Tomasz Terlikowski ma farta. Pojedzie do Kostrzyna, a nie do Woodstock, choć kolega Rafał Ziemkiewicz - uprawiający literaturę s-f - mógłby go bolidem wyobraźni przenieść do roku 1969 w okolice New Yorku. Wówczas młodzież amerykańska zrzucała z siebie zeskorupiałe obyczaje rodziców, walczyła przeciw wojnie w Wietnamie, a to wszystko pod hasłem: Peace, Love and Happiness.
Terlikowski pojedzie do Kostrzyna i zobaczy, jaką skorupę zrzuca młodzież polska. Ba, o tych skorupach będzie mógł z młodymi ludźmi porozmawiać.
Będzie mógł Terlikowski przekonywać młodzież, iż modlitwa do relikwii świętych katolickich, pozwala przezwyciężyć naturalną niepłodność, a nie jakieś in vitro. Może pojechać wszak z jakimś swoim przychówkiem, bo z modlitwy jego i żony ogląda jego pociecha ten Boży świat. Powiedzieć: oto dowód.
Będzie mógł porozmawiać o katolicyzmie i porozmawiać o wyższość o. Tadeusza Rydzyka nad ks. Adamem Bonieckim. Lepiej deptać z redemptorystą w sprawie TV Trwam, niż przebaczać Nergalowi.
O eutanazji raczej sobie nie pogada z młodzieżą, bo w tym wieku nie myśl się o śmierci, modne jest samobójstwo.
Fart Terlikowskiego może nie dotyczyć drugiego rzeczownika: Love. Tak jak Amerykanie uprawiają miłość, tak samo robią Polacy. Ten rodzaj ekspresji jest uniwersalny, dlatego, ja, Terlikowski i młodzież jesteśmy na świecie. Acz powstaliśmy z różnych póz.
Nie wiem, czy młodzi ludzie rozmawiają o wojnie, jak wówczas Amerykanie o Wietnamie, ale nasz udział w Afganistanie jest mizerny i tak naprawdę nie ma o czym perorować.
O farcie laryngologicznym też może mówić Terlikowski, bo go żaden Jimi Hendrix nie uderzy po uszach riffami "Sztandaru Gwiaździstego". Choć nie wiem, czy w Kostrzynie grają hip-hopowego albo metalowego "Mazurka Dąbrowskiego". A może przygmocą go w trąbkę Eustachiusza wersją metalową "Boże, coś Polskę...", albo przynajmniej "Bogurodzicą".
Fart Terlikowskiego i tak nie opuszcza. A to dlatego, że jedzie na zaproszenie, a nie sam z siebie, gdy jeszcze mógł, a Woodstock odbywał się w Żarach, albo gdy Woodstockiem był Jarocin.
No, ale dzisiaj Terlikowski nie byłby Terlikowskim i dzieci by mu się nie poczęły z adoracji relikwii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz