Recenzent filmowy i teatralny Adam Hofman wystawił ocenę zawodową Marianowi Opanii - słaby, albo nawet bardzo słaby. W związku z powyższym Hofman się cieszy, że aktor nie zagra roli Lecha Kaczyńskiego: - To nie jest rola dla kabareciarza. Ja się cieszę, że taki słaby kabareciarz nie zagra Lecha Kaczyńskiego. Jest słaby i się nie nadaje - podsumował recenzent.
Czy chciał przez to powiedzieć, że w kabarecie przy Wiejskiej są lepsi kabareciarze od Opanii. Nie będę podawał treści recenzji, jakie wystawił Jarosławowi Kaczyńskiego - tego jest bez liku w internecie - wystarczy do googlach wprowadzić hasło: geniusz. Odpowiedział pośrednio Hofmanowi recenzent (też rzecznik prasowy) z Ruchu Palikota, Andrzej Rozenek: - A musi być kabareciarz, żeby zagrać Lecha Kaczyńskiego. No, gratuluję. Nie ma pan chyba najlepszej opinii o Lechu Kaczyńskim.
W każdym razie Opania spowodował, że rozpoczęło się polowanie na kabareciarzy (ale nie tych z Sejmu, oni sami lezą na ekran i do sitka). I już są pierwsze efekty tej nagonki. Ba, wszyscy, jak jeden mąż - kabareciarze.
Artur Barciś podkreślił, iż wszystko związane ze "Smoleńskiem" stygmatyzuje (szczególne polskie wybroczyny - dodam od siebie). Bo w naszym kraju zagranie roli polityka, bądź roli, która wkracza na tereny polityczne (Barciś) "wiąże się z atakiem na aktora". Niedawno zaznał tego dobrodziejstwa Maciej Stuhr za "Pokłosie".
Nie należy załamywać się przykładem Stuhra, pierwszy dał przykład profesjonalnemu podejściu do kabaretu Witold Pyrkosz: - Takie za przeproszeniem pierdoły... To nie ma w ogóle wpływu na moją decyzję. Zagram każdą dobrą rolę, a najchętniej bardzo dobrą. Jestem profesjonalistą, a to może być bardzo ciekawa kreacja - rzekł. Po czym ostrożnie dodał: - Czuję, że wokół moich słów wytworzy się za chwilę jakaś spirala. Zaczekam na oficjalne zaproszenie od produkcji, zanim będę cokolwiek komentował.
Nie mniejszym profesjonalizmem wykazał się inny kabareciarz, odtwórca niezapomnianej roli Franka Dolasa "Jak wywołałem II wojnę światową" (wszak "Smoleńsk" mógłby nosić podtytuł: Jak wywołałem wojnę smoleńską), Marian Kociniak: - Przyślijcie scenariusz... Nie mówię nie, przyjrzę się temu.
Polowanie z nagonką trwa. A ja "se" myślę, dlaczego ze "Smoleńskiem" nie wyjść naprzeciw opinii światowej. Ciągle jest aktualny temat komisji międzynarodowej (miałbym chyba poparcie Antoniego Macierewicza), zaangażować Woody Allena. Widzę dużo "za". Kabareciarz i wybitny reżyser jest wolny, zwłaszcza po filmie rzymskim. Ma Oscarów w gablocie na Manhattanie bez liku. Sprawa z dubbingiem nie przyniosłaby żadnych problemów, Lech Kaczyński kiedyś też po polsku zagadał do Baracka Obamy. Woody Allen nie sprzeciwia się, gdy na niego mówi się: geniusz. Choć w jego przypadku czasami trudno temu zaprzeczyć.
I przypomina Jarosława Kaczyńskiego (Lecha też), który nałożywszy okulary przemawiał w spocie wyborczym "Do przyjaciół Moskali". A Woody Allen kocha literaturę rosyjską, Tołstoja i Dostojewskiego, jak zresztą ja.