Na czym miałyby polegać "goebbelsowskie metody" Romana Giertycha, o które posądził go poseł PiS Andrzej Jaworski. To brzmi o wiele gorzej niż klasyczne polskie zaprzaństwo. Jaworskiemu mogą się skończyć porównania, gdy trzeba będzie opisać rzeczywistość. Czy jednak kiedykolwiek to potrafił?
Do posła Jaworskiego dotarła wieść po trzech latach od podarcia Biblii przez Nergala podczas koncertu w Gdynii. Tak nim spóźnione echo niszczenia produktu z celulozy wstrząsnęło, że udał się do prokuratury aby powiadomić, że obrażono jego uczucia religijne, choć nie był na koncercie.
Jeszcze kłopotliwsze jest nazwanie zagrożenia bezpieczeństwa Jaworskiego, gdy ujrzał na szybie swojego biura niewielki wybity otwór. A że był w oknie umieszczony portret Lecha Kaczyńskiego, poseł PiS nie wiedział, czy strzelano do niego, czy portret potraktowano, jako rekwizyt voodoo i strzelano do nieżyjącego prezydenta.
Takich mamy posłów, którzy choć nie występują w kabarecie, to izbę przy Wiejskiej i rolę deputowanego zdeklasowali do poziomu kiepskiego skeczu. Ktoś jednak decyduje, że może Jaworski startować w wyborach i ktoś na niego głosuje. Czy miałoby to świadczyć, że Polacy są podobni Jaworskiemu?
Jakich jednak można dopatrzeć się "metod goebbelsowskich" w liście Romana Giertycha do prowincjała redemptorystów, gdy opisuje swoje doświadczenia polityczne z o. Tadeuszem Rydzykiem i jego mediami. Można się tylko dziwić, że polityka wchodzi w taki alians z religią, formą ekspresji konfesji. Można się dziwić, że duchowny wykorzystuje polityków, a ci jego. Mają z tego wymierne korzyści. Można się dziwić, że Polska to opóźniony kraj, w którym kler czuje się, jak w dawno minionych czasach.
Czy Polska koniecznie musi być krajem dziwolągów, jak wszyscy wyżej wymieni z nazwiska obywatele?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz