Piotr Gliński podał się do dymisji. Nie oddał się do dyspozycji prezesa PiS, ale zrobił to w eterze, w krótkim stwierdzeniu: - Ja się nie podpisują pod tą tezą (o zamachu smoleńskim).
Profesor socjologii nie był długo obecny, jako polityk. A przy tym rola dla niego wymyślona przez PR-owców PiS więziła go jak w kaftanie. Łamaniec pojęciowy "kandydat na premiera rządu pozaparlamentarnego" przejdzie do historii naszej politologii, jak wiele pojęć i aluzji prezesa PiS.
Tym oświadczeniem Gliński zepchnął się na margines polityki, a to dlatego, że wykazał odwagę. A za nią zawsze się płaci, zważywszy na naszą tchórzliwą klasę polityczną.
Odchodzi w najlepszym dla siebie momencie. Jeżeli liczył na sukces swojej "misji", a ta nieopatrznie by się powiodło, tym bardziej kiedyś zaznałby goryczy klęski. Dzisiaj będzie postrzegany jako ten, który na moment ruszył debatę o rzeczach istotnych dla gospodarki i polityki.
Zmiękczył trochę glebę polityczną. Niestety w kraju musi być ona utwardzona, gdyż nasi politycy (powinno to być w cudzysłowie) wolą walkę na ubitej ziemi, takie sarmackie przyzwyczajenie. Tłuc się po mordach, bo to jest efektowne i widoczne.
Polską ziemią jest w tej chwili ziemia smoleńska i nie rozwali jej żaden trotyl. Ot, nasz beton smoleński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz