Agnieszka Radwańska w finale Wimbledonu, Grzegorz Lato też finalizuje pozostanie na stanowisku szefa PZPN. Radwańska mało porywająco pokonała rodaczkę reprezentującą Niemcy, Andżelikę Kerber, ale porywa nasze emocje. Lato zdobył mało porywającą bramkę (no, szmatę; ale jakże cudowną) w małym finale Mundialu 1974 w meczu z Brazylią, ale porwał na nawyższy szczyt osiągnięcia naszej piłki nożnej.
Przed Radwańską spotkanie z Sereną Williams i najwyższa korona w polskim sporcie. Przed Lato kolejna tura nadszarpywania wątroby, może z tego wyjść cało, ale też z żółtaczką.
Radwańska w kraju będzie fetowana, niezależnie od wyniku finału. Będzie nawet rozszarpywana politycznie, bo za tatusiem przypisywana jest opcji narodowej. Ale przecież będzie z nią chciał się spotkać prezydent i premier. Czy któremuś z nich się uda?
A może Radwańska to dokument, że Euro 2012 jest katastrofą (przynajmniej sportową), jej się udało, mimo, że korty w Krakowie są, jakby ich nie było. A Franz Smuda miał wszystko, włącznie z wątrobą Laty i mu się nie udało. Radwańska nam się udała, mimo, że prywatnie (wraz z ojcem i za jego pieniądze) parła na szczyty, a gdy tam doszła, jest publiczna, nasza. Smuda za publiczne pieniądze zmarnował wszystko (stadiony zostały!), a Lato chce kończyć dzieło do końca.
Jak z tego wybrnąć? Z Radwańską będzie kłopot po finale Wimbledonu. Bodaj większy dla niej, niż dotarcie na szczyt Wielkiego Szlema. Na szczęście już z Lato mamy kłopot i trzeba go rozwiązać. Ale jak? Przecież nie w ten sposób, jak jedna z partii zaproponowała: powołanie konkurencyjnego związku, a inny znów prezes miał plan, aby Zbigniew Boniek zamienił się w lobbystę i pogadał z Michelem Platinim.
Z PZPN mamy wszelakie curiosa, a największy hit (kit) zaproponował w postaci własnej kandydatury - konkurencyjnej dla Laty - Ryszard Czarnecki z PiS. Przez cztery miesiące chce mieć za friko promocję własnej osoby. A może - pochwalę Jacka Kurskiego - jest w zmowie z Lato, chce w ten bezbolesny sposób przepchać reelekcję tego ostatniego.
To tylko sport? Sport już dawno ma większą promocyjną siłę przebicia, niż dyplomacja i polityka. Jest o co się bić, więc politycy nasi - zwłaszcza nasi - z tego korzystają i po polsku okładają się maczugami.
O ileż w kraju byłoby spokojniej, gdyby sportowcy chcieli dostsować swoje ambicje do polityków. Może wreszcie zamiast chęci rozwiązywania PZPN, niektóre partie same by się rozwiązały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz