czwartek, 4 października 2012

Polityka paralityków


Polska polityka ma coraz krótszy oddech, spada do swej podrzędności - parapolityki. Politycy dostają zadyszki, zanim ich szumne zapowiedzi dojdą do skutku, a wizja upada nim zostanie rozświetlona przez nich samych i publicystów.

Winni są sami, bo widocznie nie wierzą w to, co przedstawiają, a ledwie testują kolejny pomysł, który może wypali, a może nie. Jarosław Kaczyński nie wierząc w swoją ekonomiczną “Alternatywę” ,rozpoczął debatę, która nawet bez pełnej obsady najlepszych była jakąś propozycją. Uderzała w jego projekt z kontrexpose, no, ale dla prezesa Polska jest najważniejsza. W którymś momencie musieliby się do tej debaty odnieść wielcy nieobecni, jak Balcerowicz, nie milczałby też Rostowski.

Jakaś szansa na sensowną debatę o rzeczach najważniejszych została zniweczona, unieważniona w marszu “Obudź się Polsko!”, który niczemu nie służył. Przez chwilę uczestnicy w środku tej pompy patriotycznej mogli poczuć zgrozę swojej wielkości, bo otoczeni byli krzykliwymi wielbicielami. Podobne wrażenia doznają gwiazdy rocka, w zaciszu domowym jednak sięgają po narkotyki i silne używki, aby dalej podtrzymać doznanie wielkości. Tak było z marszem, który zdeptał debatę “Alternatywy”, ale jako uzależniony  polityk-narkoman Kaczyński przewidział to i wziął ze sobą kolejną porcję używki na marsz: zapowiedź kandydata na premiera.

Kurz marszu jeszcze nie opadł, oto po dwóch dniach oczy i uszy Polaków nie dowierzały, gdy Kaczyński przedstawił kandydata na premiera “rządu pozaparlamentarnego”. Komentatorzy rzucili się do Wikipedii, aby dowiedzieć się, kto to jest ów Piotr Gliński. Dzisiaj wiedzą kto to zacz, a niektórzy nawet przeczytali jego dzieła (chyba dwuzdaniowe omówienia na obwolutach). Minęły dwa dni od poznania się Polaków z Glińskim, a o nim też zapomniano. A przynajmniej stał się już powszedni. Ba, Jadwiga Staniszkis ma za złe, że to taki mizerota, lepszy o niebo byłby Rokita, Rybiński, czy Kluza.

Dlaczego tych trzech ostatnich Staniszkis ma za idiotów, nie wiem. Kaczyński pewnie też chciałby, aby nie była to taka mizerota pozaparlamentarna. Zdaje się, że Kaczyński czegoś nauczył się od Donalda Tuska, co jest specyfiką nie tylko polskiej polityki. Być silnym słabością konkurenta/przeciwnika/wroga. Zielona wyspa Tuska w czasie kryzysu nieuchronnie zdegraduje się, zżółknie. A to może być światło gotowości do przejazdu na drugą stronę - z opozycji do władzy. Ireneusz Krzemiński określa, że zielona wyspa zblednie. Elektorat Platformy jest kolorowy, a Kaczyńskiego żelazny. Pewnie, że lepiej być wśród pełnej gamy kolorów, niż wśród skamielin. W kryzysie jednak te ostatnie będą się liczyć.

To jeden z powodów, dlaczego opóźnia się poprawkowe expose premiera. Jak powiedzieć, że nie będzie za dobrze. Jak powiedzieć, że pieniędzy będzie mniej, aby nie odebrać resztek optymizmu, który w dzisiejszym świecie poprzez konsumpcję rusza produkcję, gospodarkę.

O Kaczyńskim mam takie, a nie inne zdanie. Nie potrafi skonstruować wizji, która by w ferworze krytyki obroniła się. Ale była szansa, aby zrobili to inni, gdyby debata nad “Alternatywą” miała szansę się rozwinąć. Wizji nie trzeba mieć bardzo dalekosiężnej, tak wielkiej, jaką miał Eugeniusz Kwiatkowski. Politycy jednak dawno już nie mają takich potrzeb wizji. Żyją od wydarzenia do wydarzenia, biorą coraz silniejsze dawki narkotyku własnych projektów ledwie dyszących. Nie mamy polityków we właściwym tego znaczeniu, mamy parapolityków, a nawet w tym uzależnieniu, dawkowaniu coraz krótszych i silniejszych emocji - paralityków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz