niedziela, 28 października 2012

Smoleński świadek koronny nie żyje



42-letni technik pokładowy Jaka-40 Remigiusz Muś nie żyje. Wg wstępnych ustaleń policji popełnił samobójstwo. Jak-40 to samolot, który lądował w ekstremalnych warunkach na godzinę przed katastrofą Tu-154M w Smoleńsku. Tyle danych medialnych.

Reszta to puzzle, które różnie są układane w zależności od przeświadczenia i subiektywnych talentów śledczych.

To Muś ostrzegał załogę prezydenckiego tupolewa o pogarszającej się widoczności na Siewiernym. Kilka miesięcy po katastrofie twierdził, że rosyjski kontroler lotu pozwolił załodze Jaka-40 zejść na wysokość 50 metrów, a nie na dopuszczalną w Smoleńsku 100 metrów. Gdyby nie widzieli pasa lotniska, mieli wykonać manewr odejścia. Debeściakom udało się wylądować. Muś nasłuchiwał rozmów między załogą prezydenckiego tupolewa i wieży kontrolnej, padały te same polecenia co do wysokości schodzenia. Przed katastrofą słyszał dwa wybuchy, nie potrafił sprecyzować ich przyczyny.

Edmund Klich, polski przedstawiciel przy rosyjskim MAK, nie chciał komentować wypowiedzi Musia powiedział: "Nie wiem, czemu ma to służyć".

Czy na wyznaniach Musia Antoni Macierewicz skonstruował teorię wybuchów punktowych na pokładzie tupolewa? Jeżeli tak, to jakie są zeznania innych świadków i członków załogi Jaka-40?

Samobójstwo zawsze jest zagadką psychologiczną dla badających jej przyczyny. A w wypadku tak istotnego świadka dla teorii zamachu Macierewicza, otwiera ogromne pole do podejrzeń i jednoznacznych spekulacji. W takim wypadku nie sprawdza się teoria statystyczna prawdopodobieństwa samobójstwa, acz zawsze na podorędziu jest wytrych: "to nie może być przypadek".

Muś (przynajmniej mi tak się zdaje) żył poza smoleńską wrzawą, nie był w każdym razie na pierwszej linii "smoleńskiego frontu". To dziwne, zważywszy, że po jego śmierci można dowiedzieć się, jak ważne posiadał informacji wpasowujące się w teorię zamachu smoleńskiego. A może nawet one stały się pożywką dla zbudowania teorii Macierewicza. Są one wszak zanotowane przez śledczych, a poprzez to nie odwołania.

Muś żył poza smoleńskim rejwachem. Nie wyobrażam sobie, aby ta wiedza miała mu psychicznie pomagać. To był ogromny ciężar dla niego. Jak sobie z nim radził? Czy w ogóle radził? Jak sobie radziły z Musiem osoby z najbliższego otoczenia, z rodziny?

Na niewiele zdadzą się w tym wypadku spekulacje blogowe, dziennikarskie. W każdym razie śmierć względnie młodego świadka bardzo ważnego zdarzenia dla współczesności stanie się powodem do utwardzenia przeświadczenia (ba, pewności): to był zamach! Koronny świadek teorii Macierewicza nie żyje.

Sprzeciw zaostrzeniu przepisów aborcyjnych



Póki kobiety nie osiągną wielkości reprezentacji odpowiadającej populacji płci w ciele ustawodawczym, będziemy mieli do czynienia z takimi anachronicznymi zachowaniami politycznymi deputowanych, jak w przypadku projektu zaostrzającego prawo antyaborcyjne.

Jestem w stanie zrozumieć mężczyznę operującego  nieprecyzyjnymi pojęciami biologiczno-egzystencjalnymi, bo wszyscy to robią w domu, knajpie i Sejmie, nie rozumiem, jak może wyrokować o bólu rodzenia i nie swojej roli w szeroko pojmowanym procesie od poczęcia do urodzenia. Fałszywe kanony wartości, które przystawia się do brzucha kobiety, nijak się mają do filozofii nauki.

No, ale naukę mamy nie ze świata naszych deputowanych, którzy najczęściej pochodzą z negatywnej selekcji wewnątrzpartyjnej, w której samodzielnie myślący są abortowani, a światło życia w gmachu przy Wiejskiej dostępują cisi i pokorni wobec decyzji aktualnie panujących prezesów.

Politycy już dawno nie reprezentują społeczeństwa, jego wartości i aspiracji, a z elitami mają problemy natury emocjonalno-intelektualnej, zostali daleko w tyle. Dlatego tak często chcą sięgnąć lepszych od siebie za pomocą fizjologii, np. pluciem.

Reprezentacja deputowanych jest silnie zwichrowana, nie odpowiadająca charakterystyce społeczeństwa, tym bardziej elit. Jednym z powodów - wcale nie decydującym, acz najistotniejszym - jest płeć.

Czytam wyniki sondażu dla "Newsweeka" i wcale oczu nie przecieram ze zdumienia. Oto tylko co piąty ankietowany chce zaostrzenia przepisów aborcyjnych. Przynajmniej w tym Polacy nie są tak konserwatywni, jak prawicy się wydaje.

Inny wynik tego sondażu dla mnie jest ważniejszy, stąd kilka powyższych słów o reprezentacji płci. Niemal połowa dostrzega konieczność większych uprawnień kobiet do przerywania ciąży, a liczba zwolenników za liberalizacją prawa aborcyjnego jest dwukrotnie większa niż przeciwników.

Gdyby kobiety miały reprezentację swojej płci odpowiadającej populacji w kwestiach natury egzystencjalno-obyczajowej, które starają się mężczyźni brać w szaty prawne, nie mielibyśmy tak kuriozalnych zmagań w Sejmie, jak przy odrzuconym projekcie antyaborcyjnym. Wątpię też, by dostały się do Sejmu takie mumie tradycji, jak Pawłowicz i Sobecka.

Boniek z trepanem



Najlepsza wiadomość co najmniej tygodnia, Zbigniew Boniek prezesem PZPN. Na tym wiadomość się urywa, ale jak mówił najlepszy polski pisarz, następne zdania całej twórczości to uzasadnienie pierwszego.

Czy w związku z tym coś się w piłce zmieni? Nie zmienią się piłkarze, będziemy mieli tę samą reprezentację, ale w niej może się zmienić atmosfera.

Przede wszystkim nie zmienią się kibice. Ci, którzy przychodzili na mecze, będą przychodzić, będą wznosić te same okrzyki. To są te przedziurawione kalosze, w których zawsze będzie mokro. Noszą dach Stadionu Narodowego w goleniach.

A jak reformować kibica? Tak samo, jak trepanować polską rzeczywistość. Trepanem. Wbijać durniom do głowy, że jesteś durniem i możesz się zmienić. Jedyna dydaktyka demokracji.

Lato się zmienił? Tak. Przestał być prezesem. Trepan u niego nie zadziałał, dlatego ciągle go widzieliśmy z trepanem w czaszce. Zaś kibic z trepanem w czaszce przestanie być kibicem. Naturalną koleją rzeczy zobaczy, że to nie jego rzeczywistość, nie jego szpital, gdzie może leczyć chore emocje. Wbrew pozorom piłka nożna jest najmniej demokratyczną dyscypliną, dlatego do niej wszyscy się garną. Wiadomo, kupą mości panowie do elit.

W piłce liczą się najlepsi, jakim był Boniek. Jeżeli nowy prezes zrozumie tę zasadę, że jest lepszy od innych, jest szansa na poprawę w piłce i polskim sporcie. Elit nie zastąpi gawiedź, zaś talentu żadna najwyższa średnia krajowa kibolska.

czwartek, 25 października 2012

Honor, didaskalia i fruwanie


Joanna Mucha wykazała honor godny mężczyzny (nawet w kontuszu), oddała się do dyspozycji premiera, choć jej wina była taka, jak jest dziurawe nasze polskie państwo od 100 lat. Ciągle coś pada. Dobrze, że to zrobiła, przynajmniej będzie tradycja standardów.

Czy jednak mężczyźni mają taki honor, jak kobieta Mucha, a mam na uwadze konkretną osobę Radosława Sikorskiego. Czy szef resortu dyplomacji ma honor kobiety? Czy kolejny raz będzie przepraszał na Twitterze za swoich podwładnych?

Sikorski stroi się w piórka Józefa Becka i też, jak on, tłumaczy się za swoich urzędników. Pracuje jednak w resorcie, gdzie powinna obowiązywać zasada sapera: mylę się raz i znikam, panie i panowie.

Nie może być tak, że za niefrasobliwość urzędników MSZ ucierpią działacze za granicę, bo tamtejszy dzierżymorda dowiedział się z internetu, iż Polska wspiera finansowo demokratyczną organizację (to ostatni wyczyn podwładnych Sikorskiego). Która to już wpadka?

Wcześniej ludzie Sikorskiego (jak mniemam człowieka z honorem) mieli walny wkład do aresztowania działacza opozycji na Białorusi Alesia Bialackiego oraz innych działaczy opozycji demokratycznej pod knutem Łukaszenki, bo księgowy w MSZ musiał wysłać PIT-y, aby złotówki zgadzały mu się z rublami.

Kurza twarz, na konto MSZ idzie też nierozpoznanie zwłok ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego.

Czy znowu nas zaskoczy Sikorski swoimi didaskaliami na Twitterze, tłumacząc się, że to ten i ten dał ciała. Czyli on nie jest winny. Człowiek z honorem nie musi być winien, wystarczy, że jest odpowiedzialny. Niech mężczyzna Sikorski zachowa się jak kobieta. Mucha nie odfrunęła - i słusznie - a Sikorski po tych wpadkach powinien. Z honorem wyfrunąć - bo tylko w ten sposób może go uratować.

środa, 24 października 2012

Wigor Kaczyńskiego


Seweryn Blumsztajn twierdzi, że Jarosław Kaczyński zawsze czymś zaskoczy (na marginesie wywiadu dla "Gazety Polskiej"). Tym razem zaskoczył "męską dumą". Co jest interpretacją Blumsztajna. O ile pamiętam, to prezes PiS cieszył się względami kobiet i dumę naszej płci wśród białogłowych prezentował, jak potrafił. O tym swego czasu dużo mówiła Elżbieta Jakubiak. No, ale jej już nie ma na dworze PiS.

Idąc tropem Blumsztajna, "czym mnie zaskoczył Kaczyński", odkryłem najstarszą nowość a la Kaczyński. "Byłem lepszym premierem niż Donald Tusk oraz, że marsze wpłynęły na słupki poparcia i podniosły temperaturę emocji".

Zawsze mnie zastanawiało, jak można dzień w dzień mówić publicznie to samo: moje rządy były lepsze (jednoroczne). Jak żył brat Lech - ten to samo mówił. O ile pamiętam, obydwaj się ścigali w konkurencji największego elektoratu negatywnego, a Lech przed katastrofą smoleńską te słupki miał w okolicach 10%. Wówczas twierdziłem, że w ostatniej chwili PiS go wycofa z wyborów prezydenckich na rzecz np. Władysława Stasiaka.

Nietrudno także zinterpretować wyjście z PiS dwóch fal polityków: PJN i ziobrystów. W PiS szykował się pałacowy przewrót tuż po wyborach prezydenckich, ale Smoleńsk dał Kaczyńskiemu siłę polityczną, której nigdy nie miał. Wykreował w elektoracie lud smoleński i quasi-wiarę smoleńską - ze wszystkimi rytuałami religijnymi. Kaczyński będzie w PiS rządził do śmierci i po śmierci. Jak w "Bajce ruskiej" Zbigniewa Herberta "przyrośnie do carskiego tronu" (prezesowskiego) i dopiero go z tym tronem wyniosą i zakopią.

W tym jest lepszy od Tuska, bo porównując tzw. IV RP do Polski pod premierem Tuskiem, Kaczyński zaklina fakty, dane statystyczne i umieszcza się we własnej wirtualności. Nawet te "Alternatywy", które na początku wydawały być świeże, ale tylko dlatego, że to było novum w przestrzeni publicznej. Już się przejadły, bo z wiedzą ekonomiczną, o rynku pracy i innymi, jest tak, że w debacie możemy dojść do kompromisu najlepszych rozwiązań, ale muszą w niej wszyscy uczestniczyć. W debatach PiS uczestniczą pokrewne dusze naukowców, a Kaczyński na koniec stwierdza: moje rozwiązanie jest najlepsze.

Właśnie ta "najlepszość" dyskwalifikuje Kaczyńskiego politycznie i jest niespotykaną nigdzie indziej postawą w opozycji. Może dlatego, że Kaczyński świata nie widział, a nawet polskiej rzeczywistości. Ten feler ma w psychologii konkretną nomenklaturę.

No, a te marsze faktycznie przywołują w pierwszej chwili protest przeciw rządom Tuska. Ale tylko w pierwszej chwili. Gdy je podrapać, widzimy pod tym złotkiem, że bazą są miesięcznice i obrona TV Trwam. To nie jest protest społeczeństwa w kryzysie, albo przeciw odbieranej wolności. Jak to ma obecnie na Węgrzech, gdy w rocznicę 1956 roku środowiska liberalnolewicowe podniosły głowę przeciw izolacji swego kraju przez Viktora Orbana. Na Węgrzech mamy do czynienia ze standardem zachowań społeczno-politycznych, u nas z chorobliwym zachowaniem quasi-politycznym, które jest równie groźne, a skutkować może jeszcze dosadniej (czyt.gorzej).

Kaczyński co pewien czas odzyskuje wigor w przestrzeni publicznej, w tej chwili wszystko wraca do normy. Występują zupełnie nowe problemy z Tuskiem i to on dyktuje zachowania wobec nierozwiązanych kwestii społecznych: in vitro, aborcja, związki partnerskie, albo co zrobić z Kościołem, którego niektórzy przedstawiciele rozpanoszyli się w życiu publiczno-politycznym.

wtorek, 23 października 2012

Zarodek, czy embrion



In vitro pokazuje słabość polskich umysłów, nieumiejętność wypracowania kompromisów i narodową drugorzędność. Przykro o tym pisać, iż klasę polityczną mamy gorszą niż tych, których reprezentuje. Dlaczego tak jest, to temat na książkę, a nie wpis blogowy, ale także refleksja, iż polityczne przypadki mogą zepchnąć nas na margines cywilizacyjny. Nie trzeba dużej wyobraźni, aby wskazać, iż najsłabszym ogniwem polskiej polityki jest prawica, która nie potrafi operować pojęciami konserwatywnymi, a jedynie korzystać z instytucji, które się im dowolnie się kojarzą. Dlatego mamy polityka partii opozycyjnej wędrującego z krzyżem po ulicach i niewiele pojmującego, jakie treści historyczne ów symbol dźwiga.

Jednak chcę pisać o in vitro, a nie drugo- i trzeciorzędności. Dlaczego Donald Tusk tak długo zwlekał z prawnym uregulowaniem kwestii in vitro, która ma na świecie, do którego aspirujemy, podstawy prawne i jest poza politycznymi bojami? Bodaj premier jest najbardziej przewidującym politykiem w naszym kraju, mającym świadomość, iż inicjowanie czegokolwiek bez przygotowania gruntu, spotka się z powszechną histerią. Tak jest w tym wypadku. Przepis prawny - to za mało. Też tak uważam, gdyż in vitro dotyczy życia, które winno regulować prawo ustrojowe.

A jednak życie poczyna się nie w prawie, które jest ledwie skutkiem, a poza nawiasem wypracowanych norm społecznych i obyczajowych. Życie naturalne ma swój początek w chuci, a in vitro jednak nie jest z pożądania bliźniego, a norm cywilizacyjnych, do których należy potomstwo i rodzina. Niby to dwa różne porządki, a jednak prawo stanowione ma orzekać o prawie do życia, które zostało wypracowane przez naukę.

W wyniku in vitro powstaje życie z nadania człowieka, z praw biologicznych i fizycznych, a nie para-praw, meta-praw, np boskich. Taką też sankcję prawną (ludzką) winno otrzymać w normie prawnej. Okazuje się, że w Polsce nie można tego osiągnąć, bo jakkolwiek byśmy definiowali człowieka, trudno przypisać jego cechy życia procedurom in vitro, do jakich należy zarodek.

Element całości nie jest całością, jest tylko elementem. Tę przykrość logiczną nie przyjmuje do wiadomości np. Kościół, który w swojej nowszej historii stojąc w opozycji do nauki wypracował para-naukę, która operuje takimi pojęciami, jak poczęcie życia. Czyli procedurze nadał znamię całości, ostateczności. Cel jest oczywisty, życie ma sankcję Boga, a nie ludzkiej ręki, ludzkiego umysłu. Równie dobrze wg tej logiki moglibyśmy powiedzieć, że nauka o in vitro była od zawsze, bo ma sankcję boską. A jednak nigdzie wcześniej tego zapisu nie spotkamy.

Ludzie, którzy chcieliby wychowywać swoje potomstwo, a nie mogę, bo są bezpłodni, napotykają takie dyrdymały Kościoła. Tak się dzieje w Polsce, w kraju z drugo- i trzeciorzędnymi elitami. Ba, te elity - w tym wypadku polityczne - chcą narzucić swoją trzeciorzędność. Np. Jarosław Kaczyński nazwał in vitro "aborcją embrionów". Zdaje się, że kolejny raz się przejęzyczył i tak nazwał zarodki. Nie będę wdawał się w dywagacje na temat tego polityka (jakiego rzędnego, nikogo nie muszę przekonywać), który swoją politykę chce narzucić nawet na wypracowane przez naukę procedury życia.

Dlatego Tusk mając za przeciwników para-polityka i instytucję operującą para-nauką uciekł się do przepisu prawnego, a nie ustrojowego. Prędzej, czy później, zwycięstwo będzie po stronie życia, a nie para-myśli, para-polityki (nawiasem do tej ostatniej należy też parapremier rządu pozaparlamentarnego).

I tak in vitro jest w Polsce dla dużej części klasy politycznej, bo nie społecznej, parawiedzą, w której zarodek jest embrionem.

piątek, 19 października 2012

Kustosze wolności


Igor Janke na swoim blogu ogłosił powstanie think tanku Instytut Wolności. Oprócz niego pod inicjatywą podpisało się dwóch innych. Postacie za dobrze nie znane, no, średnio - i to ze strony określonej opcji politycznej. Raczej w tym wypadku nie mamy do czynienia z większym spektrum ideowym, a bardzo określonym, bardzo zawężonym.

Wiadomo, że wolność nie opisana, a oddana w pacht samej sobie, jest dowolnością, swawolną wolnością. Czy Janke i dwóch pozostałych (Dariusz Gawin, Jan Ołdakowski) to takie samorzutne Dyzie wspólnej wolności? Pewnie tak by chcieli. Napiszę tak: każdy by chciał zarządzać wspólnym dobrem niematerialnym i to tak szczególnym, niż być w ramach wolności zarządzanym. Niemniej słowo wolność została zaanektowana przez kustoszy wolności. Czy ktoś słyszy w tych zdaniach jakiś zgrzyt dysonansu?

To i owo można usłyszeć, gdy czyta się oświadczenie. Mianowicie są wyznaczone dwa wektory, w kierunku których wolność ma być zarządzana - przypominam! jest to określone spektrum ideowe - jeden: polityka a biznes, a drugi: wychowanie ku życiu publicznemu. Karbem wolności, w ramach których mają zarządzać owi kustosze, jest kierat nowej komunikacji. Tak jest! Autorzy pomysłu nie są zadowoleni z jakości elit (politycznych), chcą wychowywać w ramach nowego myślenia w obszarze nowej komunikacji. Słowo "nowość" jest najczęściej używane. Autorzy wiedzą, co ta nowość miałaby znaczyć, a my niestety nie, bo nie siedzimy w głowach nauczycieli, głosicieli, kustoszy.

Czy w ten sposób jeden z autorów, właściciel Salon24, dystansuje się od "starości" swojej platformy blogerskiej, na której są promowane bardzo - ale to bardzo - konkretne wartości ideowe tyleż mające wspólnego z wolnością, co z ową postulowaną nowością. W każdym razie wolność będzie miała swoich kustoszy, papcie na tych rozległych powierzchniach jednego z podstawowych imponderabiliów będą zatem obowiązkowe. Idzie nowe! 

A ja będę uparcie wracał do starego Gombrowicza, który podobny interes (pisany z dużej litery) trzech postaci opisał w "Transatlantyku". No, ale on to był prorok. Wróć - stare to określenie. Nowsze: geniusz. Wolność będzie miała swoich kustoszy. To jest prawdziwa nowość!

czwartek, 18 października 2012

Muchołapka (Joanna)


Najpierw jest się człowiekiem, a potem politykiem. Niektórzy po tych dwóch rzeczownikach nie bywają nawet Polakami. Kim wówczas są? Ano, kimś w rodzaju Dariusza Jońskiego, który jest rzecznikiem SLD, a tak naprawdę bezrobotnym, któremu psim swędem udało się przekonać w partii, do której się zapisał, aby zostać posłem.

Przyznam, że go nie kojarzę. W mediach nieobecny, innych zasług też nie wykazał, aby go zauważyć, ale już się wpisał bon motem godnym Macierewicza: "Minister sportu powinna złożyć rezygnację i zająć się ciążą, a potem swoim dzieckiem".

O ile wiem, ten Joński nie jest mężem, ani konkubentem Joanny Muchy. Może z rodziny. To wówczas - faux pas. Też nie jest z Platformy Obywatelskiej. Gdyby był, wówczas mógłby szepnąć na ucho Donaldowi Tuskowi: "Zwolnij tę zmorę". Akurat piękną kobietę.

 Wychodzi na to, że ten Joński jest kibolem. A to przepraszam. Może jeszcze być zwolennikiem politycznych talentów Jarosława Kaczyńskiego, ten też wypowiada się, że w cywilizowanej demokracji ten i ten powinien podać się do dymisji.

Można sobie tak peryfrazować, krążyć koło tematu jeszcze jednego idioty w polityce, ktoś jednak powinien odpowiadać za to, iż tacy ludzie, jak Joński dostają się w młyny polityki. W USA - wiadomo, studiowałeś na Yale, Stanford, Harvardzie, UCLA, dostałeś baty ogłady na salach wykładowych i miedzy okładkami podręczników i książek - kindersztubę masz we krwi. U nas wystarczy pocałować w pierścień Millera, Rydzyka, Kaczyńskiego, z miejsca zostajesz politykiem.

Kibol typu Jońskiego uważa, że wystarczy dostrzec nieprawidłowość, a to pozwala dać upust swojemu brakowi wychowania i inteligencji. Dał upust, ale to ledwie starcza na status bezrobotnego. Ktoś taki nie przeszedłby żadnych kwalifikacji w staraniach o posadę, a jest w polityce.

Mucha nawaliła. Ba! Uważam, iż Donald Tusk powinien w stosunku do niej wyciągnąć odpowiednie konsekwencje, ale to nie powód, aby taki kmiotek, jak Joński, publicznie uwłaczał komukolwiek. Rozumiem, że polityka i język polski sczezły po katastrofie smoleńskiej i gada się, co na myśl przyjdzie. Nawet do tego się przyzwyczaiłem, to nie znaczy jednak, aby tolerować w przestrzeni publicznej takie niefortunne postaci, które do ekspresji swoich racji używają parafrazy mantry, że ktoś musi odejść, a do tego ubliżając.

Nie wiem, kto jest politycznym właścicielem losu Jońskiego, ale facecika już dzisiaj powinien wykreślić z list wyborczych, aby się udał na zasłużone bezrobocie. Jeszcze jeden, który nabrał wyborców. Z partyjnej nadania złapał głosy elektoratu na muchołapkę.

wtorek, 16 października 2012

Myśl-ćma arcybiskupa




Hierarchowie Kościoła są tak samo niedokształceni, jak internauci. Tym ostatnim można wybaczyć, pochodzą z różnych środowisk, ale pasterzom - nie. Biskup otwiera usta, powinien wiedzieć, jakie wylecą z nich motylki.

Abp Henrykowi Hoserowi kolejny raz przez usta zamiast myśli wypadły ćmy. Dorodne, tłuste ćmy bezmyślenia. A stało się tak, gdy hierarcha dziękował siostrom z zakonu michalitek za pół wieku posługi.

Jedna myśl-ćma arcybiskupa wygląda następująco: "Żadna instytucja na świecie nie zrobiła tyle dla promocji kobiet, co Kościół katolicki".

Dlaczego nikt się nie śmiał podczas mszy dziękczynnej w Wołominie? Nie wiem. Kościół w sprawie kobiet nic nie robi od wieków.

Zasługi Kościoła skończyły się w pierwszych wiekach działalności, gdy rzeczywiście kobiety upodmiotowił. W kulturze greckiej i rzymskiej kobiety były przedmiotami - prawnie i cywilizacyjnie.
Zasługi Kościoła w sprawie kobiet na tym się kończą. Dzisiaj ta instytucja poprzez takich hierarchów, jak abp Hoser, uwstecznia wszystko i wszystkich, włącznie z kobietami.

Z tezą hierarchy rozprawia się Tadeusz Bartoś (prof.). Odsyłam do lektury. Na ten temat jest ogromna biblioteka.

                                                     Hildegarda z Bingen

poniedziałek, 15 października 2012

Jak Pawlak stał się Kargulem


Waldemar Pawlak już się wyautował z koalicji rządowej. Świadczą o tym jego słowa, których użył w wywiadzie dla Onetu opisując cel spotkań swoich - wicepremiera rządu i ministra czegoś tam - z Kargulami (opozycją): "To jeszcze nie ten moment, żeby Tusk się kończył, a wracał Kaczyński".

Zawsze był kiepskim retorem, dlatego postrzegamy go jako mamrota. Jest najbardziej zagadkowym politykiem - może dlatego najdłużej rządzącym we wszelakich konfiguracjach - i bodaj też bez żadnych kompetencji branżowych. Nikt mnie nie przekona, że zna się na gospodarce, ani na internecie, choć pijarowcy ciężko pracowali, aby ciemny lud to kupił. Ministerstwo Gospodarki z pozycji rządowych o niczym nie decyduje, wszystko to jest w gestii ministra finansów. Może dlatego tak Pawlak nie znosi Jacka Rostowskiego.

Swego czasu Pawlak nawet był aktywnym blogerem, notki blogowe zamieszczał, gdy następnego dnia miało się odbyć posiedzenie rządu. Ich zawartość była taka sama, jak treści, które sączy do sitka mikrofonu, gdy dziennikarz zada mu trudniejsze pytanie. Na blogu był za ordoliberalizmem niemieckim, czego w dalszej treści nie potrafił uzasadnić, a następnie publikował jakiś wykres, nie wiem dlaczego upodobał sobie "New York Times", ale kopiował grafikę z tego dziennika zza oceanu. Zaprzestał publikacji w internecie. Widocznie woli tę formę uprawiać tylko na forum posiedzeń rządu, a nie wcześniej się ośmieszać.

Jego rozmowy z opozycją świadczą, że Tusk z niego zrezygnował, ale i on z Tuska. Nikt nie posyła baby, gdzie diabeł nie może, takiego słabego ogniwa rządu. Niby o czym miałby rozmawiać z Kaczyńskim. Czy ten poprze jakąś ustawę rządową? Wolne żarty, Pawlakowi może zdawać się, że leci z opinią publiczną w bambuko. Komentatorzy jednak nie są z remizy, gdzie generał sikawkowych rządzi.

Podejrzewam, że Tusk występując o wotum zaufania, jeszcze w tym obiegu kart rządowych, powiedział: "Sprawdzam" ze względu na koalicyjnego Kargula. Za tydzień, miesiąc, dwa miesiące, krupier powie do Pawlaka, droga do wyjścia jest: "Tędy", a nie przez kuchnię, przez którą zwykł wychodzić. Aby zaraz wracać!

Dla Pawlaka rządzenie to kasyno. Jakie ma kompetencje? Dalibóg, nie wiem. Nawet nie jest zbyt inteligentny, a o lotności nie wspomnę. Nie zdziwię się, gdy pojawi się na jednej z kolejnych debat "Alternatywy" PiS, jako ekspert bardzo wyjątkowy - od gazu łupkowego. Co będzie z Piotrem Glińskim? Nie wiem.

Wiem, że Pawlak dla Tuska już w tej chwili jest Kargulem. Kargul Pawlak będzie darł koszule, a Tusk garnki z nepotyzmem tłukł.

niedziela, 14 października 2012

Tuskologia


Donald Tusk jest tyle czasu na świeczniku, iż nie znając go osobiście, można pokusić się o określenie jego kroków, które jutro postawi, acz będzie swoimi decyzjami niemal wszystkich zaskakiwał. Wbrew pozorom nie jest uległy vox populi, zarówno z własnego otoczenia, jak i medialnego wsparcia. Większość zawsze się myli, dlatego mając stałych wrogów, uzyskuje czasowych nieprzyjaciół we własnych szeregach.

Tusk jest liberałem, ale gdyby tylko nim był, czyli nagim liberałem, ani nigdy by nie rządził, ani by nie stworzył tak szerokiej formacji. Wystarczy sobie przypomnieć początki PO, któż na czele stał. Osoby Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego definiują Tuska, poniekąd kimś takim też jest Janusz Palikot, acz wyniesione z biznesu przyzwyczajenie ręcznego zarządzania, zrobiły z gościa raptusa i sam się wypchnął z PO. Podobnie było z Janem Rokitą, który miał jedną ogromną wadę polityczną, nie potrafił budować zaplecza na własnym terenie, bodaj nim zarządzała nawet Nelly.

Dla Tuska zarówno KL-D, jak i UW prezentowały zbyt szczupłe zaplecze osobowo-ideowe, które intelektualnie było nader ciekawe, ale nie dawało żadnych gwarancji dotarcia do szerszego spektrum elektoratu. Należało się otworzyć i odpowiednio stwardnieć. Okazja pojawiła się po rozpadzie AWS, było kwestią czasu, kiedy PO dotrze na szczyt. Winno się tak już stać w 2005, ale pod koślawy projekt IV RP Pawła Śpiewaka podpięto PiS. To nie PiS i bracia Kaczyńscy byli jej autorami, IV RP wpisała się w ich schematyczne myślenie o Polsce i pomysł został przez nich potraktowany bardzo wybiórczo.

Tusk wówczas przegrał - zresztą zdradzony przez bliźniaczą partię liberalno-konserwatywną - nie będę przypominał szczegółów. Ale Tusk najszybciej z tej szkoły "koleżeństwa" czegoś nauczył, bodaj to jedyny polityk w kraju, który potrafi wyciągać wnioski ze swoich nielicznych przegranych, aby je przekuwać w zwycięstwo swoje i Polaków. Naród mu się odwdzięcza przy urnie wyborczej. Premier zalicza wpadki, zwykle są one politycznie drobne, skutecznie jednak potrafi sobie z nimi poradzić i to wcale nie za pomocą pijaru, bo ten o wiele lepszy jest po stronie PiS.

Tusk politycznie nawet we własnej partii jest samotny, ale chyba to dotyczy wszystkich dużych polityków. Krety kopią wszędzie, a najboleśniej we własnym ogródku. Za przywództwo odpowiada się twarzą i takoż jest z PO. Gdy Tuska nie widać, więdną słupki sondażowe PO. Wystarczy, że podwinie rękawy i grę rozpocznie od środka boiska, polityczna piłka zmierza w odpowiednią stronę. Tak było chociażby w ostatnich wyborach, Kaczyński nawet się chwalił, że ma sondaże, które PS windowały przed PO, jak obecne. Urna sprawdziła i pokazała prezesowi PiS miejsce w szeregu, tak się pogniewał na wolę narodu, że odmówił podawania ręki. A za Tuskiem jeździli wszelacy kibole - autentyczni i ucharakteryzowani - wychodził do nich i nie bał się potyczki słownej. Dlaczego? Bo Tusk wie, że gra polega czasami na przytrzymaniu piłki na swojej połowie boiska, aby odpowiednio ustawić szyki. A potem nacierać z głową.

Ale Tusk też jest człowiekiem, chciałby liznąć trochę życia, choćby na łonie rodziny. Gdy na chwilę zatrzaśnie drzwi mieszkania, aby odsapnąć, zawodzą swoi, no i przeciwnik nie próżnuje. Nawet wystawili rezerwę na miejsce Tuska, kandydata Piotr Glińskiego. Widać, że przeciwnik kiepsko się przygotował, pomyliły im się stadiony, to FC Barcelona ma Tuska Messiego, a oni wybiegli na jakąś wschodnią murawę.

Tusk na razie zaprezentował poprawkowe expose, które większość zaskoczyło - swoich, komentatorów i przeciwników. Tusk kopie piłkę ze środka boiska, tych podań będą tysiące. Komentatorzy będą cmokać, ale nie media prawicowe, bo oni zwykle oglądają inny mecz i inną dyscyplinę. Zobaczymy, ile bramek padnie z zapowiedzi expose, czy in vitro do końca roku uzyska nareszcie prawny placet. Innymi słowy (trzymając się metafor piłkarskich): czy na Sylwestra obok wystrzału szampana zakrzykniemy : Gooool. Jeżeli tak się stanie, to można już dzisiaj powiedzieć, że po tysiącu podań i niezliczonych kiwkach, Tusk-Messi zrobił swoje.


sobota, 13 października 2012

Palikot: Jak zostać liberałem


Janusz Palikot kolejny raz zmienia wiarę. Był liberałem, a w każdym razie tak mu się zdawało. Sfera wolności w PO była zbyt ciasna, szczególnie łokcie Grzegorza Schetyny mu przeszkadzały, a ideologicznie piramidka rąk Jarosława Gowina. Spróbował teleportacji z polskiego betonu partyjnego na lewicę, wszyscy pukali się w czoło, jakby nie znał praw fizycznych polskiej polityki. Kto się przyssie do cycka budżetu, na zawsze Matkę Polkę uznaje za dojną krowę. Przyszły wybory i zobaczyliśmy ocalałego Palikota po transformacji, a obok niego Roberta Biedronia i Annę Grodzką - i to jako trzecią siłę polityczną.

Lewica w kraju ma stempel PRL-owski, więc Palikotowi się wydawało, że jedyną partię obejdzie od podszewki, przygotował kilka wnyków i pułapek, chciał jednoczyć. Niestety, Leszek Miller o tym nie wiedział, a bez wiedzy nie ma zjednoczenia, co najwyżej wyprowadzenie sztandaru. Tymczasem trzecia siła polityczna stała się czwartą i piątą. Szóstą już nie mogła, bo więcej w Sejmie nie ma, pozostali znajdują się do progiem, jako dziady proszalne. Siłą rozpędu Palikot jeszcze przybił niczym Luter do wrót kościoła swój akt apostazji. Trochę mało, aby się katapultować na premiera. A jeszcze niedawno odgrażał się, że tylko jeden mebel go interesuje, fotel premiera.

Nawet swój blog teleportował z Lisowego portalu naTemat - bo zaczęli z Palikota koty drzeć - na macierzysty Onetu. Gwiazda Palikot zaczęła przygasać, Monice Olejnik wypadł z pamięci, jak gwiazdka z nieba. Ja mu nigdy nie zapomnę, że jest jedynym politykiem w kraju, który u Bliklego obchodzi w lipcu rocznicę śmierci Witolda Gombrowicza. Mamy wyjątkowo ubogi kraj w kulturę, za to w polityce zatrzęsienie skunksów od patriotyzmu. Kolejna polska cecha: jad patriotyzmu, podobno odpowiednia dawka uśmierca.

U Palikota było widać coraz wyraźniej znamię autorefleksji. Wreszcie siadł w fotelu (bynajmniej nie premiera) psychoanalityka i odkrył w sobie pierwsze prawo. Jestem tym, kim jestem (w tym wypadku: byłem). A kim był Palikot w PO? Liberałem. Mogło mu także pomóc expose Donalda Tuska, który ostatecznie zrezygnował z liberalizmu, a stał się etatystycznym populistą. Na krakowskim Kongresie Małych i Średnich Przedsiębiorstw lider Ruchu Swojego Nazwiska ogłosił liberalizm. Obok siebie postawił Andrzeja Olechowskiego i szefa europejskich liberałów byłego premiera Belgii Guy Verhofstadta.

Czyż Palikotowi nie do twarzy? Spoglądam jeszcze na biblię liberalizmu Richarda Rorty'ego "Przygodność, ironia i solidarność". Czy te trzy cechy można przypisać Palikotowi? Może. Na razie oprócz ostatniej, ale i Piotr Duda da się przekonać. W końcu Palikot to ojciec założyciel nowej idei. Postulaty wszak w liczbie 21 zostały spisane jeszcze, jak był lewicą.


Skwarki z o. Rydzyka



Szkoda mi słów na o. Tadeusza Rydzyka. Inteligencja ucznia szkoły podstawowej i to z oślej ławki. Kulawy język polski, podejrzewam, że jest człowiekiem niewierzącym. W innym wypadku nie mówiłby tylu bredni.

Potraktuję go dowcipem, co i tak z mojej strony jest aż nadto. Odwołuję się do jego słów, którymi zwrócił się do dwóch osób z KRRiT (wiadomo: "TV Trwam jest najważniejsza", że strawestuję J. Kaczyńskiego): "Lufcie, Dworaku - wy też staniecie na Sądzie Ostatecznym. I co wtedy będzie?"

Nie wiem, co będzie z Luftem i Dworakiem, wiem co będzie z o. Rydzykiem.

Zanim redemptorysta dotrze przed oblicze Najwyższego, spotka się ze św. Piotrem, który go potraktuje z klucza i powie: - Spadaj!

Przyłoży mu kluczami, aby nabrał większej prędkości spadania.

A spadanie z Sądu Ostatecznego jest tylko w jedno miejsce. Na patelnię Belzebuba.
I gdyby ktoś zapytał słowami Rydzyka: I co z Rydzykiem będzie? Odpowiadam: skwarki.
Taka czeka przyszłość o. Rydzyka za czyny na tym Padole Łez: skwarki. I to na najgorszym oleju, bo z sadła Anny Sobeckiej.

piątek, 12 października 2012

Pasja i wizja Tuska


Na trybunie sejmowej zobaczyłem polityka z pasją. Jeżeli pod pasją nie rozumieć człowieka napompowanego amfetaminą jedynych słusznych racji, albo adrenaliną: nareszcie dokopiemy wrogom. Premier zaskakuje, co nie tyle pozwala zrozumieć jego, ale wyborców, którzy na tę konkretną partię i lidera postawili.

Można zadać pytanie, dlaczego tak późno? Dlaczego musi być tworzony drugi front, aby przejąć inicjatywę? Można tak formułować pytania, ale polityk z pasją to jest taki, który dba o to, aby ona mu się nie rozlała i po kilku miesiąca została tylko piana. Donald Tusk z pasją najpierw wypunktował: co rząd robi, a w tzw. expose (czort jak ono będzie się zwało) przedstawił plany na 3 lata. To nie jest wizja? Znowu uruchamia mi się negatywna nomenklatura. W takim razie ci, którzy formułują pojęcie wizji, nie zdając sobie sprawy, iż nią jest widzenie Apokalipsy na Patmos przez św. Jana.

Polityk z pasją i wizją dla zarządzanego społeczeństwa to jest taki, który ma świadomość, że rządzeni przeżyją godnie dzisiaj (nie będą pod ciężarem tzw. fałszywej pasji i wizji dźwigać ciężary ponad ich siły), a jutro i pojutrze jest szansa, aby się poprawiło, bo po pierwszym kroku, robi się następne. To jest wizja, reszta tzw. wizji to bielmo.

Skoki cywilizacyjne świetnie wychodzą, jak skacze się w przepaść. Na szczęście mamy premiera, który ma pasję i wizję. Dzisiaj nam przedstawił, jak mają te walory wyglądać w realizacji. Bardzo konkretnie - jak na expose nawet za konkretnie - a uszczegółowić mają ministrowie.

Można podważać trzy filary, które zostały doprecyzowane. Cóż takiego będzie realizować gabinet Tuska, na czym opiera się ta pasja i wizja: a) walka z kryzysem - utrzymanie wzrostu gospodarczego i keynesistowski program budowy dróg, b) program inwestycyjny na poziomie 40 mld zł do 2015 roku i c) polityka prorodzinna i dla zwykłych ludzi.

Jeżeli nie jest to pasja i wizja, to ci, którzy temu zaprzeczają, nie wiedzą, co to jest pasja i wizja, które w takim razie kojarzyć muszą się z amfetaminą, adrenaliną i Armageddonem (pojecie wizji jest od św. Jana). Z pasją można napisać książkę, codziennie przysiadając fałdów i tak przez długi okres czasu, a do tego trzeba mieć wizję, czyli talent zarządzania zasobami narracji - w wypadku premiera: rządzenia.

Wszystkim premier nie dogodzi, na pewno nie dogodzi "Alternatywie", w której brak konkretów, a jest tylko pasja dokopania i wizja Apokalipsy dla narodu. Nie dogodzi rozlicznym komentatorom z prawa i lewa, którzy nie mają pasji, ani wizji, ale mają postulaty: tego i tego brakuje, a jeszcze to i to by się przydało, zapomniałem o tym i o tym. To jest ta pasja krytykowania i wizja własnych racji. Tak mają marudy historii, którzy zawsze przegrywają, a jak czasami uda się im wygrać, przegrywają z nimi pozostali. Historia jest pełna takich przykładów.

Expose Tuska niczego jeszcze nie załatwia. Sprowadza debatę do poziomu, a nie nadymanego balonu. Mam do premiera szereg pretensji, ale nie będę bawił się we własne pasje i wizje, na to przyjdzie pora. Ale dwa ziarnka niepokoju wcisnę pod skarpetę: dlaczego nie będzie rekonstrukcji rządu, widzę kilka słabych ogniw (wcale nie są nimi Joanna Mucha i Jarosław Gowin) oraz czy udźwigną swoją rolę ministrowie, gdy będą uszczegóławiać expose premiera?

środa, 10 października 2012

Piekło kobiet i nasienie niepłodnych mężczyzn


Prawica policzyła się w Sejmie, gdy głosowano projekt Solidarnej Polski zaostrzający ustawę antyaborcyjną. Skamielin naliczono dużo więcej, niż można było się spodziewać. To, że takie występują po stronie PiS i ziorystów jest oczywistą oczywistością, ale tylu skamielin w PO raczej bym się nie spodziewał.

To nie tylko skamieliny ideowe - ciągle podkreślam: polska prawica nie ma wiele wspólnego z konserwatyzmem - przede wszystkim obyczajowe i nie orientujące się w bieżącej polityce oraz grze parlamentarnej.

Może dobrze się stało, iż polscy mężczyźni (macho), którzy przez nieopatrzność zostali deputowanymi, ujawnili kolejny raz swoją parcianą mentalność rodem z XIX wieku. Chcą decydować o brzuchu kobiet, o systemie wartości egzystencjalnych, nie mając o nich zielonego pojęcia, jedynie kompletnie nie przystające i nic nie mające wspólnego z wiedzą o człowieku nauczenie proboszcza. Nie napiszę o nauczaniu Kościoła, bo już dawno nie nauczyła, ani nie wnosi żadnych wartości etycznych do wiedzy humanistycznej.

Nie jest winien temu Kościół jako instytucja konfesji, ale Kościół, który nieuczonymi głowami podpowiada - w Europie bodaj tylko polskim skamielinom w Sejmie - kiedy zaczyna się życie, albo czym jest metafizyka myślenia o życiu. Pokićkała wiara w epifanię z wiedzą o epifanii, wiedzą metafizyczną, etyka chrześcijańska z moralnością. Ale przecież nie wszystkim w Kościele się myli. Dlaczego do świadomości przebija się niedouczony proboszcz, którego znajomość Starego i Nowego Testamentu pozostawia do życzenia, a nie inni.

Ta polska indolencja daje się we znaki na wszystkich poziomach, a przyzwoity intelektualny poziom niestety u nas występuje szczątkowo.

Ktoś Platformę jednak wrobił, aby w tak wrażliwym okresie politycznym głosować podobny projekt. Za co odpowiadają Ewa Kopacz i Rafał Grupiński, polityczność ich pozostawia wiele do życzenia. A tak naprawdę nie zdają kolejny raz z niej egzaminu. Prawicy dają powód do rozegrania ich przeciw sobie tak, jak Kreml potrafi nasyłać Polaka na Polaka.

Podkreślę jeszcze raz. Może dobrze się stało, że ukazana została parcianość i skamielina klasy politycznej, która chce decydować o tym, co jest tylko we władaniu kobiet. Brzuch. Mężczyźni dostarczają jedynie nasienia. Co bardziej utalentowani wiedzy metafizycznej. Nie wszyscy polscy politycy dostarczają nawet nasienia, ale potrafią sprawić białogłowym "Piekło kobiet", z czym już 100 lat temu walczył Tadeusz Boy-Żeleński. U nas z polską parcianością przegrywają wszelkie talenty, o tym jest cała literatura piękna, bo mamy ciągle niedokształconych proboszczów, Ziobrów i Kaczyńskich. Skamieliny w czystej ideowej postaci prawicowej, nic nie mającej wspólnego z konserwatyzmem - niepłodne polskie nasienia.

wtorek, 9 października 2012

Siła spokoju Tuska


Ciśnienie polityczne jest zależne od czaszki i jej zawartości. Najmniej odporni są politycy i komentatorzy z racji wykonywanego zawodu, co nie wróży im zbyt długiej przyszłości. Eksplodują, sami się wysadzą w powietrze. Niektórzy nie dożyją owoców swoich przewidywań.

Oto Katarzyna Kolenda-Zalewska z tego nadmiaru pompowanej krwi do mózgu wysnuła nierównoważne porównanie, bo rzuciła się na metaforę: USA i my. Gdybym znał kawały, to pewnie w tym miejscu zacytowałbym o słoniu i mrówce. Bynajmniej mrówką nie są Stany Zjednoczone A.P. I wyszło dziennikarce, którą cenię, że Obama to Tusk. Oto Kaczyński (Romney) energiczny, elokwentny, a Tusk znużony, zmęczony. A nawet: "Człowiek (Kolenda-Zaleska - przyp. mój) patrzy na Platformę i nie widzi nic". Nie wiem, w której fazie podniosłe ciśnienie powoduje, że na oczy rzuca się bielmo, ale to dziennikarka napisała o niedowidzeniu.

Metafory nas zdradzają - o tym wie każdy poeta. Ale nie wszyscy są poetami. Ciśnienie polityczne w wąskiej grupie zawodowej Polaków (politycy, dziennikarze i pokrewne) powoduje euforię, w pozytywnym i negatywnym znaczeniu. Jest to stan raczej nienormalny, a przynajmniej klasyfikujący się poza normą. Oto politycy i komentatorzy po opublikowaniu jednego sondażu już maszerują w rytm werbli IV RP, a ich przeciwnicy panikują i biją w dzwon Zygmunta: Bim-bam, gdzie jesteś Tusku, bim-bam?

Warto przypomnieć ciśnieniowcom, że Tusk rządzi, administruje krajem, przygotowuje się do expose, a dzisiaj zaserwował prequel oczekiwanego expose. Gdy to piszę, odchylam się od klawiatury, taka psychologiczna podświadomość i uzyskuję stan premiera: Siła spokoju. Premier zrobił konferencję prasową, ustosunkował się do sondażu (jednego!) i ciśnieniowców: Panie i panowie, nic się nie stało. Może być tak i tak, wyniki sondażu w następnych badaniach mogą się utrzymać, albo zmienić. Ja jestem władza, która do tego miejsca doszła w procedurach demokratycznych, odpowiadam za kraj i za ciśnieniowców. Tymczasem patrzcie na infografikę, zrobiliśmy to i to, a tego nie zrobiliśmy.

Zadowoleni? Zależy kto. Ciśnieniowcy, którzy uformowali kolumnę, aby wleźć w szkodę Polski, a która nazywa się IV RP, pewnie nie są zadowoleni. A ich przeciwnicy może robią zagadkową minę: jak tak można, my się denerwujemy, a Tusk taki spokojny.

Siła spokoju kojarzy nam się z Tadeuszem Mazowieckim, który przegrał z Lechem Wałęsą (co nie dziwi w ówczesnej sytuacji społecznej), ale także z Tymińskim (imienia nie pamiętam). Tusk wówczas dorastał, a jako pojętny uczeń wiele się nauczył. Wg wrogów pewnie za dużo posiadł tej wiedzy o sile spokoju. Nie każdy jednak jest utalentowany, niestety. 

Różnic między Mazowieckim a Tuskiem widzę sporo, ale jedną cechę mają wspólną: Aby odpowiadać za kraj, trzeba ze spokojem realizować potrzeby Polaków, ze spokojem oceniać możliwości. Przeć do przodu, lecz tak, byśmy się nie wykoleili jeszcze przed stacją Kryzys, przejedziemy i ją, a wówczas zatrzymamy się na - i tutaj ciśnieniowcy (negatywni i pozytywni) mogą sobie wstawić odpowiedni rzeczownik, a jak chcą się twórczo pochwalić, nawet dodać przymiotnik.

Nadal jestem odchylony od klawiatury i w tej pozycji stawiam kropkę na końcu tej notki blogowej.

poniedziałek, 8 października 2012

Konsylium nad zdrowiem PiS


O służbie zdrowia dwie rzeczy niewątpliwie wiemy. Zdrowi nic nie wiedzą, bo nie mają jeszcze powodu. Wiedza o służbie zdrowia mają z drugiej ręki, medialnej ręki, która nie jest wiedzą, jest pesymizmem dziennikarzy Inna wiedza jest wiedzą chorych, to wykładnia choroby i jej zaawansowania. Im gorzej ze zdrowiem, tym służba zdrowia jest gorzej oceniana, bo z postrzeganiem jest tak, że na specjalistyczną operację czeka się nawet kilka lat.

Jest jeszcze wiedza odpryskowa o służbie zdrowia. Lekarze należą do górnej półki społecznej. Zaś politycy nic innego nie robią, jak tylko się martwią stanem służby zdrowia w Polsce. Polityk to zawód szczególnej troski.

I takimi dzisiaj byli na debacie politycy PiS, innych oprócz siebie nie zaprosili. Widocznie u nas najlepiej debatuje się we własnym gronie.

Politycy PiS doprosili ekspertów (brawo!), aby wielce szanowne konsylium postawiło złą diagnozę aktualnej służbie zdrowia. Konsylium się z tym zgodziło i podzieliło troskę PiS, niekoniecznie program partii Jarosława Kaczyńskiego w tej kwestii. Prezes na wszystko ma proste i dobre rozwiązania, inaczej być nie może. Zdrowie finansujemy z budżetu, docelowo 6%. Rozwiązujemy NFZ, te same pieniądze oddajemy wojewodom na fundusz zadaniowy. Czyli: więcej będzie do marnotrawienia oraz nie będzie to tylko marnotrawiła centrala, ale województwa. To 6% może być za mało.

Kaczyński nie wątpi, że to "krok w dobrym kierunku".

Kto jest odpowiedzialny za stan służby zdrowia? Oczywiście politycy, jak orzekli eksperci we własnym interesie branżowym.

Na to Kaczyński zaczął bronić swojej branży w sposób jemu właściwy. Są politycy i politycy. Przywołał także dla siebie charakterystyczne zderzenie polityka i polityka z czasów II wojny światowej. Gubernator GG Hans Frank i Jan Jankowski - delegat rządu RP na Kraj. Pierwszy polityk mógł wiele i z tego korzystał, nawet rozstrzeliwał. A Jankowski chciał dobrze, ale był w opozycji, a nawet w konspiracji i nie mógł nic.

Konia z rzędem, kto mi odpowie, co Kaczyński chciał tym porównaniem nam powiedzieć. A osła z siodłem, kogo można podstawić w miejsce gubernatora Franka, a kogo jako konspirującego w opozycji Jankowskiego.

Konsylium nad zdrowiem PiS zrobiło pierwszy krok - jak chciał prezes i mu wierzę. Poprzedni politycy i politycy zrobili też wiele kroków, a zdrowie Polaków stoi w miejscu i zdycha. Odfajkowaną mamy kolejną debatę PiS, procenty w sondażach podskoczyły, jest się z czego cieszyć. A ja mam nadzieję, ze nie zachoruję, bo mi optyka by się zmieniła. Nie zgłosiłbym się jednak do konspirującego delegata Jankowskiego, bo nic nie może, ale do gubernatora i powiedział, co o nim myślę. Po czym jako patriota wyzionąłbym ducha.

Kaczyński to ma łeb, najlepiej się debatuje we własnym gronie, w ten sposób można zakończyć wojnę polsko-polską. Aha! Był jeszcze delegat na premiera rządu pozaparlamentarnego Piotr Gliński, ale powiedział tyle, co kot napłakał.


niedziela, 7 października 2012

Triumf PiS



Adam Hofman już konsumuje sukces PiS w sondażu OBOP. Słuchając go w Radiu Zet w "Ósmym dniu tygodnia" można było dojść do wniosku, że poseł jest już po mszy świętej, wysłuchał jakiegoś świetnego natchnionego kazania. Audycję Moniki Olejnik potraktował, jak własną ambonę, z której wiernych pouczał.

Olejnik dostała całkiem wdzięczną rolę ministranta, która jednak przy ołtarzu otrzymywała od kapłana co rusz szturchańce. Dziennikarka ma wypełniać rolę, którą łaskawie jej przyznano, a nie przerywać jakimiś pytaniami, czy premierem będzie parapremier, czy premier Kaczyński.

Jak w Kazaniu na Górze zabrzmiało Hofmana: "Śmiejcie się, śmiejcie, miny wam zrzedną".

Acz w tym ostatnim wypadku można było odczytać pogłos prokuratora Piłata, ale to musiało zawieść moje ucho komparatystyczne, bowiem Hofman klasyfikuje się wręcz po drugiej stronie. Teraz wszak PiS zafunduje grzmienie, trzęsienie ziemi i ukrzyżowanie wiadomo kogo.

Za całokształt, za Smoleńsk i jeszcze kilka paragrafów z Dekalogu się znajdzie. A tak w ogóle - rzekł Hofmana do Jacka Protasiewicza (PO) - Przeproście i odejdźcie.

Trawestacja klasyki: "Przeproście i spieprzajcie". Szkoda, że nie dorzucił czegoś z Mickiewicza, np. "Dziadów". Na naszych uszach tworzony jest leksykon polskiej mowy politycznej. Ostatni triumf PiS przy urnie sondażowej należy wpisać pod hasłem: "Przeproście i spieprzajcie, dziady".

A to dopiero początek owoców triumfu PiS. Hofman wysoko zawiesił poprzeczkę dla pozostałych posłów swojej partii, którym zamarzyłaby się rola delfina. Takich twórczych umysłów za dużo tam nie widzę. No, może specjalista od "ruskiego błota" Joachim Brudziński weźmie podobną wysokość, bo Ryszard Czarnecki jest obsadzony w innej dyscyplinie, w piłce nożnej.

Tylko ten sondaż (dla PiS jak urna wyborcza) bodaj jest rozgrzewką. Trudno mówić nawet, że ten wynik padł do przerwy, chyba że będziemy mówili o drugiej kadencji porażek. Więc do końca trochę czasu zostało, bodaj 3 lata do wyborów.

sobota, 6 października 2012

Pobudka PO z ręką w nocniku


Tydzień po marszu “Obudź się Polsko” Platforma i jej lider budzą się - w każdym razie powinni - z ręką w sondażowym nocniku. A wraz nimi Polacy, którzy obdarzali do tej pory rządzącą partię zaufaniem. Pierwsze reakcje są nieprzytomne, prof. Jan Hartman na Twitterze reaguje symptomatycznie: “Tusku, k...a, zrób coś! Obiecaj lody albo co”.

Jesień za pasem. Jarosław Kaczyński wraz z PiS w ofensywie medialnej, niewiele pożytku z debat i groteskowe rozumienie Konstytucji z kandydatem na premiera technicznego, pozaparlamentarnego. Czy ktoś dawał temu odpór z obozu rządzącego? Już nie wystarczy, że przeciwnikiem jest Kaczyński i jego partia bez kadr. Rzesze niezdecydowanych wybierają tych, których widzą w mediach i ich przekonują. Wyborcy to nie eksperci. Trzeba docierać do elektoratu.

Zaniechania Donalda Tuska w tej chwili odbijają się czkawką. Drugie wygrane wybory pozwoliły premierowi skonstatować, iż stać go na autorski rząd, który gołym okiem można było ocenić, iż jest dobrany na zasadzie słabych puzzli wyjętych z frakcji wewnątrz PO. Zaspokojona została partia, a Polska leży sobie odłogiem.

Pozostawanie w koalicji z PSL “się sprawdziło”, bo nic się nie zrobiło. Mamrot Waldemar Pawlak odzywa się tylko wtedy, gdy interesy jego działaczy są zagrożone. Zawsze ma gotowe walizki, aby odejść do kolejnej rządzącej koalicji.

Tusk postawił na konserwowanie polskiego społeczeństwa, każda debata już w początkowej fazie jest zaniechana. To prawda, ludzie chcą mieć święty spokój, aby móc budować swoją teraźniejszość i przyszłość, ale przy pierwszych oznakach kryzysu zaczynają panikować. Hartmann też zareagował: “Obiecaj lody!”. Kaczyński w kontrexopose obiecał lody, następnie “poparł” je w markowanej 3- godzinnej debacie ekonomicznej wokół stołu prezydialnego z prezesem pośrodku. Co z tego, że Rostowski obliczył te lody na 50 mld złotych, albo więcej. Elektorat chociaż przez szybę telewizora te lody mógł polizać.

Czy ktoś oprócz Rostowskiego, który tak naprawdę jest ekspertem, a nie ministrem, zajął z rządu głos, czy sam Tusk podjął się te lody obnażyć, aby spłynęły tam, gdzie ich miejsce? Wyborcy nawet nie znają ministrów swojego rządu. To tajemniczy ludzie w jeszcze bardziej tajemniczych budynkach ministerialnych. Najwyższy czas to tajemnicze niemowne tałatajstwo przegnać.

Expose premiera nie wystarczy, bo nie będzie w nim optymizmu. Nie wystarczy też prawda Rostowskiego, że z kryzysu będziemy wychodzić w 2014 roku, a do tej pory trzeba przebidować. Ludzie będą biedowali, ministrowie bomblowali. Ze społeczeństwem trzeba gadać, gadać, przekonywać, aż dostanie się zajadów. Trzeba gryźć trawę, bo skończymy, jak reprezentacja na Euro 2012, w przedsionku, w grupie, z której nie wyszliśmy. Skamielina na to tylko czeka. Już ma gotowe następne lody ze służbą zdrowia, która powinna być na garnuszku budżetu. Znowu przez kilka godzin eksperci pogadają sobie a muzom, pacjenci owe lody poliżą. W kryzysie może okazać się, że nawet takie placebo wystarczy.

Dobrze się stało, że rząd teraz otrzymał co najmniej żółtą kartkę od wyborców. Złudą jest, że do wyborów trzy lata i jest czas na odrobienie strat. Premiera pozaparlamentarnego już mają. Planowane są marsze, aby odzyskiwać Polskę. A w zanadrzu pikiety pod kancelarią “Tusku, musisz odejść, podaj się do dymisji”. Możliwe, iż premiera pozaparlamentarnego Piotra Glińskiego wyślą do pracy. Nie jestem wcale pewien, czy ochrona kancelarii premiera zatrzyma go na bramce. Rzuci tylko za siebie: - Jestem spóźniony.


piątek, 5 października 2012

Odeprzeć kryzys i dogonić czas


Leciutko na palcach przeminęła debata ekonomiczno-społeczna SLD. Przeminęła, przepłynęła przez media, jak baletnica. Takie też hasło miała poetycko-baletowe “Odeprzeć kryzys i dogonić czas”.

Baletnica SLD nawet się nie potknęła, ale co z tego. Niewielu o niej wie, widziało, słyszało. Partia Leszka Millera nie może przebić się poprzez rejwach PiS i Jarosława Kaczyńskiego tudzież inne bardziej medialne wydarzenia.

Zaproszony na debatę został Jacek Rostowski, który od pewnego czasu powtarza mantrę: kryzys będziemy mieli za sobą w 2014. Wyłożył swój optymizm już w “Financial Times”, powtórzył na lewicowej debacie. Co z tego? Polacy raczej nie posiadają prywatnych wrót czasu i nie mogą czmychnąć do tego mitycznego roku, muszą przeżyć 2012 do końca i cały 2013 - jak się uda.

SLD jednak w ten sposób zgłosiła akces do wspólnego rozwiązywania problemów kryzysowych, które społecznie będą coraz bardziej bolesne. Najtrudniejsze będzie do złagodzenia społecznie bezrobocie, na którym będą niektórzy chcieli ugrać, ile się da. A może nawet pełną pulę: władzę.

Najważniejszy dla bieżącej polityki był głos Rostowskiego. A jednak nie dotyczył recept, jakie minister finansów i rząd Donalda Tuska planuje zaproponować. Było to spojrzenie makro-europejskie, iż EBC idzie śladami FED: interwencja na rynkach finansowych i udział w bezpośrednich transakcjach monetarnych. Czy to wielce się różni od dotychczasowego wpompowywania w zadłużone budżety dziesiątków miliardów euro, śmiem wątpić.

Rostowski pokłada największe nadzieje w skuteczność najważniejszej w tej chwili instytucji europejskiej, w EBC, mało jednak usłyszeliśmy o naszych tubylczych ruchach złagodzenia kryzysu i przede wszystkim bezrobocia.

Mam nadzieję, ze wywiad w “FT” i to wystąpienie Rostowskiego, nie są prequelem do poprawkowego expose Donalda Tuska, które się spóźnia.

Debata SLD, ale także wcześniejsza “Alternatywa” PiS uświadamiają żal, że wcześniej nie wypracowano koncepcji ponadpartyjnego think tanku, w którym rozstrząsane byłyby przez elitę polityczną i ekspertów najboleśniejsze kwestie do załatwienia tu i teraz Dzisiaj należałoby zatkać wszystkie emocje polityczne i siąść do wspólnej debaty, podczas której mogłyby się ścierać przeciwstawne koncepcje, a wyborcy mieliby większą jasność, kto potrafi zaaplikować najlepsze rozwiązania. Nikt nie ma praw autorskich do Polski, one są wspólną własnością.

Baletnica SLD przemknęła nie zauważona, czekamy na Tuska z nadzieją, że się nie ugnie przed oczekiwaniami, które są coraz większe. Czas działa na niekorzyść premiera.


czwartek, 4 października 2012

Pacjent Kaczyński o zdrowiu


Kolejna “Alternatywa” PiS. Tym razem o służbie zdrowia. Jarosław Kaczyński ściga się ze Stanisławem Bareją. W tym tempie serwowania alternatyw powinien szybko go przeskoczyć.

Cel merytoryczny debat jest niewiadomy, ale alternatywa za to jasna - władza. Można i tak. Debatować o zdrowiu będą ci, którzy już na debatowaniu z Bartoszem Arłukowiczem zdarli gardła, a niektórzy przeszli mutację, jak Krzysztof Bukiel, który jest już kastratem wszelkich debat.

Fajność tych “Alternatyw” jest dla publiki niczym igrzyska, bo to co będzie na nich artykułowane, nijak się ma do rzeczywistości, która jest twarda. Tyle i tyle można zrobić, gdy takie i takie ma się możliwości. W świecie alternatywnym debat można rozwinąć wyobraźnię, ale realności nie posunie się do przodu. Zdrowie narodu się nie polepszy, wręcz przeciwnie niektórym komentatorom przyniesie uszczerbek.

Fachowcy są od zdrowia pacjentów, a zarządzanie służbą zdrowia zależy od jakości menadżerów, a tych na debacie nie będzie, a przynajmniej żadnego nazwiska takiego nie doczytałem. Co może powiedzieć Bukiel? Ano to co dotychczas mówił Arłukowiczowi, że za takie psie pieniądze lekarz nawet nie chciałby być weterynarzem. Itd.

Będą też pacjenci na debacie. To znaczy każdy z debatujących jest pacjentem, albo nim już był, albo dopiero zostanie. Już pacjent Kaczyński powiedział, że należy zlikwidować NFZ i finansować służbę zdrowia przez budżet.

Tak działa wyobraźnia, alternatywa. Niestety w rzeczywistości jest inaczej. Jeżeli służba zdrowia z budżetu, to ktoś do niego musi włożyć, a wkładają tylko pacjenci. Czyli my wszyscy. Z kolei ktoś tymi pieniędzmi musi zawiadywać, taki sam personel, jak w NFZ. Tylko przemieści się z jednej nazwy do drugiej. Ktoś na pieczątkach zarobi. Pocieszenie tej alternatywy jest takie, że pacjent Kaczyński nie może tego zepsuć, co kolejne ekipy po Kasach Chorych psuły.

Reforma Jerzego Buzka powinna być udoskonalana, bo żadna reforma w zdrowiu nigdzie na świecie się nie udała tak, jak pacjenci by chcieli. Polski wkład w zdrowie polega na tym, że kolejna miotła reformuje, czytaj: ze złego robi jeszcze gorsze.

Siłą “Alternatywy” jest, że pacjenci będą unosić się na obłoku marzeń o idealnej służbie zdrowia, a stamtąd niczego nie można spieprzyć.

Można i tak. PiS znalazło sposób na wielogodzinne darmowe reklamówki w mediach. W tym czasie mogą się zaprezentować nowe postacie polityczne, jak kandydat na technicznego premiera PiS. Inżynierię medialną i zarządzania kapitałem ludzkim pacjent Kaczyński w opozycji opanował doskonale. A to dlatego, że za nic nie odpowiada, do pracy do kancelarii premiera nie chodzi, więc może się w tej inżynierii dokształcać. A może i  technik Piotr Gliński się podciągnie.

Nie podano także, czy tę “Alternatywę” będzie prowadził lek. med. dr Krzysztof Skowroński, czy profesjonalny moderator.


Polityka paralityków


Polska polityka ma coraz krótszy oddech, spada do swej podrzędności - parapolityki. Politycy dostają zadyszki, zanim ich szumne zapowiedzi dojdą do skutku, a wizja upada nim zostanie rozświetlona przez nich samych i publicystów.

Winni są sami, bo widocznie nie wierzą w to, co przedstawiają, a ledwie testują kolejny pomysł, który może wypali, a może nie. Jarosław Kaczyński nie wierząc w swoją ekonomiczną “Alternatywę” ,rozpoczął debatę, która nawet bez pełnej obsady najlepszych była jakąś propozycją. Uderzała w jego projekt z kontrexpose, no, ale dla prezesa Polska jest najważniejsza. W którymś momencie musieliby się do tej debaty odnieść wielcy nieobecni, jak Balcerowicz, nie milczałby też Rostowski.

Jakaś szansa na sensowną debatę o rzeczach najważniejszych została zniweczona, unieważniona w marszu “Obudź się Polsko!”, który niczemu nie służył. Przez chwilę uczestnicy w środku tej pompy patriotycznej mogli poczuć zgrozę swojej wielkości, bo otoczeni byli krzykliwymi wielbicielami. Podobne wrażenia doznają gwiazdy rocka, w zaciszu domowym jednak sięgają po narkotyki i silne używki, aby dalej podtrzymać doznanie wielkości. Tak było z marszem, który zdeptał debatę “Alternatywy”, ale jako uzależniony  polityk-narkoman Kaczyński przewidział to i wziął ze sobą kolejną porcję używki na marsz: zapowiedź kandydata na premiera.

Kurz marszu jeszcze nie opadł, oto po dwóch dniach oczy i uszy Polaków nie dowierzały, gdy Kaczyński przedstawił kandydata na premiera “rządu pozaparlamentarnego”. Komentatorzy rzucili się do Wikipedii, aby dowiedzieć się, kto to jest ów Piotr Gliński. Dzisiaj wiedzą kto to zacz, a niektórzy nawet przeczytali jego dzieła (chyba dwuzdaniowe omówienia na obwolutach). Minęły dwa dni od poznania się Polaków z Glińskim, a o nim też zapomniano. A przynajmniej stał się już powszedni. Ba, Jadwiga Staniszkis ma za złe, że to taki mizerota, lepszy o niebo byłby Rokita, Rybiński, czy Kluza.

Dlaczego tych trzech ostatnich Staniszkis ma za idiotów, nie wiem. Kaczyński pewnie też chciałby, aby nie była to taka mizerota pozaparlamentarna. Zdaje się, że Kaczyński czegoś nauczył się od Donalda Tuska, co jest specyfiką nie tylko polskiej polityki. Być silnym słabością konkurenta/przeciwnika/wroga. Zielona wyspa Tuska w czasie kryzysu nieuchronnie zdegraduje się, zżółknie. A to może być światło gotowości do przejazdu na drugą stronę - z opozycji do władzy. Ireneusz Krzemiński określa, że zielona wyspa zblednie. Elektorat Platformy jest kolorowy, a Kaczyńskiego żelazny. Pewnie, że lepiej być wśród pełnej gamy kolorów, niż wśród skamielin. W kryzysie jednak te ostatnie będą się liczyć.

To jeden z powodów, dlaczego opóźnia się poprawkowe expose premiera. Jak powiedzieć, że nie będzie za dobrze. Jak powiedzieć, że pieniędzy będzie mniej, aby nie odebrać resztek optymizmu, który w dzisiejszym świecie poprzez konsumpcję rusza produkcję, gospodarkę.

O Kaczyńskim mam takie, a nie inne zdanie. Nie potrafi skonstruować wizji, która by w ferworze krytyki obroniła się. Ale była szansa, aby zrobili to inni, gdyby debata nad “Alternatywą” miała szansę się rozwinąć. Wizji nie trzeba mieć bardzo dalekosiężnej, tak wielkiej, jaką miał Eugeniusz Kwiatkowski. Politycy jednak dawno już nie mają takich potrzeb wizji. Żyją od wydarzenia do wydarzenia, biorą coraz silniejsze dawki narkotyku własnych projektów ledwie dyszących. Nie mamy polityków we właściwym tego znaczeniu, mamy parapolityków, a nawet w tym uzależnieniu, dawkowaniu coraz krótszych i silniejszych emocji - paralityków.


wtorek, 2 października 2012

Pielęgniarki będą budziły Tuska


Donald Tusk musi sobie tej jesieni wybić z głowy sen. Budzili go - a w zasadzie jego elektorat - w sobotę Kaczyński wraz z o. Rydzykiem. Trochę uśpiona została czujność premiera kandydatem prof. Glińskim, który miałby go zastąpić na prokrustowym łożu. Oto zapowiadane jest kolejne budzenie i to te o obliczu białego szaleństwa, pielęgniarki będą go budziły w piątek pod samymi drzwiami kancelarii premiera.

Pielęgniarki jednak nie ograniczają się tylko do naszego podwórka, bo będą to inter-pelęgniarki z całej Europy, z Francji, Belgii, Hiszpanii, Portugalii, Austrii, etc. Do czegoś w końcu przydaje się nasza przynależność do UE, nie tylko do korzystania z funduszy, ale do pubudki. Dlaczego nie skorzystał redemptorysta z tego rozwiązania, wszak w UE nie wszystkie kanały katolickie załapały się na multipleks cyfrowy.

Pielęgniarki będą wsparte personelem medycznym, położnymi, salowymi, ratownikami medycznymi, a także kolejnymi związkami zawodowymi OZZPiP i “Sierpnia’80”. Przynajmniej Dudy nie będzie.

Pielęgniarki stają okoniem przeciw komercjalizacji i prywatyzacji służby zdrowia i domagają się zwiększenia finansów na nasze zdrowie i życie. Postulaty słuszne, że strach wątpić w te dobre chęci, a jeszcze bardziej nie chce się chorować.

Pielęgniarki deklarują też szczególne zamiłowanie do polityki historycznej. Kobiety są wszak pamiętliwe. Chcą upamiętnić 5. rocznicę “białego miasteczka” z 2007 roku. Zdaje się, że to był inny premier, który blokował telefony komórkowe zatroskanego personelu medycznego. Dzisiaj technika poszła daleko do przodu i obecny premier niech sobie wybije z głowy jakiekolwiek blokady, zakłócenia w eterze.

Niedługo z braku snu Tusk stanie się tak czujny jak Czapajew.


poniedziałek, 1 października 2012

Desygnowanie Glińskiego na premiera pozaparlamentarnego



Prezydent Jarosław Kaczyński desygnował do misji tworzenia rządu Piotra Glińskiego, profesora. Ma stanąć na czele “rządu pozaparlamentarnego”. Gliński zamierza rząd skompletować w kilka tygodni, bo pracy jest huk.

W powyższych zdaniach nie ma za dużo ironii, wszystkie terminy padły poza “prezydentem” (na razie). Ceremoniał też nie był jak na typowej konferencji prasowej, zdecydowanie koturn był podwyższony. Spotkanie poprowadził rzecznik premiera, bądź prezydenta (to nie zostało wyjawione) Krzysztof Skowroński, który ma synekurę prezesa SDP.

Gdy nominant wyjął z kieszeni kartki papieru, prezydent Kaczyński opuścił salę. Jeden dostojnik drugiemu dostojnikowi nie może rozpraszać powagi w tak ważnej chwili. Pojawia się kolejny problem, czy to już było expose, czy tylko program desygnowanego premiera, do którego będzie przekonywał fachowców i partie opozycyjne.

Wszak program może ulec zmianie, zawarte kompromisy wymuszą przesunięcie akcentów, a może nawet zaniechanie niektórych punktów. A expose to rozpisane zamierzania, które zostały wynegocjowane z koalicjantami.

Jak traktować zatem słowa przeczytane z kartki przez Glińskiego, bo najechał w nich na Donalda Tuska i obecny rząd co niemiara. Jak zwykli to czynić następcy z poprzednikami. Po rozmowach z koalicją opozycyjną wszak z niektórych zarzutów desygnowany premier może się wycofać.

Co będzie, jak desygnowany premier nie przekona opozycji koalicyjnej (politolodzy niech spisują i opisują nową terminologię), czy Kaczyński podtrzyma nominację. Jeżeli tak, wówczas Gliński kompletowałby pozaparlamentarny rząd mniejszościowy.

Desygnowany premier nie wymienił nazwisk, ale ma już kilku fachowców na oku. Interesujące w tym kontekście jest, czy te nazwiska wiedzą, że są w kręgu zainteresowań desygnowanego premiera rządu pozaparlamentarnego.

Wartością najważniejszą jest termin: rząd pozaparlamentarny. Język nie kłamie i w tym wypadku nie jest freudyzmem (“nikt mi nie powie, że białe jest białe...). Słowa wbijane kafarem konferencji prasowych w życie publiczne tworzą nową rzeczywistość, niekoniecznie nam znaną i niekoniecznie realną. Sporo do powiedzenia mieliby w tej materii językoznawcy i psycholodzy społeczni.

Nie zdziwię się, jak za jakiś nieodległy czas premier bądź prezydent pozaparlamentarni przedstawią nową Konstytucję, która np. zostanie poddana referendum podczas następnego marszu np. “Obudzona Polsko powiedz nowej Konstytucji 3 x tak”. Pozaparlamentarne, pozaustrojowe, to wszystko może dziać się poza nami, ale nie dla Kaczyńskiego. To jest tu i teraz, to dzieje się. To się rodzi w bólach pozaparlamentarnych.