piątek, 10 sierpnia 2012

Smoleński profesor - Krasnodębski


Sezon ogórkowy w pełni. Media chwytają się każdego tematu: buczenia, Amber Gold, wyżyn sondażowych Komorowskiego. Intelektualnie to bezpłodne, można jednak u osobników, którzy skrobią te tematy, określić głębię ich wiedzy i cechy charakterologiczne.

W urlopie od roku akademickiego odzywają się profesorowie, jak Zdzisław Krasnodębski. Typowy klerk, zakładnik jednej idei. Nie trzeba szperać w jego biografii naukowej, aby opisać dlaczego nie wzbije się wyżej nad jeden temat, któremu służy niezależnie od jego racjonalności. Na swój użytek (bo nie mój) potrafi zracjonalizować swojego feblika. Ba, ten feblik to jego cienie na ścianie w platońskiej jaskini filozofów.

Krasnodębski nie inaczej postrzega prezydenturę Bronisława Komorowskiego, którego potrafi opisać tylko przez jeden strychulec: Smoleńsk. Opisując prezydenturę Komorowskiego w TOK FM  Krasnodębski postrzega ją tylko przez jedno oczekiwanie: „obowiązkiem prezydenta RP jest dbanie o śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej”. Więcej oczekiwań nie ma Krasnodębski, odsyłam do obszernej rozmowy dostępnej w sieci.

Ileż trzeba samozaparcia intelektualnego, aby funkcję głowy państwa pomylić z kompetencjami komisji śledczej. Niezależnie od tego, jak ona została powołana i na podstawie jakiego prawa międzynarodowego. Ileż trzeba samozaparcia, aby zawężać rolę prezydenta do jednego tragicznego zdarzenia, aby głowa państwa była w tej kwestii arbitrem.

Gdyby Krasnodębski nie był klerkiem, opuściłby swojego feblika (irracjonalny cień na ścianie), zadał sobie pytanie: jeżeli drąży mnie ten temat, fajnie, nie mogę mojej głowy uczynić wolną, więc zacznę od metodologii smoleńskiej, bo jestem profesorem smoleńskim.

Krasnodębski mógłby posunąć się w myśleniu jaskiniowym dalej: do katastrofy lotniczej doszło, ale nie doszło do katastrofy państwa. Jako socjolog ma na to twarde dowody statystyczne i socjologiczne. Ma też miękkie dowody aksjologiczne.

Gdyby Krasnodębski nie był klerkiem zadałby sobie jeszcze dalszy ciąg pytania: odpowiedzi na temat Smoleńska nie można wszak szukać w skutkach katastrofy, a w przyczynach - dlaczego do niej doszło. Te przyczyny nie są personalne (tyle chyba potrafi stwierdzić Krasnodębski), a strukturalne. Struktura nie tyle dotyczy funkcjonowania państwa (też, też), ile uprawiania polityki, wpisywania się w idee konkretnych polityków i ich wydrążanie.

Dużo więcej poprzez takie postawienia kwestii uzyskałby Krasnodębski. Nie wymagam za dużo od nauczyciela akademickiego, który jest na urlopie. Klerk Krasnodębski nie korzysta jednak w pełni z uprawnień umysłu, z narracji, która sama się konstytuuje, gdy opuści się choć na chwilę cienie na ścianie.

Czy można socjologowi radzić, aby sięgnął do podstaw swojego myślenia, do pozycji, która jego wybór feblika definiuje: dlaczego posługuje się jednym strychulcem przy opisie np. prezydentury Komorowskiego, czy można radzić, aby bez feblika przestudiował Juliana Bendy?

Inny profesor, Wojciech Sadurski, opisując swoją „słabość” do pewnego prawicowego portalu  napisał, że lubi takie „połączenie dziadostwa z zadęciem, mizerii z butą, nieudolności z moralnym wzmożeniem”. Krasnodębski wszak na tym portalu jest intelektualnym guru.

Do tego profesora smoleńskiego oprócz określenia klerka, które opisuje Bendy, jakby Krasnodębskiego miał przed sobą i chodziło Francuzowi o jego dorobek naukowy, nasz smoleńczyk to wypisz-wymaluj leming, które to zwierzątko zostało powołane (przez niego lub kogoś podobnego), aby odpędzić strachy na ścianie.

Na akademickim urlopie takimi zmorami dzieli się Krasnodębski. Media są fajne, opisują mizerię nauczyciela akademickiego, który został smoleńskim klerkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz