poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tusk na Twitterze - wywiad


Dzisiaj (Sylwester 2012) Donald Tusk będzie udzielał wywiadu na Twitterze. Ćwierkanie premiera zacznie się od godz. 9.00. Rozmowa będzie transmitowana przez TVN24.

Rzecz moderowana przez Jarosława Kuźniara, a pytania zadawać będą Waldemar Kuczyński, Eryk Mistewicz i każdy internauta, któremu uda się przedrzeć przez filtr Kuźniara.

*   *   *


JAROSŁAW KUŹNIAR
dziennikarz TVN24
DOŚĆ TAJEMNIC: RANO w TVN24 twitterowe spotkanie z @premiertusk Obiecał NA ŻYWO via TT odpowiedzieć na kilka naszych pytań. OBEJRZYJ w TVN24CZYTAJ WIĘCEJ


MICHAŁ KOLANKO
dziennikarz serwisu 300polityka
Tak wyglądał Twitter townhall Obamy w lipcu 2011. W kamp 2012 tego typu spotkania byly krotsze nie na live tv http://www.spinroom.pl/?p=2052 CZYTAJ WIĘCEJ


PAWEŁ GRAŚ
rzecznik rządu
@michal_kolanko Pan red. chciałby wszystko jak w USA :), spokojnie, to nie Twitter-townhall, tylko raczej krótki wywiad. CZYTAJ WIĘCEJ


ŁUKASZ ROGOJSZ
dziennikarz "Newsweeka"
@michal_kolanko (…) Jutro najbardziej obawiam się "filtrowania", tzn. moderowania pytań do @premiertusk CZYTAJ WIĘCEJ


DONALD TUSK
premier
Bez obaw. Będę z Wami sam na sam. Chyba że red. Kuźniar będzie filtrował...CZYTAJ WIĘCEJ

sobota, 29 grudnia 2012

Katastrofa na Wnukowie i smoleńska



Czy dzisiejsza katastrofa na moskiewskim Wnukowie może otrzeźwić polskich domorosłych "ekspertów" i zwolenników "zamachu smoleńskiego"? Nie.

Podejrzewam, że ich utwardzi. W liczbach ofiar, w okolicznościach. Na Wnukowie Tu-204 (a więc zmodyfikowana wersja Tu-154M) lądował w warunkach, które wydawały się, że może udać szczęśliwe zakończenie lotu. Zamieć śnieżna, jaka panowała na Wnukowie, jest zupełnie czym innym niż mgła smoleńska, podczas której nie było widać ziemi. Czy na Wnukowie zachowane zostały procedury i jak były one przestrzegane? Dopiero się dowiemy. Każdy pilot, który wyraża empatię do życia innych osób (niekoniecznie swojego) winien w warunkach, jakie panowały nad lotniskiem we Wnukowie, odejść swoim wehikułem na inne lotnisko. Dlaczego tego nie zrobił?

We Wnukowie pilot utracił sterowność samolotu, który wypadł z pasa startowego i rozbił na trzy części, a następnie się zapalił (ogień nie powstał w wyniku wybuchu jakiegoś trotylu). Ta okoliczność to zupełnie inna - bardziej bezpieczna - niż kołowanie do podejścia. Zgliszcza tupolewa na Wnukowie nie są tak dojmująco rozpieprzone, jak smoleńskie, bo lądował. Ale te zgliszcza samolotu "podpowiadają:, jak wyglądałyby, gdy samolot spadł. Nasz samolot nie podchodził nawet do lądowania, tylko kontynuował lot, w którym piloci utracili kontakt wzrokowy ze światem zewnętrznym.

Każda katastrofa boli - ta na Wnukowie - a smoleńska nas szczególnie. To jednak nie powód, aby ból odbierał rozum, albo powodował, by z bólu kroić tragedie polityczne, tym bardziej, że dotykają one naród, a nie tylko "zainteresowanych".

Nie łudzę się. Polak nie uczy się po szkodzie. Ba! Polak nie uczy się w szkołach, ani z doświadczeń innych. Polak ma czuprynę zamiast rozumu i lubi targać nią innego Polaka. Taka szlachecka przypadłość - podporządkowania sobie innych. Moje (czyli: ja) na wierzchu.

piątek, 21 grudnia 2012

Klątwa ministra skarbu



Nadzorujący NewConnect na Giełdzie Papierów Wartościowych Emil Stępień mógł mieć dość wpatrywania się w ceduły i zapragnąć łaski celebry, zwłaszcza, że debiut w filmie pod symptomatycznym tytułem "Ciacho" miał za sobą. Nie załapał się do filmu tegoż samego reżysera Patryka Vegi "Stawka większa niż śmierć", więc mógł liczyć na jego nowy projekt "Klątwa faraona". Jeżeli tobie pomagają, wdzięczność nakazuje, abyś ty się odwzajemnił. Stępień więc chciał pomóc "Klątwie...", a że spółka ją realizująca East Pictures jest notowana na nadzorowanym przez niego rynku alternatywnym GPW, więc wydawało się tym łatwiejsze. Aby nie być posądzonym o konflikt interesów, zawiadomił prezesa GPW Ludwika Sobolewskiego. Musiał uzyskać zgodę, bo przystąpił do przekonywania tych, którzy byli od niego zależni, czyli właścicieli spółek notowanych na NewConnect. Ze służbowej skrzynki rozesłał maile i całkiem dobrze szło, bo kilka spółek zaangażowało się w projekt.

"Klątwa faraona" wcale nie wymagała fortuny, realizacja i dystrybucja to ok. 4 mln zł. Nie jest znana fabuła, acz jak plotka giełdowa niosła, miały w niej występować piękne kobiety i wpływowi mężczyźni, wśród nich także prezes Sobolewski. Plotka jest stugębna, a donos zwykle bywa anonimowy. No i sprawa się rypła, bo wyciekła na zewnątrz. Najpierw do mediów, a tym samym do ministerstwa skarbu państwa, które jest większościowym akcjonariuszem GPW.

Stąd do wykopania jest blisko. Zebrała się Rada Giełdy, prezesa Sobolewskiego zawiesiła, a Walne Zgromadzenie go się ostatecznie pozbędzie. Stępień przynajmniej zaprezentował się jako "Ciacho", ale Sobolewski nie zdążył. Dzisiaj pewnie przeklina, nawet jeżeli nie miał odtwarzać w filmie faraona. Zaś reżyserowi scenariusz pisze życie i może pokusić się o nowy projekt "Klątwa ministra skarbu", z podtytułem: komedia ze sfer finansowo-państwowych.

czwartek, 20 grudnia 2012

Czy Polska odzyska to, co Kościól nabył korupcją?


Każdy urzędnik państwowy jest skorumpowany. Funkcja, którą pełni, predysponuje go do tego. Nie reprezentuje siebie, a jakieś ciało bliżej nieokreślone. Bo czym jest państwo, miasto, mienie społeczne? Ładną ideą, która zrymowana z inna ideą (np. patriotyzmem), tak świetnie brzmi, że urzędnik staje na baczność i  żąda w korupcji swej więcej.

W latach 90., gdy państwo polskie zmieniało ustrój, obowiązywała taryfa, acz nie była ona wszędzie taka sama. Zależna od bogactwa regionów i kieszeni tego, który musiał korumpować. Patriotów uspakajam: dążenia J. Kaczyńskiego do własnych mediów skończyło się bankructwem "Expressu Wieczornego", którego wartość rynkowa była kilku- , a może kilkunastokrotnie większa, niż dzisiaj "Gazety Polskiej" - więcej na ten temat wie np. Andrzej Urbański, który - jak zdążyłem zauważyć - wraca do gry. Prezes PiS (wówczas PC) złotej kurze ukręcił łeb.

Urzędnik nie ma barw ideowych, ma barwy własne: kieszeń. Jej rozmiary: szerokość, długość, głębokość. Można to nazwać fizyką korupcji. Im wyżej urzędnik umocowany, tym ta kieszeń prawom fizycznym była bardziej podległa. Ba, nauki ścisłe były nieubłagane.

I tak zdarzyło się z Kościołem, a dokładnie z Komisją Majątkową, która pośredniczyła między bytem bliżej nieokreślonym (państwem) a urzędnikami Pana Boga, czyli hierarchami Kościoła. Jeżeli dają, trzeba brać. Ta zasada moralna kieruje wszystkimi, bogobojnymi i tymi, którzy charakteru nadprzyrodzonego nie widzą w naturze. Tak rozparcelowano świeckie media, gazety, w tym ten już osławiony "EW".

W podobny sposób dobrał się do fizyki Kościół, ale jako że ma tradycję 2 tys. lat, nie była to opaczność takiego Kaczyńskiego, który ma o biznesie pojęcie, jak bezpieczeństwo i stan jego konta. Pieniądze nie wynosi się w walizce (Maciej Zalewski z PC - zaliczył kilkuletnie oglądanie słoneczka PiS zza krat), a zupełnie w innych ingrediencjach wartości. I przede wszystkim trzeba być szczodrym dla innych, aby stać się bogatszym. Zasada stara, jak świat.

A Kościół od 2 tys. lat przerabia obecność na tym Padole Łez i w takiej Polsce ma się całkiem dobrze. Kościół przerabia swoją tradycję wszędzie (nawet niektórzy politycy twierdzą, że tradycja polska jest tożsama z tradycją Kościoła), w tej chwili oko Michała Boniego - ministra MAiC - (świetnie się zna z Andrzejem Urbańskim) padło na diecezję legnicką.

I co? Zamiast 15 hektarów, które w sprawiedliwej arbitralności parafie miały otrzymać od szczodrobliwej państwa polskiego, dostały dużo, dużo więcej. Wartość ta w samej diecezji legnickiej wynosi 30 mln zł. Wartość inkaso, a nie rynkowa - na to zwracam uwagę, gdyż doświadczenie 2 tys. lat podpowiedziało hierarchom, aby zbyć owo "dużo, dużo więcej" na pniu. Urzędnicy z Komisji Majątkowej już siedzą i świat oglądają zza krat, ale jest problem z odzyskaniem tego, co Kościół w swej 2. tys. tradycji uzyskiwał za friko.

Podobno rząd i minister Boni są zdeterminowani, aby odzyskać dla państwa polskiego straty. Nie wierzę, aby im to się udało, zwłaszcza, że siły patriotyczne nie działają na korzyść Polski, a tradycji 2 tys. lat korupcji.

wtorek, 18 grudnia 2012

Niezależna telewizja PiS - czy takie coś jest możliwe?


Znamy z grubsza personalia projektu telewizji PiS, która dla niepoznaki dzisiaj nazywa się Telewizja Niezależna. Jej naczelnym ma być Bronisław Wildstein mianowany przez prezesa PiS na prezesa TVP w 2006 roku, ale szybko odwołany i zastąpiony Andrzejem Urbańskim. A zastępcą - Tomasz Sakiewicz. Dlaczego tak nisko jest usytuowany naczelny "Gazety Polskiej", specjalista od niezależności i prawdy informacji? Czyżby na tylu garnuszkach się umościł, że nie jest w stanie w poświęcić się w pełni tej działce propagandy.

Prezesem tej telewizji jest niejaki Piotr Barełkowski (nie znam), jakaś szara eminencja od biznesu. Pracę i udziały w TN mają uzyskać Rafał Ziemkiewicz, Ewa Stankiewicz i Anita Gargas. Z założenia ma być to telewizja konserwatywna, z początkowym modelem biznesowym start-up, czyli czekająca na przejęcie, bądź fuzją, przez podmiot inwestujący, a nawet bank. Rozglądając się, kto miałby wyłożyć pieniądze i być rzeczywistym właścicielem, nietrudno wskazać - SKOK-i.

Stąd zresztą ma się walka biznesowo-polityczna przed uniknięciem czapy nadzoru Komisji Nadzoru Finansowego. Telewizja ma zadebiutować wiosną, na przełomie kwietnia i maja. Do tego czasu uzyskać koncesję na nadawanie na satelicie i w kablówce, o co nie powinno być trudno.

Najważniejszy jednak będzie szmal. Na początek ma starczyć 3 mln zł, które zbierają "Solidarni 2010". Dotychczas do "czapki" wrzucono coś koło 10 tys. zł i kilkaset dolarów. Jednak przedstawiony projekt może zbiórkę przyspieszyć. Czy na tyle zbiórka pieniędzy dostanie impetu, aby zdążyć na planowany czas startu?

TN zapowiada się na telewizję z misją, którą utraciła telewizja publiczna. Misję tę znamy: PiS u władzy, a prezes na premiera, a może nawet prezydenta. Czy telewizja PiS ma szansę? Robienie telewizji jest o wiele trudniejsze niż gazety, bo pieniądze zupełnie inne, wielokrotnie grubsze. O jej modelu z czasem decydować będzie rynek reklam, a nie misja polityczna i sprawność warsztatowa wymienionych dziennikarzy.

Na razie wygląda to na porywanie się z motyką na ciało niebieskie. Rynek telewizyjny jest już ukształtowany, wcisnąć się na niego będzie niezwykle trudno, acz jakieś nadzieje można wiązać z bankructwem - i upadkiem - publicznej, może dwójki, a może TVP Info.

Czy atrakcją takiej telewizji mogą być debaty samego ze sobą Jarosława Kaczyńskiego, albo polityków PiS we własnym sosie? Przecież nie zostaną zaproszeni do studia TN Stefan Niesiołowski, ani Janusz Palikot, jak nie dostają zaproszeń do TV Trwam. Co na to jednak o. Rydzyk, wszak TN będzie zagrożeniem dla niego. Z czasem nawet w walce o multipleks cyfrowy.

W naturze nie ma niezależności od partyjnych interesów. TN zapowiada się na oksymoron. Sprawdza się w retoryce, ale nie w mediach.

sobota, 15 grudnia 2012

Inspektor Clouseau chce debaty

Antoni Macierewicz pozazdrościł prezesowi frajdy zwycięstwa moralnego i też wystąpił z propozycją debaty. Mam nadzieję, że prezes tego nie czyta, bo Macierewicz chciałby zastosować szerszą formułę niż on, debaty z udziałem strony przeciwnej. Zdaje się, że tylko taka debata ma sens, choć prezes o debatach ma inne zdanie. Najlepiej debatuje mu się z samym sobą.

Macierewicz zajmuje się w PiS jedną działką, zbrodnią smoleńską, więc tylko z debatą na temat katastrofy mógł wystąpić. I chwała mu, że taki odważny. Wystawił nawet drużynę ekspercką do debaty, czterech zawodników. Wyszedł na ubite pole mediów i zakrzyknął do szeregów wrogów: Wychodźcie! Tutaj są moi harcownicy, wystawiajcie swoich ekspertów.

Jak dobry coach zachwala swoje szeregi: "sformułowali najprawdopodobniejszą, najpełniejszą, najbardziej kompetentną i naukowo zweryfikowaną hipotezę tego, co naprawdę się zdarzyło nad Smoleńskiem". Przy tym wyznaczył trzy panele debaty: przygotowania do lotu, przebiegu katastrofy i narzędzi prawnych do wyjaśnienia tej tragedii.

Kłopot z logiką Macierewicza jest taki, jak z pewnym moim znajomym, który mając inne zdania pulta się w "ten-tego". Nazywam to logiką trygonometrii, a jego samego Tangens. Takim Tangensem przestrzeni publicznej jest Macierewicz. Też ma przeciwne zdanie, ale nie ma nic do powiedzenia od wiecznej mantry "ten-tego", która nawet została opublikowana drukiem w 98-stronicowej broszurze o zamachu smoleńskim.

Po pierwsze, eksperci z komisji Jerzego Millera nie są nikogo przeciwnikami, najlepsi fachowcy zostali powołani do zbadania przyczyn katastrofy, a nie żadni cukiernicy. Po drugie, w debacie eksperckiej nad faktem, który się dokonał, mogą uczestniczyć równorzędni fachowcy i nie stawać naprzeciw siebie, tylko dochodzić wspólnie zdefiniowania prawdy o tymże fakcie. Po trzecie i najważniejsze, w debacie ekspertów nie mogą uczestniczyć amatorzy i to nie ze swoich dyscyplin oraz nie mający dostępu do dowodów. Amatorzy mogą podjąć trud nauki, ale na uczelniach, a nie uczestnictwem w debacie najlepszych.

Tangens Macierewicz myśli, że do pojedynku przeciw Barcelonie, czy też Realowi Madryt wystawi drużynę amatorską. Przeciw Messiemu, Ronaldo, Falcao (akurat Atletico) wystawi dryblerów ze swojego "patriotycznego" podwórka, bo na trzepaku któryś z nich trafił między słupki. Cóż w takiej sytuacji mogą fachowcy zawodowcy? Wzruszyć ramiona, wzruszyć się naiwnością amatorów i udać się do swoich zajęć. Bookmacherom nawet do głowy nie przyjdzie przyjęcie zakładu.

Nasz Tangens wzruszenie ramion ekspertów przyjmie, jako dowód na "zbrodnię niesłychaną" i "teorię dwóch wybuchów". Dyskutować z Macierewiczem i jego amatorami, to jak podjąć debatę o ewolucji i kreacjonizmie. Darwin w debacie z Maciejem Giertychem. Tangens też wydał swoją 98-stronicową Biblię o katastrofie smoleńskiej, pewnie wydało ją jakieś wydawnictwo Różowa Pantera.

O, właśnie - Różowa Pantera. Macierewicz to taki inspektor Clouseau. Nawet podobny. Ogoli brodę, przefarbuje włosy, wykapany Peter Sellers, który używał trygonometrii logiki "ten-tego".

piątek, 14 grudnia 2012

Gwałt zbiorowy na Polsce


Łódzki manifest nacjonalistów też jest marszowy "Idzie Antykomuna". Od prawej strony PiSowi stale się coś wciska, wówczas Jarosław Kaczyński jeszcze bardziej dociska. Wydawało się, że "zbrodnia niesłychana", "niepodległość do sprzedania", "posadzimy Tuska" są niemożliwe do przebicia.

A jednak są. Wystarczy odrzucić Kaczyńskiego. To właśnie robią nacjonaliści, o których coraz częściej będziemy pisali: faszyzujący, albo wręcz faszyści. Korespondencyjną bitwę na marsze nacjonaliści wcale nie przegrali. Ich marsz 11 listopada wydawał się nawet bardziej dziarski niż PiS w rocznicę stanu wojennego 13 grudnia.

Kaczyński raczej się nie martwi tym stanem rzeczy. Wszak to jego dzieci zrodzone z demolowania przestrzeni publicznej. Prezes PiS z Macierewiczem budowali uparcie smoleński mit i oto przychówek tego nieformalnego związku surrealnego, mają przyzwolenie do zabawy na podwórku, ale tak, by szyb sąsiadom nie powybijać. Jeszcze - nie wybijać.

Ale to Kaczyński ma, czego młodzież nacjonalistyczna nie ma. Ma sondaże i nadzieję na kryzys. Przy urnie wyborczej PiS nie wygra, dlatego tak często wychodzi na ulicę licząc, że tam znajdzie władzę.

Komentatorzy utrzymują, że Kaczyński się wyczerpał, bo tak dostrzegli komentujący. Oczekiwali jeszcze silniejszego prezesa, ale komentatorów zawiódł. Jakiś anemiczny, niemrawy, frazy jego jak mantry. Wysublimowane podniebienia mają komentatorzy polityczni. Tak, prezes wymięty jakiś był, ale siła jest w tych tysiącach, które nie boją się zimna i wiernie idą za nim.

W Łodzi manifest marszowy nacjonalistów ma znamiona centralne. W niedalekich Kielcach 13 grudnia marszował ONR "Idzie kielecka antykomuna". Eliminacje do rozgrywek pucharowych. Był wśród nich ideolog z najświeższym manifestem drukowanym pod pachą "Myśli nowoczesnego endeka", Rafał Ziemkiewicz. Tak był zachwycony młodzieżą toczka w toczkę powtarzającą jego "myśli", że zaśpiewał pieśń akuszera: "Rodzi się pokolenie, które może uratować Polskę".

Akuszerzy, ratownicy - i to wszystko dla Polski. Chciałoby się zapytać: Co z tą Polską? Ale autor programu tv pod takim właśnie tytułem, mógłby być (w zamiarach nacjonalistów: jest) jednym z bohaterów wyskandowanych "Myśli" w Kielcach: "A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści".

Antykomuna na chwilę się zatrzymała i jak to ideolog nie mógł się wykręcić od kilku słów, które musiał wygłosić pod pomnikiem ks. Popiełuszki: "31 lat temu utrącono kręgosłup ruchowi narodowemu, który mógł uratować Polskę. Komuny nie obaliła "Solidarność", ale komitet wokół Lecha Wałęsy, który poszedł na układ z komunistami. Cieszę się, gdy widzę, że rodzi się nowe pokolenie, które może uratować Polskę".

Pominę w tych frazach nielogiczności - powinienem napisać: frazeologia Ziemkiewicza - ale nie o nią wszak chodzi, to głupstwo. Można skopać logikę, język polski, komunistów dla przykładu powywieszać, ale trzeba uratować Polskę.

Z tej miłości do Polski wychodzi jakiś gwałt zbiorowy. Każdy manifestuje, jak potrafi. Zgwałconymi myślami nowoczesnymi.

niedziela, 9 grudnia 2012

Kaczyński i jego nacjonalistyczna kołtuneria


Jarosław Kaczyński to opaczna postać. Tak też rozumie instytucje demokratyczne w kraju, które służą mu do prawnego ich demolowania. Jak odczytać jego domaganie się zrównania praw mniejszości polskiej w Niemczech z mniejszością niemiecką w Polsce? Po pierwsze, po raz kolejny jest na bakier z Konstytucją RP, która w 35. artykule zapewnia mniejszościom narodowym zachowanie i rozwój własnego języka, kultury, obyczajów i tradycji, mogą tworzyć własne instytucje edukacyjne i kulturalne.

Oczywiście w prawie ustrojowym nie może być mowy o żadnej wzajemności, bo to należy do prawa międzynarodowego, w tym wypadku prawa stanowionego bilateralnymi umowami. A może Kaczyński zna prawo ustrojowe RFN? Wolne żarty, aż takiego zapału do nauki prezes PiS nie wykazuje.

Kaczyński tak, jak w życiu, chce wyciągnąć gruszki z popiołu cudzymi rękami. Może doszły jego słuchy, że polsko-niemiecki okrągły stół poczynił pewne ustalenia, których realizacji domaga się Kongres Organizacji Polskich w Niemczech i szybciutko prezes chciałby zawłaszczyć robotę innych.

W stolicy Niemiec ma być utworzone miejsce upamiętniające wszystkie polskie ofiary nazizmu, oświadczenie okrągłego stołu zostało podpisane przez przedstawicieli rządów niemieckiego i polskiego (Władysław Bartoszewski).

Kongres organizacji polonijnych z Niemczech domaga się jeszcze spełnienia innych postulatów, które dotyczą władz polskich i niemieckich. Chcą mieć swojego przedstawiciela w Senacie (polskim), oczekują stabilnego wsparcia finansowego m.in. poprzez fundusz przy ministerstwie spraw wewnętrznych w Berlinie.

Niemiecka Polonia jest rozproszkowana, a Kongres to miejsce, w którym może być wykuwane wspólne stanowisko. Polacy muszą chcieć, aby dalej kultywować język, obyczaje i tradycje polskie. Do tej pory różnie z tym było. Polak wstydził się, że jest Polakiem. Ostatnio jest z odczuwaniem własnej nacji zdecydowanie lepiej.

Ale takie stanowisko Kaczyńskiego z pewnością Polakom w Niemczech nie pomoże, który chce marszem PiS organizowanym na Opolszczyźnie pokazać, w jakim państwie mniejszość niemiecka żyje. To ledwie zwoływanie się polskiej nacjonalistycznej kołtunerii, aby poturbować spokój niemieckiej ludności tubylczej, podczas, gdy mniejszość polska w Niemczech jest napływowa, zarobkowa, od niedawna zrzesza się i z mozołem wypracowuje cele społeczno-polityczne. Kołtun Kaczyński nie tylko psuje klimat w kraju, ale także Polakom za granicą.

sobota, 8 grudnia 2012

Repolonizować Kaczyńskiego


Jarosław Kaczyński wyruszył w Polskę terenową, uznał, że Krakowskie Przedmieście jest - owszem - dobre, ale nie daje mu wiarygodności, jako opozycji. Pomaszeruje sobie, podepcze, powie o knucie Tuska, który dławi wolność zgromadzeń i mediów, ale to nie jest to. Serce Polski bije poza Warszawą. Wybrał Zieloną Górę i Wrocław, prezes PiS na zachodzie kraju odzyskał wigor, jego retoryka wzbogaciła politologię o następne pojęcia. Kaczyńskiego należy zachwalać, ożywia przestrzeń publiczną. Należy też żałować, że nasz kraj jest taki niewielki, gdyby był większy, np. wielkości USA, Kaczyński osiągnąłby stan geniuszu. Dziękujmy za to, co mamy.

W Zielnej Górze Kaczyński światłem umysłu doszedł, że należy repolonizować banki i media, a we Wrocławiu - w Polsce mamy skrajny postkomunizm. Czyli musimy się naprężyć i odebrać z obcych łapsk pieniądze, gazety, telewizje, internet - i oddać w polskie ręce, bo to nam się należy. Słusznie. Pieniądze mają być polskie, a media informować w języku polskim.

Zdaje się, że prezes PiS zapomniał o sobie. Wybaczmy mu, to skromny polityk. Na tej fali repolonizacji wszystkiego, prezes PiS zapomniał o swojej skromnej, acz godnej postaci - repolonizować Kaczyńskiego. Nie wątpię, iż zbliżając się do Warszawy, natknie się na osobiste ego. Myślę, że uzna, ze z nim coś nie tak, garnitur nie polski, bo od Armaniego, albo innego obcego krawca, samochód też - niemiecki. Kurczę, a słowa prezesa PiS o Tusku, Sikorskim i innych czynnych politykach świetnie współgrają z interesami Moskwy i Berlina, osłabiają ich pozycję, gdy chcą załatwić interesy polskie.

Wierzę w Kaczyńskiego - jak niegdyś Jacek Kurski w jego geniusz - i nie wątpię, że należy owszem repolonizować banki, media, władzę, ale także opozycję i konkretnie jego, prezesa PiS. Repolonizować Kaczyńskiego.

piątek, 7 grudnia 2012

Siwiec na doczepkę


Polityk odchodzi z partii, aby powitać się z jakąś gąską. Jaka to miałaby być dla Marka Siwca po opuszczeniu SLD? Żadnego gotowca nie ma, prócz Ruchu Palikota, który ostatnio też przebiera nóżkami, a będzie jeszcze gorzej, gdy prezes ruchu swojego nazwiska zechce dotrzymać słowa, że po 16 grudnia (rocznicy zamordowania Gabriela Narutowicza) obniży decybele swoich wystąpień o mową nienawiści.

A może Siwiec całuje ziemię przed papieżem lewicy lat 90., Aleksandrem Kwaśniewskim? Nie wątpię, że wątpię, ani były prezydent, ani Siwiec żadnych struktur partyjnych nie posiadają, aby na nich budować jakikolwiek podmiot polityczny.

Może jeszcze ktoś opuści SLD, nie ma jednak w tej partii znaczących nazwisk, aby zbyt zainteresować media, ani robotników do pracy w terenie. Siwiec celuje w PE, więc raczej ustawi się w jakiejś kolejce do tej rzepki na doczepkę.

Chyba, że Kwaśniewski odkurzy ambicje i zechce kandydować do struktur międzynarodowych, bez poparcia PO jest to niemożliwe. Zgadzam się z Siwcem, że obecny układ władzy nie ma żadnej sensownej alternatywy politycznej, gdyby miała dopaść nasze życie zapaść z powodu kryzysu (niekoniecznie polskiego).

Polska polityka nie może być skazana na PO, to polityka kulawa i jednostronna. Wszyscy walą w Tuska, jak w bęben, a on nic - zawsze najsilniejszy. Gdzie jest drugi filar polityczny, druga noga - lewa? Czyżby na trwałe została amputowana w 2005 roku? Nie, choć tak może się wydawać.

Ktoś może wskazać na Jarosława Kaczyńskiego. To jednak kikut, gdyby nie miał tak poręcznego narzędzia, jak Smoleńsk, nabrałby właściwych rozmiarów i "straszył" na scenie elektoratem LPR (radiomaryjnym). Smoleńsk się wyczerpie, choć "idea" zamachu - nie. Przestanie po prostu być polityczna.

Na scenie politycznej prędzej, czy później czeka nas ruchawka, gdyż obecny stan nie może być trwały. Oby przetasowania nie zachodziły, gdy kraj i społeczeństwo dopadnie kryzys, wówczas władza leży na ulicy. Sięgnąć po nią może ktoś przypadkowy, albo zaprawiony w marszach.

czwartek, 6 grudnia 2012

Podżeganie - rak IV RP



Mariusz Kamiński wczoraj bronił agenta Tomka, dzisiaj musi bronić siebie. Ma niejaką wprawę w samoobronie. Już się wybronił w kwestii nadużycia prawa przy prowadzeniu operacji przez CBA z 2007 roku.

Rzecz dotyczy afery gruntowej, tym razem Sąd Okręgowy w Warszawie nie podzielił wcześniejszego umorzenia sądu rejonowego, który nie dopatrzył się powyższego przestępstwa, ale poprzez to pominął o wiele cięższe przewinienie: podżeganie.

Sędziowie wyszli skądinąd ze słusznego spostrzeżenia, iż odpowiednio podżegając do przestępstwa, każdego można skusić i poprowadzić do przestępstwa. Prawo naturalne wszak mówi (I Księga Rodzaju): człowiek to istota grzeszna.

Podżeganie jest założeniem, iż każdy z nas jest przestępcą a priori. Bez kwalifikacji agent Tomek tak, a nie inaczej zachowywał się przed walizką pełną pieniędzy. Nawet do tego aktu się rozebrał. Niech każdy w tej chwili przeprowadzi eksperyment myślowy: dostajesz taką walizę szmalu do dyspozycji. Czy nie będziesz miał gęby rozdziawionej śmiechem od ucha do ucha? A przy tym nie zedrzesz z siebie koszuli, bo z tej uciechy żaden Dior nie pomoże, spocisz się z wrażenia?

Agent Tomek akurat udawał się na podżeganie. Nie dziwię mu się zbytnio, iż w ramach - tak mu się wydawało - prawa może to prawo przekraczać. On tego mógł nie być świadomy, ale jego szef winien być świadomy. Zresztą prawo rzymskie ujmuje, iż odpowiada się przed prawem, nawet (zwłaszcza) nie znając go.

Zachowanie Kamińskiego wskazuje, iż nie znał prawa, a dzisiejsze jego słowa to potwierdzają. Nie zwalnia go to z odpowiedzialności karnej. Zasłania go jedynie tarcza immunitetu, ale nie zawsze trzyma się ją w pogotowiu i w którymś momencie może ją Kamiński opuścić z honorem. Wówczas prawo sięga i odpowiednio karze.

Proces Kamińskiego będzie o tyle ciekawy, iż osoba przeciw, której przestępstwo podżegania było skierowane, nie żyje. Czy ten akt podżegania posłużył do degradacji tej osoby, a następnie samounicestwienia? W tym wypadku więcej mieliby do powiedzenia psycholodzy, prawo jest bezsilne. Ale prawo moralne - nie. Czy Kamiński czuje, jakie wyrządził zło innemu i jego rodzinie?

Kamiński - to raczej każdy bystrzejszy dostrzega - miał nad sobą o wiele silniejszą osobowość, która nim sterowała, a obecnie zrobiła w ramach rekompensaty utraty stanowiska swoim zastępcą, wiceprezesem. Walory intelektualne Kamińskiego są, jakie są, czyli takie, jakie można ocenić via media. Mizerne, by nie napisać: marne, żadne.

Uruchomiony "na sucho" w wyniku procesu Kamińskiemu zostanie cały mechanizm IV RP. Na wokandzie stanie jego ówczesny i dzisiejszy polityczny zwierzchnik, ale też przypomniane zostaną takie drobne zdarzenia, które takimi nie muszą de facto być, jak np. nagranie, które swego czasu sporządził (syndrom Zb. Ziobry) redaktor Sakiewicz ze spotkania z Andrzejem Lepperem (celem podmiotowym podżegania w aferze gruntowej).

Ten proces zapowiada się na o wiele ważniejszy niż Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry, gdyż może w tym niewielkim wycinku - podżeganie - pokazać, jak rakowacieją mechanizmy polityczne, gdy ma się niewielką wiedzę ustrojową (demokracja) i prawną.

środa, 5 grudnia 2012

Najwyższy czas na Inwestycje Polskie


Rada Polityki Pieniężnej drugi raz z rzędu obniżyła stopy procentowe o ćwierć punktu procentowego, obecnie główna stopa wynosi 4,25%. Spodziewane są dalsze obniżki, aż do rekordowo niskich. Zwykle o tej porze roku RPP udzielała sobie ferii i ogłaszała w polityce monetarnej labę od decyzji, bo jeszcze nie ma wielu danych ekonomicznych, one przychodzą wraz z początkiem następnego roku.

Ale czas mamy szczególny, niedawno GUS ogłosił wyniki PKB za III kwartał, wzrost PKB jest dużo niższy się się spodziewano. Zanurkowała polska gospodarka, wcale jeszcze nie osiągnęła dna. Ono jest spodziewane na początku przyszłego roku.

Poprzedni kryzys 2009 roku już się wydaje bez porównania łagodniejszy, wówczas najniższy odnotowany wzrost wynosił 1,6%, za III kwartał jest przecież tylko 1,4%. Na koniec roku może sięgnąć 1%.

Tej zapaści się spodziewano, wydaje się jednak głębsza niż pierwotnie zakładano. Pomyślano o narzędziach, które złagodzą skutki "planowanej" zapaści, a są nimi głównie instrumenty projektu spółek Inwestycje Polskie, które mają wpompować w gospodarkę i pośrednio w konsumpcję w ciągu roku 40 mld zł. Dodatkowy szkopuł, iż podobną wartość otrzymywaliśmy z unijnego budżetu, obecnie jej zabraknie, bo kończy się poprzednia perspektywa budżetowa, a nowa dopiero jest "rozgrywana" pomiędzy państwami UE.

Z inwestycjami jednak jest tak, iż skutki ich są odczuwane dopiero po 2-3 latach. A projekt Inwestycje Polskie jeszcze nie ruszył. tak na dobrą sprawę nie wiadomo, jakie te spółki mają być. Jeszcze w tym roku winny być powołane do życia, aby z początkiem następnego - ponoć najgorszego roku - kapitał mógł do nich spłynąć i zaczęły działać instrumenty kapitałowe, włącznie z akcjami tymi spółek skarbu państwa w Banku Gospodarstwa Krajowego.

Czy to wszystko się opóźnia? Rząd o tym nie informuje, bo to politycznie jest bardzo wrażliwa sprawa, choćby z powoływaniem składu zarządów spółek. Może ta okoliczność spowodowała, że tak gładko Janusz Piechociński wszedł w buty wicepremiera i zanadto, jak na PSL, nie kombinował.

Bezrobocie i tak będzie rosło, wstrzymane mogłoby być tylko przy wzroście gospodarczym 4% i więcej. Chodzi o to, aby nie załamał się rynek pracy, aby przedsiębiorcy nie dokonywali masowych zwolnień, zachowali się, jak w 2009 roku, gdy po chwilowej zapaści wzrostu, gospodarka odbiła i ruszyła.

Rząd, aby społeczeństwo za bardzo nie zapłaciło, musi w tej chwili zdobyć się na determinację, do której jeszcze nigdy nie był zmuszony. W gospodarce będzie rozegrana polityka. Opozycja "zadba" o złą atmosferę, a gdy nałoży się na to gwałtownie pogarszająca się sytuacja społeczno-ekonomiczna, może się okazać prawdziwym trotylem rozsadzającym układ władzy.

Zadbanie o to, aby konflikt społeczny nie rozsadził dotychczasowego układu politycznego jest w rękach władzy poprzez działanie takich instrumentów polityki gospodarczej państwa, jak Inwestycje Polskie.

Aria agenta Tomka o związku przestępczym



Najpopularniejsze zdjęcie agenta Tomka ujawnione przez "związek przestępczy" to te, gdy ma nagi tors i z miną świadcząca, iż przed przyszłymi odbiorcami swojej fotki chwali się walizką pełną szmalu. Dlatego to podkreślam, bo chcę zacytować:

"Nagości wiecznie młoda witaj!" (itd).

To z "Operetki" Gombrowicza, utworu genialnego, którego miejsce akcji jest osadzone na zamku księcia Himalaj. Nie chcę katować internautów literaturą, bo wiem, że nie jest przez nich lubiana, dlatego będę odwoływać się do niej ostrożnie. We wstępie G. pisze na temat formy swojego dramatu: "Operetka w swym boskim idiotyzmie, w niebiańskiej sklerozie (...) jest teatrem doskonałym".

Mój odbiór 3-częściowego materiału o agencie Tomku klasyfikował się w tym "boskim idiotyzmie", jako bohatera i posła PiS operetkowego, którego największym zawodowym osiągnięciem było uwiedzenie posłanki PO Beaty Sawickiej za pomocą Adama Asnyka. To był jego koń, na którym wjechał do gmachu Sejmu. Mój poprzednik - kurczę, jeszcze raz literatura - sławny ułan Bolesław Wieniawa wjeżdżał na koniu ale do "Adrii", nie wykorzystał swoich podbojów w alkowach, aby zostać posłem. To mogło mu służyć do pisania wierszy, a nie recytowania ich w alkowach, w których ułan nawet na spoczynek z białogłową udawał się w ostrogach, bo ojczyzna zawsze może wezwać. Jeszcze zacytuję adiutanta Piłsudskiego: "Bo w sercu ułana, gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed nią tylko koń".

Chciałoby się napisać: jaki Piłsudski, taki jego adiutant (agent). Marszałkowi można dużo zarzucić, ale nie małość. Nawet w wulgaryzmach był niebotycznie barokowy i spiętrzony metaforycznie wniebogłosy, a ludzie wokół niego nie byli tuzinkowi.

A jak zachowuje się agent Tomek, gdy wyszło na wierzch, że niewiele potrafi, nawet dobrze się zakonspirować i porządnie uwieść? O, na pewno nie jak bohaterowie "Operetki" G., która była grana na największych scenach świata, ale jak bohater operetki wystawionej w remizie.

Aria agenta Tomka "Dziennikarze stworzyli związek przestępczy" to pożal się boże dyszkant i to w wykonaniu niemuzykalnego kastrata. Jedyną receptą na skandal i to w sytuacji, gdy się nie odpowiada przed narodem za rządzenie (bo PiS jest w opozycji), jest przeczekać, wyszczekają się, obmówią gdzie trzeba, a po tygodniu pies z kulawą nogą nie będzie pamiętał. Dopilnować tylko, czy nazwiska nie przekręcają (Julian Tuwim; och, ci poeci).

No, ale w operetce, zwłaszcza wystawianej w remizie z takimi, a nie innymi divami, gdy zniesmaczniona publiczność z hukiem wyszła, ta logika nie działa. Wokalista z remizy krzyczy, to nie remiza, to apartamentowiec, a ta walizka pełna pieniędzy, to nie amerykański thriller, do którego dolary produkuje się na kserokopiarce, te dziengi pochodzą z Polskiej Mennicy.

Zastanawiam się tylko nad jednym, czy prokurator generalny Andrzej Seremet podejmie zaproszenie, aby udać się na występy gościnne do remizy i odśpiewać swoją arię barytonem "Agencie Tomku, nic się nie stało, nic się nie stało, dwa lata paki proponuję".

Różnica między zamkiem księcia Himalaj a remizą prezesa PiS jest zasadnicza. Tam boski idiotyzm jakiś wysoki, a tu parciany, jak tors agenta Tomka.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Takie buty


Donald Tusk nie będzie czcił rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Nawet o tym się wyraził. Doszliśmy do chorych sytuacji, że premier średniej wielkości kraju w Europie musi zajmować głos w sprawie daty, kiedy to nałożono narodowi kajdany quasi-wojenne. Bo jak pamiętamy w tym dniu wypowiedziano ostatecznie, acz niezgodnie z ówczesnym prawem, wojnę Polakom, a przynajmniej jej większej części, która zrzeszona była w "Solidarności". I szef rządu suwerennego kraju musi uzasadniać, dlaczego tej hańby nie będzie czcił.

Chore? Może nie dla wszystkich, dla zdrowych ludzi na pewno jest chore. Zupełnie inne zdanie ma prezes PiS. Ale jemu się nie dziwię. Tak wprawił się we wszelkich marszach, że tego dnia też nie popuści. Podejrzewam, że mamy w tym wypadku do czynienia z podobną, jak w trakcie kampanii prezydenckiej PR-owską zagrywką, gdy rzekł, że Edward Gierek był patriotą. Przyszła kolej na Wojciecha Jaruzelskiego, który w marszu prezesa i PiS zostanie ostatecznie rehabilitowany.

Tak więc wielka "Solidarność" (pisana z wielkiej litery) została po raz drugi zgnieciona walcem historii. Pierwszy raz przez Jaruzelskiego, drugi przez Kaczyńskiego. Hasła też podobne, polityczne - o zagrożeniu wewnętrznym dla niepodległości. Kurczę, warto żyć, aby dostąpić tragedii, która zamienia się w farsę. Tragedia boli, farsa jest lekka z samej nazwy.

Dlaczego z marszu jednak wyłamuje się Tusk? Nie chce uczcić hańby tamtej władzy i nie chce rehabilitować Jaruzelskiego, ani WRON? To przynajmniej niech namówi zwierzchnika sił zbrojnych, prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby pozwolił paru generałom kości rozprostować, a może rozerwać się, bo już tragedii nie ma, jest farsa, lekkość suwerennego bytu.

Tuskowi buty nie służą do marszów, to opozycja przysparza pracy szewcom, premier musi pod pantoflem utrzymać koalicjanta, PSL - jak to powiedział pewien politolog. Zdaje się, że Waldemar Pawlak to był mały pikuś. Janusz Piechociński to Pawlak i Kargul w jednej postaci. Chce rządzić, ale nie odpowiadać za rządzenie, bo takim kimś bez właściwości jest wicepremier bez teki.

Takie buty. Kaczyńskiego do maszerowania i rehabilitowania Jaruzelskiego i WRON, Tuska do trzymania Pawlaka do kwadratu pod obcasem.

niedziela, 25 listopada 2012

Polowanie z nagonką


Recenzent filmowy i teatralny Adam Hofman wystawił ocenę zawodową Marianowi Opanii - słaby, albo nawet bardzo słaby. W związku z powyższym Hofman się cieszy, że aktor nie zagra roli Lecha Kaczyńskiego: - To nie jest rola dla kabareciarza. Ja się cieszę, że taki słaby kabareciarz nie zagra Lecha Kaczyńskiego. Jest słaby i się nie nadaje - podsumował recenzent.

Czy chciał przez to powiedzieć, że w kabarecie przy Wiejskiej są lepsi kabareciarze od Opanii. Nie będę podawał treści recenzji, jakie wystawił Jarosławowi Kaczyńskiego - tego jest bez liku w internecie - wystarczy do googlach wprowadzić hasło: geniusz. Odpowiedział pośrednio Hofmanowi recenzent (też rzecznik prasowy) z Ruchu Palikota, Andrzej Rozenek: - A musi być kabareciarz, żeby zagrać Lecha Kaczyńskiego. No, gratuluję. Nie ma pan chyba najlepszej opinii o Lechu Kaczyńskim.

W każdym razie Opania spowodował, że rozpoczęło się polowanie na kabareciarzy (ale nie tych z Sejmu, oni sami lezą na ekran i do sitka). I już są pierwsze efekty tej nagonki. Ba, wszyscy, jak jeden mąż - kabareciarze.

Artur Barciś podkreślił, iż wszystko związane ze "Smoleńskiem" stygmatyzuje (szczególne polskie wybroczyny - dodam od siebie). Bo w naszym kraju zagranie roli polityka, bądź roli, która wkracza na tereny polityczne (Barciś) "wiąże się z atakiem na aktora". Niedawno zaznał tego dobrodziejstwa Maciej Stuhr za "Pokłosie".

Nie należy załamywać się przykładem Stuhra, pierwszy dał przykład profesjonalnemu podejściu do kabaretu Witold Pyrkosz: - Takie za przeproszeniem pierdoły... To nie ma w ogóle wpływu na moją decyzję. Zagram każdą dobrą rolę, a najchętniej bardzo dobrą. Jestem profesjonalistą, a to może być bardzo ciekawa kreacja - rzekł. Po czym ostrożnie dodał: - Czuję, że wokół moich słów wytworzy się za chwilę jakaś spirala. Zaczekam na oficjalne zaproszenie od produkcji, zanim będę cokolwiek komentował.

Nie mniejszym profesjonalizmem wykazał się inny kabareciarz, odtwórca niezapomnianej roli Franka Dolasa "Jak wywołałem II wojnę światową" (wszak "Smoleńsk" mógłby nosić podtytuł: Jak wywołałem wojnę smoleńską), Marian Kociniak: - Przyślijcie scenariusz... Nie mówię nie, przyjrzę się temu.

Polowanie z nagonką trwa. A ja "se" myślę, dlaczego ze "Smoleńskiem" nie wyjść naprzeciw opinii światowej. Ciągle jest aktualny temat komisji międzynarodowej (miałbym chyba poparcie Antoniego Macierewicza), zaangażować Woody Allena. Widzę dużo "za". Kabareciarz i wybitny reżyser jest wolny, zwłaszcza po filmie rzymskim. Ma Oscarów w gablocie na Manhattanie bez liku. Sprawa z dubbingiem nie przyniosłaby żadnych problemów, Lech Kaczyński kiedyś też po polsku zagadał do Baracka Obamy. Woody Allen nie sprzeciwia się, gdy na niego mówi się: geniusz. Choć w jego przypadku czasami trudno temu zaprzeczyć.

I przypomina Jarosława Kaczyńskiego (Lecha też), który nałożywszy okulary przemawiał w spocie wyborczym "Do przyjaciół Moskali". A Woody Allen kocha literaturę rosyjską, Tołstoja i Dostojewskiego, jak zresztą ja.

piątek, 23 listopada 2012

Czy kler zdałby religię na maturze?


Biskupi zakomunikowali dwie wiadomości. Nie wiem, która jest dobra, a która zła. W każdym razie dalej w Polsce będzie obowiązywał ustrój demokratyczny, a nie monarchiczny. Hierarchowie odstępują od wprowadzania na tron Chrystusa, jako króla Polski. Jest to perspektywicznie dobry ruch Kościoła, o ile wiem kardynał Stanisław Dziwisz nie ma miejsc na Wawelu. Nie byłoby po śmierci, gdzie króla pochować. Powązki nie wszystkim odpowiadają.

To musi być ta dobra wiadomość, bo druga jest zła. W każdym razie zła dla szkolnictwa, a przede wszystkim dla nauki. Biskupi chcą, aby wiara konkurowała z wiedzą na maturze, chcą wprowadzenia, jako przedmiotu maturalnego, religii. Acz waham się: czy jest ona ostatecznie zła, bo hierarchowie nie sprecyzowali, czy pod pojęciem matury z religii rozumieją wiedzę o religii, czy religię jako kanon dogmatów formułowanych przez Watykan, a konkretnie przez jego nieomylność papieża.

Biskupi ponadto zakomunikowali, że od religii na maturze nie odstąpią. Dlaczego właśnie teraz nastąpił taki nagły przypływ nieustępliwości kleru? Raczej o tym bąkali politycy, którzy w ten sposób chcą przerobić owieczki na elektorat, wszak każdy głos w urnie (wyborczej) się liczy, aby uszczęśliwiać Polaków swoją władzą.

Może być i tak - biskupi to świetni negocjatorzy i dyplomaci - iż aktualnie znajdują się w zwarciu negocjacyjnym z Michałem Boni o dwie gorące kwestie - Fundusz Kościelny i in vitro - na poczekaniu wymyślili maturę z religii, aby z niej zrezygnować i czekać na rezygnację Boniego w imię kompromisu. My rezygnujemy z religii, a ty zrezygnuj z 0,3% odpisu od podatku na rzecz 1%.

Ale wiemy, że biskupi zawsze grają w otwarte karty i na stół negocjacyjny wyłożyli swoje atuty, a Boni szpera w rękawach, aby wyciągnąć trefnego asa. Nieustępliwość hierarchów z pewnością jest podyktowana dobrem młodych Polaków, którzy na maturze mogliby posiąść wiedzę głębszą niż ich rówieśnicy w innych krajach.

Nie tylko w przedmiocie maturalnym religii poznawana byłaby wiedza z Biblii, ale wiedza o konkurencyjnych religiach i Bogach, także filozoficzna, która dała fundament cywilizacji zachodniej, poczynając od św. Augustyna, poprzez Blaise'a Pascala, aż do Leszka Kołakowskiego, który nicował religię bez uprzedzeń wierzącego i ateisty. Na pewno nie do pominięcia byłaby antropologia, jak wierzenia i kulty w historii człowieka się kształtowały. Ta ekspresja wszak jest uniwersalna i zachowania społeczne są na każdym kontynencie podobne, uniwersalizm religii świetnie ujmuje antropologia strukturalna.

Chyba o takiej wiedzy na egzaminie maturalnym z religii myślą hierarchowie, bo nie wierzę, aby chcieli działać na szkodę młodych Polaków, aby na wiarę przyjmować kreację, a nie naukową ewolucję.

Wyobrażam sobie, że do zdawania maturalnego przedmiotu religii mogliby przystępować dzieci niewierzących rodziców, czyli ateiści. Ale tak potraktowana wiedza z religii mogłaby spowodować nieoczekiwany dla kleru inny przepływ: młodzież wierząca mogłaby w konfrontacji z nauką zrezygnować z wiary, bo się oświeciła. Czy o tym biskupi pomyśleli? To trochę bezmyślne strzelanie do własnej bramki.

Dopatruję się w tym uporze hierarchów jeszcze jednego słabego punktu, mianowicie: kto miałby nauczać religii jako wiedzy. Wszak nie katecheci. Jeden Ryszard Legutko na cały kraj to za mało. Ale nawet czy on zrezygnowałby z synekury eurodeputowanego na rzecz pielęgnowania tradycji Polaka-katolika.

Wątpię też, czy większość kleru zdałaby maturę z wiedzy o religii.

czwartek, 22 listopada 2012

Bezrobotny bohater - Lech Kaczyński


Trudno sobie wyobrazić, aby jakikolwiek aktor nie chciał zagrać roli Lecha Wałęsy. Gdyby jakiś scenarzysta wyskrobał rolę dla statysty - coś w rodzaju martwego Niemca - i nazwał ją Krzysztof Wyszkowski, idę o zakład, iż więcej niż 50% amatorów, nie chciałoby firmować swoją twarzą.

Ba, twierdzę, iż dla większości historyków i prozaików Wałęsa jest najbardziej atrakcyjnym tematem. Ale taka a nie inna jest przepustowość rynku, a największy hamulec to dystans i talent. Nikogo nie interesuje, czy Wałęsa nasikał do chrzcielnicy (acz obrazek sam w sobie intrygujący), czy przez płot był przerzucony. On po prostu zdał egzamin z historii, mimo, iż nie miał na to papierów. Żadnej książki nie przeczytał, do czego przyznał się podczas karnawału "Solidarności", a gdy był prezydentem i potem - ego pęczniało mu do dużego "e". A jednak jest wielki, bo potrafił naród przeprowadzić przez wielki czas. Do tego jest intrygujący. Wałęsa to materiał dla wielkich historyków i pisarzy.

A Marian Opania odmówił roli Lecha Kaczyńskiego, który jeszcze będzie bohaterem narracji historyków i pisarzy, ale będzie malał, malał, niezależnie od tego, jak Antoniemu Krauze uda się "Smoleńsk". A nie wróżę mu wygranej artystycznej, bo już w wypowiedział reżysera słyszę dźwięk tombaku.

O wiele bardziej interesująca jest postać Jarosława Kaczyńskiego, który jest głównym powodem odmowy Opanii, gdyż podzielił naród skutecznie i dalej prezesowi udaje się tą maczetą nienawiści wymachiwać (Bruno K., jak Atena z głowy Zeusa, wyskoczył z retoryki Kaczyńskiego). Ale i Jarosław K. czeka na twórcę dużych wymiarów. Na pewno nie na jakiegoś Ziemkiewicza, którego format jest odpowiednikiem dawniejszych gazetowych kącików filatelistycznych. Mógłby to być Jarosław Marek Rymkiewicz, epicki eseista, ale wie ten twórca dużego formatu, że nie dochowałby wierności swoim politycznym zapatrywaniom, a żaden twórca tej miary nie puści na rynek tombaku, tym bardziej, że Rymkiewicz szykuje się na klasyka.

Sztuka jest najlepszą miarą dla polityki. W niej nie można oszukać, odrzuca fałsz jak ciało obce przy transplantacji. Nie pasujesz, nie ma cię. Zasilaj rzesze bezrobotnych bohaterów.

Takim bezrobotnym bohaterem jest Lech Kaczyński, nie można w narracji skroić bohatera na miarę, jaką chcieliby jego wyznawcy smoleńscy, ale samo zdarzenie tak, jaką była katastrofa i pokłosie tej katastrofy, którą dotkliwie nazwał Opania. Zmarły prezydent nie nadaje się na żadne pomniki, oprócz funeralnych, gdyż do nich nie pasuje. Pamięci o jego "wielkości" nie można wymazać gumką myszką. Na długo przed jego śmiercią nazywałem go prezydentem-katastrofą (nomen omen).

Współczesne narracje narodowe udają się tylko przyszłym pokoleniom, gdy nas już dawno nie ma. Dlatego wielkiemu Wajdzie nie wyjdzie "Wałęsa", tym bardziej "Smoleńsk" Krauzemu. Patrz: "Pokłosie" Pasikowskiego.

środa, 21 listopada 2012

Tusk: Jak daleko jeszcze do normalności




Spotkanie Jarosława Gowina z Jarosławem Kaczyńskim i kilku jego przybocznymi może wyglądać na nienormalne, bo dawno w naszej polityce nie ma normalności. Najczęściej wojna, w której jakikolwiek dialog jest zagłuszany armatami (retorycznymi).

Oczko w głowie Gowina i Donalda Tuska - deregulacja zawodów - utknęło w martwym punkcie. Deregulacji nie chcą branże, których ta forma pozbawiania koncesji dotyczy, deregulacji nie chcą partie polityczne, nawet koalicyjna PSL.

Wolny rynek w zawodach dobrze brzmi na papierze i w Konstytucji, ale nie kręci polityków, bo pozbawia ich wpływów, mniej mają do rozdawania.

Gowin udał się do Kaczyńskiego z niejakim pakietem propozycji. Z jednej strony deregulacja, z drugiej reforma wymiaru sprawiedliwości. Nawet koalicyjne PSL jest przeciw wchłonięciu małych sądów i prokuratur zawodowych przez większe jednostki, aby nie wytracana była energia prawników.

Do reformy instytucji sprawiedliwości dodane zostało zaostrzenie prawa, choć opakowane w terminologię medyczną. Czymże innym jest stwierdzenie, iż jeżeli niebezpieczny przestępca po odbyciu kary nie rokowałby, iż resocjalizacja nie w pełni się udała, mógł być dalej izolowany poprzez leczenie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.

Jeżeli ktoś wierzy w resocjalizację, jego sprawa. A jeżeli ktoś wierzy, iż niezresocjalizowany przestępca da się wyleczyć psychiatrycznie ze swoich ciągot przestępczych, to ten wierzący w takie medyczne hokus-pokus winien wraz z niezresocjalizowanym być poddany leczeniu w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.

Albo na przestępcę nakłada się odpowiednią karę, albo od razu zamyka się w psychiatryku. A propozycją Gowina jest kara w więzieniu, a potem psychiatryk. To jest dodanie bezprawne do kary jeszcze jednej kary przez widzimisię dyrektora więzienia i konsylium psychiatrów.

Jest to nakładanie medykom prerogatyw prawnych. Czyli pomieszanie z poplątaniem. Nie wątpię, iż ten aspekt może się spodobać PiS, wszak Kaczyński zawsze był za "usprawnieniem" prawa, czyli maksymalnym jego zaostrzeniem . Polskie więzienia nikogo nie sprowadziły na dobrą drogę, bo jeszcze nie stosują nowoczesnych  metod resocjalizacji poprzez zatrudnianie psychologów i psychiatrów, a nawet pedagogów.

Nie wyczytałem, aby Gowin udał się do Kaczyńskiego z propozycjami reformy zakładów penitencjarnych.

Czy Gowinowi coś się udało na spotkaniu osiągnąć? Chyba tylko to, co powiedział Donald Tusk: "Jak daleko jeszcze do normalności". Powiedział to o politykach dla których nienormalnym jest normalne spotkanie polityków konkurencyjnych partii w konkretnych sprawach.

Moja propozycja jest następująca: Przestępcy do odbywania kar, a politycy do osiągania normalności. Czyli gdzie? Tam gdzie politycy chcą niezresocjalizowanych przestępców uczyć normalności poprzez leczenie.

wtorek, 20 listopada 2012

Twarz Brunona K.



Brunon K. wcale nie musi być kryty przez organa i prokuraturę za inicjałem. My go znamy, ma konkretną twarz, wyznaje konkretne idee, pojawia się codziennie w mediach i mówi całkiem konkretnym językiem, używając konkretnych porównań.

Bo czym niedoszły zamachowiec się kierował? Brunon K. "argumentował, że kierował się względami narodowościowymi, nacjonalistycznymi, antysemickimi i ksenofobicznymi" (za: Prokuratura Apelacyjna w Krakowie).

Widzieliście tę twarz? Tak jest, całkiem niedawno w Marszu Niepodległości, Brunon K. wystąpił w tysiącach kopii, tysiące klonów Brunona K. maszerowało, wydzierało gęby, że władze nie są polskie, że Polska to kondominium.

Pomyliłem coś? Powiedział to ktoś inny? Ależ klony maszerują nie tylko w tym marszu, klony nie podają ręki tym, którzy zostali wybrani przez nieporozumienie. Klony codziennie plotą te androny w mediach, które przez inne klony, odbiorców mediów, są przyjmowane.

Jeden klon ustawia się pod banerem z napisem nazwy partii i mówi językiem ksenofoba, drugi klon zakupuje materiały wybuchowe i testuje je, aby osiągnąć podobny efekt, jak Breivik w Utoya, jak w Oklahomie jankeski klon.

Dzisiaj klonowi Brunowi K. się nie udało, jutro innemu klonowi może to wyjść. Dlatego, że nie doszło do krwawej jatki, zacznie się pokrętne usprawiedliwianie, tłumaczenie, że władze coś tam chciały przykryć, że może anarchista, etc.. Narracja jest tak przewidywalna, jak przewidywalny jest kicz polityczny.

O tych klonach zrobił Pasikowski "Pokłosie" i usłyszał (a wraz z nim wszyscy) od recenzenta politycznego, który dzieła nie widział, że "nie można redukować Polski do 40 kryminalistów".

Pewnie, że nie można redukować Polski do klonów z Marszu Niepodległości, do Brunona K. Nie wyszło mu tym razem. Dla klonów jednak przychodzi taki dzień, że wyjdzie, jak Breivikowi.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Marzenia dziennikarzy o prezesach




Wyczyn Janusza Piechocińskiego dał asumpt dziennikarzom do snucia zawodowych marzeń dziennikarskich. Nic w tym zdrożnego, chcieliby na nowo formułować stare myśli, a tak muszą szarą materię polityczną ubarwiać.

Żurnaliści w TOK FM puścili wodze chciejstwa i samopas Piechociński przedstawił im się, jako Domino, który zapoczątkuje masochizm innych partii, aby wymieniać prezesów na nowy garnitur.

Rozumiem ich potrzeby odnowy i odświeżenia języka przynajmniej w warstwie nazwisk. Można byłoby odwrócić sytuację i zapytać polityków (podsuwam ten pomysł), czy chcieliby wymiany dziennikarzy z tych, którzy są bardzo dobrzy na jeszcze lepszych? Wszak jeden Gmyz jaskółki nie czyni, abyśmy i w tej sferze mieli nieustającą wiosnę.

A jak to z prezesami jest? Jarosław Gugała wie, że w PO mają dosyć Donalda Tuska. zaraz po audycji powinien do niego podbiec asystent premiera i zażądać: - Nazwiska, nazwiska, proszę.

Z Tuskiem jest ten problem, że wygrywającego kolejne wybory premiera nie wyprzęga się z zaprzęgu. To jest światowa klasyka. Zmartwieniem dziennikarzy winno być wymuszenie na premierze, aby precyzyjniej sformułował swoje zamiary filozofii rządzenia, to jest idei. Może nie da się precyzyjniej, bo np Andrzej Rychard utrzymuje: Tusk deklaruje ideologię braku ideologii. I tutaj widzę werwę publicystyczną Gugały, Wojciecha Maziarskiego, Tomasza Sekielskiego i kto tam występował: Czy brak ideologii jest liberalizmem, czy to już ponowoczesność?

Taka publicystyka na poziomie dostępnym słuchaczom z przykładami z bieżącej polityki ożywiłaby dziennikarskie dywagacje.

Idźmy dalej w majakach dziennikarzy. Kto miałby być Dominem dla prezesa w PiS? Wszyscy są wszak za burtą w odmętach męki niebytu. Albo Ruch Palikota (choć to świeży podmiot) miałby się zamienić na Ruch Kabacińskiego. W SLD przyszła zmiana, Napieralskiego zamieniło Domino Millera. To są twarze polskiej polityki, a w zasadzie grymasy.

Marzenia dziennikarzy są niezwłoczne. Radzę uzbroić się w cierpliwość i czekać na zachwalaną przez żurnalistów demokrację w PSL, aż Piechociński zostanie przewrócony przez Domino Pawlaka. To będzie demokracja do kwadratu, a nie zwykła szara, którą trzeba ubarwiać.

Przykładem wiecznej barwności twórczego umysłu jest prezes PiS. Czyż nie jest "fascynującym", że chce ekshumować Marię Kaczyńską. Powód? "Niegodny sposób pochówku". Albo: Kaczyński domaga się powołania międzynarodowej komisji ds. katastrofy smoleńskiej, ale w okoliczności, iż mogłaby się ona składać "z takich Brzezińskich", po dojściu jego do władzy międzynarodową komisją będą eksperci Macierewicza.

Cieszcie się, że jest Kaczyński, ożywi każdego trupa, zwłaszcza dogorywającą tradycyjną żurnalistykę.