wtorek, 23 października 2012

Zarodek, czy embrion



In vitro pokazuje słabość polskich umysłów, nieumiejętność wypracowania kompromisów i narodową drugorzędność. Przykro o tym pisać, iż klasę polityczną mamy gorszą niż tych, których reprezentuje. Dlaczego tak jest, to temat na książkę, a nie wpis blogowy, ale także refleksja, iż polityczne przypadki mogą zepchnąć nas na margines cywilizacyjny. Nie trzeba dużej wyobraźni, aby wskazać, iż najsłabszym ogniwem polskiej polityki jest prawica, która nie potrafi operować pojęciami konserwatywnymi, a jedynie korzystać z instytucji, które się im dowolnie się kojarzą. Dlatego mamy polityka partii opozycyjnej wędrującego z krzyżem po ulicach i niewiele pojmującego, jakie treści historyczne ów symbol dźwiga.

Jednak chcę pisać o in vitro, a nie drugo- i trzeciorzędności. Dlaczego Donald Tusk tak długo zwlekał z prawnym uregulowaniem kwestii in vitro, która ma na świecie, do którego aspirujemy, podstawy prawne i jest poza politycznymi bojami? Bodaj premier jest najbardziej przewidującym politykiem w naszym kraju, mającym świadomość, iż inicjowanie czegokolwiek bez przygotowania gruntu, spotka się z powszechną histerią. Tak jest w tym wypadku. Przepis prawny - to za mało. Też tak uważam, gdyż in vitro dotyczy życia, które winno regulować prawo ustrojowe.

A jednak życie poczyna się nie w prawie, które jest ledwie skutkiem, a poza nawiasem wypracowanych norm społecznych i obyczajowych. Życie naturalne ma swój początek w chuci, a in vitro jednak nie jest z pożądania bliźniego, a norm cywilizacyjnych, do których należy potomstwo i rodzina. Niby to dwa różne porządki, a jednak prawo stanowione ma orzekać o prawie do życia, które zostało wypracowane przez naukę.

W wyniku in vitro powstaje życie z nadania człowieka, z praw biologicznych i fizycznych, a nie para-praw, meta-praw, np boskich. Taką też sankcję prawną (ludzką) winno otrzymać w normie prawnej. Okazuje się, że w Polsce nie można tego osiągnąć, bo jakkolwiek byśmy definiowali człowieka, trudno przypisać jego cechy życia procedurom in vitro, do jakich należy zarodek.

Element całości nie jest całością, jest tylko elementem. Tę przykrość logiczną nie przyjmuje do wiadomości np. Kościół, który w swojej nowszej historii stojąc w opozycji do nauki wypracował para-naukę, która operuje takimi pojęciami, jak poczęcie życia. Czyli procedurze nadał znamię całości, ostateczności. Cel jest oczywisty, życie ma sankcję Boga, a nie ludzkiej ręki, ludzkiego umysłu. Równie dobrze wg tej logiki moglibyśmy powiedzieć, że nauka o in vitro była od zawsze, bo ma sankcję boską. A jednak nigdzie wcześniej tego zapisu nie spotkamy.

Ludzie, którzy chcieliby wychowywać swoje potomstwo, a nie mogę, bo są bezpłodni, napotykają takie dyrdymały Kościoła. Tak się dzieje w Polsce, w kraju z drugo- i trzeciorzędnymi elitami. Ba, te elity - w tym wypadku polityczne - chcą narzucić swoją trzeciorzędność. Np. Jarosław Kaczyński nazwał in vitro "aborcją embrionów". Zdaje się, że kolejny raz się przejęzyczył i tak nazwał zarodki. Nie będę wdawał się w dywagacje na temat tego polityka (jakiego rzędnego, nikogo nie muszę przekonywać), który swoją politykę chce narzucić nawet na wypracowane przez naukę procedury życia.

Dlatego Tusk mając za przeciwników para-polityka i instytucję operującą para-nauką uciekł się do przepisu prawnego, a nie ustrojowego. Prędzej, czy później, zwycięstwo będzie po stronie życia, a nie para-myśli, para-polityki (nawiasem do tej ostatniej należy też parapremier rządu pozaparlamentarnego).

I tak in vitro jest w Polsce dla dużej części klasy politycznej, bo nie społecznej, parawiedzą, w której zarodek jest embrionem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz