allen, p. "Drobne cwaniaczki"):

Wnoszę o podjęcie działań w sprawie ochrony praw policjantów dyskryminowanych ze względu na przekonania religijne tj. wyznawanie wiary katolickiej przez inspektora Karola Szwalbe, który nakazał im usunięcie katolickich krzyży z budynków policji oraz zakazał uczestniczenia w organizowanej przez funkcjonariuszy pielgrzymce do Częstochowy.

Komenda bądź komisariat to kaplica, kościół, zakrystia? A pałka policyjna to kropidło? Pałka policyjna służy do kropienia, ale po łbie przestępców. Policjant w czasie służby nie może się modlić, ani popatrywać na krzyż, bo po pierwsze - nabawi się kompleksów i z niemocy (ukrzyżowanie to przegranie) popadnie w depresję i musiałby się z niej leczyć, a po wtóre - o czym pisałem wcześniej, przestępca mógłby sprofanować, bardzo to lubią, a ponadto komendant Szwalbe nie jest biskupem.

Choć - trzymając się logiki z remizy - jako komendant miejski Szwalbe jest odpowiednikiem biskupa - komenda jest odpowiednikiem kurii - ale "przedstawiciel" agent Tomek nawet w tej kwestii nie trzyma "ruki po szwam" Gwoli przypomnienia elektoratowi, agent Tomek nazywa się Tomasz Kaczmarek. Głosowaliście, to macie.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Franciszek jak Gorbaczow. Czy skończy jak on?



Tomasz Lis wierzy, że na czele Kościoła stanął reformator. Nie pisze czy wielki reformator, a jeżeli porównuje go do Michaiła Gorbaczowa, śmiem przypuszczać, iż tak.

Porównanie nie spodoba się prawicy, która zafiksowana jest na "nie" na wszystko, co pochodzi z komuny. Dla prawicy najlepiej byłoby, gdyby komuna trwała, nie istnieliby, ale mieliby przynajmniej czyste sumienia.

Franciszek jak Gorbaczow. Śmiałe. Otwarcie wierzei Kościoła, aby go przewietrzyć z zaduchu moralnego, zakleszczenia cywilizacyjnego, z przekrętów finansowych. Jakby nie patrzył, Franciszek chce darować ludzkości Kościół z ludzka twarzą. Przedsięwzięcie zaiste dziejowe, bo do tej pory w Polsce Kościół ma twarz ojca Rydzyka, w innych krajach raczej Kościołem się nie przejmują, bo w wielu jest już wielkim nieobecnym, jest tradycją, jak we Francji, gdzie zapomniano o Kościele i o Rewolucji Francuskiej.

Na razie Franciszek podoba się mediom. Podobają się jego gesty i uniesienia - dosłownie - jako owo w samolocie, gdy wyraził się o homoseksualistach.

Bardziej mnie interesuje nauczanie Franciszka, niewiele o nim wiem, a to, że ma być jak najbliżej prostego człowieka, też niewiele tłumaczy. Jak sobie poradzi z figuratywnością świata zza cienkiej czerwonej linii, jak z dziewictwem Maryi, z cudami, które np. u nas mają się świetnie, ostatnio udostępniono nawet na tę ewangeliczną okoliczność Stadion Narodowy (za opłatą).

Franciszek z racji przyjętego imienia Kościół widzi ubogim, a w każdym razie jego pasterzy. To nie jest powrót do źródeł, to powrót do otwartości, którą Kościół co pewien czas definiuje (albigensi, katarzy, bogomiłowie), ale zawsze jak przy okazji pierestrojki i głasnosti spotyka się z puczem Janajewa.

Tego się obawiam, że Janajew przyjdzie z jakiegoś silnego Kościoła narodowego, np. z Polski. O. Rydzyk jest zaprawiony w bojach "w obronie" i może zechcieć Gorbaczowa Kościoła usunąć. Ale może być tak, że po Franciszku przyjdzie Jelcyn i podpisze akt niepodległości dogmatów Kościołów, klerowi pozwoli na ożenek, kobiety wpuści do celebry przed ołtarzem. Albo nawet ogłosi zerwanie konkordatów, które wiążą Kościoły w poszczególnych krajach z miejscowymi nacjonalizmami.

Obserwuję tylko Kościół polski. Jedyna nauka, jaką pobrali miejscowi hierarchowie od Gorbaczowa z Watykanu jest, iż ogłosili sierpień miesiącem abstynencji. Gorbaczow też ogłosił, też przegrał, ale przynajmniej zaowocowało w literaturze genialną pozycją "Moskwa - Pietuszki" Wienii Jerofiejewa. Katolicyzm w tej chwili nie ma żadnego porządnego pisarza, ostatni Graham Greene dawno zeszedł. Terlikowski nie pisze, uprawia publicystykę i celebrę medialną - zresztą gdyby zaczął pisać, pożegnałby się ze swoimi wartościami.

A może Franciszek chce zrobić z Kościoła to, co się stało z największym politykiem w dziejach Kościoła Szawłem/Pawłem, zechce olśnić świat za pomocą epifanii. Zrozumiałaby stała się reakcja Ewy Wójciak na Facebooku w dniu, gdy konklawe zakończyła teatrum z dymem z Kaplicy Sykstyńskiej.

Wszystkie metafory związane z Franciszkiem są ryzykowne. Na pewno jest niewygodną postacią publiczną dla każdej ze stron post-ideowego świata, w którym tak naprawdę nie ma lewicy, prawicy, zostały co najwyżej nacjonalizmy, ale Kościół z ludzką twarzą mógłby łagodzić obyczaje.

sobota, 3 sierpnia 2013

Fizyczna potwarz Miecugowa nie może być odpuszczona, bo inni mogą czegoś się nauczyć


Fizyczna potwarz na osobie medialnej i tak rozpoznawalnej, jak Grzegorz Miecugow, tylko może się spotkać orzeczeniem: "Nie odpuszczę mu". Młodzieniec powinien spotkać się z odpowiedzialnością przed prawem - tyle, ile ono oferuje. Może się nie nauczy, lecz następnym razem ręka mu się wstrzyma. W takich wypadkach nie ma zmiłuj się, nie ma usprawiedliwienia, że ekspresja nie wytrzymała, tym bardziej, że z premedytacją przygotował kartkę "TVN kłamie".

Gdzieś ci młodzieńcy pobierają nauki - ten u Korwin-Mikke - że tak profesjonalne medium, jak TVN wtłoczono do ich wąskich łepetyn, iż mija się z prawdą. Woodstockowicze zachowali się zgodnie z etykietą Jurka Owsiaka, przeprosili za niewydarzonego Oskara W.

Portal braci Karnowskich skomentował potwarz "Róbta co chceta". Na tego rodzaju prawicy pojęcie wolności nie należy do szczególnie rozpoznawalnej wartości. Jest usytuowana poza ich wrażliwością. Właśnie przed takimi mediami nieprofesjonalnymi trzeba chronić imponderabilia, bo może dojść, że trzeba będzie przed nimi chronić Polskę.

Owsiak potrafi obok rozrywki zafundować naukę, dwa w jednym. Dla woodstockowiczów to nie jest starszy gość, ale zgred jak oni. W Kostrzynie mogą pobrać fachowe nauki o seksie, której w szkole się nie naucza. Np. Od Lew-Starowicza dowiedzieć się, że połowa męskiej populacji ma kompleks wielkości członka, a od ks. Adama Bonieckiego, iż Nergal nie jest diabłem, lecz ta symboliczna postać zła jest pomieszczona raczej u tych, którzy nią straszą.

Dla młodzieży Woodstock to przeżycie pokoleniowe, które przez resztę życia będzie się w nich cukrowało mitycznie. Zdaje się, że Owsiak nie miałby problemów z objęciem najwyższych urzędów w Polsce, włącznie z prezydentem. Taką odwala robotę. Uczy wolności wyrażania siebie, bo tym jest róbta co chceta. A Oskar W. wolność spotwarzył. Jeżeli potwarca jeszcze nauki asymiluje, może nie być stracony i czegoś ze swego czynu się nauczy.

piątek, 2 sierpnia 2013

Gowin, kandydat na parapremiera, doczekał się listu autorstwa premiera


Jarosław Gowin uważa, że zwalcza go Donald Tusk, w czym niejako miałby partyjną rację, gdyby był posłem PiS. Jak ocenić postawę Gowina, który nie poparł wraz z dwoma innymi posłami PO rządowego projektu zawieszenia progu ostrożnościowego długu publicznego?

Gowin nie chciał szkodzić Polakom i głosował zgodnie z sumieniem? Za sprawą wkładu sumienia Gowina nie mamy rozwiązań prawnych w kwestiach in vitro i związków partnerskich. Sumienie Gowina zatrzymało się w prehistorii PO, więc poseł wraca do źródeł, gdy PO miało program, a nie miało praktyki rządzenia.

Takiego konkurenta wygenerowało PO dla Tuska. Nie jest nim ani Bronisław Komorowski, ani Radosław Sikorski, ani nawet premier z Krakowa, Jan Rokita, jest nim Gowin.

Gowin chce zmienić Tuska na stanowisku przewodniczącego PO, a następnie zmienić rząd. Nie tylko Kaczyński ma kandydata na parapremiera rządu technicznego, także PO ma kandydata na parapremiera rządu technicznego, Gowina.

Przy czym Piotr Gliński ma poparcie Kaczyńskiego, Błaszczaka i Hofmana, Gowin ma poparcie Kaczyńskiego, Godsona i Żalka. Cechą wspólną kandydatów na parapremierów jest popierający ich Kaczyński. Zdziwiony jestem, iż Gliński nie stanął w szranki kampanii w PO, gdyż zdecydowanie bliżej byłoby mu objąć wyśnione stanowisko parapremiera rządu technicznego. Wystarczyłoby wygrać konkurencję z Tuskiem i Gowinem.

Gliński nie ma żadnych szans, aby w PiS wygrać z Kaczyńskim (p. Kazimierz Marcinkiewicz), tym bardziej że w tym układzie ma przeciw sobie na dokładkę całe PO.

Tusk napisał list do wyborców PO. Jego wymowa jest faktyczną "polityką miłości" do swojego konkurenta, Gowina, jeżeli skonfrontujemy listy Kaczyńskiego do członków PIS, choć prezesowi nikt nie stawał w jego folwarku partyjnym okoniem.

Gowin wszedł w taką spiralę opozycji, iż oczekuję na dniach podania składu gabinetu cieni parapremiera Gowina. Groteskowy był, jest i będzie Kaczyński. Do tego panoptikum dołącza Gowin.

Polityka nie jest kwestią sumienia, nie jest dochodzeniem do jakiejś wydumanej prawdy. Jest działaniem na rzecz dobra wspólnego społeczeństwa, które tworzy państwo. No, ale w Polsce mamy obrońców wartości i prawdy (którzy z ontologią i epistemologią mają niewiele wspólnego), lecz potrafią skutecznie zabagnić sferę życia publicznego.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Marihuana legalna w Urugwaju, a potem będzie tak wszędzie


Nieprzypadkowo w Ameryce Łacińskiej w połowie ubiegłego wieku powstała literatura magiczna, która wyznaczyła trendy w narracji powieściowej. Później "kupili" ją Jankesi, a na końcu kostyczna Europa (Stary Świat). Dzisiaj trendy w prawie dotyczącym magicznych używek (wszak alkohol w Starym Świecie zawsze był legalny) pierwszy jest Urugwaj. Ten kraj zalegalizował marihuanę.

Co z tego wynika? Nic, kompletnie nic. Acz podniosą się głosy, że to śmierć cywilizacji. Warto przypomnieć, że takową śmiercią (i to skuteczniejszą) jest cywilizacja alkoholu. Żyjemy? Żyjemy. Ortodoksom polecam fragment ze Starego Testamentu, w którym córki Noego upiły ojca i go posiadły. A temu draniowi udało się uratować świat przed śmiercią (potopem).

Nie podlegało dla mnie wątpliwości, że Macondo zostało stworzone pod wpływem owej zalegalizowanej dzisiaj marihuany. Ameryka Łacińska to przedziwny skrawek globu. Wydała Franciszka "na odcinku" takiej ortodoksji, jak katolicyzm. Papież nikomu się w pełni nie podoba, ani ortodoksom, ani liberałom. Ba, nie podoba się ateistom.

Nieprzypadkowo w Buenos Aires (Ameryka Łacińska, Argentyna) Gombrowicz napisał rzecz o polskiej pornografii bohaterszczyzny, tchórzostwie. A zwie się ta pozycja, jak wszyscy internauci pamiętają "Pornografia".

Ameryka Łacińska z racji swej magiczności pozostaje awangardą i gloria jej, boję się, że ariergarda powie: No pasaran! Gdyby świat się cofał, może by powstrzymali cywilizację śmierci, ale świat biegnie do przodu wraz z czasem, który ucieka, ale się nie cofa.