piątek, 31 sierpnia 2012

Po co nam euro?



Po co nam euro? - myśli przeciętny Polak, mając przed oczyma zadymy w Grecji, strach przed bankructwem w Hiszpanii, Portugalii, Włoszech.

To przez euro - dalej myśli przeciętnie inteligentny Polak. Na tym myślenie takiego Polaka się kończy. To nie tylko myślenie Polaka, ale także Greka, Włocha, Francuza, Niemca.

Przeciętne myślenia na całym świecie jest jednakie, nie rozróżnia języka, a nawet koloru skóry.

Przeciętne myślenie zatrzymuje się na powierzchni zjawisk. A przeciętny Polak mógłby pomyśleć dalej, taką na przykład antytetyczną myśl. "Jeżeli to przez euro, to dlaczego Grecy, Hiszpanie, Włosi, nie przyjmą naszej waluty - złotego?"

Gdyby tak pomyślał przeciętny Polak, byłby nieprzeciętnym Polakiem, bo myślałby dalej.

Ten wywód jest długi, napiszę tylko konkluzję. Nieistotna jest nomenklatura waluty, istotne: jak się z nią obchodzimy, a dokładnie, jak traktują kasę politycy.

Czy traktują ludzi, jak bydło i rzucają im przed wyborami ochłapy socjalne, aby lud (bydło) chwilowo się nażarł, a w zamian politycy zostali wybrani do prawdziwego koryta?

Czy politycy mówią wprost: będziemy tak bogaci, ile wypracujemy bogactwa, a my (ja) mam na to lepszą receptę od innych?

Czy polski złoty dlatego się ratuje, że ministrem finansów jest Jacek Rostowski, facet który zna wartość pieniądza, bo go wypracował i jest najbogatszym ministrem w rządzie?

Co powie na to pytanie przeciętny Polak? Wiem. Wiedzą też o tym Niemcy, którzy zauważyli, iż szczęśliwie posiadamy w rządzie porządnych polityków.

Wyobraźmy sobie innego polityka (nie będę wymieniał nazwiska), który jest premierem, bądź ministrem finansów i mówi do przeciętnego Polaka (a przecież takich wyborców jest najwięcej): "Polakom się należy".

Przy tym ostatnim polityku Grecję mielibyśmy na miejscu bez przystąpienia do strefy euro. Bowiem euro jest tylko nazwą.

Dlatego w dalszym ciągu jest zasadne pytanie: po co nam euro?

Zanim odpowiemy na to pytanie, edukujmy się w ekonomii. Wówczas jest szansa, że z przeciętnych Polaków staniemy się rozsądnymi Polakami - i to jest patriotyzm.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Marcin Luter Terlikowski



Debata w Sejmie o aferze Amber Gold ani mnie ziębi, ani grzeje. Na tym blogu opisałem ją wzdłuż i wszerz.

Cóż można napisać? Jarosław Kaczyński w niezmiennej formie: surowo karać, skonfiskować! Przysposobić do tego Konstytucję, zmienić prawo ustrojowe, bo jakiś szabrownik oszukał urzędników, a może skorumpował.

Od tego mamy narzędzia prawne, wystarczające, aby oszustów jak Marcin P. ścigać. Nikt jednak nie powstrzyma kogoś złych zamiarów, gdyż Marcin P. od początku klientów robił w bambuko proponując nierealne oprocentowanie. Typowa piramida finansowa, który szybko zwykle upada.

Acz zawiodły instytucje państwa. Z dala jednak od nich trzymać należy Kaczyńskiego, lepszego papracza w kraju nie ma.

Bardziej zainteresował mnie Tomasz Terlikowski, który miał sen. Poważnie! O tym śnie opowiedział w gazecie PiSowskiej "Gazeta Polska Codziennie".

Formuła leksykalna Martina Luthera Kinga przemówiła do Terlikowskiego, objawiła mu się w całej pełni w Auschwitz.

Tego snu doznał, gdy wraz z żoną (brzemienną?) oglądał ten ponure muzeum Holocaustu. A ten sen dotyczył muzeum aborcyjnego. Miał sen Terlikowski, że za lat 50, 100, jego wymarzone muzeum powstanie.

Możemy być przekonani, że nawet jeżeli żona Terlikowskiego była brzemienna, to nasz Marcin Luter oniryczny nie pozwoli jej na skrobankę, choćby dowiedział się, że ciąża zagraża jej życiu lub potomstwa.

Jak doznał takiej sennej mary w Oświęcimiu, to jakiej dostanie na Wawelu? Boję się przypuszczać.

środa, 29 sierpnia 2012

Rocznica Sierpnia'80



Rocznica Sierpnia'1980, a dzisiejszy przewodniczący "Solidarności" Piotr Duda niewiele pojął z historii.

Najbardziej przełomowe wydarzenie w PRL dzisiaj jest zapominane. Nie dzieje się tak z powodu kiepskiej pamięci rodaków, ani zaniedbań lekcji historii w szkołach.

To dzisiejsi przywódcy związkowi zdegradowali NSZZ "Solidarność", która została upolityczniona, a dokładnie: zdefomowana.

Poprzednik Dudy, Janusz Śniadek, uczynił z "S" zakładnika politycznego PiS, partii, której politycy najmniej wnieśli do historii związku i uzyskania przez Polskę suwerenności w 1989 roku.

Dzisiejsza "S" nie jest spadkobiercą historycznej "S", choć nazwa pozostała.

To zupełnie inny twór. Podpisywanie się pod historię jest nadużyciem. "Solidarność" nic już do polityki nie wnosi, nie generuje nawet wartości socjalnych, tylko burzy, burzy.

Zapowiedzi uczestnictwa w burdach ulicznych związkowców "S" wespół z ludem radiomaryjnym i smoleńskim pogrąży ich ostatecznie.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Za PiS płaci Polska



W ławach sejmowych zasiadają tak niedokształceni i nienawistni quasi-politycy, jak Adam Hofman, który wysnuł ze swego umysłu Forrest Gumpa, iż odszkodowania klientom Amber Gold powinno zapłacić państwo.

A może ten niedouczony człowiek ma rację?

Za IV RP Kaczyńskiego płacimy do tej pory. Za lot brata prezesa PiS Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska płacimy frustracją i ciągłym zmywaniem pomyj niejakiego Macierewicza, bo wymyślono spisek, który miał usprawiedliwiać quasi-patriotyzm niewielkich polityków z Żoliborza.

Itd., itd. Polacy nie chcą płacić za politykę krasnali. Niech Kaczyński znajdzie sobie sierotkę Marysię, ale nie w Polsce.

Państwo płaci za tych domorosłych nieuków, a dokładnie Polacy ze swoich podatków.

Za Amber Gold winna zapłacić partia PiS, która jest takiego samego formatu, jak biznesy Marcina Plichty.

Skądś ten Plichta kłamstw i oszustw nauczył się. W sferze publicznej Kaczyński jest największym oszustem w historii kraju. Plichcie jeszcze daleko do Bogusława Bagsika, z którym interesy robiło Porozumienie Centrum, pre-PiS.

Za wyprodukowanie takiej mentalności w sferze publicznej i finansach jest odpowiedzialny Kaczyński, oszust polityczny nr 1. Onże nawet nie posiada konta bankowego. Jak on to robi?

A Hofman powinien udać się do szkół na koszt rodziców, nie na koszt podatników.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wina prokuratorów w aferze Amber Gold



Prokurator generalny Andrzej Seremet przedstawił chronologiczne działania organów prawa i nadzoru w sprawie Amber Gold, które ciągnęły się od 2009 roku.

Jak podejrzewałem zawiodło prawo, a konkretnie prokuratura rejonowa w Gdańsku-Wrzeszczu i nadzór prokuratury okręgowej i apelacyjnej.

Gdyby nie działania KNF (Komisji Nadzoru Finansowego) i sądu, prokuratura nie podjęłaby wysiłków (ogólnie pisząc) sprawdzenia wiarygodności finansowych zobowiązań Amber Gold oraz nie reagowała na brak sprawozdania finansowego.

Seremet zapowiedział odwołanie i postępowanie karne w stosunku do prokuratorów.

Tak można byłoby opisać długą konferencję prasową Seremeta.

Wątpliwości pojawia się bardzo dużo, a pachną one nieciekawie dla prokuratury rejonowej i okręgowej, włącznie z posądzeniem o przestępstwo. Czy ono zaszło? Podejrzewam, że tak.

Prokuratura dostawała od KNF i sądu gotowce: jakie mają wykonać czynności w stosunku do Amber Gold i prezesa spółki Marcina P.

Żadnych z nich nie wykonano, a jedynie przeprowadzono rozmowę z Marcinem P. Tak działa prokuratura? Nie.

Czy to tylko brak fachowców? Ba, nawet rzeczoznawca nie podjął konkretnych zalecanych kroków.

Wnioski nasuwają się same. Gdańscy prokuratorzy w sprawie Amber Gold dopuścili się nie tyle zaniedbania, a przestępstwa.

Gdy w grę wchodzi tego rodzaju biznes, przestępstwo jest jedno. Jakie? To proste.

Zastanawiała mnie w trakcie konferencji prasowej indolencja dziennikarzy, jakby niewiele zrozumieli z wywodów prawnych Seremeta. To prawda, że były trudne, ale dla uważnego umysłu logiczne. Tylko Wróblewski z "GW" zadał konkretne pytanie, reszta niewiele zrozumiała.

Sprawa Amber Gold będzie w kolejnych swoich segmentach ukazywała, gdzie nawaliło prawo.

Czy można rzec, że afera Amber Gold ujawniła słabość państwa polskiego? Guzik prawda. Ujawniła, że za nieprawidłowymi (przestępczymi?) działaniami stoją konkretni ludzie, w tym wypadku prokuratorzy.

Wniosków pewnie będzie jeszcze sporo. Na pewno jeden zasadniczy można już sformułować. Parabanki muszą otrzymać jasne prawo dotyczące przejrzystości prawnego nadzoru, które miałoby skutek egzekucyjny.

Tego nie usłyszałem od Seremeta, acz on nie jest od stanowienia prawa. Dlaczego na konferencji prasowej zabrakło ministra sprawiedliwości?

niedziela, 26 sierpnia 2012

O. Rydzyk na Białorusi



O. Rydzyk wie pod kogo się podczepić, a nawet pod co. Mianowicie pod kieszenie Polonusów.

W kraju rodaków równo doi - wierzący w redemptorystę są zbiorową krową mleczną. Lepsza rogacizna jednak pasie się na łąkach (wcale nie niebieskich), a poza granicami kraju.

Nie wszyscy mają wiedzę w kraju, iż Rodzina Radia Maryja ma ważniejsze odwzorowanie w postaci Światowej Rodziny Radia Maryja. Polonusy jako mleczna krowa nie ryczą, a są wielokrotnie wydajniejsi.

Udój z zagranicznej krowy nie znajduje się pod lupą naszego fiskusa, ani KRRiT nie wtrąci swoich uwag o nielegalnej reklamie. Możliwości deponowania udoju z tacy też są zdecydowanie łatwiejsze, są do wyboru banki, które znajdują się poza wszelkim nadzorem.

O. Rydzyk to ma łeb, jak sklep.

Ten sklep wykoncypował, że będzie jeszcze jedna odnoga Radia Maryja. Na Białorusi na razie Radio Maryja będzie nadawało poprzez internet, ta kwestia była załatwiana oficjalną drogą watykańską.

Jak o. Rydzyk to robi. Polska dyplomacja nie może się dogadać z Łukaszenką, a ten potrafi.

Nie każdy ma łeb, jak sklep.

Ważne w tym kontekście jest pytanie: Czy o. Rydzyk rzuci na kolana Łukaszenkę? A może potraktuje go, jak Pietę i weźmie w swoje ramiona.

Ale i tak będzie ssał, doił. Nie Łukaszenka Rydzyka, tylko Rydzyk Polaków na Białorusi.

piątek, 24 sierpnia 2012

Toksyna skamielin



Wydawałoby się, że wyrok na Andersa Breivika powinien być oczywistością. Za taką zbrodnię tyko najwyższy wymiar kary. Wiadomość taka spływa do Polski (21 lat odsiadki to w Norwegii rekord penitencjarny), kolejny raz obnaża słabiznę niektórych rodaków. Trudny do analizowania news, wielu polityków na tę okoliczność powinno zasznurować sobie twarz, bo zwykle coś walną, a do tego popiszą się ignorancją.

Jak zwykle przy takich okazjach wyskoczy ktoś z PiS, tym razem „niewidzialny” (jak określił go Migalski) Mariusz Błaszczak, w którym odezwał się antropolog: "do tego prowadzi multi-kulti”. Gdyby go rozumieć wg logiki partyjnej, Breivik to jakiś czarnoskóry, a może muzułmanin, który dopuścił się zbrodni na białych, bo nie przystosował się kulturowo.

Przypomnę: Breivik jest nieskalanym Norwegiem, zamordował 77 osób, nordyckich Norwegów, potomków Wikingów. Przy Błaszczaku należałoby zastosować jeszcze inny podział niż dychotomiczny: poprawność polityczna – niepoprawność. Błaszczak jest z gatunku niedorobionych politycznie. O prawie nie wspomnę („powinien dostać karę śmierci”), a o kulturze tym bardziej. Trzeba nie znać kultury norweskiej, aby być zdziwiony sankcjami ich prawa. A czasami trzeba niewiele (Hamsun, Ibsen). Naszym kołtunom nikt jednak nie podskoczy.

Daniel Passent wypowiedź Błaszczaka określił: „głupia i szowinistyczna”. A były jakieś inne wypowiedzi Błaszczaka, np. niegłupie? Moja pamięć nie zanotowała tego, choć przyznam, że nie śledzę jego kariery politycznej. Jakież trzeba mieć w sobie pokłady nietolerancji, aby nie dopuszczać w swoim otoczeniu Innego. Rozumiem jeszcze, że to powiedział ktoś z dołów politycznych, z marginesów obywatelskich. Nie! To polityk z największej partii opozycyjnej. Prawdziwa skamielina. Glob jest multi-kulti (że napiszę jeszcze raz ten potworek językowy), tendencja będzie jeszcze większa, presja, aby się mieszać. Tygiel ludzki dopiero zaczął się, a już w słabowitych głowach namieszał. Wbrew pozorom nie wygrają ci, którzy lepiej operują nożem, kastetem, karabinem (jak jest w kiepskich filmach i literaturze). Przetrwają kultury, które potrafią asymilować,  przetwarzać. Kultury wysokie. Jest na ten temat sporo literatury antropologicznej.

A co z Błaszczakiem? Co z nadwiślańską skamieliną? Obumrze kiedyś. Zanim to się stanie, podobni Błaszczakowi stworzą domorosłego Breivika. To nie jest żadne proroctwo, to skamieliny produkują toksyny.

Robak wiary



Do tekstu Marka Zająca w "Tygodniku Powszechnym" trzeba będzie powrócić.

W Polsce politycznej i medialnej stało się coś złego. Emocje gospodarują fatalni komentatorzy i jeszcze gorsi politycy.

Dotyczy to Kościoła. Co rusz łapię się, że daje nabrać na przekaz naskórkowy, powierzchowny, zafałszowany.

Zdarza się, że zapominam o zapleczu Mircea Eliade i Claude Levy-Straussa i innych. Przekonuje mnie to kolejny raz, iż internet nigdy nie będzie medium analitycznym, skazany jest tylko na emocje.

Tekst młodego publicysty "TP" nie tak łatwo pominąć. Rozszerza autor tezy w TOK FM.

Przemawia do mnie myśl Zająca o dzieciach z in vitro. Wszak do ich rodziców Episkopat powinien wysmarować list apostolski zamiast do posłów.

Człowiek jest istotą, którą niekoniecznie musi drążyć robak wiary. Ten owoc (niech będzie jedna z pierwszych metafor piśmiennictwa: jabłko), jakim jest życie, dotyczy wszystkich. Tych, którzy wierzą i tych, którzy nie wierzą, bo nie od wiary zależy sens żywota.

Emocje drążą wnętrze, które robaczywieje. Wielu katolików jest wydrążonych, tak samo ateistów.

Symetria przeżartego wnętrza, ziejącej pustki.

środa, 22 sierpnia 2012

Amber Gold: rżnąć prawnika



W aferze Amber Gold największy "udział" oprócz Marcina P. mieli prawnicy.

Piszę o tym od samego początku ujawnienia tej afery. Nie tylko osobisty prawnik Plichty, Łukasz Daszuta.

Okazuje się, że Daszuta jest marnym prawnikiem. Nie miał szans na aplikowanie się jako prokurator, wybrał dużo "ciekawszą" drogę do kariery. Rżnąć prawnika.

Jako oszust nie musisz być dobrym prawnikiem, bo lawirowanie między paragrafami nie jest znajomością prawa, ale unikaniem go.

Przede wszystkim za pomocą korupcji innych prawników: prokuratorów i sędziów. Bo przedstawiciele tych dwóch zawodów prawniczych mają największy udział w: nie pociągnięcia do odpowiedzialności Marcina P.

Daszuta, jako marny prawnik, lawirował między paragrafami, czyli chodził z teczką ze szmalem, którym korumpował.

Dlatego dzisiaj jeździ ekskluzywnym BMW.

Zresztą ten samochód mu się przyda, gdy będzie musiał zostać podrzucony pod bramy więzienia i gdy wreszcie wrota penitencjarne zatrzasną się za nim.

A co z BMW? Zardzewieje, a złodzieje odkręcą koła. 

Geniusz Ziobro



Ze Zbigniewem Ziobrą mam problem natury merytorycznej. Mianowicie: nie wiem, czy na konferencjach prasowych występuje w skeczu jako aktor z kabaretu "Solidarna Polska", czy z "Nasza Parafia".

Ten "polityk" twierdzi, że Platforma jest uwikłana w aferę Amber Gold.

Umysł iście Sherlocka Holmesa, albo Adriena Monka. Bo nie każdy by doszedł do takiego wniosku. Poprzez syna do ojca.

Michał Tusk na zlecenie pracował dla OLT Express, której właścicielem był Marcin P., znany jako Plichta. Michał jest synem Donalda, a starszy Tusk jest szefem PO, a zarazem rządu.

Dlatego to pozostali działacze tej partii są uwikłani w aferę Amber Gold.

Toż Ziobro powinien wykładać logikę i dialektykę na Harvardzie. Oczywiście najpierw powinien skończyć jakieś porządne szkoły i podciągnąć się w językach, ale katedra na Harvardzie winna być jego celem.

W ten sposób Polska straci tego wybitnego człowieka na rzecz uczelni amerykańskiej. Ale nie będzie to pierwsza, ani ostatnia strata ojczyzny. Marię Curie-Skłodowską też straciliśmy.

Trudno się mówi.

Na koniec tylko zapytam: W jakim ostatnio zakładzie zamkniętym bez klamek przebywa geniusz Ziobro?

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Ziobry gra w Michalika



Zbigniew Ziobro wydukał wreszcie w TVP Info o Smoleńsku: "Mieliśmy do czynienia z tragicznym wypadkiem".

Czyżby zmądrzał?

No, wiecie. Nie! Gra w abp Michalika, który podobnie dystansuje się do wiary smoleńskiej, bo z patriarchą Cyrylem podpisał dokumenty o pojednaniu polsko-rosyjskim.

Wiąże się z koncepcją Jacka Kurskiego, iż Solidarna Polska bierze PiS w dwa kleszcze. Będą atakować PiS i Kaczyńskiego nie tylko od prawej ściany.

Można też to rozumieć dosłownie: chcą wycisnąć Kaczyńskiego z PiS, jak robala. Dwoma niszczycielskimi ruchami wydłubać go z polityki na zawsze.

Układa mi się w politologiczną metaforę: kleszcze Michalika. W to gra Ziobro.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Operetkowy Kaczyński



Najnowszy "Newsweek" poświęcony jest Instytutowi Lecha Kaczyńskiego (są dwa), który ma być przykrywką dla biznesów prowadzonych przez PiS.

Nie jestem tym zdziwiony, bo wcześniej też tak było. Od zarania politycznej obecności Jarosława Kaczyńskiego, czyli od początku lat 90. ubiegłego stulecia. Wówczas praktykowano to w Porozumieniu Centrum, a za aferę z "Telegrafem" najbliżsi współpracownicy prezesa poszli siedzieć.

Prezes czegoś przez te lata się nauczył, tak samo jak jego najbliższe otoczenie. A brak konta bankowego to świadoma medialna strategia.

Mniejsza z tym. Mnie interesuje postać Kaczyńskiego, który uczynił z polityki operetkę, a sam został bohaterem operetkowym, a aria "Mazurka Dąbrowskiego" w jego wykonaniu jest nam wszystkim znana. To poziom polityczno-artystyczny widowiska PiS.

Ta aria to egzemplifikacja talentów politycznych prezesa, który jest ledwie niedorostkiem. Kaczyński nigdy nie dojrzał mentalnie i politycznie, to ciągle ten sam chłopiec, który grał wraz z bratem w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc".

Zastanawia, że taka operetkowa postać gromadzi wokół siebie pokaźny elektorat. A jednak tak jest. Także nie można się dziwić, iż rzeczywistość prezesa ma kształt dziecięcej wyobraźni, bo do tej kategorii należy spisek zamachu smoleńskiego i operetkowe hołubce wokółsmoleńskie.

Dają się w operetkowość Kaczyńskiego wrobić jego przeciwnicy, a to świadczy o nas fatalnie, iż taki człowiek i jego akolici pozostają czynni politycznie i mogą zagrozić egzystencji państwa.



Linki:
Newsweek: Z pieniędzy podatników PiS stworzyło finansową sieć służącą prezesowi i partii
Michał Krzymowski, autor tekstu o biznesowym układzie PiS - wywiad
Lipiński o biznesach wokół PiS
Neumann: Kaczyński stworzył  równoległe państwo podziemne

piątek, 17 sierpnia 2012

Dziad Kurski zmartwychwstał



Jacek Kurski odżywa przy takich aferach, jak Amber Gold. Politycznie zmartwychwstaje, może w przestrzeń publiczną rzucać różnymi "dziadkami".

Jak się nazywa specjalista od dziadka? Wiadomo - dziad.

Pozostańmy przy tej nomenklaturze. Dziad Kurski rzucił kilkoma "dziadkami".

Najpierw w ulubionego swojego bohatera, któremu po chrześcijańsku powinien codziennie myć nogi. Premier wstaje z łoża, a dziad Kurski myje mu nogi.

Drugi raz rzucił "dziadkiem" w Lecha Wałęsę, bo realizowany jest film o jedynym bohaterze historycznym, jakim Polska może poszczycić się na świecie. Producenci wzięli pieniądze od Marcina Plichty na realizację obrazu. To oni mają być agentami służb specjalnych, aby wiedzieć, co w aferalnej trawie piszczy.

Rzucił "dziadkiem" dziad Kurski w prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, bo Plichta sponsorował jakieś imprezy kulturalne w mieście.

Dziad Kurski zmartwychwstał. Przytomnie zapytał Adamowicz: Czy Kurski przypadkiem nie jest uwikłany także w aferę?

Wszak na niej skorzystał. Kurski został wyciągnięty z niebytu politycznego, zaistniał.

Dziad Kurski zaczyna poruszać członkami, jak polityczny Łazarz, gdy ma do czynienia z rynsztokiem.

Dziady tak mają: z rynsztoku powstają, w rynsztok się obracają.

Cyryl jako cyrulik



Nie dziwię się portalom prawicowym, że tak mało miejsca (jeżeli w ogóle) poświęcają wizycie Cyryla, patriarchy Wszechrusi., który chce wraz z abp Józefem Michalikiem jednać narody polskie i rosyjskie (już chciałem napisać ruskie; zaraźliwe). Braterstwo, miłość między narodami, zgoda – to takie liberalne. Mało różni, a prawica cierpi na różnice. Powinniśmy się różnić, bo wówczas łatwiej wojować, jak pies z kotem, a nie jak homo sapiens z drugim sapiens. Taka alogiczność (tak idee mają, są alogiczne). Prawicy nie podoba się pewnie: „Idźcie w pokoju”. Woli: „Idźcie w różnicy”.

Na portalu „Gazety Polskiej” tylko jeden materiał poświęcony wizycie Cyryla i to na samym spodzie. Tytuł znamienny: „Cyryl przeczeka burzę w Polsce”, gdyż w Moskwie ma zapaść wyrok w sprawie punkrockowego zespołu Pussy Riot. Gdyby Behemotowi (albo nawet Dodzie) wcześniej doniesiono, że przybywa Cyryl, mogliby się postarać o jakiś procesik o „znieważania uczuć religijnych” i Cyryl nie miałby się gdzie podziać.

Tak to kombinują o pojednaniu polsko-rosyjskim. Cały artykuł jest temu poświęcony. No, dobrze. Idźmy dalej. Organ o. Rydzyka – „Nasz Dziennik”. Jest o Tusku, Komorowskim, o Smoleńsku oczywiście, ale o Cyrylu nie słyszeli. O! jest o „Ruskich” – dwóch opozycjonistów poprosiło o azyl na Ukrainie. Jest nawet o gen. Ścibor-Rylskim, ale to tylko zapowiedź „ND” papierowego: Czy Zdzisławski to Ścibor-Rylski? Pewnie znak zapytania to zasłona dymna, wiadomo wszystkim, że Zdzisławski to Ścibor-Rylski.

„Naszemu Dziennikowi” też się nie dziwię, bo o. Rydzyk walczy o palmę i koronę w Kościele polskim z abp Michalikiem, to on powinien się spotkać z Cyrylem. O wrogu pisze się tylko źle, dobrze pisać nie wypada, dlatego nie ma nic o Cyrylu i braterstwie.

Zaglądam na portal wPolityce. Jak to Wojciech Sadurski określił: uzależnił się w internecie od „dziadostwa” i uzależnionym ten portal poleca. Nic nie ma o Cyrylu, zero, null. Cyryla nie ma, ale jak pierdnie jakiś hierarcha, to na tym portalu wąchają każdy sens jego zachowania i to zawsze z pointą: jakie to patriotyczne, polskie.  Jest za to sondaż, ale ma tylko dwie możliwości odpowiedzi: „Czy to już jest jawna dyktatura ciemniaków?” Tak albo nie. Pewnie wisi od lat 2005-2007. Jak następnym razem tam zaglądnę, zwrócę uwagę Karnowskim, aby pogonili grafika, jakiegoś nieroba zatrudnili. Nowy sondaż: czy Polacy pogodzą się z „Ruskimi”?

Zmęczyłem się już tą wędrówkę, ale jeszcze zaglądnę do Terlikowskiego na „Frondę”. Jest, nareszcie. Na samej górze, ks. Isakowicz w tytule już wszystko wygarnia: „Dla mnie Cyryl I jest osobą niewiarygodną”. Kapłan, który w szeregach sutann jest żandarmem służb wewnętrznych, wszystkich podejrzewa o wszystko. Terlikowski w takich ważnych okolicznościach wizyty Cyrla jest tak małostkowy, że takie coś publikuje? No, wiecie. Przecież Cyryl przywiózł relikwie św. Romana, a szef Frondy do relikwii ma stosunek rozrodczo-nabożny (wiem, że to ostatnie jest niezgrabne, ale wytłumaczalne). Swego czasu modlił się Terlikowski wraz z żoną do jakichś relikwii, bo połowica była bezpłodna, ale po cudzie modlitwy urodziła mu dzieci (chyba troje).

I na tym mógłbym zakończyć internetowe peregrynacje, gdybym nie odkrył oświadczenia prezesa Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, które jest też na Salon24. Ale on broni abp Michalika przed Kaczyńskim i portalami prawicowymi, a o Cyrylu jest tyle, co kot napłakał. Tylko że Michalik spotyka się z Cyrylem, a nic o sensie pojednania.

Nie dziwię się prawicy. Wygląda na to, że Cyryl przyjechał do Polski jako cyrulik. Ludzie tego  zapomnianego zawodu w zamierzchłej przeszłości golili brody i wąsy, kąpali brudasów, rwali zęby, czyścili uszy, puszczali krew, robili nieskomplikowane zabiegi medyczne, leczyli choroby, byli niegdyś takimi lekarzami. A ten Cyryl  chce leczyć dusze polskie i „ruskie”, jednać. O, nie! My mamy swojego Freuda, a naszą kozetką jest Krakowskie Przedmieście, tam pozbywamy się brudów wewnętrznych: „Wina Putina i Tuska”.

środa, 15 sierpnia 2012

Kościół wywinął orła PiS



Abp Józef Michalik wywinął orła partii, która była dotychczas politycznym ramieniem Kościoła.

Nie dość, że hierarcha chce jednać narody polski i rosyjski, to katastrofę smoleńską ocenił w wymiarze symbolicznym jako tragedię, nie zgadza się na Smoleńsk, jako narzędzie polityczne.

Dokument, jaki ma podpisać abp Michalik i patriarcha Cyryl, zwierzchnik rosyjskiej Cerkwi, ma mieć wymiar słynnego listu Episkopatu z 1965 roku do biskupów niemieckich "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie".

Czy tak się stanie tym razem z rosyjskim narodem i Cerkwią, zależy w dużej części od Kościoła i jego przedstawicieli. Kościół chce być zwornikiem pojednania.

Cerkiew znajduje się w dużo trudniejszej sytuacji niż polski Kościół. Zdecydowanie mniej wiernych, duchowieństwo w czasach ZSRR było "namaszczane" przez KGB. Tak Cyryl został wyniesiony na szczyt.

Między Kremlem a Cerkwią istnieje silna symbioza i nie jest ona bynajmniej zależna od Cyryla.

Słowa Michalika spotkały się z oburzeniem w PiS. Anna Fotyga pyta: "Komu służy to pojednanie?" Inny parlamentarzysta tej partii dorzuca: "Po co podpisywać porozumienie z agentem?"

Kościół realizuje swoją politykę, chce być obecny w sferze publicznej.

Pojednanie narodów byłoby niezaprzeczalnym osiągnięciem. Nie może to się podobać PiS, bo ich bronią jest wrogość do Rosjan i Niemców, jednocząca "patriotów".

O. Rydzyka walka o monopol



W świecie zachodniego chrześcijaństwa monopolu na rozsiewanie prawd Ewangelii dawno już nie ma Watykan. Przynajmniej od czasu Lutra, choć wcześniej Państwo Kościelne rozprawiło się krwawo z odszczepieńcami: albigensami, katarami, waldensami, bogomiłami i innymi ruchami gnostyckimi. Krwawy był to proces, gdy Watykanowi odbierano monopol. Europa spłynęła rzekami krwi. Było, minęło. Rewolucja Francuska prawnie odseparowała tron od tiary, władzę od Kościoła, życie publiczne od konfesji.

Do Polski jakby tamte czasy dopiero teraz wróciły, w jakiejś machinie czasu przeniesiono konflikty, postaci w sutannach i habitach, polityków w komżach. Walczą o monopol, tym razem monopol medialny. Watykanem w kraju jest Toruń, a miejscowym następcą Piotrowym o. Rydzyk. Rzuca gromy na kogo popadnie. A to na Tuska, a to na Komorowskiego, na Dworaka. Najświeższy grom Zeusowy rzucony został na ośrodek antyewangelizacyjny koncern ITI, który emituje kanał religia.tv.

Pozostawmy w spokoju bzdury Rydzykowe, jak „atakowanie i niszczenie Kościoła we współczesnym świecie”, skupmy się na naszej chacie z kraja. Mianowicie dlaczego koncern ITI urósł do roli centrali, skąd ruszają kohorty antyewangelizacyjne, aby oblegać twierdzę Toruń, atakować ją i niszczyć.

Dlaczego takie posądzenie koncernu ITI, a szczególnie dyrektora kanału religia.tv ks. Kazimierza Sowy? Czy on wygląda na Belzebuba, a jego szef - prezes koncernu medialnego - na Lucyfera?

O ile mi wiadomo ks. Sowa jest kapłanem katolickim, jego zwierzchnikiem jest jakiś biskup, a na samej feudalnej górze znajduje się Benedykt XVI. Nie mógł ks. Sowa zostać dyrektorem bez pozwolenia zwierzchności, bo taka jest logika posłuszeństwa i zależności w Kościele.

Zatem chyba nie chodzi o katolicką dywersyfikację mediów katolickich, ale o monopol, który chce mieć w swoim władaniu ojciec dyrektor, bo ma to przełożenie na wpływy. A są one nie byle jakie: wpływ na wiernych, na kasę i polityków. O. Rydzyk wypowiedział wojnę „ośrodkowi antyewangelizacyjnemu”, który wyznaje tę samą wiarę, podlega tym samym wartościom.

Czy redemptorysta nie chce się dzielić wartościami chrześcijańskimi, medialnie je dywersyfikować? Ale posiadać w Toruniu, jak w Watykanie, monopol na rozpowszechnianie prawd ewangelizacyjnych? Nieładnie, to zawsze kończy się wojną. Dzisiaj już nie krwawą, ale symboliczną, nie mniej jednak demolującą przestrzeń publiczną. Polską przestrzeń publiczną.

Wszak niechybnie pomaszerują „w obronie TV Trwam” politycy w komżach, prezes PiS Jarosław Kaczyński jako pierwszy ministrant, bo chodzi o ewangelizacyjny monopol, po prostu o multipleks cyfrowy, o który stara się także religia.tv.

To nie powód, aby ks. Sowa został mianowany miejscowym Lutrem, czy też Belzebubem. Czasy na monopol prawdy ewangelizacyjnej dawno się skończyły, nie róbmy z kraju skansenu. Więcej światła na religię, z Torunia – jako miejscowego Watykanu – bije ciemność, by nie napisać: ciemnota.

Tusk jr Gate



No, to mamy ogórkową Tusk jr Gate. Jaki kraj – takie gate. Tusk jr wysyłał z adresu mailowego, jako Bąk. Podpisał umowę, nie zerwawszy wcześniejszej. Dureń podpisał umowę na niecałe 6 tys. PLN. Chyba najmował się na sprzątaczkę u Plichty, bo tyle piarowiec nie zarabia w żadnej porządnej firmie, tym bardziej, gdy ta we właściwościach ma wpisane przekręty.

Takie polskie gate. Z gate’ów najbardziej lubię Billa Gatesa i Golden  Gate (wszystkie implikacje rzeczowe). Problem jest zupełnie, gdzie indziej, ale jak to z ssakami, które lubią popisać się sapiens - ewolucja nie wszystkim zsunęła łuski z rozumu i zamiast myśleć, trzepią w wodę emocji, wszak z oceanu wyszli.

Po raz pierwszy w życiu jestem w stanie się zgodzić z facetem, który rozpowszechniał gate (gacie – po polsku), Leszkiem Millerem, aby powołać sejmową komisją śledczą. Odsłonić, gdzie i dlaczego nawala prawo w państwie. Przecież szwankuje wśród sędziów, prokuratorów i adwokatów. Ileż trzeba mieć w tym kraju wyroków, aby nie otrzymywać następnego skazującego. Ponoć Plichta miał siedem, a teraz będzie ósmy jego wyrok. Czy dla Plichty nie mogło być łaskawsze prawo polskie? Posadzić go po drugim, albo trzecim wyroku. Przecież gość nie dopuściłby się czwartego, piątego, a tak dobija do ósmego. Geniusz finansowy po liceum ekonomicznym może wszak skończyć na dożywociu, gdy odwiesi mu się wszystkie wyroki i zastosuje algebrę z pierwszej klasy podstawówki. A tak  - co? Odsiedziałby i mógłby w ekonomii robić za geniusza, odpowiednik kogoś w rodzaju Curie-Skłodowskiej. Prezesa NBP.

Wredne państwo ta Polska. Niezwłocznie potrzebna jest społeczeństwu przejrzystość organów prawa. Jakiś inny Polak zechce pójść śladami Plichty i spotka go zawód – kraty za jego geniusz.

Plichta, jak Plichta. Przekręcił kilka tysięcy Polaków, którzy ekonomię liznęli, jak matce podprowadzali z portmonetki. Inni dali się nabrać, bo matka ma jedną portmonetkę – tę, z której się ukradło – klienci Amber Gold liczyli, że Plichta ma tych portfeli więcej. Da za friko zarobić. A on zastosował najbardziej racjonalne wyjście: daliście – to moje; nie jestem Harry Potterem portmonetek.

W polityce zaś  takich Plichtów-Potterów jest więcej. Ba, rozporządzają większym wachlarzem nomenklatury (portmonetek) i nominałów (Goldenów). Czy ktoś słyszał poza Polską o gospodarce patriotycznej?  Nie! Bo w Niemczech, we Francji, w USA, nie ma Potterów patriotów.  A u nas są. Naród geniuszy, wszak Curie-Skłodowska była Polką. Plichta zresztą też.

Jaki naród, takie gate. W kraju politycy mają swoje Amber Gold (nepotyzm). Plichta powinien zostać jednym z towarzyszy z Wiejskiej, nie miałby wyroków, uchodziłby za patriotę. Ten sam popyt złudzeń, podaż talentu żadna.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Pogubienie młodego Tuska



Media dobrały się do Michała Tuska. Już nie popuszczą, prześwietlą dokładnie jego współpracę z Marcinem Plichtą, właścicielem OLT Express i Amber Gold.

Groźniejsze jest zupełnie coś innego, mianowicie do jakich sztuczek ucieknie się Plichta? Oszust chwyci się każdej brzytwy, aby choć część odium zrzucić siebie.

Postawa syna premiera jest naganna w świetle dokumentów opublikowanych przez "Wprost".

Szczególnie umowy o pracę, która wiązała młodego Tuska z przedsiębiorstwem Plichty, gdy pracował jeszcze w oddziele gdańskim "Gazety Wyborczej".

Naczelny oddziału ujawnia, że odpowiedzi rzekomego wywiadu z Plichtą pisał Tusk, czyli dziennikarz "GW".

To jest wielce naganne i smrodliwe. Oby skończyło się na tym. Utajnienie rozpoczęcia jednej roboty, gdy nie rozwiązało się poprzedniej - też należy do rzędu nagannych.

Suchej nitki nie pozostawią na młodym Tusku wrogowie starego Tuska. Pogubił się syn, ojciec może zapłacić. Acz politycznie w tym nie ma wiele do rozegrania, lecz prawica potrafi z niczego upleść bicz. I chłostać Tuska.



sobota, 11 sierpnia 2012

Pawlak: afera taśmowa nie jest aferą PSL



Waldemar Pawlak jest zabawnym człowiekiem. Zabawnym, bo powiedział w Katowicach na zjeździe wojewódzkim struktur PSL, iż afera taśmowa nie jest aferą PSL-u.

Ciekawe, kogo jest aferą?

Państwo polskie w tej sferze ("władza bierze wszystko") jest fatalnie urządzone. Z przejrzystością zatrudniania w spółkach państwowych należy coś zrobić.

W tej chwili są dwie koncepcje. PO - aby tworzyć przy premierze ciało, które rozstrzygałoby o obsadach w radach nadzorczych poprzez konkursy.

Druga koncepcja to tegoż PSL, które cwano sobie wymyśliło, że do spółek delegowałoby ciało sejmowe. PSL liczy na sojusze partyjne.

Instytucje państwowe są zakładnikami partii. Polska została opanowana przez partie, jest państwem partyjnym, a nie Polaków.

To wymaga głębszej debaty, w której najmniej do powiedzenia powinni mieć politycy.

Politycy wypowiadają takie bzdury, jak Pawlak, że partia jego nie odpowiada za aferę taśmową.

Dalej chciałby nepotyzmu i kumoterstwa. Synekur dla polityków i ich rodzin.

Metody Michalik


Abp Józef Michalik wyciągnął szczęśliwy los na historii i chce go dobrze spożytkować. Janowi Pawłowi II nie udało się zbliżyć do Trzeciego Rzymu, a taką szansę dostał przewodniczący polskiego Episkopatu. Kościół już dawno nie ma takiej siły politycznej, jak wcześniej, hierarchowie nadal jednak pozostają politykami, choćby tego się wypierali.

Dokument, który Michalik ma podpisać z patriarchą Moskwy Cyrylem nie będzie miał zasadniczego znaczenia dla Polski, ani Rosji, ale może być wstępem do zacieśniania kontaktów między Watykanem a Trzecim Rzymem. Gra idzie o większą stawkę niż by nam się wydawało. Przyszłość Kościoła jako podmiotu politycznego jest niepewna. W różnych sporach międzynarodowych może jednak być co najmniej arbitrem, negocjatorem. Być blisko władzy.

Do takich gier politycznych potrzebne są przejrzyste, jasne reguły. Póki co, abp Michalik jest biskupem polskiego Kościoła, a między Warszawą a Moskwą leży Smoleńsk, a jeszcze dokładniej katastrofa smoleńska. Michalik musi mieć świadomość, że Moskwa (Cerkiew lub Kreml) może się powołać na nieprzejednane stanowisko części polskich polityków w tej kwestii i jego misja zbliżenia się do Trzeciego Rzymu upadnie.

Przejrzystym więc dla Michalika jest prawda o polskiej polityce smoleńskiej. Po raz pierwszy hierarcha Kościoła ją wyartykułował, aż dziw bierze, że po przeszło dwóch latach od katastrofy. Nie jest ona przyjemna dla polityków PiS, którzy ze Smoleńska uczynili narzędzie polityczne. Arcybiskup nazwał Smoleńsk nawet ostrzej niż ja, mianowicie nieoględnie „politycznym interesem”.

Czy za takim stwierdzeniem szefa Episkopatu pójdą polityczne czyny Kościoła i PiS? W tej chwili trudno o tym wyrokować. Nie wiadomo, jaką siłę polityczną będzie miał wspólny dokument Michalika i Cyryla.

Jeżeli metody – a oscylują one blisko prawdy o Smoleńsku – abp Michalika miałyby przynieść sukces Kościołowi, naturalną koleją rzeczy z czasem musieliby się wycofać z myślenia o katastrofie smoleńskiej, jako zamachu, spisku, etc., pozostali hierarchowie polskiego Kościoła. Mit smoleński upadłby śmiercią naturalną.

Następnego dnia po wywiadzie Michalika dla KAI odezwał się jeden z najbardziej interesownych polityków smoleńskich Antoni Macierewicz, który promował swoją książkę o zamachu smoleńskim „28 miesięcy po Smoleńsku”. Gdyby szef sejmowej komisji był człowiekiem religijnym, swoją książkę przeznaczyłby na przemiał.

Metody Michalika mogą się sprawdzić, wówczas mógłby w historii Kościoła zająć miejsce podobne do Metodego, zwłaszcza że będzie parafował dokument z Cyrylem.

piątek, 10 sierpnia 2012

Poród słonicy



PO jest partią szeroką, panoramiczną. Światopogląd liberalny jest rozciągliwy, jak guma do żucia, zwykle też pęka jak balon, acz bez właściwego mu huku, jakoś tak ścichapęk, smrodliwie.

Balon z in vitro został napompowany dwoma projektami Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jarosława Gowina. Do tej pory nie pękł, bo sflaczał.

Podejrzewam, że tak samo będzie z projektem związków partnerskich. Klub parlamentarny PO przyjął projekt Artura Dunina, nad którym „pracuje szerszy zespół” (Andrzej Halicki). Projekt, nad którym się pracuje, nie jest projektem, tylko projektem projektu.

Obróbka światopoglądowa w PO idzie wolno, bo ścierają się umysły z szerokiego spektrum, domyślam się, że lewicowo-centrowe z konserwatywnymi. Co z tego może wyjść? Jakiś potworek lewicowo-centrowo-prawicowy. Gnom liberalny po polsku.

Do balona związków partnerskich, który w PO sflaczał, poseł Jacek Żalek postanowił wpuścić świeżego konserwatywnego powietrza. Przystawił usta ze swoim projektem. I cóż w nim mamy? „Chorego pocieszyć, zmarłego pochować, wyrok w sądzie odebrać” – tak tylko można interpretować prawne możliwości w związkach partnerskich. Konserwatywna empatia. Żalek swój projekt nie przedstawia jako projekt, tylko jako uzupełnienie istniejących ustaw, po prostu nowelizacje.

Światopoglądowo w kwestii związków partnerskich ścierają się w Platformie projekt do projektu z nowelą ustaw. Polski liberalizm rodzi się w bólach nadludzkich. Jest on przenoszony. Trwa już drugą kadencję. To poród słonicy. Może urodzić się tylko jakiś gnom liberalny, od którego będziemy odwracać oczy.

W Polsce światopoglądu nie można robić interesem liberalnym, bo jest sflaczały. Chyba, że – jak utrzymuje Marcin Król – jest to „robione ku rozrywce”. A to przepraszam, wychodzę. Wybieram inny kabaret.

Smoleński profesor - Krasnodębski


Sezon ogórkowy w pełni. Media chwytają się każdego tematu: buczenia, Amber Gold, wyżyn sondażowych Komorowskiego. Intelektualnie to bezpłodne, można jednak u osobników, którzy skrobią te tematy, określić głębię ich wiedzy i cechy charakterologiczne.

W urlopie od roku akademickiego odzywają się profesorowie, jak Zdzisław Krasnodębski. Typowy klerk, zakładnik jednej idei. Nie trzeba szperać w jego biografii naukowej, aby opisać dlaczego nie wzbije się wyżej nad jeden temat, któremu służy niezależnie od jego racjonalności. Na swój użytek (bo nie mój) potrafi zracjonalizować swojego feblika. Ba, ten feblik to jego cienie na ścianie w platońskiej jaskini filozofów.

Krasnodębski nie inaczej postrzega prezydenturę Bronisława Komorowskiego, którego potrafi opisać tylko przez jeden strychulec: Smoleńsk. Opisując prezydenturę Komorowskiego w TOK FM  Krasnodębski postrzega ją tylko przez jedno oczekiwanie: „obowiązkiem prezydenta RP jest dbanie o śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej”. Więcej oczekiwań nie ma Krasnodębski, odsyłam do obszernej rozmowy dostępnej w sieci.

Ileż trzeba samozaparcia intelektualnego, aby funkcję głowy państwa pomylić z kompetencjami komisji śledczej. Niezależnie od tego, jak ona została powołana i na podstawie jakiego prawa międzynarodowego. Ileż trzeba samozaparcia, aby zawężać rolę prezydenta do jednego tragicznego zdarzenia, aby głowa państwa była w tej kwestii arbitrem.

Gdyby Krasnodębski nie był klerkiem, opuściłby swojego feblika (irracjonalny cień na ścianie), zadał sobie pytanie: jeżeli drąży mnie ten temat, fajnie, nie mogę mojej głowy uczynić wolną, więc zacznę od metodologii smoleńskiej, bo jestem profesorem smoleńskim.

Krasnodębski mógłby posunąć się w myśleniu jaskiniowym dalej: do katastrofy lotniczej doszło, ale nie doszło do katastrofy państwa. Jako socjolog ma na to twarde dowody statystyczne i socjologiczne. Ma też miękkie dowody aksjologiczne.

Gdyby Krasnodębski nie był klerkiem zadałby sobie jeszcze dalszy ciąg pytania: odpowiedzi na temat Smoleńska nie można wszak szukać w skutkach katastrofy, a w przyczynach - dlaczego do niej doszło. Te przyczyny nie są personalne (tyle chyba potrafi stwierdzić Krasnodębski), a strukturalne. Struktura nie tyle dotyczy funkcjonowania państwa (też, też), ile uprawiania polityki, wpisywania się w idee konkretnych polityków i ich wydrążanie.

Dużo więcej poprzez takie postawienia kwestii uzyskałby Krasnodębski. Nie wymagam za dużo od nauczyciela akademickiego, który jest na urlopie. Klerk Krasnodębski nie korzysta jednak w pełni z uprawnień umysłu, z narracji, która sama się konstytuuje, gdy opuści się choć na chwilę cienie na ścianie.

Czy można socjologowi radzić, aby sięgnął do podstaw swojego myślenia, do pozycji, która jego wybór feblika definiuje: dlaczego posługuje się jednym strychulcem przy opisie np. prezydentury Komorowskiego, czy można radzić, aby bez feblika przestudiował Juliana Bendy?

Inny profesor, Wojciech Sadurski, opisując swoją „słabość” do pewnego prawicowego portalu  napisał, że lubi takie „połączenie dziadostwa z zadęciem, mizerii z butą, nieudolności z moralnym wzmożeniem”. Krasnodębski wszak na tym portalu jest intelektualnym guru.

Do tego profesora smoleńskiego oprócz określenia klerka, które opisuje Bendy, jakby Krasnodębskiego miał przed sobą i chodziło Francuzowi o jego dorobek naukowy, nasz smoleńczyk to wypisz-wymaluj leming, które to zwierzątko zostało powołane (przez niego lub kogoś podobnego), aby odpędzić strachy na ścianie.

Na akademickim urlopie takimi zmorami dzieli się Krasnodębski. Media są fajne, opisują mizerię nauczyciela akademickiego, który został smoleńskim klerkiem.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Sondażowy orzeł - Komorowski


Bronisław Komorowski od początku swojej prezydentury pozycjonował się w stosunku do poprzednika i adwersarza z kampanii wyborczej. Do dwóch Kaczyńskich, których lubimy wrzucać do jednego worka, a którzy przy opisie 2. lat prezydentury Komorowskiego okazują się poręczni.

Poprzednik – Lech Kaczyński – był prezydentem wybranej części Polaków, notowania sondażowe miał, jakie miał (kiepskie; bez szans na reelekcję), dużą uwagę przywiązywał do polityki zagranicznej, szczególnie wschodniej, gdzie wchodził w konflikt z Radosławem Sikorskim. Czy miał jakieś zasługi? Śmiem twierdzić, że nie. Zażegnanie konfliktu wojennego w Gruzji to zasługa Sarkozy’ego.

Podobnie jest z Komorowskim. Wschód dla Polski jest przegrany. Prostowanie Janukowycza do jakichś norm demokratycznych nie wyszło (kto pamięta o Tymoszenko, gdy Euro 2012 minęło?). Litwa ciągle pokazuje nam język: tylko swój. Białoruś – szkoda gadać. Na Rosję mamy taki wpływ, że gdy Kreml chce nami manipulować, politycy w kraju się kłócą o to, kto dał się wkręcić Putinowi.

Wschód to nasza przegrana polityczna. Zarówno poprzednik przegrywał, jak i Komorowski. Czy jednak wcześniej w historii było inaczej. Nie. Wschód to constans, skąd w czasie kryzysu może nadejść cios -nóż wbity w plecy. Kiedyś tak było, dzisiaj panuje akurat cisza przed burzą, do tego prędzej, czy później dojdzie. Czy ktoś ma wizję polityki wschodniej, oprócz zaklęcia: myśli politycznej Piłsudskiego lub Giedroyca?

Przynajmniej Komorowski nie chciał się realizować na Zachodzie – w UE i USA. Czas jednak dla takich realizacji fatalny. Europa jest zajęta swoim pawim ogonem kryzysu w strefie euro. Polska może najwyżej nieśmiało zaproponować: więcej demokracji i śmiało do przodu np. z federalizmem. Ale to jedynie nadaje się na światłe eseje politologiczne, ale nie do bieżączki politycznej. Czy zasługą Komorowskiego jest, iż w Brukseli nie wyrywał Tuskowi krzesła podczas posiedzeń RE? Mógł to zrobić, ale pamiętał o poprzedniku.

Tłem dla prezydentury Komorowskiego wcale nie był Tusk (nie chodzi o to, iż są z tego samego worka partyjnego). Komorowski pozycjonował się do żyjącego brata bliźniaka, Jarosława Kaczyńskiego. Najlepiej opisują to słynne wcześniejsze słowa obecnego prezydenta: „Jaki prezydent, taki zamach”. Poprzednik spoczął na Wawelu, a bliźniak wydeptuje pomnik na Krakowskim Przedmieściu i umacnia przekonanie w wybranej części narodu, że ten zamach jednak był. Wszystko odbywało się pod oknami Pałacu Prezydenckiego i to był główny widok na Polskę, z którym Komorowski się oswajał. Tak jak potrafił tę procesję chciał zawrócić, udało mu się to z przenośnym (wędrującym) krzyżem, który znalazł się wreszcie we właściwym miejscu.

Opisuję prezydenta przez obrazki, można robić to poprzez prawo (ustawy), ale prezydent parafuje je, bądź nie. Przy nadmiernym sprzeciwie może najwyżej wszczynać wojny (nie będą one nosiły znamion kompetencji, od tego jest Trybunał Konstytucyjny). Prezydent jest przede wszystkim strażnikiem Konstytucji i ładu emocjonalnego w kraju. Z tych ostatnich obowiązków wywiązał się należycie. Zarzuty pod jego adresem w owych kwestiach albo są obciążone jawną niechęcią, albo nieznajomością zakresu kompetencji, które tak w ogóle są zbyt małe, jeżeli uwzględni się, iż głową państwa zostaje się przez powszechne wybieranie.

Za to otrzymuje prezydent premię od Polaków, duże (ogromne?) poparcie. Na dwulecie prezydentury wyszedł z żywą intelektualnie propozycją polskiej tarczy antyrakietowej. Nie przywiązywałbym znaczenia do patriotycznego przymiotnika. W kraju może ożywić dyskusję o zagrożeniach geopolitycznych, które w czasie kryzysu – a taki nadchodzi – są zasadne. Liczyć możemy na NATO, przede wszystkim na silną Polskę w strukturach tego sojuszu.

Dla Polaków Komorowski jest  orłem sondaży. Zdecydowanie lepszym od większości krajowych polityków. Może ten orzeł winien być okazalszy. On jest jednak z naszego gniazda. Chcielibyśmy aby wzbijał się wyżej, z wysoka jednak kiepsko widać naród. Nie wymagajmy od kogoś więcej, niż sami możemy dać.  A Polacy swoje możliwości prezentują na każdym kroku, jak choćby na Igrzyskach w Londynie. Za mało medali? Zdobądź, orle, je sam. A nie krakaj.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Czy Plichta przewróci rząd Tuska?


Biografia Marcina Plichty vel Stefańskiego to materiał na dużo lepszy film niż hollywoodzkie produkcje o wielkich przewałach. Plichta od zawsze przygotowywał się do oszustw, choć ma ledwie 28 lat.

Niewielu potrafi się „pochwalić” biznesem jako nastolatek, którym przekręcił klientów w sieci swojej firmy Multikasy. Co go za to spotkało? Nic, bo co to za wyrok: rok i 10 miesięcy w zawieszeniu.

Metoda Plichty jest prosta, jak drut, dlatego genialna. Pośredniczyć. Zbierać pieniądze od klientów i wkładać na swoje konto. Tak postępował w Multikasie, tak postanowił kontynuować w nowym biznesie, acz na o wiele większą – jak na warunki polskie – ogromną skalę.

Metoda prosta, jeszcze trzeba znaleźć do niej klucz. Wszak finanse to biznes wrażliwy na opinie i plotki, a wyrok na karku. Wymyślił: znaleźć zonę, zmienić nazwisko i jeszcze dorzucić takie szczegóły, o których będziemy się dowiadywać, a których mogli nawet nie wymyślić scenarzyści hollywoodzcy.

Przede wszystkim nie pokazywać swojej gęby, bo zrobią fotkę i o to i owo zapytają. Trudniej w takim wypadku manipulować.

Tak wystartował Plichta (vel Stefański) – z żoną, jej nazwiskiem i firmami, które miały pośredniczyć między forsą klienta a jego kieszeniami. OLT Express szybko zdobył setki tysięcy klientów z powodu nikczemnie niskich cen, jako przewoźnik. Każdy chce latać za friko (bo 99 zł to bezcen). Zapłacili podróżnicy, a Plichta szmalu nie odprowadził tam, gdzie trzeba, bo zna tylko jeden adres: własną kieszeń.

Jeszcze ciekawiej rzecz przedstawia się z Amber Gold. Nazwa chwytająca klienta za chciwe gardło. Procenty o wiele większe niż w tradycyjnych bankach. Przede wszystkim genialne zabezpieczenie. Kupujecie, kochani,  złoto, które jest zdeponowane w szwajcarskich bankach.

I znowu pośrednictwo: szmal klienta via Amber Gold, cel: kieszeń Plichty. No i wzięło - i upadło. Ale czy na pewno? Plichta choć młodziutki to przezorny, jak geniusz Einsteina w teorii względności.

Gdy firmy Plichty upadły, uruchomił narzędzia, które wcześniej musiał przygotowywać, bo nie mógł uwzględniać, że na rynku oszustw zbyt długo się utrzyma. Służby specjalne na niego się uwzięły i doprowadziły do upadków, bankructw. Wskazał na ABW, a jako dokument: fałszywkę notatki.

W międzyczasie wypłynęła współpraca Michała Tuska, syna premiera, wczoraj wieczorem wypłynęła. Młody Tusk wykonywał ekspertyzy techniczne dla przewoźnika OLT, a nie dla Amber Gold. Lecz to w tym wypadku jest dla świata medialnego drugorzędne. Ważne, że młody Tusk jest związany  z osobą oszusta (lepszy niż Bagsik i Gąsiorowski) Plichty (vel Stefański).

Sprawa jest tak rozwojowa – że użyję nowomowy organów – iż można spodziewać się telenoweli na cały sezon. Gdy to piszę, właśnie skończyła się konferencja prasowa Plichty. Niemal klasyka. Zabiliście OLT Express, zabijacie Amber Gold – powiedział Plichta vel Stefański.

W ten sposób może Plichta jeszcze długo pociągnąć, bo z pewnością jest przygotowany, co widać po jego interesach. Jak uwikłany jest młody Tusk? Czy rzeczywiście tylko tyle, co wyjawił w wywiadzie dla „Wyborczej”? Ile może wyprodukować umysł Plichty, wszak fałszywki dokumentów potrafi podrzucić do mediów, skomentować je, a do tego ma w zapasie fałszywe świadectwa, na które nie ma żadnych świadków.

Przecież to woda na młyn wrogów Tuska. Wszystko można zracjonalizować, szczególnie w takiej materii, w której do czynienia mamy z ogromnymi pieniędzmi, służbami specjalnymi i ludźmi władzy.

Już słyszę śpiewający chór: oszustwo, oszustwo. Kto miałby być tym oszustem? Wiadomo, Tusk. Plichta może mieć i taki scenariusz, nad którym pracował od dawna: uwikłać premiera. Popracował odpowiednio nad premierowiczem, a ten nieświadomy niczego, tak się dał uwikłać.

Pytanie wcale nie musi być nie z tej ziemi: Czy Plichta przewróci rząd Tuska? To może być afera największa po 1989 roku.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Komorowski: zbudujmy polską tarczę antyrakietową


Mija drugi rok prezydentury Bronisława Komorowskiego. Obecny prezydent od poprzednika różni się katastrofą. Poprzednik - Lech Kaczyński - był katastrofą polityczną, zakończył dosłowną katastrofą - smoleńską.

Obecny prezydent jest często niewidocznym politykiem, może dlatego tak dobrze oceniany przez Polaków. Od początku prezydentury cieszy się największym zaufaniem rodaków.

Czy to jest metoda polityczna? Nie przeszkadzać, a Polacy sobie poradzą. Potrafią?

W polityce niekoniecznie jest to słuszna teza.

Piszę jednak nie z okazji 2. rocznicy prezydentury Komorowskiego, ale z powodu jego propozycji: tarczy antyrakietowej made in Poland.

Propozycja zaskakująca, ale czy interesująca? Weźmy obronę kraju w swoje ręce.

Takie przesłanie powinno być rozpatrzone z wielu stron. Wszystkie za i przeciw.

Przede wszystkim Komorowski proponuje tarczę w ramach NATO. Ten pakt (obronny?) jest w tej chwili w rozsypce. Taka propozycja może te tendencje destrukcyjne odwrócić.

Siłą tarczy w ramach NATO jest, iż Amerykanie nie mogliby nam odmówić dostępu do technologii.

Taka propozycja to także ruszenie tematu obrony UE, która musiałaby zająć konkretne stanowisko.

Jakie są koszty własnej tarczy antyrakietowej? To może być największa słabość, bo opinia publiczna może ocenić, iż na taki wysiłek nas nie stać. Polacy - jak wszyscy - chcą otrzymywać, a nie dawać.

Oby to nie był tylko PR prezydenta. Myśl z własną tarczą antyrakietową jest na tyle świeża, iż wielu komentatorów nie będzie w stanie jej podjąć - zbyt kwadratowe umysły.

Należy tę propozycję przeanalizować głębiej. Bez uprzedzeń - kto ją zaproponował i jakie siły polityczne reprezentuje.

Polska jest własnością wszystkich Polaków, a nie tych słusznie myślących, ani tych, którzy odrzucają obce im idee. Ojczyzna jest dla tych pierwszych i ostatnich, jest jedna.

Siłę państwa buduje się na kilku poziomach, a najważniejszymi są ekonomia i militaria.

Kościół i Komorowski w tygodnikach


W polityce nudy. Ile można wałkować: bić się, czy nie bić? Jeden z najstarszych tematów publicznej debaty.

Za jaką cenę krwi uzyskać wolność, niepodległość? Wydaje się, że zawsze płaciliśmy wysoką cenę. Powstanie Warszawskie przysłoniło Powstanie Styczniowe, które było bardziej bezsensowe? A może nie. Wszak potem przyszedł pozytywizm, który dał kadry II RP.

Członkowie mojej rodziny byli jednymi z najważniejszych graczy ówczesnych władz powstańczych i partyzanckich. Pocieszę rodaków: inni płacili większy kontyngent krwi.

Zanurzamy się w historii bez sensu. Ważniejsze jest dzisiaj i jutro. W polityce puchy, za to w tygodnikach ciekawie. "Newsweek" zastanawia się nad Kościołem. Kto i jak może mówić o grzechach jego personelu (kleru). Ks. Lemański mierzy się z Szymonem Hołownią, który opuścił progi redakcji Tomasza Lisa.


Centralnym tekstem we "Wprost" jest wywiad z prezydentem Bronisławem Komorowskim, który zapowiada zmianę w stanowisku in vitro i związków partnerskich.

A także przedstawia propozycje polskiej tarczy antyrakietowej. Zupełne novum, na którą nie jest przygotowana publiczność, a także politycy. To propozycja zupełnie innego państwa. Najwyższy czas, abyśmy myśleli o innym wymiarze Polski, gdyż UE się wali. Nie wiadomo, co może powstać na jej gruzach. A Polacy muszą trwać.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Powstańcy w Woodstock


Politycy wszystko potrafią spieprzyć. Pamięć i historię (patrz: rocznica Powstania Warszawskiego), które służą im li tylko do kalibrowania pocisków na własnych wrogów. Zawsze też znajdą usłużnych publicystów i gawiedź, którzy sobie popiszą i pobuczą pod dyktando.

Dla mnie powstańcy warszawscy zwyciężyli, choć ich walka trwała długo. Za tych którzy zginęli w 44. i za tych, którzy złożyli broń, walczyli następni i następni. Kilka pokoleń nie poddawało się, walczyło jak umiało - o kwartał dzielnicy, o własny dom, dumę, godność, o siebie.

Zwycięstwo to w pełnej krasie można zobaczyć na polach pod Kostrzynem (niem. Kuestrin), to zwycięstwo jest wypisane na każdej z 350 tys. młodych twarzy. Ci, którzy wszczęli powstanie, muszą mieć twarze uśmiechnięte od ucha do ucha i majtać nogami na każdej przepływającej nad nami chmurce.

O taką wolność chodzi, która jest radością i czerpaniem garściami sensu z życia. Przystanek Woodstock wszak jest po drodze, ciuchcia na chwilę przystanęła, odgwizdała czas na wspólnotę, a potem każdy z tych 350 tys. zmierzy się ze swoim losem na własną rękę w warunkach wolności.

Ci młodzi nie powinni dźwigać ciężaru ran historii, acz o niej pamiętać. Ci młodzi nie powinni otrzymywać rozdrapywania ran, bo takie tylko ropieją, może w nie wdać się zgorzel. Darowano im wolność, każdy z nich musi zadbać dalej o tę wolność – i to jest powinność patriotyzmu.

Dlatego Owsiak na tym przystanku młodości mógł wykrzyczeć: „To jest piękna, cudowna, kolorowa, patriotyczna Polska!” Dlatego mogła być rozwinięta ogromna biało-czerwona flaga (52 x 30 m) znana z meczów Euro 2012. Dlatego mogli z własnej inicjatywy zaintonować „Mazurka Dąbrowskiego”.

I jeszcze jedno było „dlatego”. Dlatego mogli zaśpiewać prezydentom Polski i Niemiec „Sto lat!”. Nikt ich do tego nie przymuszał, dlatego nie było buczenia.

W 44. powstańcy rozpoczynali walkę o wolność z Niemcami, w 2012 potomkowie powstańców doznają wolności z młodymi Niemcami (bo tych też sporo jest). Politycy przyjechali (prezydenci), ale jakoś nie spieprzyli. Można? Można. Nawet politycy, jak się wysilą, udaje się im nie spieprzyć.

Młodzi mają swój Woodstock, gdybym był z ich pokolenia, niewątpliwie znalazłbym się na tych polach truskawkowych pod Kostrzynem. Ale miałem swój Woodstock pod Nowym Yorkiem, choć tam nigdy nie byłem (tylko 300 tys. i do tego Jankesów). Jedną z form wolności jest ekspresja, a tę w szarzyźnie PRL poszerzał mi tam w Woodstock fenderem stratocasterem Hendrix, a Ginsberg (w NY) skowytał „Howl!” o Ameryce, a ja zamieniałem ją na Polskę.
I moje „dlatego”. Dlatego czekam aż młody polski poeta napisze „Howl!” swojego pokolenia – oby to nie było epigońskie – w stylu: „Wypierdol się Polsko ze Smoleńskiem”, bo to jest patriotyzm, który daje impet i zmienia.