Recydywiści zdrady Donald Tusk i Radosław Sikorski (plus inni rządowi pomagierzy zdrady) dopuścili się tylu przestępstw, że doniesienie na nich do prokuratury liczy 37 stron, które napisał Antoni Macierewicz. To więcej niż nowela, wielkość formatu mikropowieści. Poseł PiS zalicza kolejne dzieło narracji politycznej, może z tego powodu się czuć dumny. Pierwszymi czytelnikami będą prokuratorzy, ale o recenzje już można się pokusić, gdyż Macierewicz zanim myśli przeniesie na papier, uprawia literaturę oralną.
Macierewicz nie jest może Demostenesem, ale jak wielki grecki mówca też oskarża - Tuska i Sikorskiego o ograniczenie swobód greckich (czyt. pisowskich) w zakresie wolności jako takiej i wolności dojścia do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Demostenesa mowy przeszły do historii jako filipiki, podobnie może być z mowami i pismami politycznymi Macierewicza (wyskakuje z nimi jak Filip z konopi).
Cóż zatem w tej 37-stronicowej filipice jest? Wzmiankowani recydywiści dopuścili się przestępstwa urzędniczego niedopełniania obowiązków. Mianowicie Kancelaria Premiera plus rząd nie współpracowała z pokojowo nastawioną Kancelarią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ci ostatni byli petentami u urzędników Tuska i odprawiono ich z kwitkiem, aby gdzie indziej załatwiali wizytę w Katyniu. Bo „poległy” prezydent chciał koniecznie uczestniczyć w spotkaniu z Władimirem Putinem, które odbyło się trzy dni przed katastrofą (rozdzielono wizyty).
Jako recenzent stawiam Macierewiczowi minus. Pamiętam, jak było, media wałkowały temat. Prezydent chciał, ale Rosja nie chciała, w rezultacie nie mógł uczestniczyć w spotkaniu, gdyż było to wbrew protokołowi dyplomatycznemu (brak symetrycznego odpowiednika po tamtej stronie - Miedwiediewa). Każdy rozsądny zadawał sobie pytanie: po kiego powielać spotkanie, gdy na spotkanie nikt nie miał się stawić. A przecież chodziło tylko o gest patriotyczny, który miał wykonać prezydent w polskim Panteonie w Rosji. Jakby gestów patriotycznych w kraju było za mało.
Recydywiści dopuścili się zdrady dyplomatycznej (nowa jakość rozumienia zdrady, która została tak strawestowana, że trzeba wybitnie twórczego umysłu, aby stworzyć nowe rozumienie, przy tym nie powielać choćby poetyckiej „zdrady o świcie"). W tym wypadku waham się, jaki temu rozdziałowi postawić znak. Rozumiem, Macierewicz uważa, że polityk i dyplomata nie powinien rozmawiać z nikim, ani z Rosjaninem, ani z Niemcem, może tylko z Jankesem, bo daleko za Oceanem i niczym to nie grozi (z Jankesem pod warunkiem, że nie jest nim Obama). W takim razie należałoby chyba zmienić nasze usytuowanie geopolityczne i ustrojowe i zamiast: Rzeczpospolita Polska przemianować kraj na Enklawa Polska. Mielibyśmy wkład w globalną myśl ustrojów politycznych: enklawość. Nie mylić z klawością Macierewicza, choć może jest on klawy dla Kaczyńskiego. Za to daję więc Macierewiczowi dwa znaki jakości: plus (oryginalność) i minus (dlaczego wcześniej nie podzielił się tym z nami).
Przede wszystkim główne oskarżenie filipiki Macierewicza to podniesienie statusu Tuska i Sikorskiego: z recydywistów do morderców (ludzi z pokładu tupolewa pozbawiono ochrony i świadomie wysłano na śmierć). Tu dostaje ode mnie poseł PiS dużego plusa za docenienie wroga politycznego, to nie tylko drobni recydywiści, ale cos więcej. Mordercy.
Dzieło Macierewicza, jak każde dzieło pisane (w tym z literatury politycznej) musi być poddane działaniu Chronosa (czasu), ucukruje się i może nawet stać się lekturą obowiązkową. Filipika, jak „Pan Tadeusz” miejmy nadzieję, że trafi także pod strzechy. Wszak już politycy PiS i sprzyjające im media recytują filipikę Macierewicza o każdej porze dnia i nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz