Jacek Kurski odżywa przy takich aferach, jak Amber Gold. Politycznie zmartwychwstaje, może w przestrzeń publiczną rzucać różnymi "dziadkami".
Jak się nazywa specjalista od dziadka? Wiadomo - dziad.
Pozostańmy przy tej nomenklaturze. Dziad Kurski rzucił kilkoma "dziadkami".
Najpierw w ulubionego swojego bohatera, któremu po chrześcijańsku powinien codziennie myć nogi. Premier wstaje z łoża, a dziad Kurski myje mu nogi.
Drugi raz rzucił "dziadkiem" w Lecha Wałęsę, bo realizowany jest film o jedynym bohaterze historycznym, jakim Polska może poszczycić się na świecie. Producenci wzięli pieniądze od Marcina Plichty na realizację obrazu. To oni mają być agentami służb specjalnych, aby wiedzieć, co w aferalnej trawie piszczy.
Rzucił "dziadkiem" dziad Kurski w prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, bo Plichta sponsorował jakieś imprezy kulturalne w mieście.
Dziad Kurski zmartwychwstał. Przytomnie zapytał Adamowicz: Czy Kurski przypadkiem nie jest uwikłany także w aferę?
Wszak na niej skorzystał. Kurski został wyciągnięty z niebytu politycznego, zaistniał.
Dziad Kurski zaczyna poruszać członkami, jak polityczny Łazarz, gdy ma do czynienia z rynsztokiem.
Dziady tak mają: z rynsztoku powstają, w rynsztok się obracają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz