Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PiS. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PiS. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 listopada 2015

Pierwsze posiedzenie rządu w kościele, bo miesięcznica smoleńska


Dla takiej partii, jak PiS, daty są ważne. Bardzo ważne. Nie to, co pod nimi się kryje. Ale ta pozłotka, postawienie na baczność: ruki po szwam. Iść bezrefleksyjnie, prawa, prawa, kto tam rusza lewą.
Wczoraj była wigilia miesięcznicy smoleńskiej, podczas której prezes (PiS i Rady Ministrów) pozwolił p.o. premiera Beatcie Szydło przedstawić przyszłych ministrów Szydło oczywiście zaliczyła wpadki, jak choćby o Gowinie.
A dzisiaj miesięcznica, więc „rząd” zebrał się w komplecie na mszy. Komu oddali hołd? Nieważne, karność się liczy.
Katastrofa smoleńska to idea, którą wyznaje ta formacja u wadzy. Witold Waszczykowski w pierwszym dniu po medialnym nominowaniu na szefa dyplomacji (następca wykładowcy Harvardu) puścił ustami funeralną retorykę, że Smoleńsk zostanie zaskarżony do Trybunału w Strasburgu. Ale to nie jedyna wypowiedź o micie pisowskim w pierwszym dniu oficjalnej wiedzy o rządzie sformowanym przez prezesa Kaczyńskiego. Usta w tej kwestii otwierali także Karczewski, Witek.
Komuchy mieli myśl marksistowsko-leninowską, PiS ma smoleńsko-macierewiczowską. Tak samo jak za tamtego reżimu, w tym kursy odbywają się na różnych WUML-ach, instytutach imienia L.K, etc.
Dlatego fachowcy ideologom smoleńsko-macierewiczowskim przypomnieli, co to jest wiedza. Naczelna Prokuratura Wojskowa opublikowała wnioski biegłych, którzy badali katastrofę smoleńską: wybuchu nie było, winę ponosi załoga.
Uważam, że za życie innych zawsze odpowiada lider, przewodnik, pasterz, w tym wypadku dysponent lotu. Trzeba było nie startować w Warszawie, a pójść do kościoła na mszę i zmówić pacierz za zamordowanych w Katyniu (w tym dwóch z mojej rodziny). Dzisiaj surogatka prezesa nie musiałaby zwoływać pierwszego nieformalnego posiedzenia rządu w kościele.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Szydło z Macierewiczem i Ziobro w rządzie PiS (Kaczyńskiego)

W czasie kampanii wyborczej nie brane były pod uwagę ministerialne stanowiska dla Antoniego Macierewicza, ani Zbigniewa Ziobry. Gdy wyszło na wierzch, że  Macierewicz zostanie ministrem obrony, Beata Szydło zareagowała jak oparzona. Na chybcika zrobiła konferencję prasową i przedstawiła „prawdopodobnego” szeregowca Jarosława Gowina jako kandydata na szefa MON.
Dzisiaj znamy skład rady ministrów, to Antoni Macierewicz nie kłamał w Chicago, tylko w Warszawie Szydło z geby robiła cholewę. Może w USA nie ma atmosfery zakłamania, bo w Polsce, szczególnie w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej, te krętki blade moralności krążą w powietrzu, jak kiedyś widmo komuny nad Europą.
Gowin wreszcie został doceniony, bo dostał dwie propozycje ministerialne nie do odrzucenia. Jedną odrzucił, jak poinformowała Szydło na konferencji prasowej, a Macierewicz jako lucky loser został ministrem. Tak zrobieni zostali w konia wyborcy, acz nie był to łeb konia z „Ojca chrzestnego”.
Zbigniew Ziobro też wraca tanecznym krokiem, w wakacje groził mu Trybunał Stanu, a teraz będzie prostował ścieżki sprawiedliwości. Choćby dla koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego. Ten ma wyrok, jak „porządny” kryminalista – 3,5 roku bez zawiasów – lecz dostaje tak wrażliwą dla działania państwa funkcję.
Jak powiedziano na konferencji prasowej: „Sprawidliwość będzie po stronie Kamińskiego”. A jak nie będzie po stronie PiS, wszak Temida jest ślepa? Skład rządu Szydło więc jest pluralistyczny z wyrokowcem w składzie.
Piotr Gliński już może nigdy nie zrzucić odium premiera technicznego, został wicepremierem i na osłodę będzie kontrolował kulturę, w tym polskie Hollywood (marzenie prezesa).
Szydło dostała od Kaczyńskiego ministra oficera łącznikowego, Adama Lipińskiego, który dopilnuje, aby nie zaliczała za dużo wpadek. A będą – gwarantuję. Bo nikt nie dojrzewa intelektualnie w czasie kampanii, ani w tym wieku, w jakim jest premier Szydło.
Ministrem spraw zagranicznych został najwierniejszy akolita Kaczyńskiego, bezbarwny Mariusz Błaszczak, potwierdzając skądinąd przysłowia ludowe, że „każdy szeregowiec nosi buławę w plecaku”. Ten do dzisiaj nosił za prezesem.
Powyżsi ministrowie są do organizacji igrzysk. PiS jak nikt zarządza emocjami elektoratu. Nieważne, czy negatywnymi, czy pozytywnymi. W tym są najlepsi.
De facto tej zgrai będzie pilnowała najważniejsza osoba w rządzie Szydło, Mateusz Morawiecki, minister rozwoju i wicepremier, prezes Banku Zachodniego WBK. Ale do realizacji socjalnego programu PiS nawet „zdolności” Chucka Norrisa to może być za mało.
Skład rządu Kaczyńskiego z desygnowaną Szydło jest zaskakujący – jeżeli pamięta się kampanię – ale jest standardowy, bez mała klasyczny, gdy zna się prezesa Kaczyńskiego. Ten rząd pójdzie z Polakami (opinią publiczną) na zderzenie, wykopyrtnie się Szydło, a przyjdzie prezes „nie chcę, ale muszę”.
Oto skład rządu PiS:
Prezes Rady Ministrów: Beata Szydło
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego: Piotr Gliński – wicepremier
Ministerstwo Rozwoju: Mateusz Morawiecki – wicepremier
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego: Jarosław Gowin – wicepremier
Ministerstwo Finansów: Paweł Szałamacha 
Ministerstwo Skarbu Państwa: Dawid Jackiewicz
Ministerstwo Zdrowia: Konstanty Radziwiłł
Ministerstwo Cyfryzacji: Anna Streżyńska
Ministerstwo Obrony Narodowej: Antoni Macierewicz
Ministerstwo Spraw Zagranicznych: Witold Waszczykowski 
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji: Mariusz Błaszczak 
Ministerstwo Sprawiedliwości: Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Energetyki: Krzysztof Tchórzewski
Ministerstwo Edukacji Narodowej: Anna Zalewska
Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi: Marek Gróbarczyk
Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa: Andrzej Adamczyk 
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej: Elżbieta Rafalska 
Ministerstwo Środowiska: Jan Szyszko
Ministerstwo Sportu i Turystyki: Witold Bańka
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi: Krzysztof Jurgiel 
Pierwszy wiceminister ds. rozwoju: Jerzy Kwieciński
Ministrowie w KPRM:
Minister ds. europejskich: Konrad Szymański
Minister ds. kontaktów z parlamentem: Adam Lipiński
Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów: Henryk Kowalczyk
Szef gabinetu politycznego premiera i rzecznik rządu: Elżbieta Witek
Koordynator ds. służb specjalnych: Mariusz Kamiński
Szefowa Kancelarii Premiera: Beata Kempa

niedziela, 2 lutego 2014

Kaczyński w tamie spekulacji


Paweł Lisicki twierdzi, że tamuje falę spekulacji odnośnie Jarosława Kaczyńskiego. A ten odnośnik tyczy tego, co wcześniej konkurencyjny tygodnik "Do Rzeczy" - "wSieci" - wyspekulował.

W tej tamie stanął sam zainteresowany prezes PiS, który udzielił się wywiadem odnośnie. Kaczyński nie ma ambicji. "Nie mam ambicji prezydenckich" - powiedział w pierwszej części zdania. Już mi ręce składały się do oklasków, wiem jednak, że prezes buduje zdania złożone, acz są one konwencjonalne i drugie dno w nich nie istnieje, zwykle zaprzecza temu, co chciał powiedzieć. Taką Kaczyński posiadł retorykę, ja jej mu nie zmienię.

Ta druga część zdania w tamie spekulacji brzmi: "... to premier jest w Polsce tym, który bardziej przystaje do funkcji szefa partii". Odkrycie, jak odkrycie. Donald Tusk jest szefem partii, jest premierem. Janusz Palikot też jest szefem, ale nie jest premierem. Leszek Miller był, jak zresztą Kaczyński. Jarosław Gowin chciał być szefem jednej partii, ale nie został, więc wybrał sobie inną partię i w dalszym ciągu nie jest premierem.

A jednak biłem oklaski za drugą część zdania w myśl prezesowego powiedzenia: "oczywista oczywistość".
No, ale wywiad jest o tamie spekulacji - to metaforyczne słowa ze wstępniaka naczelnego tygodnika "Do Rzeczy", a ten włada piórem, jak włada - w której staje prezes PiS bez ambicji.

Jak prezes nie ma ambicji, bo "premier przystaje do funkcji szefa partii", to kto za prezesa jest w posiadaniu tej funkcji ambicji?

I znowu dwa kwiatki z retoryki Kaczyńskiego, godne św. Franciszka. "Z partią jestem serdecznie związany". PiS to partia prezesa, więc ma do niej serdeczne uczucia, wszak jego dzieło. Personel partyjny może też darzy prezesa serdecznością, bo ma za co. Dla ogromnej większości posady na ławach sejmowych to synekury. Za synekury każdy jest serdeczny, a walory, które via media poznaję, nie "przystają funkcji", które winni reprezentować. Taka mała uwaga odnośnie partyjnych kadr, z którymi Kaczyński jest "serdecznie związany".

Wyżej to był kwiatek miary św. Franciszka. Ale oto kwiat. Odnośnie spekulacji, kto miałby być tym, która ma ambicje zamiast prezesa. Ten retoryczny kwiat ma brzmienie: "Polska byłaby szczęśliwym krajem, gdyby miała takiego prezydenta". Nie chodzi o prezydenta Bronisława Komorowskiego. O, nie! Czyli Kaczyński uważa, że Polska jest krajem nieszczęśliwym pod prezydentem Komorowskim, choć cieszy się największą sympatią wśród tzw. polskich polityków. Zresztą kiedyś prezes uznał, że Komorowski został wybrany przez pomyłkę. Otóż wg Kaczyńskiego Polska byłaby szczęśliwa pod ambitnym Piotrem Glińskim.
Tama spekulacji już nie przecieka, bo prezes nie ma ambicji odnośnie prezydentury. Wywiad jest też o nowej propozycji gospodarczej PiS. Czyli stara propozycja poszła do kosza, jest nowa. Uwaga: posługuję się słowami z "Do Rzeczy", ja tego nie pisałem.

Pierwszą propozycją gospodarczą jest program prospołeczny, a nawet "silnie prospołeczny" - ostatnie jest cytatem. Polska się zwija demograficznie i to musi być przełamane. Jak? Polityką prorodzinną, "ale szeroko rozumianą" (też cytat).

Z podręczników demograficznych wynika jednak, iż bogacące się społeczeństwo zwijają populację, to tylko biedne społeczeństwa płodzą dzieci w myśl odwiecznej socjologicznej zasady: więcej dzieci, większe prawdopodobieństwo, że zyska rodzina.

Do nowego programu PiS należy stwierdzenie, że Polska znalazła się w "pułapce średniego rozwoju (dochodów)" (cytat). A jednak się rozwijamy, acz średnio. Kaczyński chce uruchomić rezerwy. Do tej pory myślałem, że mamy długi (a nie rezerwy) i mimo to średnio się rozwijamy. Europejskie dane statystyczne mówią, że jednak najlepiej się rozwijamy, ale można je czytać, jak Kaczyński i wówczas wyjdzie: średnio. "Uruchomienie rezerw" to wg Kaczyńskiego "sięgniecie po nie" - "i stąd ten bilion złotych" (wszystko cytaty).

Nowy program gospodarczy PiS jest wewnętrznie sprzeczny, aby realizować taką politykę prospołeczną (winno się jednak nazywać: pro-populistyczną), trzeba nałożyć nowe podatki.

Oczywiście Kaczyński chce nałożyć te podatki nie na biednych i średnio zarabiających, ale na najbogatszych, przedsiębiorców, banki i hipermarkety. Pominę tych najbogatszych, bo to czysty populizm. Nawet gdyby chcieli płacić, to zyskać można najwyżej jakiś promil dochodów dla budżetu. Lecz i tak najbogatsi nie dadzą się, bo uciekną z polskiego fiskusa. Zaś banki i hipermarkety odbiją sobie na cenach, a to będzie rzeczywisty podatek od towarów - ale dla biednych.

Ta nowa polityka gospodarcza PiS jest starą polityką gospodarczą PiS, a ta była nader populistyczna, jak brzmienie: bilion złotych. Gdyby Kaczyński chciał uzyskać ten bilion złotych, to nie dość, iż zwijalibyśmy się demograficznie, ale zwijalibyśmy się z bólu, że dotąd szliśmy "w pułapce średniego rozwoju (dochodów)" (cytat), a pod nowym programem gospodarczym PiS zwijamy się z populizmu.

Rozumiem, że Kaczyński jest szefem partii, którego ambicje "przystają do premiera", bo taka jest logika demokracji. Z tego wywiadu, którego tylko niewielkie passusy są w tej chwili dostępne, wynika, iż prezes w nowym programie gospodarczym PiS serwuje stary populizm.

Może on do części elektoratu przemówić, może też przemówić do znużonych rządami Tuska. Wątpię, że tak się stanie, gdy będą mieli do wyboru między "pułapką średniego rozwoju (dochodów) a populizmem, który zawsze kończy się spektaklem katastrofy.

Stwierdzenie, że "pójdziemy do przodu" jest tak samo niezręczne retorycznie, jak "pójdziemy przodem". Kierunek zawsze jest ten sam: przodem do populistycznej przepaści.

Tyle moich uwag o dostępnych cytatach z wywiadu dla "Do Rzeczy", który "tamuje falę spekulacji" odnośnie Kaczyńskiego.

poniedziałek, 28 października 2013

PiS zapięty na ostatni żołnierski guzik na Święto Niepodległości

W PiS wszystko zapięte na ostatni żołnierski guzik na Święto Niepodległości. Plan obchodów, media w gotowości, nawet gazetka wydrukowana. Na dwa tygodnie przed patriotyczną imprezą.
Okolicznościowy biuletyn nosi tytuł "Dziennik Niepodległości", bo PiS liczy dni, kiedy im władza słusznie przypadnie. Dobrze, że nie nosi tytułu "Bibuła Niepodległości", miałaby pełne znamiona konspiracji. Prawdopodobnie byśmy się o takiej bibule nie dowiedzieli. A może coś takiego mają? Trzeba cierpliwie poczekać do 10 listopada, bo tego dnia zaczyna się święto. Niezgodnie z kalendarzem polskich świąt, ale to nie PiS ten kalendarz układał.
Jak święto, zatem musi być wigilia tego święta, a 10. każdego miesiąca obchodzone jest comiesięczne święto tego, który tę niepodległość odzyskiwał i w imieniu jej poległ.
Nie wierzycie? W gazetce PiS, przepraszam: dzienniku pokładowym niepodległości, obok twórców II Rzeczpospolitej występuje nazwisko twórcy IV RP. Fragmenty przemówienia marszałka Józefa Piłsudskiego i fragmenty przemówienia Lecha Kaczyńskiego. Dzisiaj sąsiadów na Wawelu.
Niezadekretowane święto niepodległości jest tak obchodzone przez PiS, aby nie wejść w kolizję z innymi świętami niepodległości. W tym kraju - celowo nie piszę: Polska - obchodzone są trzy zorganizowane święta niepodległości. Te, które analizuję, narodowców, którzy wystąpią ze swoją infrastrukturą: straż, służby medyczne i ideologiczne oraz marsz prezydenta RP Bronisława Komorowskiego "Razem dla Niepodległej".
Kraj nam się nie tylko dwoi, ale troi. Wydawałoby się, że mamy wielkość wymarzoną od morza do morza. Kraj ten nazywa  się ponoć Polska. Wracając do gazetki/biuletynu/bibuły. Jarosław Kaczyński to najbardziej mobilny polityk w tym kraju - nie tylko dzisiaj, ale w ogóle - najbardziej rozchodzony. Warszawa 10. listopada, 11. królewskie miasto Kraków, a tam kolejny marsz i kolejne przemówienie. A że będą to podniosłe dni, można spodziewać się niejednego smacznego kąska retorycznego. Już zacieram ręce: twórczy jest Kaczyński, oj, twórczy.
Inna godna uwagi okoliczność. Możliwe, iż powinienem to zrobić na początku. Obchody dni niepodległości są społeczne. Broń boże, nie chodzi o czyn społeczny, bo nie w czynie społecznym prezes PiS tak maszeruje i nogami wymachuje: prawa, prawa, co za swołocz rusza lewą. Społeczne obchody to znaczy, że obchodzone w imieniu społeczeństwa, nas wszystkich: mnie, ciebie, ciebie też i tamtego, który się skrył, albo wstydzi. I co z tego, że obchody organizują Kluby "Gazety Polskiej", ktoś wszak musi organizować - no, nie?
W "Dzienniku..." są opublikowane sylwetki twórców niepodległości II RP: Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Paderewskiego, Romana Daszyńskiego, Wincentego Witosa, Wojciecha Korfantego i gen. Józefa Hallera. Czyli wszystkich.
PiS uczestniczy w społecznych obchodach, nas wszystkich, więc antenatami tej partii i poprzednikami Kaczyńskiego byli wszyscy twórcy: od lewicy do prawicy. To kolejna Godzina W. Siedemnasta? Nie wiem, czy dobrze chodzi mi zegarek. Może nie przestawiłem, gdy zmieniano czas.
Nie wiem nic o gazetce Komorowskiego, też powinien nam fundnąć jakiś biuletyn/bibułę. A narodowców nie chcę czytać, bo i tak Artur Zawisza wykrzyczy przez megafon to, czego nie chciałbym czytać.
Wielki mamy naród. Nie każdą nację stać na trzy święta tego samego dnia. Wielki kraj marzycieli: od morza do morza.

wtorek, 22 października 2013

Brzoza jako worek śmieci - kolejne odkrycie konferencji smoleńskiej


Prof. Michał Kleiber zbyt szybko zrezygnował z pomysłu debaty smoleńskiej. No, ale nie zasypia gruszek w popiele Antoni Macierewicz. Poseł PiS zorganizował konferencję smoleńską, która dała owoc w postaci brzozy, która była, a jakoby jej nie było.

Może brzoza była przed 5 kwietnia 2010 roku, ale pięć dni później w dniu katastrofy jej nie było. Takie wiekopomne odkrycie jest dziełem prof. Chrisa Cieszewskiego (University of Georgia), który po tym odkryciu powinien został obwołany Naczelnym,  może też Wielkim Dendrologiem.

To spowodowało, że rzecznik PiS Adam Hofman nazwał zwolenników brzozy, która 10 kwietnia 2010 roku miała ciachnąć skrzydło prezydenckiego tupolewa, za sekciarzy brzozy.

Kleiber powinien się ucieszyć, iż konferencja smoleńska odbywa się w zamian za debatę smoleńską, bo jakaś komunikacja między dwiema stronami eksperckimi istnieje.

Nazwijmy ją debatą łącznościowców, telegrafistów. W nawiązaniu do Hofmana metafory sekta brzozy, można tę debatę przedstawić, jako dialog:

- Tu brzoza, tu brzoza. Sekta, czy mnie słyszysz?

Po stronie sekty właśnie odezwał się Michał Setlak, wicenaczelny Przeglądu Lotniczego i odpowiedział. To, co ze zdjęć satelitarnych odczytał Wielki Dendrolog jest workiem śmieci, który na działce Bodina się znajdował. Wcześniej już to samo zrobił bloger Ford Prefect, który zdemaskował profesora w internecie.

No, właśnie. Zdemaskował, jak wcześniej zdemaskował się prof. Jacek Rońda. Zdemaskowani uczestnicy konferencji Macierewicza zostają z owocami naukowymi: workiem śmieci, rozprutymi parówkami, tudzież puszkami po red bullu i zdjęciami ofiar tej katastrofy.

Prezes PAN nie powinien ustawać w wysiłkach do debaty smoleńskiej, gdyż po niej zdemaskowanych ekspertów Macierewicza będzie więcej. Do Rońdy, Cieszewskiego, dołączą następni. Warto oglądać, jak dla polityki kolejni profesorowie kompromitują etos naukowca.

czwartek, 17 października 2013

Czarne chmury Kaczyńskiego

Nad Jarosławem Kaczyńskim zebrały się czarne chmury. I to takie ciężkie, gradowe. Nadpłynęły z nieoczekiwanych stron, jakby się umówiły. Boję się, że z tego urodzi się jakaś trąba powietrzna.

Przegrane referendum warszawskie, które miało być "budzeniem" warszawiaków do Godziny W, okazało się łabędzim śpiewem i z tego PiS - a dokładnie prezes - są rozliczani przez swoich zwolenników, acz nie podwładnych partyjnych, bo ci nie śmią dziobów otworzyć.

No i ten Macierewicz, który dał plamę z multimedialną konferencją zespołu smoleńskiego, jego eksperci nie potrafili obsłużyć skype'a, a jeden z nich nawet się przyznał do "gry" w zaprzyjaźnionej TV Trwam.

Ta zaprzyjaźniona telewizja o. Rydzyka wcale nie jest przypadkowa, bo większy numer wywinęła zaprzyjaźniona gazeta "Nasz Dziennik", która wysmarowała, iż warszawiacy nie chcieli słuchać narracji patriotyczno-historycznej o Godzinie W, prezydencie Starzyńskim i warszawskich powstańcach. Nie chcieli oglądać twarzy prof. Piotra Glińskiego, który jest przecież zgraną kartą rok temu.

Dowalił "ND" bezpośrednio prezesowi, który pretensjonalnym głosem potwierdzał narrację PO, że gdy prezydent Warszawy zostanie odwołana, wyborcy zobaczą w telewizji radosną twarz prezesa.

No i ten rzecznik Adam Hofman, którego penis okazał się gwoździem do trumny, zamiast odsunąć się od kamer i mikrofonów, przykleił się do nich. Siłą go nie można było oderwać.

Czarna chmura Rydzyka może okazać się najgroźniejsza w skutkach gradobicia, a może nawet trąby. Nadpłynęła następna chmura "zgranej karty" Glińskiego, który napisał list do prezesa Kaczyńskiego, jako parakandydat na prezydenta Warszawy, gdyby udało się odwołać HGW. Gliński zostanie w polityce wiecznym parakandydatem. Lecz ma tytuł profesora socjologii i trochę jest oblatany w sprawach społecznym i politycznych.

Gliński chce Kaczyńskiemu przekazać uwagi, bodaj tak samo krytyczne - a może bardziej - jak zrobił to organ Rydzyka. Czy parakandydat powie prezesowi, że prowadził pretensjonalną kampanię referendalną? Raczej nie. Będzie wspólne szukanie kozła ofiarnego, a ten w tej wybitnie bojowej męskiej partii w podobnych okolicznościach jest jeden.

Kaczyński jest nietykalny, we własnych szeregach uwielbiany. I te chmury, ta trąba powietrzna może zdekapitować tylko jedną głowę - Hofmana.

środa, 16 października 2013

Dobosz Macierewicz jako hiena cmentarna


Po przegranym warszawskim referendum prezes PiS powraca z pełnym impetem do katastrofy smoleńskiej. PiS do najbliższych wyborów nie liczy na demokratyczne zdobycie władzy, trzeba jednak tzw. patriotom podbić bębenka przed zbliżającymi się wszelakimi rocznicami, a werbel Smoleńsk to najwartościowszy instrument, więc jego dobosz Antoni Macierewicz wali, co sił medialnych.

Maciej Lasek przedstawił niepublikowane zdjęcia zrobione tuż po katastrofie. Co to jednak obchodzi dobosza, trzeba walić póki "patriotów" głowy gorące (patrioci w cudzysłowie znaczą to, co znaczą, na pewno nie wartość semantyczną tego rzeczownika).

Dosadnie została podana przyczyna katastrofy, a jest to łańcuch wydarzeń „zapoczątkowany przejęciem naprowadzania samolotu przez ośrodek decyzyjny w Moskwie”.

Ne dajmy się zwieść temu "łańcuchowi wydarzeń", acz to broń używana przez kiboli, którzy w walkach między sobą używają łańcuchów, Macierewicz posługuje się metaforą "łańcuch wydarzeń", lecz to dobosz, acz kibol polityczny. Rozpirza przestrzeń publiczną w drobiazgi za pozwoleniem prezesa PiS.

Dobosz, aby udowodnić swoja metaforę - łańcuch wydarzeń - potrzebuje do tego trupów. Potrzebne mu ciała ofiar katastrofy smoleńskiej, apeluje - do kogo? - "o ponowne sekcje zwłok katastrofy".

Macierewiczowi zatem pozostaje dotychczasowa metoda "Zosi samosi", którą uprawia jego zespół parlamentarny wraz z ekspertami. Własnym sumptem, własnym przemysłem - powinien wykopać ciała ofiar i metodą chemika domowego udowodnić, iż na ciałach są ślady trotylu, eksplozji.

Odłożyć werbel na bok i na kilka nocy własnym przemysłem udać się z ekspertami na cmentarze (a może na Wawel). Jak to się nazywa kolokwialnie? Tak jest! Zostać hieną cmentarną.

poniedziałek, 23 września 2013

Tusk odzywa się za późno w sprawie kabaretu smoleńskiego


Donald Tusk mógłby spokojnie dzisiaj rządzić, gdyby nie zdarzył się Smoleńsk. Katastrofa dowartościowała PiS i jej lidera, który przed Smoleńskiem był taki sam, jak dzisiaj, niestety dzisiaj ma większe armaty polityczne - właśnie smoleńskie. Gdyby nie było Smoleńska, PiS skończyłby na elektoracie LPR - kilkunastoprocentowym - i to pod warunkiem, że partia Kaczyńskiego byłaby wspierana przez przyjaciela o. Rydzyka.

Gdyby nie doszło do Smoleńska, najprawdopodobniej Lech Kaczyński nie ubiegałby się o reelekcję, gdyż z powodu sondażów tuż przed zgłoszeniem do wyborów prezydenckich, kandydatura nieżyjącego prezydenta byłaby wycofana z powodu tylko kilkunastoprocentowego poparcia. Brat Jarosław bałby się kompromitacji, a przede wszystkim w PiS nie był wówczas tak silny, jak dzisiaj. Pisałem o tym przed Smoleńskiem.

Możliwym, iż zgłoszony byłby wówczas do konkurowania o Pałac Prezydencki najsilniejszy wówczas kandydat PiS Władysław Stasiak, szef Kancelarii Prezydenta. Pozostałoby w takich okolicznościach czekać na zmiecenie z prezesowania Kaczyńskiego, którego zastąpiłby Zbigniew Ziobro, bo tylko on był realnym zagrożeniem.

Dzisiaj to jednak gdybanie. Do Smoleńska doszło z winy strony polskiej, która za wszelką cenę chciała lądować. Na śmierci dysponenta tego tragicznego lotu PiS wzrósł w siłę, bo partia Kaczyńskiego przekuwa Smoleńsk na polityczne profity. Partia i media "smoleńskie", które bez względu na rozum mityzują owo zdarzenie.

Rzeczywistość to jednak nie mit, a namacalność społeczna i polityczna. Temu mityzowaniu nie potrafił przeciwstawić się Tusk. Już w pierwszy roku po katastrofie pisałem, iż należy znaleźć dla smoleńskiej narracji PiS - kontrnarrację. Kaczyński jest średniej klasy politykiem i ten dar z niebios - Smoleńsk - ratujący jego polityczną karierę będzie na wszelkie sposoby wyzyskiwał.

Kaczyński Smoleńsk wyzyskuje przy otwartej przyłbicy, jakikolwiek rozum nie ma dla niego znaczenia. Dopiero teraz odzywa się Tusk, a może to być za późno:
"Nie ma czegoś takiego jak komisja Macierewicza. Jest z całą pewnością trwający od lat niebezpieczny dla Polski i przynajmniej mnie mało śmieszący kabaret w reżyserii pana Antoniego Macierewicza. Ja odpowiadam za państwo, a nie za ambicje polityków, którzy są w stanie zrobić najdziwniejszą albo najbardziej niebezpieczną rzecz wyłącznie dla własnego interesu politycznego".

Dzisiaj ten kabaret jest dla sporej części Polaków  jedyną poważną rzeczywistością. Nie mają narzędzi mentalnych, duchowych, intelektualnych, aby zmierzyć się z nią. To w nich bezkrytycznych celował Kaczyński i trafił, są jego polityczną transzeją - ulubiona forma walki politycznej: obrona. Do nich nie przemawia śmieszność, bo w niej żyją, nie potrafią ocenić, na ile wiara w smoleńskie brednie jest karykaturą powagi.

Tusk się spóźnił w sprawie Smoleńska. kabaret Macierewicza jest odbierany, jako rzeczywistość. Co dalej? Nie trzeba bać się myśleć o popełnionych błędach, należy ten kabaret ukazać w jego śmieszności. Nie można tego zrobić poprzez jednorazowe nazwanie, nie można tego osiągnąć poprzez konfrontację - bądź odmowę - uczestnictwa w debacie zaproponowanej przez prof. Michała Kleibera.

Sprawa jest zbyt poważna, dotyczy nas wszystkich. Oddanie Polski w ręce kabareciarzy Macierewicza i Kaczyńskiego skończy się spektaklem, w którym na koniec będą gwizdać wszyscy, ale wówczas będzie za późno, bo znajdziemy się w okresie minionym, znajdziemy się w farsie. Oby w PRL-u. Podejrzewam, iż głębiej w historii, kiedy to Polski nie było na mapach.

Taki mniej więcej dzisiaj można odczytać sens Smoleńska i zabiegów polityczno-medialnych wokół tej tragedii.

poniedziałek, 16 września 2013

Rząd, związki zawodowe: pierwsze dni po protestach


Donald Tusk dla odpowiedzi związkowcom wybrał odpowiednią scenerię - zakłady zbrojeniowe w Siemianowicach Śląskich. Najważniejszy komunikat: silna Polska, koordynacja branży obronnej, która wytwarza nasz sprzęt i daje miejsca pracy w polskich zakładach.

Dopiero po tym, drodzy związkowcy - zdawał się mówić premier - powiem wam, że wy dbajcie o swoich działaczy, funkcjonariuszy związkowych, macie robotę, a ja myślę o bezrobotnych. Skutki zakazania umów śmieciowych, wycofanie się z poprawek do Kodeksu pracy, to zwiększenie bezrobocie.

Związkowcy myślą o sobie, Tusk o wszystkich Polakach. To jest płaszczyzna do dialogu. Premier: "jeśli ktoś nie chce rozmawiać, to ja go siłą nie doprowadzę".

Na posiedzenie Komisji Trójstronnej związki zawodowe zaprosił minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Natychmiast otrzymał negatywną odpowiedź Piotra Dudy (Solidarność), Jana Guza (OPZZ) i Tadeusza Chwałka (FZZ), iż żadne wstępne warunki nie zostały spełnione, jednym z nich jest zdymisjonowanie Kosiniaka-Kamysza.

Między "wódkę za zakąskę" próbuje się wmanewrować PiS, który w protestach związkowych nie brał udziału. Partia Kaczyńskiego wygrzebała badanie brytyjskiej organizacji Jubilee Debt Campaign, z którego wynika, że Polska pod koniec 2011 roku zajmowała 12. miejsce na 250 państw pod względem zadłużenia zagranicznego.

Ustami Ryszarda Czarneckiego i Mariusza Błaszczaka powiedziała językiem Kaczyńskiego: "miażdżące kłamstwo, megakłamstwo, megapropaganda". Cóż to jednak za usta Czarnecki i Błaszczak? Zdewaluować język potrafią, lecz i dlatego są niesłyszalni.

Pierwsze dni po warszawskich protestach to modlitwa na Jasnej Górze, gdzie Kościół jak jeden biskup poparł żądanie antyrządowe, bo to w jego interesie. Oraz okopanie się stron w transzejach swoich racji. Rząd jednak musi rządzić, pchać ten wspólny wózek ku przyszłości, z którego opozycja chce jak najwięcej uszczknąć dla siebie pod płaszczykiem troski.

czwartek, 12 września 2013

PiS jak Samoobrona Andrzeja Leppera

PiS coraz bardziej przypomina Samoobronę nieżyjącego Andrzeja Leppera. Ten ostatni wraz z ze swymi "Filipkami" (tak nazywałem posłów tej partii, od nazwiska jednego z nich: Filipami z konopi) blokował mównicę sejmową. Filipkowie z PiS nie wezmę udziału w piątkowych głosowaniach w Sejmie, gdyż... I tutaj zaczynają się schody.

W Sejmie głosowane będą m.in. poprawki do projektu nowelizacji budżetu na rok 2013, a pod Sejmem koczują protestujący związkowcy, którzy w ten sposób wyrażają dezaprobatę do klasy politycznej. PiS nie bierze udziału w proteście, gdyż tak prezes sobie politycznie umyślił. Chętnie partia Kaczyńskiego by się przyłączyła, ale Piotr Duda zaczyna być postrzegany jako konkurent do liderowania na prawej stronie.

Więc co z tym dialektycznym fantem zrobić? Filipkowie czmychają z Sejmu na posiedzenie wyjazdowe swojej partii. Zachowanie identyczne, jak blokada trybuny sejmowej przez Samoobronę, acz czytać ją należy a rebours. Co zresztą poświadcza spostrzeżenie, że taką oto mamy klasę polityczną: Filipkowie z PiS.

Już swego czasu Filipkowie taki numer odstawili, który przeszedł do annałów sejmowych pod hasłem "300 zł". Wzięli diety za posiedzenie, na którym nie byli.

Teraz zapowiadają ustami Adama Hofmana, że szmalu nie wezmą. No, ten-tego. A dlaczego nie weźmiecie, w domu wam się przelewa? Filip wystawi wam usprawiedliwienia nieobecności, kasa się przyda.

Taką mamy klasy polityczną. Bez klasy. Filipkowie, którzy zapowiedzieli w ten sposób rządzącemu Tuskowi: "Wersalu nie będzie". Jeszcze jeden cytat z rzecznika Filipków (ten od penisa): "Władza i tak ma większość, przegłosuje, co chce".

Gdyby Filipek nie powiedział tej głębokiej myśli, nie wiedziałbym, że Tusk ma większość. Nawet nie wiedziałbym, że ustrój parlamentarny wymaga większości i aby rządzić, trzeba przegłosować swoje ustawy. Hofman - Filipek złotousty.

PiS kolejny raz knoci przestrzeń polityczną, nie staje do żadnej odpowiedzialności, do żadnej debaty. Czmychają Filip ze swoimi Filipkami.

poniedziałek, 9 września 2013

PiS mobilizuje się do referendum w sprawie odwołania HGW

Bastion PiS Podkarpacie obronił się przy 16 proc. frekwencji i bizantyjskiej pomocy posłów partii Jarosława Kaczyńskiego. Na pewien czas zapamiętamy dwa pojęcia z tej kampanii: Pupę Zdzisława i Penis Hofmana. Pojęcia, a nie nazwiska.

Takie komunikaty medialne wysmażyli sami pisowcy, a kolportowały media. Niewiele w tym polityki, a szkoda. Przynajmniej w wypadku Elbląga mieliśmy do czynienia z deklaracją przekopu przez Mierzeję Wiślaną.

Wrzesień nie będzie nudny, a wręcz gorący. Centrum uwagi skupi się na Warszawie, w której odbędą się protesty związków zawodowych i rydzykowo-pisowska kataliza w sprawie TV Trwam. Ojciec dyrektor nie jest jeszcze gotowy z nadawaniem w cyfrze, musi jednak trzymać swoich pielgrzymów w pogotowiu do marszrut, a Kaczyński deklarując wpisanie Boga do konstytucji zechce ten zbiór wyznawców przewekslować na PiS.

Ale i to nie będzie najważniejsze w obalaniu Tuska, a mobilizacja do referendum na 13 października, aby odwołać HGW. Przedsięwzięcia skrajnie trudne - że użyję jednego z ulubionych słówek prezesa - gdyż potrzeba aż 400 tys. głosów warszawiaków.

Odwołanie HGW się nie uda, w bastionie Podkarpacie poszło do wyborów tylko 16 proc., a w Warszawie, aby wrzucić kartkę wyborczą z "nie" nawet tylu nie uda się do lokali wyborczych. Jakikolwiek wynik będzie ważny, bo pójdą głosować niechętni prezydent Warszawy.

To będą komunikaty przeciw Platformie. Medialnie skuteczne, bo żerujące na lęku i gniewie. Nie będzie już wpadek z Lipińskim w jacuzzi i przyrodzeniem Hofmana, można liczyć tylko na prezesa. Ostatnio przestał zawodzić - zarówno w wywiadzie dla "Rz" i w Krynicy.

Aby się obronić przed PiS nie można tylko liczyć na Kaczyńskiego, Tusk winien formułować pozytywne komunikaty, wszak afirmuje swoje i PO rządy. Opozycja ma łatwiej, ale narzędzia władzy są w rękach premiera. Władza ma sprzyjać, a nie wskazywać wroga.

Nie może premier mówić, żeby nie iść głosować, wszak to nie jego teren, nie pójdzie do urny, bo to samo przez się rozumie. Jest w Warszawie słoikiem. Ten gorący czas należy przekuć na swoje kopyto. Narracja dla Polaków ma być pozytywna z wizją, lecz bez populizmu. Jeżeli naprawdę mamy do czynienia z końcem kryzysu, czyli z końcem pesymizmu.

niedziela, 8 września 2013

Kaczyński jak oficer polityczny oskarża bez dowodów


Jarosław Kaczyński byłby dobrym prokuratorem - nawet szczebla krajowego, acz nie generalnym - a Antoni Macierewicz oficerem śledczym. Z początku wiele spraw by przegrali, byłaby nadzieja, iż z czasem potrafiliby gromadzić materiał dowodowy, interpretować go i na tej podstawie formułować oskarżanie. Nauczyliby się porządnie przynajmniej jakiegoś fachu.

Niestety są politykami, a w polityce wszystko można powiedzieć, największe brednie, co skutkuje zainteresowaniem mediów, bądź zaserwować populistyczne hasła, na lep których łapią się co bardziej bezkrytyczni wyborcy. W prawie obowiązuje fachowość, w polityce niemal wszystko można wypuścić ustami, a te opary cytatów i komentarzy wędrują po łamach i stronach internetowych.

Więc mamy Kaczyńskiego polityka, a gatunkowo politycznego prokuratora. Kiedyś w wojsku podobną rolę spełniał oficer polityczny, który pilnował zgodności dyrektyw partyjnych z realizacją ich w karnych szeregach.

Prokurator polityczny zaatakował otoczenie prezydenta Bronisława Komorowskiego i głowę państwa. Stygmatyzował ich pracą w WSI, filii rosyjskiego wywiadu, bądź w PZPR. Jak to prokurator stanął przed publiczną ławą przysięgłych wyborców i rzekł: "z faktami trudno dyskutować".

Ani gen. Stanisław Koziej, ani Tomasz Nałęcz, ani głowa państwa, nie są faktami, to są ludzie, którzy potrafią się bronić. Kaczyński zaś faktów nie przedstawił, tylko "bezdyskusyjność", a to dlatego, jak wyżej napisałem, nie potrafi gromadzić materiału dowodowego, bo nie jest fachowcem prawa, ale politykiem, który może wypowiedzieć wszelką brednię.

Gdyby Polska była normalnym krajem, a przynajmniej gdyby normalna była klasa polityczna, Kaczyński za takie "prokuratorskie" insynuacje zostałby wezwany przez pomówionych na wokandę sądową. I pewnie tak by się stało, mimo naszej "nienormalności", ale Kaczyński tak zniszczył sferę publiczną, iż z powodu tych pomówień nie wychodziłby z sądu. Musiałby w nim biwakować. Więc wszyscy mu odpuszczają.

Na plus Kaczyńskiego należy zaliczyć, że dobrze sprawuje się, jako oficer polityczny, gdyż jego karne szeregi są wprzęgnięte w dyrektywę partyjną. Rzecznik PiS Adam Hofman powtórzył słowa prezesa toczka w toczkę: "To nie jest kwestia oskarżenia, ale faktów".

Kaczyński w swoim wojsku jest w randze generała politycznego, marzy o marszałku, gorączkuje wraz z jadącą w górę temperaturą sondaży.


niedziela, 1 września 2013

Kaczyńskiego marzenia o specyficznej Bawarii


W polityce wakacje się skończyły, bo wrócił Jarosław Kaczyński. Wrócił do "kraju kryzysu", do "chorego systemu", gdzie się "generalizuje" uważając "polityków za oszustów". Co jest prawdą, ale są też "dobrzy politycy". I w swej szczodrobliwości prezes PiS do tych dobrych siebie zaliczył.

Kaczyński wrócił z nowymi metaforami, z Koreą Południową i Bawarią. Korea Poludniowa leży hen daleko i tubylcy na Podkarpaciu niewiele o niej wiedzą, więc przemawiając do nich Kaczyński tę metaforę szybko porzucił, skupił się na Bawarii. Choć dzień wcześniej o Bawarii wspominał Mariusz Błaszczak, ale nie bądźmy tacy aptekarscy. Copyright ma prezes PiS.

Bawaria na Podkarpaciu powinna przemawiać do wyobraźni, bo wielu z Podkarpacia wyjeżdżało tam na saksy. Miejscowi więc mogli się dowiedzieć, dlaczego to Bawaria stała się taka bogata? O, nie, aby tam premierem był Kaczyński, bo wiemy, jakie zdanie ma o Niemcach. "Oni się oparli na swoich własnych specyficznych wartościach".

Z tego prosty wniosek: "My potrzebujemy władzy, która nie będzie walczyć ze swoją tradycją". Może Kaczyński zna "specyficzną" bawarską tradycję, obawiam się, że polskiej nie zna, albo nie chce znać.

Bawarską tradycją nie jest kołtuństwo, ale ta "specyficzność", a niestety Kaczyński, który od 1989 roku jest tym działającym "dobrym" politykiem w polskiej polityce, dał się poznać jako kołtun, wywołującym "wojenki" na górze, aż doszło do wojny polsko-polskiej. Taki fundnął nam wewnętrzny pokój - "specyficzny" i tradycyjny. Nie usłyszałem jednak, jak chce przez tradycję dojść do nowoczesności, nawet przez "specyficzność".

Gdyby tradycja była drogą do bogactwa, nowoczesności, to wiele narodów doszłoby do niej, bo jest zacofanych w swojej tradycji. W Polsce wystarczyłoby zagnać ludzi do kościołów, bo to podobno nasza tradycja, religię zrobić przedmiotem maturalnym, bo wiadomo: jak wiara poszerza wiedzę, naukę.

Chyba, że ta Bawaria zafunkcjonowała nieprzypadkowo. Z podświadomym odwołaniem do puczu z 1923 roku. Jeżeli niechcący Kaczyński się sformatował, bo "Tusk musi odejść", niech prezes PiS poprosi jakiegoś następcę Zygmunta Freuda, aby mu wytłumaczył, dlaczego powołał się na ten niemiecki land. Bo ja nie wątpię w "specyficzność" prezesa.

sobota, 24 sierpnia 2013

Kaczyński w wyborach prezydenckich może liczyć na bankową porażkę



Jarosław Kaczyński ma kłopot. Nie ma kogo wystawić w wyborach prezydenckich. Pozostaje mu jedno - samemu w nich wystartować.

Jakiś czas temu prezes PiS zasugerował, iż kandydatem jego będzie Piotr Gliński (prof.), ale podobno w badaniach pracowni Millward Brown ten może liczyć tylko na 4%. Rozpoznawalność żadna. Gliński nie wypromował się przez Alternatywy, ani nawet przez tablet, gdy prezes na trybunie sejmowej dał głos swemu kandydatowi na parapremiera rządu technicznego.

Ta sytuacja nie powinna zanadto dziwić, Kaczyński nikomu już nie pozwoli, aby był twarzą PiS, a kimś takim mógł być Gliński. Parapremier był spychany na drugi plan przez Kaczyńskiego, a nawet gdyby nieopatrznie był bardziej rozpoznawalny, prezes wszystko by zrobił, aby go skompromitować.

Zresztą prędzej, czy później, Gliński urwałby się z łańcucha Kaczyńskiego, gdyż ani nie wierzy w Smoleńsk, ani nie wyznaje populistycznych wartości pisowskich.

Kaczyński zatem musi się szykować na kolejną porażkę, bo z Bronisławem Komorowskim tylko to go czeka.

Do takich informacji dotarł dziennikarz  "Newsweeka" Michał Krzymowski:
Plan ze startem Glińskiego stoi jednak pod dużym znakiem zapytania. – Jeśli Solidarna Polska dostanie się do europarlamentu, to Gliński nie będzie mógł kandydować – stwierdził niedawno prezes PiS w jednej z prywatnych rozmów. - To logiczne. Jeśli Solidarna Polska prześlizgnie się przez wybory europejskie, to Ziobro pozostanie w grze i będzie kandydować na prezydenta. A Gliński jako były członek Unii Wolności i aktywista ruchów ekologicznych miałby z nim poważny problem. Szczególnie wśród słuchaczy Radia Maryja i wyborców skrajnie prawicowych - mówi polityk, który uczestniczył w tej rozmowie.

Ta sama pracownia Millward Brown przeprowadziła badania, jak dzisiaj wyglądałyby wybory prezydenckie. Dla PiS wyglądają jak katastrofa: Bronisław Komorowski – 50 proc., Zbigniew Ziobro – 11 proc., Janusz Palikot – 6 proc.., Leszek Miller – 5 proc., Janusz Korwin Mikke – 5 proc., Piotr Gliński – 4 proc. i Janusz Piechociński – 3 procent.

Jeden z polityków PiS miał powiedzieć:
 Prezes nie powiedział tego wprost, ale zrozumiałem, że, jeśli zawczasu nie zabijemy Solidarnej Polski, to nie będzie miał wyjścia i sam będzie musiał stanąć do tych wyborów.

Z niecierpliwością czekam na kolejne porażki Kaczyńskiego. Cieszą one, jak mało co w polskiej polityce.

niedziela, 28 lipca 2013

Bierecki staje się głównym krupierem na prawicy


O. Tadeusz Rydzyk znalazł się w finansowych objęciach SKOK-ów, wstąpił do kasy Stefczyka, co skutkowało przyznaniem promesy kredytowej w wysokości 15 mln zł. Jan Dworak i KRRiT nie mogli się oprzeć, aby nie przyznać koncesji na multipleks cyfrowy dla TV Trwam.

Senator PiS Grzegorz Bierecki, założyciel SKOK, wieloletni prezes tej kasy, a obecnie szef rady nadzorczej, staje się głównym rozdającym, krupierem prawicy. I z pewnością wpłynie na kształt biznesowy imperium Rydzyka.

Pod jego pieczą pozostaje także tygodnik "Sieci". Co przedstawia niezbyt różową przyszłość dla innych medialnych projektów prawicy. Szansę uratowania się ma tygodnik "Do Rzeczy", bo jest w platformie Michała Lisieckiego, z czasem jednak może dojść fuzji z "Wprost", obydwa tygodniki ostatnio znacząco dołują. Niepewna jest przyszłość TV Republika, która po euforycznym początku, spuszcza z tonu. Inwestorem medialnym nie mogą być dla kanału informacyjnego spółki Sakiewicza, gdyż brak w nich wystarczającej kasy.

Bierecki wykorzystał szansę, aby mieć pod sobą kiepsko radzące media prawicowe. Jak w każdym tego rodzaju wypadku o powodzeniu decyduje kasa. Pod jego presją może (i musi) ewoluować TV Trwam, ale i będzie się rozrastała. Nieprzypadkowo Rydzyk bąkał o kanale dla młodzieży i proporcjonalnej ilości mediów do populacji katolików.

Bierecki już w tej chwili jest głównym rozdającym kasjerem na prawicy, a w zasadzie krupierem. Został szefem WOCCU (Światowej Rady Związków Kredytów), sekuratyzuje swoje długi, są zarządzane w zagranicznych enklawach podatkowych.

To patriotom może się nie podobać, ale jak mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", który w całości ukaże się w poniedziałkowym wydaniu gazety: "Jeśli podkreślamy swą polskość, to powinniśmy chodzić w łapciach i lnianych koszulach?"

Łapcie pozostawia dla Sakiewicza i TV Republika. Rydzyk zawarł świetny interes finansowy, o kasę więc nie musi się martwić, a o politykę także, gdyż to on zarządza dużą częścią owieczek (elektoratu) PiS i Jarosława Kaczyńskiego.

Co się stanie, gdy Bierecki zechce wyjść z cienia, przestać być szarą eminencją? Mają o czym myśleć o. Rydzyk i Kaczyński.

poniedziałek, 8 lipca 2013

PO po Elblągu


Platforma po Elblągu powinna czuć dyskomfort, choć przegrana nie jest nazbyt wielka, wziąwszy jednak pod uwagę, jaki wynik osiągnęła w poprzednich wyborach, Donald Tusk nie powinien spać spokojnie.

Nie powinien czekać, aż Wilk z Kaczyńskim przekopią Mierzeję Wiślaną, bo dopiero nas zaleje. Nie tylko IV RP, ale ta odnowa Polski - o której mówi prezes PiS - której narracja wycofuje nas ze świata, z UE, z realnej geopolityki.

Na razie PO trafił szlag, wielu politykom tej partii łomot się przyda. Przede wszystkim z tego wstrząsu powinien skorzystać Tusk, skonstruować własną narrację polityczną, bo ta obecna kapie - albo nie - jako ciepła woda z kranu. Narracja ma być żywa, z wizją, przede wszystkim nie winna być kontrnarracją do PiS. Kaczyński wycofał Macierewicza do drugiego szeregu, sam zasznurował się na "gadanie smoleńskie" i już wbija inną wizję: "PiS może osiągnąć nawet 50-procentowe poparcie".

U Kaczyńskiego możliwości są najczęściej gołosłowne. Ale to Tusk w tej chwili odpowiada za kształt Polski i myślenie Polaków o samych sobie. Premier porusza się na twardym gruncie polityki, a nie na ruchomych piaskach kampanii wyborczej.

Ta gołosłowna metoda docierania do elektoratu musi być porzucona. Przyszłość kraju jest w rękach młodych Polaków, do nich należy dotrzeć. I wraz z nimi tę przyszłość planować. Wciągnąć ich w samorealizację i wypracować wraz z nimi narzędzia.

Przekonają się, co jest możliwe do zrobienia z największą ich bolączką: z bezrobociem. Młody człowiek nie może stać pod urzędem pracy, ale ten urząd kształtować. To nie tylko metafora. Docenić, co w tej sferze zrobiły dojrzalsze demokracje: niemiecka, brytyjska, amerykańska.

PO ma młodzieżówkę Młodych Demokratów, która winna wciągać rówieśników w rozważania o sobie i uzyskiwać narzędzia wpływania na władzę. Rozproszyć centrum władzy na pokolenia poprzez seminaria, wiece, a nawet kongresy młodych. Nie kontrmanifestować nawet do takich groźnych organizacji, jak ONR, od tego jest Bartłomiej Sienkiewicz.

PO po Elblągu nie ma czasu na ból głowy, pora na reaktywację, bo reakcja Kaczyńskiego może być, jak z owymi 50%, zjedzie do Wilka do Elbląga z ciężarówkami łopat i powie: - Ci, którzy głosowali na Wilka, niech przekopią Mierzeję, mimo braku zgody rządu, niech ich zaleje.

I nas zaleje.

sobota, 6 lipca 2013

Kaczyński zapowiada dokument, który przejdzie do historii Polski


Prof. Piotr Gliński w wirtualnej hierarchii Jarosława Kaczyńskiego awansuje coraz wyżej. Z parapremiera rządu technicznego do czasu objęcia rządów przez prezesa awansował na paraprezydenta Warszawy ("po drodze mogą być na przykład wybory w Warszawie"), a gdy zaliczy tę drogę - to kto wie - Gliński zaliczy paraprezydenta RP.

Układa się to w podobną karierę do Lecha Kaczyńskiego, na końcu Glińskiego czeka awans na parabrata, parabliźniaka. Taką alternatywę ma dla Polski prezes PiS. Przedrostek para- do czasu aż Kaczyński obejmie wszystkie funkcje naraz, gdyż w PiS jest człowiekiem nie do zastąpienia.

Zanim do tych wszystkich alternatyw-aktów z paraGlińskim dojdzie, przed końcem roku zapoznamy się z dokumentem, "który przejdzie do polskiej historii". Można się spodziewać - znając język prezesa - iż ten dokument to coś w rodzaju aktu chrztu Polski i wcale nie zdziwię się, że przybierze formę Dagome iudex, koniecznie z przedrostkiem para.

IV RP już mieliśmy, coś jak czasy Piasta Kołodzieja, Ziemowita, a czekają nas historycznie przemiany, które przejdą do historii. Albo Mieszka I - znając jednak rozmach Kaczyńskiego - można oczekiwać, że prezes PiS zmierzy się z historyczną wielkością Bolesława Chrobrego. Fajnie to nawet brzmi: Jarosław Chrobry.

Hola, hola, czy Lech nie był Chrobrym? No to Jarosławowi pozostaje Krzywousty. Czekają nas wielkie czasy, zanim jednak nastąpią, zapoznamy się z Dagome iudex PiS, który "przejdzie po polskiej historii".

piątek, 28 czerwca 2013

Spęd PiS w mieście Gierka z infekcją prezesa w tle


PiS miał całkiem dobry pomysł, aby zacząć swój spęd o krok przed Platformą, zawiódł jednak prezes. Nie dojechał, bo zainfekował. Kongres, na którym pierwsze skrzypce grają Błaszczak, Kuchciński, Lipiński, musi zawieść nawet zaprzyjaźnione media. I tak faktycznie jest, na portalu braci Karnowskich jeden tylko news z metaforą niepolską, acz przysposobioną do naszych warunków w narracji filmowej przez Kazimierza Kutza, iż Śląsk jest perłą w koronie. Takie dyrdymały godne czasów Gierka i miejsca, w którym kongres PiS się odbywa. Autorzy nie wiedzą, skąd zapożyczenie kulturowe.

Kongres PiS miał szanse przeminąć bez echa. Nie zawiódł mikrobloger Adam Hofman, który ćwierknął na Twitterze, prezes będzie jutro. Mikrobloger Hofman, który jest zwykle przypisem do epistoł prezesa, musi wierzyć w siłę ochrony prezesa, albo medyków, którzy czuwają nad postacią "przygotowującą się do przejęcia władzy".

Prezes Jarosław Kaczyński powodu przygotowań do władzy nie stawi się na sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, ale stawi się przed Kongresem. Na tej pierwszej wszak nie wybiera się prezesa PiS, więc prezes może infekować, na tej drugiej mimo infekcji należy się stawić, bo jak Kaczyńskiego można zaocznie wybierać na stołek Kaczyńskiego? Pewnie takiego punktu w statucie PiS nie ma: zaoczny wybór prezesa, który byle prawnik mógłby interpretować: pośmiertny wybór prezesa.

W pierwszym dniu Kongresu PiS wypracowano "nowoczesny" program dla Śląska. Program ten opiera się na wspieraniu górnictwa. Cały świat odchodzi od wydobycia kopalin, szczególnie tak nieekologicznych, jak węgiel, PiS idzie na przekór. Najpewniej ku tradycji. No, ale to PiS, na kongresie którego zabrakło zainfekowanego "nowoczesnego" prezesa. Drugi filar tego programu dla Śląską jest nawet ciekawszy od pierwszego dotyczącego tradycji, mianowicie: PiS stawia na śląską naukę, w tym medycynę.

Ślązaku, zachorujesz z powodu górnictwa, na ten przykład na pylicę, możesz liczyć na PiS, który stawia na medycynę. PiS cię wyleczy z pylicy, obyś tylko nie podłapał infekcji, bo nie jesteś prezesem. A nawet gdybyś podłapał infekcję, możesz liczyć na mikroblogera Hofmana. Odwoła twoja infekcję pylicą zanim zejdziesz.

PiS jest perłą w koronie polskiego Sejmu. W tym miejscu politycy PiS powinni podziękować Kutzowi, który przysposobił anglosaską metaforę do naszej narracji.

Oby Tusk, ani Gowin, nie zainfekowali przed spędem Platformy w Chorzowie, bo mikrobloger Graś zwykle zawodzi.

niedziela, 16 czerwca 2013

Kongres sekty PiS na Jasnej Górze


Katolicy urządzili sobie Kongres na Jasnej Górze. Dziwnym trafem wszyscy ci katolicy pochodzą z PiS. Jak ktoś by nie wiedział, PiS to partia polityczna. A to znaczy, że partia sięga po narzędzia Kościoła, które są w jego posiadaniu, aby docierać do elektoratu.

Ilu członków liczy PiS? Jak ktoś wie, to może sobie odpowiedzieć, ilu rodaków reprezentował ów Kongres. 30-40 tys. obywateli? Dlaczego zatem PiS przywłaszcza sobie imię Kościoła?

Jakim prawem uzurpacji Jarosław Kaczyński przyczynia się do niszczenia Kościoła, czy ktoś może mianował go świeckim biskupem? Sytuacja jest prześmieszna. Podobnie absurdalne słowa padły w tym, a nie innym miejscu, na temat Konstytucji, która wg prezesa winna zaczynać się od inwokacji: "W imię Boga wszechmogącego".


Bodaj Bóg nie potrzebuje wsparcia Kaczyńskiego. Mogę się jednak mylić. Gdyby Bogu (wszechmogącemu) zależało na polskiej Konstytucji, aby była miała ten sam wstęp jak do Dekalogu, Bóg pstryknąłby i wpisana byłyby owe słowa do zasadniczej ustawy ustrojowej Polski.

Bóg nie chce zatem wsparcia Kaczyńskiego, ba! myślę, że prezes PiS działa na szkodę Boga, katolicyzmu. Kaczyński jest tym z przekupniów politycznych, których Jezus za fraki wywalał z świątyni. Bóg ustami Jezusa w czterech Ewangeliach, a następnie jego uczniów w Dziejach Apostolskich przestrzega przed takimi politykami, jak Kaczyński, ubierającymi się w szatki farbowanych proroków. Wersety, które owej farby politycznej podszywającej się pod teologię dotyczą, wskaże prezesowi PiS każdy katolik, który zna pisma Kościoła. Widocznie prezes nie zapoznał się z nimi. Miał prawo, bo jest reprezentantem owych kilkudziesięciu tysięcy katolików z PiS, którzy uzurpują sobie prawo do Jasnej Góry.

Nie był to zatem Kongres Katolików, bo o ile mi wiadomo w Polsce jest ich kilkanaście milionów. Porównując liczby kilkadziesiąt tysięcy PiS-owców i narodu polskiego, który można nazwać katolickim z tytułu chrztu, liczącego miliony (jak pisał A. Mickiewicz), to jak taką partię wykorzystującą narzędzia Kościoła można nazwać? Hę? Jak nazwał partię Kaczyńskiego wybitny znawca historii Polski i naszej tradycji Norman Davies?

Skądś Davies wiedzę zaczerpnął, biegle posługuje się historiozofią. Nawet wiem, skąd. Nie wiem do dzisiaj, jaką wiedzę o teologii i historii mojej ojczyzny ma Kaczyński. Ba, uważam, że ma mizerną, bo na każdym kroku tę mizerotę potwierdza.

Zatem z czym mieliśmy do czynienia na Jasnej Górze w czasie tzw. Kongresu Katolików? Czy z działalnością sekciarską?

Jak ma się to, co zaszło na Jasnej Górze, do nauk obecnie władającego Kościołem katolickim papieża Franciszka? Za papieża nie będę odpowiadał. Niemniej doceniając jego trud reformowania Kościoła, Kaczyński wmawia wyborcom, że Polska cofnęła się do epoki przednowoczesnej. Nie proponuje Polakom rozwiązań nowoczesnego państwa, ale szpony sekty PiS, bo nie katolicyzmu.

Zatem na Jasnej Górze mieliśmy Kongres sekty PiS. Nic ponadto.