piątek, 2 listopada 2012

Z rzepy została już tylko brukiew



Po publikacji "Rzeczpospolitej" można tylko zejść na jej poziom i napisać mniej więcej, iż trotyl w rzepie to po prostu brukiew.

Kto spożywa rzepę, a kto brukiew, to chyba mniej więcej wszyscy wiedzą. I ten dziennik jako brukiew jest do strawienia właśnie dla takich czytelników.

Nie wydaje mi się, aby dla redakcji (naczelnego) było usprawiedliwieniem, iż w przeddzień dywagował z prokuratorem generalnym, Andrzejem Seremetem. Bo cóż to za wiedza: "cząsteczki wysokoenergetyczne". Polecam przy okazji lekturę Michela Houellebecq'a - "Cząstki elementarne".

Gdyby naczelny "Rzepy" (od wczoraj powinna nosić tytuł "Brukiew") potraktował Cezarego Gmyza, jak należy, efekt byłby ten sam. Gmyz wykopany z redakcji wylądowałby na glebie, bądź bruku. Gdyby Gmyz wykopanie przeżył (a nie życzę mu źle) i miał przy sobie zapalniczkę, która w wyniku tego wykopania - lotu po schodach, bądź spadania z 1. piętra redakcji - by wybuchła, to ekipy komisji sejmowej Antoniego Macierewicza przy użyciu specjalistycznego sprzętu stwierdziłyby, że na Gmyzie i wewnątrz niego znajdują się cząsteczki wysokoenergetyczne.

Czy Gmyz to Tu-154M, który leciał do Smoleńska? Nie. Tyle warta jest publicystyka, jaką uprawia Gmyz w dzienniku, który od wczoraj nazywa się "Brukiew".

Nie ten bon mot jest istotny, ale polityka polska w formie cieczki, wszelakich wycieków. Bo ta wiedzę brukwiana o trotylu była w posiadaniu polityków i publicystów już wcześniej. Bąkali o tym po mediach, a Jarosław Kaczyński wraz ze swoim sztabem akolitów szykowali scenariusz puczu, przewrotu, zamachu stanu - jak zwał tego kota, tak zwał, ja nie będę miauczał, najwyżej Adam Hofman, który w tej formie przekazu jest w kraju nr 1.

Taki Jacek Kurski choćby. Nie odzywał się o Smoleńsku, bo nie było to w interesie jego partii, a tu w przeddzień na portalach można było przeczytać, że wróży obecnej władzy kazamaty, by nie powiedzieć stryczek.

Kto tego zdechłego kota (bron boże, nie Hofmana) podrzucił dziennikarzowi "Brukwi", mniej więcej można dociec. Wystarczy szuru-buru i nasi dziennikarze biorą się za bary ze swoim profesjonalizmem. Analizować na studiach nie nauczyli ich, ale przystawiać ucho do ściany za pomocą specjalistycznego sprzętu - tak. Tym specjalistycznym sprzętem jest szklanka. Sprawdzałem przed chwilą, bo czekam aż mąż sąsiadki pójdzie do roboty, a ja dzisiaj mam wolne, sąsiadka niczego sobie. Tylko skończę pisanie, opuszczam klawiaturę i nie będę sąsiadce czytał Holluebecq'a.

Czy Kaczyński i PiS zostali rozbrojeni wczorajszą kompromitacją (tak naprawdę próbą zamachu stanu)? Nie. Teraz tak się zapieklą, zabelzebubią, że żaden szwadron egzorcystów nie wypędzi z nich piekła demonów. A sympatycy PiS utrwalą się w neurotyków PiS. Obawiam się, że ich nawet ciut przybędzie. Polsce nie wróży to niczego dobrego.

W kraju jest tylko jeden człowiek (niestety), który jest w posiadaniu klucza, aby ten kraj nie wyleciał na trotylu smoleńskim i aby nie została z nas miazga brukwi. Niestety, tylko Donald Tusk. Czy wczoraj się sprawdził? Patrzyłem na niego i widziałem, prawie że wybuchnął. Ale wytrzymał. Premier musi przegrupować swoich ludzi, bo marnych ma w rządzie, pozycjonować na nowo cele mojej, twojej, naszej ojczyzny. Przetrwamy. Ale za jaką cenę? Nie wierzę, że zostanie po nas tylko brukiew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz