Gdy Kazimierz Kutz nazwał polityków PiS hienami cmentarnymi, obruszyłem się, mam fatalne zdanie o naborze ochotników do tej partii, ale uciekam od tak ostrych metafor. Także podobnie oceniałem nazwanie przez Normana Daviesa PiS sektą. Zdaje się, że zbyt łagodnie postrzegam prawicę w Polsce, która osiągnęła ryt niespotykany gdzie indziej. Zdarzenie z ekshumacją ciała Anny Walentynowicz może przyprawić o dreszcze frankensteinowskie, które fundowane są życiu publicznemu.
Pod bramą cmentarną wystawali politycy PiS, Anna Fotyga i Dorota Arciszewska-Mielewczyk. Po co? Po jakiego grzyba? Ta ostatnia powiedziała mediom: “Nawet prokurator nie wziął pod uwagę tego, że parlamentarzyści mogą zechcieć obserwować przebieg ekshumacji”. Polityka funeralna PiS to powiedzieć mediom. Zdaje się, że nic sobie z tego nie robią, iż ośmieszają do cna politykę, jako taką, bo tłumaczenie jakąkolwiek empatią nadaje się tylko do baśni braci Grimm. Gdyby ci zbieracze opowieści ludowych żyli, mieliby okazję włączyć i tę anegdotę. Lubowali się w podobnych horrorach.
Do tego jakieś bezimienne bojówki nie wpuściły na ekshumację - utrzymuje posłanka. Tak, Janusz Palikot przebrał się za zmorę i odczyniał dance macabre. To zdaje się byłaby zdecydowanie lepsza forma empatii, niż 2 lata po śmierci używać nieboszczki Walentynowicz, jako broni politycznej. Posłanka PiS winna dowiedzieć się, co znaczą słowa, jakie pod spodem niosą treści. Znaczenie ich nie udostępnią dziennikarze, może poeci. Ta pikieta spod bramy cmentarnej to właśnie bojówki funeralne wdzierające się do pamięci po zmarłych. Taka jest postać polityki funeralnej PiS. Empatia wywrócona na nice.
A czy to jest ciało Walentynowicz, czy kogoś innego, to zupełnie inny porządek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz