Cóż Januszowi Palikotowi pozostało po takim oświadczeniu Leszka Millera: - SLD nie będzie umierać za Janusza Palikota.
Gdyby szef SLD użył innego nazwiska, że nie będzie umierać za Aleksandra Kwaśniewskiego, zdobyłby się na trudniejszy odpór metaforyczny.
A tak - dał ciała - nie potrafi skończyć, nie potrafi sztandaru wyprowadzić. Pozostało Millerowi podnieść rączki do góry, stać się Pierre'm Laval'em, bo do tego sprowadza SLD. Siedzisko partii przenieść do polskiego Vichy.
Ruch Palikota to może nie Gdańsk, tylko Biłgoraj, ale czasami lepiej nie strzępić języka, gdy rozum postrzępiony. A polityczny rozum z pewnością. Sondaże dają kilkanaście procent SLD, gdy jednak wyborcy zadumają się nad słowami Millera, szybciutko te swoje sympatie przerzucą.
Wielkimi krokami Miller zbliża się do Jarosława Kaczyńskiego, bo temu nie tylko białe z czarnym się myli, ale kierunki. Użyję gombrowiczowskiego pojmowania losu, mianowicie przed Millerem "grób", a nie chrzanienie - zacytuję, bo się uśmiałem: - Dla nas lewicowość to sens życia, a nie pomysł na kolejny interes.
Czysty Kaczyński. Prezes PiS dąży do prawdy, Miller do lewicy. Pochrzaniło się prezesowi SLD: partia to nie lewica - i odwrotnie.
Może z powyższym komunikatem dotrze do niezorientowanej części elektoratu (circa 90% i więcej), tumanów jak w PiS, tak samo okropnie dużo w SLD.
No cóż, nie mam pod ręką Millera, nie mogę mu powiedzieć, żeby głupków nie robił ze swoich wyborców. Ale i tak z nich idiotów będzie robił. Wymrą za lat 10 i 20. Dlaczego jednak pozostawia taki kiepski smród po lewicy postkomunistycznej. Ot, pytanie. Ale nie dla mnie, dla idiotów, którzy odchodzą, a nie myślą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz