Ukazała się publikacja antropologiczno-historyczna "Kot czarownicy" Pawła Rutkowskiego. A że zrealizowałem kilka programów telewizyjnych na ten temat, napisałem kilka esejów, tym bardziej mnie zainteresowała.
Skąd pomysł na napisanie książki o angielskich czarownicach i ich zwierzętach osobistych? Jak długo trwała nad nią praca i na czym polegała?
Jestem anglistą, zajmuję się badaniem kultury brytyjskiej – i europejskiej – w okresie wczesnowożytnym (XVI-XVIII w.), szczególnie zaś interesuje mnie mentalność i sposób myślenia żyjących ówcześnie ludzi. Ich wizja świata w dużym stopniu opierała się na silnej wierze w zjawiska nadprzyrodzone mające bezpośredni wpływ na ich życie. Powszechnie wierzono zarówno w Boską Opatrzność i opiekę aniołów, jak i w działanie wszechobecnych groźnych sił demonicznych. Historyk zajmujący się takimi "nieziemskimi" sprawami wcześniej czy później musiał się zmierzyć z falą procesów czarownic, która właśnie wtedy przetaczała się przez całą wczesnonowożytną Europę.
Pomysł na książkę o zwierzętach towarzyszących angielskim czarownicom zrodził się, gdy po przejrzeniu literatury przedmiotu zdałem sobie sprawę, że w zasadzie nikt nie napisał jeszcze poświęconej im monografii, co było o tyle zaskakujące, że obecność takich stworzeń w angielskich wierzeniach stanowiła przecież motyw o pierwszorzędnym znaczeniu, stanowiący o wyjątkowości wyspiarskiego czarownictwa.
Książka Kot czarownicy powstawała dość długo, bo prawie sześć lat. Tyle czasu zajęły wyszukanie i szczegółowa analiza tekstów źródłowych. Najważniejsze spośród nich były popularne angielskie relacje z procesów o czary, ale żeby dobrze poznać historyczny kontekst należało również sięgnąć do starożytnych, średniowiecznych i renesansowych traktatów z dziedziny magii, demonologii, teologii i prawa. Łącznie lista źródeł objęła kilkaset pozycji. Po ich opracowaniu trzeba było jeszcze zinterpretować zebrany materiał i przedstawić go w formie spójnej opowieści.
Jaka jest definicja familiariusza? I dlaczego jego rzekoma obecność jako narzędzia maleficium była charakterystyczna dla angielskich wiedźm? Skąd się wzięły demoniczne zwierzęta-familiariusze?
Można by zastosować dwie definicje: szerszą i węższą. Według tej pierwszej familiariuszem lub duchem familiarnym był każdy demon pozostający w bliskich, "familiarnych" stosunkach z jakąś jedną, konkretną osobą (zgodnie z jej zgodą lub wbrew niej). Anglicy używali przeważnie definicji bardziej szczegółowej – dla nich familiariusz był złym duchem, stałym towarzyszem czarownic, dla niepoznaki przybierającym materialny kształt zwierzęcia (kota, psa, myszy, szczura, itp.).
Jaka była funkcja familiariusza? Demoniczne koty czy szczury były przede wszystkim sługami lub narzędziami czarownic. Często odpowiadały zamaleficium, czyli według ówczesnej demonologii za zło wyrządzane przez człowieka za pomocą nadprzyrodzonych środków. Angielska czarownica nie musiała w zasadzie odprawiać żadnych czarów, ani rzucać zaklęć, wystarczyło, że wezwała swojego demona i kazała mu sprowadzić chorobę na sąsiada czy zabić jego zwierzęta gospodarskie, a ten posłusznie i bezzwłocznie wypełniał jej polecenie. Można powiedzieć, że familiariusze wykonywały za angielskie czarownice całą brudną robotę.
Związki między sferą demoniczną i zwierzęcą zawsze były bliskie. W kulturze chrześcijańskiej diabła często wyobrażano sobie jako potwora będącego hybrydą różnych zwierząt, mającą np. koźle rogi, ptasie szpony, krowi ogon, itp. Diabeł mógł też przybierać postać zwierząt i występować pod postacią kozła, kota lub psa. W ten sposób symbolicznie podkreślano "nieludzkość" demonów i ich wrogość do rodzaju ludzkiego.
Jak się zdaje, w Anglii niebagatelną rolę odegrało wyjątkowo silne przywiązanie jej mieszkańców do trzymanych w domu zwierzęcych ulubieńców, które ujawniło się u schyłku średniowiecza i trwa po dziś dzień (współcześni Brytyjczycy znani są ze swojej miłości do zwierząt!). Szczególny, bardzo zażyły stosunek do domowych kotów czy psów, w połączeniu z wiarą w upodobanie demonów do zwierzęcych kształtów, zaowocowało pojawieniem się przekonania, że zwierzęta czarownic mogą być tak naprawdę ich osobistymi demonami.
Czy wczesnonowożytne europejskie polowanie na czarownice można wytłumaczyć tylko specyficzną dla tamtych wieków wiarą w zabobony i skłonnością do imaginacji?
Znalezienie jednego wyjaśnienia jakiegokolwiek złożonego i długotrwałego zjawiska historycznego jest niezmiernie trudne. Nie inaczej jest w przypadku europejskich polowań na czarownice, trwających od XV do XVIII wieku. Kiedyś historycy próbowali wyjaśnić ten fenomen odwołując się do jakiegoś pojedynczego czynnika sprawczego (wysuwali hipotezy np. o akcji europejskich elit, reprezentowanych przez mężczyzn, skierowanej przeciwko kobietom, lub też o zbiorowych halucynacjach wywołanych zatruciem sporyszem lub trującymi składnikami magicznych wywarów ...), ale nigdy nie przyniosło to w pełni satysfakcjonujących rezultatów.
Przyczyny pojawienia się idei, że demoniczne czary są tak wielkim zagrożeniem, że należy uruchomić całą machinę sądowniczą, by wykryć i wyeliminować ze społeczności ludzi wchodzących w układ z diabłem są tak naprawdę fascynującą zagadką historii. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego procesy o czary rozpoczęły się akurat na progu wczesnej nowożytności – przecież wiara w diabła, czary oraz osoby je uprawiające były w świecie chrześcijańskim "od zawsze"? – historycy dopatrują się w wyjątkowym splocie okoliczności, jaki wtedy zaistniał w Europie. Centralizacja i wzrost znaczenia państwa, zmiany i konflikty religijne i społeczne, wojny, kryzys ekonomiczny, epidemie, ferment intelektualny związany z renesansem, itp., itd. – to wszystko razem wzięte tworzyło skrajne warunki sprzyjające skrajnym zachowaniom.
Czy można przypisywać naszym przodkom żyjącym 500 lat temu większą skłonność do imaginacji? Nie sądzę – dziś też ludzie wyobrażają sobie i wierzą w różne rzeczy, niekoniecznie prawdziwe. Od tamtych czasów zmienił się za to dominujący sposób postrzegania rzeczywistości. Być może zabrzmi to dziwnie, ale ludzie doszukujący się nadnaturalnych powodów swoich nieszczęść zachowywali się w sposób jak najbardziej racjonalny! Racjonalny, bo będący w zgodzie z ich modelem świata. Nam ich wierzenia i postępowanie wydają się zabobonem, bo przyjmujemy za pewnik, że czary są po prostu niemożliwe. Ale dla naszych przodków, dla większości z nich, diabelska magia nie była wcale fantazją, lecz czymś boleśnie realnym. W ich świecie czarownice istniały naprawdę i stanowiły potencjalne zagrożenie, przed którym należało się bronić doprowadzając do oskarżenia i ukarania osób podejrzewanych o uprawianie magii.
Kim była angielska czarownica? Jakie były jej cechy charakterystyczne?
Już w XVI wieku znany był funkcjonujący do dzisiaj stereotyp czarownicy, według którego miała być ona koszmarnie brzydką, przygarbioną i pomarszczoną staruchą z haczykowatym nosem. Rzeczywiście wiele oskarżonych o uprawianie czarów to były stare kobiety, ale przecież nie tylko one. Czarownicami nazywano także kobiety w średnim wieku i młode dziewczyny, a nawet dziewczynki. Choć większość skazanych osób była płci żeńskiej, to należy podkreślić, że za czary karano również i mężczyzn (ok. 20%). Te proporcje różniły się zresztą w zależności od kraju – we Francji, na przykład, mężczyźni stanowili aż połowę skazanych.
Czarownice miał wyróżniać przede wszystkim ich zły charakter i wrogi stosunek do sąsiadów. Towarzyszącą im złą reputację często potwierdzały wcześniejsze przypadki skazania za czary kogoś z ich rodziny. Widzialnym atrybutem, znakiem rozpoznawczym angielskiej czarownicy było oczywiście powiązane z nią zwierzę, tzn. służący jej demon osobisty. Wbrew współczesnym oczekiwaniom angielskiej czarownicy raczej nie sadzano na miotle, a to z tej prostej przyczyny, że w Anglii motyw nocnych lotów na sabat praktycznie nie występował.
W jaki sposób wchodziła w posiadanie familiariusza (diablika)? Skąd się wziął ścisły stosunek podporządkowania między wiedźmą a jej demonem osobistym? I na czym on w skrócie polegał? Kiedy wkradły się do niego elementy ssania krwi (wampiryzmu)?
Było kilka sposobów na zdobycie osobistego diablika. Można go było dostać lub kupić od innej czarownicy, albo też go po niej odziedziczyć. Możliwe było też zwrócenie się w czasie magicznego rytuału do diabła, żeby ten raczył obdarować czarownicę jakimś stojącym niżej w diabelskiej hierarchii, podległym sobie demonem. Czasami familiariusze zjawiały się same, żeby zaoferować swoje usługi.
Bez względu na sposób jego pojawienia się demon miał się podporządkować swojej pani i być jej we wszystkim posłuszny. W zamian za to czarownica była zobowiązana odpowiednio o niego zadbać: przyjąć do swojego domu, przygotować mu wygodne posłanie, a także karmić do syta. Było to więc jak widać odwzorowanie relacji pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem domowym.
Czarownica dawała swojemu diablikowi mleko, piwo, chleb i mięso, ale oprócz tego demon na żądanie dostawał jeszcze porcję jej krwi, którą samodzielnie wysysał z jej żył za pomocą specjalnego sutka na skórze, zwanego "znamieniem czarownicy". Wierzenia związane z tą dość szczególną formą wampiryzmu – spotykaną jedynie w Anglii – musiały rozwijać się już wcześniej, ale ujawniły się dopiero w czasie pierwszych procesów o czary w wieku XVI. Kulturowy motyw wysysania krwi przez demona, który zyskał na znaczeniu w wieku XVII, był angielskim odpowiednikiem kontynentalnego paktu z diabłem, podpisywanego przez człowieka własną krwią. Był też mocno działającym na wyobraźnię symbolem nierozerwalnej więzi pomiędzy czarownicą a jej osobistym złym duchem.
Jak wyglądał proces sądowy angielskiej czarownicy? Skąd bierzemy historyczne wzmianki o tych haniebnych procesach?
Zaczynało się od oskarżeń rzucanych pod czyimś adresem przez ludzi przekonanych, że w ich otoczeniu działa czarownica odpowiedzialna za spotykające ich nieszczęścia. Kiedy sąd zdecydował o zajęciu się sprawą, rozpoczynała się procedura procesowa. Przesłuchiwano oskarżoną, jej oskarżycieli i świadków obu stron, a potem wydawano wyrok. Ważnym, z czasem coraz ważniejszym, elementem postępowania dowodowego była rewizja osobista – wyznaczone przez sędziego kobiety sprawdzały, czy na skórze oskarżonej nie ma "znamienia czarownicy", przez które należący do niej demon mógłby pić krew. Jeśli znaleziono coś, co uznano za podejrzane – mogła to być jakaś brodawka, krosta lub hemoroidy – stanowiło to okoliczność obciążającą. Akt oskarżenia nie prowadził automatycznie do skazania: wiele oskarżonych uniewinniano. Los osób uznanych za winne zależał od natury ich przestępstwa. Jeśli skutkiem ich działań było zniszczenie czyjejś własności karą, jakiej podlegały było postawienie pod pręgierzem. Jeśli jednak czarownica swoją demoniczną magią spowodowała czyjś zgon, sama kończyła na szubienicy jak inni "zwykli" mordercy (w Anglii czarownic nie palono na stosie).
Informacje o angielskich procesach pochodzą z dwóch podstawowych źródeł: oryginalnych dokumentów procesowych zachowanych w archiwach oraz zbioru kilkudziesięciu relacji z procesów czarownic wydawanych w postaci tanich druków ulotnych, które krążyły w setkach egzemplarzy wśród wielce nimi zainteresowanych czytelników od końca XVI wieku do początku wieku XVIII.
Proszę przybliżyć czytelnikom postać Matthew Hopkinsa, najsłynniejszego angielskiego Łowcy Czarownic i metody, które stosował dla złamania oskarżonych kobiet i przyznania się ich do winy.
Matthew Hopkins z Suffolk odegrał kluczową rolę w czasie największego w angielskiej historii polowania na czarownice, jakie miało miejsce we wschodniej Anglii w latach 1645-1647 i łącznie doprowadziło do egzekucji ponad 200 osób. Jako samozwańczy Naczelny Łowca Czarownic miał ambicję wykrycia możliwie wszystkich czarownic na swoim terenie. Przemierzał więc wschodnie hrabstwa wraz ze swoimi współpracownikami szukając winnych. Wytypowanych podejrzanych – kryterium było posiadanie przez nich "znamienia czarownicy" – poddawał dodatkowej próbie: mieli oni siedzieć przez wiele godzin pod obserwacją na środku pustego pokoju bez prawa zaśnięcia. Celem tej tortury było sprawdzenie, czy w otoczeniu potencjalnej czarownicy pojawi się jej zwierzęcy familiariusz, co byłoby ostatecznym dowodem jej winy, ale także wymuszenie przyznania się do winy i zdradzenia innych czarownic.
Warto może wspomnieć, że w połowie XVII wieku procesy o czary w Anglii (i w Europie Zachodniej) już powoli wygasały. To, że doszło tu nagle do prześladowań na tak wielką skalę można wytłumaczyć kryzysową sytuacją, w jakiej znajdowała się Anglia w czasie wojny domowej. Wszelkie mechanizmy kontrolne zawiodły, gdyż państwo i jego sądownictwo były po prostu niesprawne. W skrajnych warunkach dochodziło do skrajnych zachowań.
Istnieje tradycja, że Hopkins skończył na szubienicy tak jak jego ofiary, gdyż i jego ktoś w końcu oskarżył o czary i kontakty z diabłem. Jest to jednak raczej legenda wymyślona później przez przeciwników łowcy czarownic, oburzonych jego metodami, którzy gorąco pragnęli, by dosięgły go ironia historii i dziejowa sprawiedliwość.
Dlaczego w czasach polowań na wiedźmy i heretyków tak usilnie starano się zniszczyć wszelkie przejawy indywidualizmu?
Indywidualizm nie jest kategorią, która można by w prosty sposób zastosować do opisu dawnych społeczeństw. Człowiek współczesny uważa się przede wszystkim za autonomiczną jednostkę, a dopiero później za członka jakiejś zbiorowości. Dawniej ta perspektywa była odwrócona: ludzie byli w pierwszym rzędzie częścią jakiejś wspólnoty – rodziny, kościoła, państwa, grupy społecznej lub zawodowej – a ich indywidualizm oraz prywatność nie były aż tak wielką wartością jak obecnie.
W sytuacji, gdy to interesy wspólnoty są na pierwszym planie, trudno jest tolerować osoby, które wydają się je naruszać. Średniowieczni heretycy kwestionujący przyjęte zasady wiary i sposób życia występowali przeciwko istniejącemu religijnemu i społecznemu porządkowi, zaś wczesnonowożytne czarownice, atakując czarami swoich sąsiadów i niszcząc ich własność, burzyły spokój wspólnoty i zagrażały jej materialnej pomyślności. Rozprawienie się z domniemanymi agresorkami było tym łatwiejsze, że kobiety uznawane za czarownice często się czymś wyróżniały – np. fizyczną ułomnością, ubóstwem, podeszłym wiekiem, uciążliwą swarliwością – co w oczach oskarżających je ludzi stanowiło dodatkowe usprawiedliwienie dla ich działań.
Czy polskie czarownice posiadały familiariuszy? Jaka była skala polowań na wiedźmy w Polsce?
O ile mi wiadomo, na ziemiach polskich czarownic nie oskarżano, ani nie karano za posiadanie demonów osobistych. W dawnym folklorze pojawiał się co prawda "chowaniec", leniwy wiejski diabeł "chowany" przez czarownicę w domu i przez nią utrzymywany, ale trudno go porównywać z angielskim familiariuszem. W pobliskich Prusach Książęcych oskarżeni przyznawali się do posiadania „duchów” uczących ich czarów i przynoszących im różne potrzebne rzeczy – na dodatek wiele z tych demonów przybierało postać zwierząt – ale ten wątek nigdy nie był aż tak bardzo wyeksponowany jak w Anglii, która pod tym względem była naprawdę wyjątkowa.
Dawna Polska była krajem o stosunkowo niskiej intensywności polowań na czarownice. Najnowsze szacunki oparte na dostępnych źródłach sądowych sugerują, że na rozległych terenach Rzeczpospolitej Obojga Narodów w długim okresie od XVI do XVIII, zamieszkanej przez ok. 10 milionów ludzi, miało miejsce około pięciuset egzekucji, czyli mniej więcej tyle samo co w Anglii, kraju o trzy-, czteromilionowej populacji.
Nad czym będzie Pan pracować w przyszłości?
W dalszym ciągu zamierzam zajmować się wczesnonowożytną kulturą i jej związkami ze sferą nadprzyrodzoną. Nie wiem jeszcze o czym dokładnie będzie moja następna książka, ale interesujących tematów z pewnością nie zabraknie. Na przykład w tej chwili piszę artykuł o XVII-wiecznej fizjonomice, "nauce" pokrewnej chiromancji i astrologii, która jakoby pozwalała odczytać z twarzy człowieka – z układu bruzd na czole i ułożenia znamion na skórze – nie tylko jego charakter czy ukryte skłonności, ale również jego przyszłe losy! Pewnie i dzisiaj niejeden chciałby posiadać taką umiejętność!
Więcej o polskich czarownicach: http://www.zwoje-scrolls.com/zwoje38/text02p.htm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz