sobota, 9 lutego 2013

Kwaśniewski nie jest mesjaszem lewicy. Nie wróci do polityki, bo mu się to już nie opłaca



Aleksander Kwaśniewski to jedna z dziwniejszych postaci naszej polityki. Był dwie kadencje prezydentem. Nie ukrywam, że go znam. I to jeszcze z czasów wspólnej młodości, studiowaliśmy na tym samum uniwersytecie. Miałem o nim złe zdanie. Acz jako prezydent się sprawdził.

Dlaczego Janusz Palikot wiąże z nim polityczne nadzieje? Nie wiem. Przekombinował. Tak jak przekombinował z Wandą Nowicką. Polityka to nie biznes.

Miast (na razie kombinować z Kwaśniewskim, a to niechybnie zrobię), przekopiuję wywiad z politologiem, który ma rozum tam, gdzie powinno się go mieć, Kazimierzem Kikiem (prof.).

Już 22 lutego prezydent Aleksander Kwaśniewski ma ogłosić powrót do polityki. Który to już raz? Dlaczego ta deklaracja jest od niego tak oczekiwana?

Ponieważ ludzie są zmęczeni tą dość stabilną i mało alternatywną sceną polityczną, jaką dziś obserwujemy. Praktycznie rzecz biorąc, mamy tylko coraz bardziej nudną alternatywę między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim. Scena polityczna jest przez nich zdominowana i ubezwłasnowolniona tą specyficzną konkurencją dwóch polityków.

Aleksander Kwaśniewski jest jedynym prawdziwym politykiem sukcesu w historii całej III RP. I jednocześnie jest wciąż największą zagadką polskiej polityki. Dlatego sądzę, że były prezydent z marketingowego punktu widzenia bardzo dobrze przyciąga uwagę zwlekając z decyzją, którą dawno już pewnie podjął.

Tym razem zapowiedź powrotu jest zatem realna?

Nie. W polityce jest wszystko możliwe, ale z racjonalnego punktu widzenia, a Aleksander Kwaśniewski jest człowiekiem racjonalnym, nie ma dziś ani jednego argumentu za jego powrotem. Oczywiście z punktu widzenia jego interesów. Bo rozumiem, że na przykład dla Marka Siwca to byłoby wspaniałe. Jednak dla Kwaśniewskiego wygląda to tak, że wszystko, co można było w Polsce zdobyć, on już zdobył. I to zawsze odnosząc sukcesy. Gdyby teraz znowu się zaangażował, mógłby wszystko stracić.

Dotąd jego obecność w polskiej polityce była jednym wielkim pasmem sukcesów. A w tej chwili wchodziłby na bardzo niepewny grunt. Choć kiedyś sprawdzony, bo on był już przecież promotorem LiD, który był inicjatywą nieudaną. Aleksander Kwaśniewski doskonale więc wie, że oparcie się na Januszu Palikocie dla byłego lewicowego prezydenta to więcej niż ryzyko. To klęska na własne życzenie. 

Może były prezydent chce jednak odzyskać trochę tej władzy, którą stracił w czasie drugiej kadencji ze względu na zmiany ustrojowe? Ona dziś należy do premiera. Wyobraża pan sobie premiera Aleksandra Kwaśniewskiego?

Owszem. Nawet sądzę, że byłby to bardzo dobry premier, choć trudno powiedzieć, czy lepszy od Donalda Tuska. Natomiast nie jestem pewien, czy on miałby za sobą stabilną większość. Na polskiej scenie politycznej wciąż jest wyraźna hegemonia prawicy. On mógłby wrócić więc tylko w oparciu o takie niezbyt koherentne wewnętrznie hufce. Po trochę lewicy, Palikota i takich niezdecydowanych, którzy przychodzą tak szybko, jak odchodzą. Siła premiera uzależniona jest tymczasem od stabilnego gruntu politycznego. Nie widzę możliwości zdobycia go przez Kwaśniewskiego. Na jakichkolwiek siłach nie próbowałby się oprzeć.

A może Aleksander Kwaśniewski potrafiłby wciąż zbudować partię od zupełnych podstaw?

Nie sądzę, ponieważ on nie jest nikim nowym w polityce. Jest osobą ideologicznie rozpoznaną jako pragmatyk aż do bólu. Aleksander Kwaśniewski musiałby budować partię od góry, a to nie prowadzi w Polsce do długotrwałego sukcesu. Choć oczywiście tak została zbudowana Platforma Obywatelska, czy Prawo i Sprawiedliwość. Nie widzę jednak możliwości, by udało się to Kwaśniewskiemu.

Podkreślam, że to człowiek spełniony. Natomiast żeby zbudować spójną wewnętrznie partię musiałby z siebie wykrzesać taką energię, którą miał walcząc o prezydenturę. Musiałby znowu mieć taką wielką dynamikę i chęć sukcesu. Dziś był prezydent już tylko odcina kupony i widać, że bardzo mu się to spodobało. On za każde spotkanie bierze kilka tysięcy dolarów. Proszę sobie teraz wyobrazić, że miały spotykać się z ludźmi w całej Polsce zupełnie za darmo.

Pan powrotu Kwaśniewskiego nie widzi, ale wielu ma go za jedynego kandydata na mesjasza, który znowu poprowadzi lewicę do władzy. Bo jeśli nie on, to kto?

Polska polityka jest obecnie oczyszczona z potencjalnych przywódców. Partie są wodzowskie, a mechanizmy kreowania liderów mają charakter negatywny. Ambitniejszych się z partii pozbywa. Wodzowie eliminują ze swojego otoczenia partnerów, a premiują wykonawców. Po 20 latach tego typu praktyki w życiu politycznym nie ma wokół tych wodzów alternatywy. Tak jest we wszystkich ugrupowaniach. Tak samo trudno znaleźć kogoś na lewicy. W tej samobójczej grze wewnątrzpartyjnej trudno odnaleźć jakiekolwiek autorytety.

Jednak na lewicy nie ma też mesjasza w osobie Aleksandra Kwaśniewskiego. On jest człowiekiem lewicy, ale nigdy nie był socjaldemokratą. Zawsze reprezentował poglądy postępowe, które są częścią lewicowości, ale tylko jej ułamkiem. Najważniejszym wyznacznikiem człowieka lewicy jest postawa prospołeczna. Jej Kwaśniewski nigdy nie reprezentował. To byłoby więc tworzenie nowego lewicowego mitu. Tymczasem lewica w Polsce poniosła klęskę tylko dlatego, że na jej czele nie stali socjaldemokraci, a pragmatycy. Najpierw postkomunistyczni, a potem pragmatycy bezideowi. I niestety dziś w partiach lewicowych są ludzie, którzy niezbyt wiedzą do jakich partii należą.

To dość smutne, co pan mówi o sporej części polskiej sceny politycznej...

Ci politycy nie wiedzą jakie są granice wartości przez ich partie reprezentowane. Oni równie dobrze mogliby być w Partii Demokratycznej, Platformie Obywatelskiej, albo Ruchu Palikota. To bezideowy taniec chocholi, w którym się pląsa głównie w pogoni za władzą. Tutaj nie ma nawet próby wypracowania programu, który byłby w interesie ludzi zmarginalizowanych, bezrobotnych, emerytów, wszelkich słabszych grup. Natomiast jest pełno lewicowych polityków, którzy mówią, że chcą zdobyć 20 proc. w wyborach, czy dojść wreszcie do władzy. To nie jest wyznacznik lewicowości, a wyznacznik ludzi chorych na władzę.
Czyli nawet Aleksander Kwaśniewski nie odbuduje takiej lewicy?

Mógłby odbudować jeszcze raz złudzenie lewicy. Bo po upadku PRL ani przez miesiąc nie było w Polsce partii lewicowej. Były tylko ugrupowania postkomunistyczne, pragmatyczne i proliberalne. Na tym nie da się zbudować prawdziwej europejskiej lewicy. Można tylko tworzyć zaciężne oddziały ludzi ambitnych i żądnych władzy. Ale to nie jest lewica.
Źródło: naTemat.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz