wtorek, 22 stycznia 2013

Co jest na rzeczy w "Do Rzeczy"?




Nie będę pytał czytelników mojego bloga, czy w piątek nabędą pierwszy numer tygodnika Pawła Lisickiego "Do Rzeczy", bo mógłbym dostać w limo, a nie lubię łazić z podbitymi oczami.

Ale w limo będą musieli sobie dawać prawicowe tygodniki, bo wszystkie trzy (pozostałe dwa: "Gazeta Polska" i "W sieci") nie są w stanie utrzymać się na rynku prasowym. Czytelnika mają takiego, a nie innego, więc nietrudno przewidzieć, że treści będą musiały się radykalizować. A jak prawica polska (podkreślenie na "polska") się radykalizuje, to trzeszczy w życiu publicznym. Drzazgi lecą, na szczęście z bierwion prawicowych i jest sporo uciechy.

Nie chcę wyrokować, jaki los może spotkać ten świeży tygodnik. Na pewno w nim będzie gorąco i wcale nie z powodu niepokorności, bo będą swoje pismo promować w mediach mainstreamowych, których nie lubią, ale z ochotą do nich łażą, aby wyżalić się, jak są sekowani - co akuratnie zauważył Jarosław Makowski na blogu w Polityce.

Prędzej czy później w praniu na wierzch wypłyną słowa Rafała Ziemkiewicza o Żydach w Szczecinie, które były esencjonalnie antysemickie, jakoś zareaguje (na razie podskórnie) Bronisław Wildstein, bo weźmie stronę swojego syna.

Cezary Gmyz dalej będzie brnął w trotyl, możliwe, że zmuszony do wykrycia go w dokonaniach dziennikarzy z własnej redakcji. Będzie wybuchowo w nowym tygodniku, a jeszcze bardziej między prawicowymi tytułami.

Wiem, że na łamach "Do Rzeczy" nie będzie sporu, gdyż wszyscy są ciosani z jednego kloca. A wówczas obowiązująca jest jedna zasada, robespierre'owska: rewolucyjna (prawicowa) czystość. I to jest na rzeczy w tym tygodniku "Do Rzeczy".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz